Jedni obdarzają go miłością bezwarunkową. Biorą wszystko, dokładnie znają lokalizację słoiczków z klamerką, półek na obrazki czy wieszaków do łazienki. Godzinami mogą chodzić po tych mini mieszkankach i zaglądać do kuchennych szuflad czy garnków, wylegiwać się w wielkich łóżkach i zasiadać na kanapach w celu znalezienie właściwej dla siebie.
Inni z kolei nim gardzą. Przedmioty z niego uważają za oklepane. Chcą być oryginalni, stawiają na unikatowe wzornictwo i najwyższą jakość, zatem często wybierają miejsca, gdzie ceny mikro filiżaneczek zaczynają się od stówki...
Ja jestem chyba gdzieś po środku. Nie gardzę nim, ale też nie wychwalam pod niebiosa. Bez wstydu przyznaję, że lubię. I to bardzo. Bardziej wprawne oko z łatwością dostrzeże w naszym domu nie jeden przedmiot z tego sklepu na I. (w sumie to chyba połowę wyposażenia mieszkania mam z niego ;p)
Jednak, tym razem miało być inaczej. W poszukiwaniu odpowiednich półek do pokoju F. przejrzałam wiele stron różnych sklepów. Ale albo to brzydkie, albo niefunkcjonalne. A 600 zł za półkę, to sorry, ale płacić na pewno nie będę. No i znów padło na naszego starego przyjaciela. No bo skoro coś jest dobre, to po co kombinować? :)
To taka mała zapowiedź zmian, jakie zaszły w pokoju F. Jeszcze tylko kilka drobiazgów i mam nadzieję, że jeszcze w tym tygodniu będę mogła Wam pokazać pokój w pełnej krasie :)
Udanego tygodnia!
Niestety, ściany się nie rozciągną, metrażu w jakiś magiczny sposób też nie przybędzie.
Przybywa natomiast różnych rzeczy, które gdzieś trzeba pochować.
Mimo iż nie jestem typem chomika (skutecznie się z tego wyleczyłam), nie kupuję też co chwila jakichś nowych "gadżetów", to jednak miejsca w naszym mieszkaniu jakoś ciągle ubywa.
Nasze mieszkanie - nie za duże, ale też nie jakoś specjalnie małe. Na razie w sam raz. Trochę mało w nim jednak miejsca na przechowywanie. Najgorzej jest w kuchni. Mieszkanie kupiliśmy z rynku wtórnego, a przed nami mieszała w nim jedna osoba, która najwyraźniej nie potrzebowała dużej zabudowy kuchennej. Mimo, iż kuchnia sama w sobie jest całkiem spora, mamy tylko niewielki aneksik, bo jak tu nazwać kilka szafek z kuchenką i zlewem? Do niedawna nawet się w niej mieściłam. Jednak coraz z tym gorzej.Z naczyniami i różnymi przyborami nie jest źle, nie mamy ich wiele, jakoś się mieszczą. Jednak wraz z moimi kulinarnymi eksperymentami zaczęło przybywać nowych produktów, które powoli zaczynają się wręcz wysypywać. ;)
O nowej zabudowie mogę raczej na razie pomarzyć. Zaczęłam więc intensywnie myśleć nad jakimś innym rozwiązaniem.
No i wymyśliłam... schowek pod schodami.
W chwili obecnej nasze schody prowadzące na antresolę wyglądają tak:
Zastanawiam się jednak nad czymś w tym rodzaju:
Najbardziej odpowiadałoby mi ostatnie rozwiązanie, tylko oczywiście w bieli :) Mogłyby tam znaleźć swoje miejsce nie tylko mniej używane przybory kuchenne, ale również np. odkurzacz.
Przyznam, że lubię nasze "ażurowe", nieprzytłaczające schody, jednak niestety czasem trzeba iść na kompromis ;)
A jak jest u Was w tym temacie? Królują szafy czy macie jakieś inne rozwiązania?