Krynica - słoneczny letni dzień - pod balkonem stoi chłopczyna, podrostek, boso, porcięta zgrzebne, koszula na piersiach rozpięta, włosy zapewne palcami przeczesane, wyraz twarzy niewiele mówiący. W rękach przed sobą trzyma obrazek. Patrzy i czeka cierpliwie; wie, że nie na darmo.
[..] Od matki dowiedziałam się, że ten chłopiec jest głuchoniemy, że jego wielką radością jest malowanie, ale że jest bardzo biedny - nie może sobie kupować farb, kredek, pędzli, papieru...
Powszechnie nazywano go "Malarz". Był poważny, nigdy nie słyszało się jego głosu. Był postacią charakterystyczną i popularną, a zarazem zupełnie nie znaną. Nikt nie wiedział i nie interesował się tym, gdzie się "Malarz" urodził, jak się nazywa, gdzie rodzice i czy ma rodzeństwo, ile ma lat i gdzie mieszka. Po prostu był drobną częścią Krynicy, do niej należał, i koniec. Malował, miał swój własny styl, którego nie zmieniał - nikt nie miał zamiaru bliżej się nim interesować. Całe to malowanie było niesłychanie prymitywne i jednostajne. Każdy obrazek można było przypisać sześcioletniemu dziecku.
Interesowała go wyłącznie architektura. Domki sznureczkiem jeden koło drugiego - jako klocki dziecięce. Kontury czarne, dachy czerwone, urozmaiceniem czasem baniasta kopuła cerkwi. Były też obrazki przedstawiające całą cerkiew w pełnej okazałości. Przed budynkami rozciągały się przeważnie bezludne place, niekiedy tylko zjawiała się postać maleńka, czarna, miała na głowie bardzo wysoki "melonik" bez rondka i ubrana była jakby w pelerynę - myślę, że miała przedstawiać popa ruskiego. Jestem prawie pewna, że "malarz" urodził się w Krynicy-Wsi, gdzie stoi stara cerkiew ruska; ten motyw tak często powtarzał w swoich obrazkach.
"Malarz" chętnie siadywał na ławeczce, która stała naprzeciw naszego balkonu. [...] Zwykle zakładał nogę na nogę, na kolanie opartą miał tekturkę, w pudełku farby, wodę we flaszeczce, i tak spod jego pędzla wychodziły malowanki. Czasem urządzał wystawę na ławce lub na murku. Ludzie, owszem, gromadzili się, przypatrywali, uśmiechali i - machnąwszy ręką - odchodzili. Czasem tylko ktoś, nie chcąc dawać chłopcu jałmużny - kupował jego pracę. Był to oczywiście Nikifor.
Każdego lata spotykaliśmy go. A potem nie widziałam Nikifora przez całe dziesiątki lat. Mój Boże, więc ten ongiś biedny chłopczyna, kaleka, nędzarz - zrobił wreszcie na stare lata taką karierę europejską, światową! Wprost wierzyć się nie chce.
Powyższy fragment pochodzi z książki Eleonory z Cerchów Gajzlerowej pt."Tamten Kraków, tamta Krynica" (wyd. Kraków 1972), która wpadła mi przez przypadek ostatnio w ręce podczas pobytu w Beskidzie Sądeckim. Przeczytałam też "Beskidzkie obrazki Wiersze dla niektórych dzieci" Emilii Waśniowskiej (wyd. Poznań 1997), z której to książki pochodzi poniższy wiersz.
Nikifor
Zielone ptaszysko o wyblakłej barwie,
farbki w drewnianej torbie,
zdeptane buty, zbyt długie nogawki -
Nikifor przyszedł po prośbie.
Przysiadł biedaczyna w podwórzu jak w raju,
splunął w farbek guziki
i na papierku, na pudle zapałek
ulice kreślił, chodniki.
Ponad nimi wznosił kościoły, pałace,
wieże cerkwi baniaste,
jakby się nie mógł do syta nacieszyć
tym swoim przecudnym miastem.
Zapłacił obrazkiem, choć nie pragnął wiele:
kęs chleba i słoniny.
O, jeszcze dostał uśmiech i łyk mleka
od babuni Antoniny.
Spłonie w piecu miasto, przepadną kościoły
ze strachu przed gruźlicą,
zanim znów stanie w niemym zachwycie
Łemko przed swoją Krynicą.
Motyw palenia obrazków Nikifora często przewija się w rozmowach z mieszkańcami wiosek położonych wokół Krynicy, m. in. bardzo sympatyczna pani w Muzeum Państwa Muszyńskiego w Muszynie wspominała o tym, jak to Nikifor przychodził do jej babci na pierogi, zostawiał w podzięce obrazek, a babcia czym prędzej wrzucała go w ogień.
Malarz stworzył kilkadziesiąt tysięcy prac. Wiele z nich zginęło bezpowrotnie w płomieniach.
P.S. Pochodzenie imienia Epifaniusz (Epifan) najlepiej chyba wytłumaczono w
Almanachu Muszyny z 1995 roku.
Dociekliwi zapytają — no, ale skąd to Epifan — Nikiforem? Zwykle dla bękarta ksiądz nie nadawał poważanych w lokalnej społeczności imion, wręcz przeciwnie, dla podkreślenia występku dziewczyny, wyszukiwał brzydkie, niepopularne, często kojarzone z pogardzanymi postaciami. Imię Epifan u Łemków nie było znane, więc ci, pośród których żył, nazwali go swojsko — Nikiforem (Netyforem).