Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gadu gadu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gadu gadu. Pokaż wszystkie posty

26 mar 2016

Wielkanoc 2016

Spokoju ducha i dużo słońca życzę Wam na te Święta.
Niech zmartwychwstały Chrystus wypełni nasze serca nadzieją!

A do życzeń dokładam 3 jajka.
Jajka zrobiłam na zajęciach z gliny lejnej już bardzo dawno temu. Impulsem do dokończenia jajek był pomysł oddania jednego jajka w ręce córki. Dostała kredkę podszkliwną i sama ozdobiła jajko:
 A ja ozdobiłam drugie:
 Szalenie podoba mi się kolor, jaki glina przybrała pod transparentnym szkliwem - bardzo podobny do koloru skorupek prawdziwych jajek.
Przy okazji poszkliwiłam też trzecie jajko - efekt zabawy kolorowymi glinami lejnymi, woskiem i gąbką:

10 sty 2016

Triumfy Króla Niebieskiego...

...zstąpiły z nieba wysokiego!

 Trzy anioły ulepione z myślą o konkretnych osobach. Inspirowane aniołami Baśki Trzybulskiej. Jeden (w różowej sukience) jeszcze z zeszłego sezonu (pojawił się nawet w katalogu prezentującym dokonania Angoby w sezonie 2014/2015). Pozostałe dwa ulepione pomiędzy wrześniem, a grudniem 2015. Ostatni (z serduszkiem) odebrany przedwczoraj z pracowni.
Teraz tylko muszę je przykleić na deseczki, żeby mogły zawisnąć w trzech domach. Liczę na to, ze uda mi się niedługo znaleźć odpowiednie deski i anioły nie będą wiecznymi HDP. ;o)
I jeszcze portrety aniołów:
 A jeśli chodzi o kolędę, którą zacytowałam w tytule, to najbardziej lubię je w wykonaniu Arki Noego. W przeciwieństwie do większości organistów jakich słyszałam, dzieciaki śpiewają z radością i pasją. ;o)
Nie lubię kolęd śpiewanych na smutno.

9 sty 2016

No more HDP*! cz. II

Mój pierwszy HPD, który dokończyłam.
W grudniu szyłyśmy świąteczne serduszka. Nie zdążyłam ich dokończyć na zajęciach i tak zostały w kieszeni torby na maszynę. 
W okresie świąteczno-noworocznym miałam trochę luzu, więc zabrałam się za przerobienie piżamek córki i znalazłam je przy okazji wyciągania maszyny. Dokończyłam (córa pomagała wypychać) i powiesiłam na choince, którą przy okazji ubraliśmy do końca (kolejny HDP, bo 24 grudnia zdążyliśmy tylko lampki zainstalować i pojechaliśmy na święta do rodziny, a choinka całe święta stała sobie sama w domu).
Choinkę ubraliśmy w słomiaki, serduszka, ozdoby, które zrobiła nasza córka i inne ozdoby hand-made, które dostaliśmy od rodziny i znajomych (m.in. haftowane przez moją mamę bombki). Mamy też łańcuch ze słomy i bibuły, który kiedyś zrobiła dla mnie moja babcia.
A pod choinką Madame ustawiła Mikołaja i prezencik, które kiedyś ulepiłam z ceramiki ja (owijka doniczki na choinkę, to wyklejana przez naszą córkę szopka):
 

4 sty 2016

No more HDP*!

Nie mam w zwyczaju robić noworocznych postanowień, ale w tym roku chciałabym coś zmienić. Mam taki plan na ten rok, żeby wreszcie zebrać się i pokończyć wszystkie rozgrzebane projekty zanim zacznę nowe.
Chciałabym wreszcie uszyć te wszystkie rzeczy, które wciąż są pomysłem i kuponem tkaniny pod łóżkiem (a mam ich tam już całe pudło).
Chciałabym dokończyć te uszytki, którym brakuje dosłownie kilku minut przy maszynie. Minut, których ciągle brak.
Chciałabym wreszcie sfotografować wszystkie ceramiczne ulepki, które przyniosłam w zeszłym roku i położyłam na półce w oczekiwaniu na lepsze światło.
Chciałabym wreszcie przenieść w glinę te wszystkie pomysły, które walają się gdzieś w szkicach i notatkach.
Chciałabym pokończyć inne projekty, które mam rozgrzebane.
Chciałabym dokończyć układanie zdjęć w albumach. Mam mnóstwo pomysłów, ale zabrać się do realizacji już gorzej…
Jeśli mi się uda, na pewno zobaczycie efekty na blogu!
:o)


*HDP - Half Done Project - Projekt Skończony w Połowie.

25 lis 2015

Dzień Pluszowego Misia

To dziś.
Z tej okazji w przedszkolu mego dziecka odbyły się warsztaty szycia miśków. Miała poprowadzić je Kasia z zaszyjnude.pl, ale zaczęła pracę i nie ma czasu na szycie. Stwierdziła, że sama sobie poradzę i z jej błogosławieństwem przygotowałam miśki dla całej grupy, a dziś zabawiłam się w przedszkolankę.

Metki nie przeżyły spotkania z trzylatkami. ;o)

 Było super. Córka moja pękała z dumy i to najważniejsze.

A ja? Przeżyłam i mój podziw dla pań nauczycielek z przedszkola wzrósł jeszcze bardziej. Nie wiem jak one wytrzymują z tym rozkosznymi malcami cały dzień, co dzień. ;o) 
Ja już wolę hałas w fabryce, w której pracuję. ;o)

I jeszcze zdjęcia zrobione przez panie podczas warsztatów:
 

10 maj 2015

Umywalka

Zawsze chciałam mieć własnoręcznie wykonaną umywalkę.
Stwierdziłam, że nie ma co czekać na czasy, kiedy będę miała gdzie ją zamontować, bo wtedy mogę nie mieć czasu na jej wykonanie.
Ulepiłam więc i wypaliłam umywalkę "na zaś".
Teraz będzie czekać na czasy, kiedy wreszcie będę miała dla niej godne miejsce.
:o)

3 maj 2015

Patera dla Doroty Mostek

 Taka sytuacja:
Koleżanka, rak i bardzo droga kuracja, której NFZ nie refunduje oczywiście. :o]
 Tutaj można przeczytać, co i jak: DOROTA MOSTEK
***
JAK PRZEKAZAĆ DAROWIZNĘ?
Należy dokonać przelewu bankowego (może być przelew internetowy) lub wpłaty na poczcie:
• nazwa odbiorcy:
Fundacja Avalon - Bezpośrednia Pomoc Niepełnosprawnym, Michała Kajki 80/82 lok.1, 04-620 Warszawa
• numery rachunków odbiorcy:
Rachunek złotowy PLN: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001
Rachunek walutowy EUR: IBAN:PL07 1600 1286 0003 0031 8642 6021
Rachunek walutowy USD: IBAN:PL77 1600 1286 0003 0031 8642 6022
Rachunki prowadzone przez:BNP Paribas Bank Polska SA
W tytule wpłaty KONIECZNIE wpiszcie – Mostek, 4437
***

Tak sobie malowałam tę paterę i pomyślałam, jak wyjdzie ładna, będzie na aukcję dla Doroty.
Wyszła przepięknie!
Aukcja zacznie się niedługo.
 
 Nawet nie przypuszczałam, ze te dwa szkliwa tak pięknie zagrają ze sobą.
 26 cm średnicy, 6,5 cm wysokości.

Talerzyk z koronką

 Zaległości, czyli prace, które już od dawna czekają na publikację...

18 cm średnicy, kawałek koronki, która mnie zauroczyła, szkliwo, które urzekło na próbce, ale jakoś nie pasowało mi do żadnej pracy i powstał szybki talerz wycięty "od ręki".
A majówkowe słońce zachęciło do zdjęć.
A Wy jak spędziliście majówkę?

25 mar 2015

Wrażenia z Lanzarote.

Tym razem jak najbardziej moje :o).
*
Pierwsze wrażenie:
O rany, jak wieje! (Prawie zgubiłam głowę, wysiadając z samolotu.)
Wiało bardzo przez cały nasz pobyt, choć jak ktoś się zabunkrował na leżaku przy hotelowym basenie, to jak najbardziej mógł się opalić. Najlepiej świadczył o tym brąz naszych współpasażerów w powrotnym samolocie. ;o)
Do zwiedzania lepsze były jednak bluzy z kapturem i chustki na szyję.
*
Zachwyt i podziw dla Cesara Manrique i jego ideii.
Jego malarstwo do mnie nie przemówiło, ale idea współistnienia człowieka z przyrodą, objawiajaca się w projektowanych przez niego budynkach - jak najbardziej. Do tego stopnia, że starałam się zobaczyć wszystko, co na wyspie wyszło spod jego ręki, albo przynajmniej z jego głowy.
Pomysł na "slow-turystykę", który promował, o który walczył i który wcielał w życie w swoich realizacjach, jest jak najbardziej bliski mojemu sercu.
Zachwycałam się też projektami atrakcji turystycznych, które przygotował. Zawsze znalazło się miejsce na restaurację, sklepik z pamiątkami, a wszystko nienachalne, idealnie wkomponowane w przyrodę i nieodciagające nas od głównego celu naszej wizyty - podziwiania jedynych w swoim rodzaju, stworzonych przez naturę, miejsc na ziemi. Każdej atrakcji artysta stworzył również logo.
Byliśmy oczywiście w "must see" czyli w Montanias del Fuego, Jameos del Aqua, ogrodzie kaktusów i Mirador del Rio, ale widzieliśmy też: Los Hervideros, Monumento el Campesino Museo (to nie tylko ta ogromna biała rzeźba!), Castillo de San Jose, Fundación César Manrique w Tahiche i Casa de César Manrique w Harii. (Cueva de Los Verdes i LagOmar to dzieła Jesusa Soto, choć to drugie Manrique adaptował do zwiedzania i widać tam jego rękę).
*
Uczucie bycia na obcej planecie w autobusie, który obwoził nas po Parku Timanfaya.
Przed wyjazdem przeczytałam wiele opinii, że te objazdy autokarowe to straszliwa lipa i nędza.
Zaplanowałam więc objazd na zasadzie "jak się nie ma co sie lubi..", bo wycieczka na wielbłądach dla nikogo z naszej trójki nie brzmiała atrakcyjnie, a na piesze spacery można od 16 r.ż. Madame jeszcze kilku lat brakuje. :oP
Po, nie zgadzam się z tymi opiniami całą mocą.
Po pierwsze: spacery odbywają się w zupełnie innej części parku. Montanas del Fuego nie da się po prostu inaczej zobaczyć.
Po drugie: siedząc w autobusie z grupką turystów, otoczona absolutnie nieziemskim krajobrazem,czułam się jak na obcej planecie. Jak okiem sięgnąć - ani żywego ducha (ludzkiego, zwierzęcego, ptasiego). Krajobraz jak z Marsa i my - ostatni ludzie na ziemi. Nietrudno się wkręcić, że poza autobusem absolutnie nie dałoby się przeżyć. ;o)
*
Zachwyt jaskinią Cueva de los Verdes.
Piękne, piękne miejsce. Pozostawione tak, jak je stworzyła natura (a dokładnie wybuch wulkanu La Corona). Człowiek tylko podkreślił urodę tego miejsca światłem i muzyką (choć w kwestii muzyki Madame miała zupełnie odmienne zdanie - ją gregoriańskie chóry wystraszyły). A wisienką na torcie jest niespodzianka, jaka czeka na końcu jaskini (nie mogę niestety napisać, co to, bo przewodniczka nam zabroniła: "don't tell nobody, it's a secret!"). Chociaż wiedziałam, o czego się spodziewać, to i tak dałam się zaskoczyć. ;o)
*
Przyjemność jaką sprawił mi smak wina Malavasia Volcanica.
Kiedy myślimy "winnica", to widok jaki ukazuje się naszym oczom, kiedy wjeżdżamy do regionu La Geria jest ostatnim, czego się spodziewamy. Mnie zachwycił. Jest równie nieziemski jak widoki z parku Timanfaya. Szkoda, że krzewy winne jeszcze nie wypuściły liści i z ziemi sterczały tylko nagie gałęzie. Wino, jakie udaje się wyprodukowac w tych trudnych wrunkach jest pyszne. Białe, lekkie i owocowe. Nie jestem jakimś specjalistą od win, ale mi smakowało.
Przywiozłam sobie butelkę.
Ciekawe, czy w Warszawie będzie smakowac równie dobrze (kreteńska restina trochę straciła z magii wakacji).
*
Uczucie relaksu i totalnej błogości, które towarzyszyły mi podczas popołudnia spędzonego w Charco de Los Clicos.
Zielone jezioro, plaża pokryta czarnymi, wulkanicznymi kamyczkami, wiatr szumiący w otaczających nas zboczach wygasłego wulkanu (jesteśmy wwenątrz krateru wulkanu, który osunął się do oceanu), fale rozbijające się o nadbrzeżne skały i zachodzące słońce. Spacer wzdłuż brzegu jeziora i powrót brzegiem oceanu totalnie mnie zrelaksowały. Poszukiwanie oliwinów wśród czarnych kamyków było swietną zabawą dla całej naszej trójki.
Ten wieczór zachowam w mojej pamięci na długo.
*
Zdziwienie, z którym co rano oglądałam nasz mokry od rosy samochód.
Za każdym razem zastanawiałam się, czy na pewno nie padało w nocy...
I zaskoczenie, kiedy ostatniego dnia był zupełnie suchy.
A wiatr, który tego dnia usiłował nam zerwać kapelusze z głów był przyjemnie ciepły, zamiast zimnego, który towarzyszył nam przez poprzednie dni. To była naprawdę zaskakująca zmiana. I nagle zrozumiałam, dlaczego bilety na wylot tydzień później były o 500 zł. droższe. ;o)
 *
Zdziwienie, że czarny piasek nie brudzi nóg.
Możnaby pomyśleć, że stopy po całodziennym chodzeniu po czarnych skałach wulkanicznych o różnym stopniu rozdrobnienia, będą równie czarne. Nic mylnego. Zero pyłu i kurzu.
*
Rozczarowanie jedzeniem.
Ach, ile ja przeczytałam zachwytów nad bananami z Wysp Kanaryjskich. ;o) Dla mnie - od tych z warszawskiej Biedronki różnią się tylko wielkością. :oP I owoce ogólnie jakoś mnie nie zachwyciły. Do tego produkty kupowane w supermarkecie (w Playa Blanca sklepiku lokalnego nie znaleźliśmy) były niesmaczne. Chleb, wędlina, ser.
Kuchnia kanaryjska też mnie nie powaliła na kolana. Mega-słone ziemniaczki, bardzo mało warzyw. Za słodka kawa leche y leche (na którą - nie powiem - ostrzyłam sobie zęby). Goffio też nie zachwyciło. Mojo verde czasami było smaczne, kiedy kolendra dominowała nad innymi składnikami sosu. Jedliśmy sporo ryb, bo zwykle ciężko było dogadać się po angielsku z kelnerami w kwestii składu innych potraw.
Za to świeży ser kozi z Lanzarote z konfiturą figową, albo grillowany z miodem - niebo w gębie!
Oczywiście sprawdziła się też stara prawda - najsmaczniej (i najtaniej) zjedliśmy w małej knajpce dla lokalsów w Harii.
*
Żal, który poczułam patrząc na chmury zakrywające szczelnie Mirador del Rio.
Wiedziałam, że nie mamy już szans zobaczyć tego, podobno zapierającego dech w piersiach i najpiękniejszego na wyspie, widoku. Naszym oczom ukazało się jedynie białe mleko - chmury podczas naszego pobytu na wyspie otaczały Mirador del Rio szczelną kołderką. La Graciosa pozostała dla nas tajemnicą. ;o)
Autochton spotkany na tarasie "widokowym" stwierdził (po zapewnieniu, że widok ten rzeczywiście zapiera dech w piersiach), że mamy pretekst, aby odwiedzić wyspę ponownie... :o)

(Nie moje) zdjęcia z Lanzarote.

Wyjazd już rozliczony.
Pamiątki i folderki poukładane.
Prezenty rozdane.
Zdjęcia przesortowane pobieżnie.
Piasek ze wszystkich córkowych kieszonek wysypany.
Zostało mi tylko ułożenie zdjeć w albumie.
Butelka wina z La Gerii czeka na wenę. ;o)

Czeka i  czeka i doczekać się nie może, więc na razie linkuję do zdjęć, które mnie zachwyciły i przekonały, że chcę TO zobaczyć na własne oczy.
Lanzarote w obiektywie Christiana Hansena:
Galeria pierwsza (2 części)
Galeria 2 (tutaj zdjęcia z podpisami)
Panoramy

Piękne, prawda?

22 lut 2015

Raku

Było i pięknie się nam wypaliło.
Dla mnie 4x TAK!
Dawno nie byłam tak zadowolona z efektów. 4 prace i 4 udane. 100% skuteczności.
Dziś zdjęć z działania mało, bo do roboty poszłam, a nie do pstrykania. ;o)
 Zaczynamy!
 Dym - jest. I ogień też.
 Moje w środku są.
Tu tez ktoś jest.
Zamglone...
 Naked.
Kaczka Joanny czekała od poprzedniego raku, bo wtedy się nie zmieściła. Warto było, o wyszła perfekcyjnie!
 Też Joanny i też idealne!
 Kameleon w całej krasie.
 A to moje. Komplet trzech doniczek na hiacynty. Przed czyszczeniem jeszcze.

13 lut 2015

Brzydkie legginsy i farba do tkanin w spray'u.

Jak wejdę do sklepu oferującego materiały i narzędzia do wszelkiego rodzaju craftów to przepadam. Mogę godzinami oglądać papiery do scrapbookingu i chociaż nie bawię się w to zawsze wyjdę z jakimś wyjątkowo ładnym arkuszem. ;o).
Wybierając ostatnio odcień farby na żyrafie łaty, zobaczyłam obok farby do tkanin w spray'u:
Kupiłam 2 kolory na próbę. Z ciekawości, bez konkretnego pomysłu na wykorzystanie.
Okazja do wypróbowania zakupu przyszła szybko. Uzupełniałam dziecku garderobę "do przedszkola". legginsy i bluzki w dwupakach z Lidla składały się z 1 sztuki ładnej i jednej takiej sobie, ale cena była bardzo przekonywująca. HYHYHY Jednak jak popatrzyłam w domu na jasnoróżowe jak niemowlęce ubranka legginsy, to stwierdziłam, że nie nadają się na nic oprócz piżamy. ;o) I tu zapaliła się żaróweczka. 10 minut później (ok. 20 z myciem prysznica po zabawie) miałam takie oto legginsy:

Jeszcze nie prane. Zobaczymy jak będą wyglądać po pierwszym wyjęciu z pralki...

Będzie raku!

Już za tydzień i dwa dni!
Oczywiście nie mogłam przepuścić takiej okazji i coś-tam ulepiłam.
Miałam wizję na 3 małe doniczki na hiacynty szkliwione białym krakle.
Na razie ulepione, wysuszone i wypolerowane terrą.

I jeszcze jedno naczynie ulepione do wypału eksperymentalnego. też polerowane terrą.
 Zobaczymy...

12 lut 2015

Bal karnawałowy w przedszkolu - strój żyrafy (szycie po godzinach).

Jak wspominałam przy okazji postu o stroju na halołin, Madame zażyczyła sobie wtedy strój żyrafy na następny dzień ;o).
Minęły niemal 3 miesiące i na pytanie:
 - Za co chcesz być przebrana na bal?
padła odpowiedź: 
- Za żyrafę!
Nie miałam wyjścia. ;o)
***
Strój był dość pracochłonny w wykonaniu - malowanie żyrafich łat zajęło mi (z niewielka pomocą męża) ze 2 tygodnie wieczorami. Do tego klasycznie już tutu oraz kupiony na allegro zestaw: opaska z uszami i ogon.
Podsumowanie:
Legginsy i koszulka: Lidl (akurat uzupełniałam dziecku garderobę, legginsy i bluzki były w dwupakach po 19 zł. jeśli dobrze pamiętam. Bez łat szału nie robiły, na szczęście 2-gie z dwupaków zdecydowanie lepsze kolorystycznie ;o) ).
1,25 słoiczka farby do tkanin - 6 zł.
Opaska i ogon - 25 zł. 
2 rolki tiulu po 13 zł.
I sporo czasu.
Córa zachwycona, prezentowała się super. Zrobiłam jej jeszcze z włosów kucyki- różki na czubku głowy.
Ilość komplementów, jakie zebrałam przy okazji była zaskakująca.

10 lut 2015

Kot (szycie po godzianch)

Wychodzę na szycie. Będziemy szyć kota-tildę. Mówiłam wcześniej Madame, że uszyję jej dziś "kosura".
- Mamo, ulep mi kota - rzuca Madame.
- Dzisiaj będę szyła kochanie.
- Dobrze, uszyj mi kota. Ale takiego, który ma guziczek. Jak nacisnę guziczek to on będzie uciekał i ja go będę gonić.
- Ja szyję z materiału i kotek będzie takim pluszaczkiem jak lale i Twój kocur. Nie będzie miał mechanizmu w środku i nie będzie sam się ruszał...
- Ale ja ce - zakończyła rozmowę córka całując mnie na dowidzenia.
...
Kota uszyłam, przyniosłam i posadziłam na stole, żeby rano Madame go zobaczyła.
Rano Madame mnie woła: - Mamoooooooooo!
- Słucham kochanie?
- Mamo, gdzie jest ten guziczek, który muszę nacisnąć, żeby kot uciekał?

A kot bez guziczka wygląda tak: