Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maraton. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maraton. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 7 października 2019

Mój Ci on...

Mój Ci on :-)
Pierwszy medal z górskiego maratonu.
Najdłuższy dystans jaki zrobiłam w górach!!!
Jeszcze kilometr i byłoby ultra ;-)
Pełne energii i obaw ruszyłyśmy rano do Sobótki gdzie rozpoczął sie 
Ślężański Festiwal Biegowy.
Organizatorzy przygotowali kilka tras - ultra 80 , maraton, półmaraton i 10km
My porwałyśmy się na maraton.
Jak się potem okazało niewiele nas było bo maraton biegło zaledwie 10 kobiet!
Miejsce w pierwszej 10 pewne :-) 
Humory dopisywały i ruszyliśmy.
Początkowo było dość gęsto bo 3 dystanse ruszyły razem. 
Pogoda dopisywała. 
Wręcz była idealna - chłodek z lasu i słońce :-)
Po raz pierwszy wspięliśmy się na Ślężę.
Półmaraton się oddzielił i razem z biegaczami na 10 km
zbiegliśmy z powrotem do Sobótki.
Po minięciu punktu kontrolnego ruszyłam dalej.
Zgubiłam się z Anią i nagle 
na trasie zostałam sama. 
Tylko ja i las:-)
Wiedziałam, że Ania gdzieś jest ale nie wiedziałam czy biegnie 
bo tego dnia nie czuła się najlepiej. 
Cóż było robić krok za krokiem do przodu.
Na szczęście odnalazłyśmy się na punkcie odżywczym 
i dalej ruszyłyśmy już razem. 
Z perspektywy wiem, że dzięki temu dobiegłam do mety.
Trasa była trudna technicznie.
Co Wam będę mówić.
Na zbiegach nie było dla mnie opcji nadrobić.
A mam wrażenie że nawet szło mi to wolniej niż pod górę:-) 
Skałki dały nam porządnie w kość. 
Schodów to już nawet nie liczyłam :-) 
Dobiegłyśmy do kolejnego punktu odżywczego pod Radunią.
Dowiedziałyśmy się, że to najpiękniejsza część trasy. 
Nie da się ukryć - widoki cudne
ale ponad 30 km w nogach już było czuć.
Po pętli zbiegłyśmy znowu do punktu 
i tu ogromne podziękowania dla wolontariuszy.
Czekali na nas do samego końca.
Ogromne dzięki!
Właściwie tu już wiedziałyśmy, że jesteśmy ostatnie. 
Razem z nami z punktu ruszył jeszcze jeden biegacz.
Licząc czas czułyśmy, że jesteśmy na granicy limitu.
Miałyśmy nadzieję, że z Tąpadeł trasa będzie szklakiem łatwym
ale nie taki był zamysł organizatorów :-)
Ruszyłyśmy czarnym a potem do góry  czerwonym.
Na Ślęży tego dnia był też zjazd młodzieży Taize
i wdrapywałyśmy się przy dźwiękach gitar i śpiewu.
Na ostatnim punkcie na szczycie czekali na nas na punkcie.
Wypiłyśmy łyk coli,
poinformowałyśmy, że ostatni biegacz gdzieś za nami i w dół. 
Zostało 30 min.
Była szansa zbiec ale.... 
Na ostatnich 3 km dopadła nas ulewa.
Istne oberwanie chmury.
Mokrusieńkie dobiegłyśmy na metę 12 min po limicie. 
Zlitowali sie nad nami i medale dali :-)
W nagrodę za wytrwałość czekała na nas jeszcze piękna tęcza. 
Mogę powiedzieć, że przebiegłam, przeszłam, przeczołgałam
pierwszy górski maraton.
Zrobiony ale nie zaliczony:-)
Cenna szkoła, kolejne doświadczenie.
Teraz czas odpocząć. 
Jak się będę chciała zapisać na jakiś bieg to proszę mnie związać
i zamknąć w piwnicy
Kurtyna.

P.S. post wyszedł długi jak nasza droga do tej mety.
P.S. 2 Ania takie wariactwa tylko z Tobą 💗💜
P.S. 3 Podziękowania dla p. Jacka Bagińskiego za zdjęcia :-)


Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach
Dorota


czwartek, 19 września 2019

Kolejna meta za mną !!!

Dziś zapraszam Was do Krynicy Górskiej,
gdzie odbył się 10 Festiwal Biegowy.
Wielu biegaczy chwaliło tą imprezę
i w tym roku się skusiłam.
Początkowo zapisałam się na półmaraton
ale że apetyt rośnie w miarę jedzenia ostatecznie zmieniłam dystans
na 34 km.
To najdłuższy dystans na jaki się odważyłam w górach.
Płaskie asfaltowe maratony ( a mam ich na koncie 9) to pikuś :-)
W piątek po pracy ruszyłyśmy w drogę.
Hmmm trochę daleko.
Zrobiło się nerwowo czy zdążymy odebrać pakiet przed 22.00
Na szczęście kwadrans przed dotarłyśmy 
i pakiety były nasze.
Pzez chwilę zwątpiłam bo na liście startowej widniałam dwa razy :-)
ale okazało się że biegnie druga Dorota Cz. :-)
Prywatna klasyfikacja sie szykowała.
Potem już szybka bułka z dżemem i spać.
W sobotę miałyśmy autobus na start już o godz 8.00.
Po około 40 min. jazdy dotarłyśmy do Mniska nad Popradem po Słowackiej stronie.
Poranny chłodek i zachmurzenie nie wskazywało na upalny dzień
ale z każdą minutą robiło się coraz cieplej .
Ten trochę długi czas oczekiwania na start ( 11:30)
umiliły przemiłe spotkania z biegaczkami.
Pierwszy raz miałyśmy okazję spotkać się w realu :-)
Potem rozgrzewka i zgonie z radą doświadczonych biegaczy "dzida do góry".
Ruszyliśmy ze Słowacji i przebiegliśmy przez graniczny most.
Pierwsze kilka kilometrów to ciągły podbieg drogą asfaltową 
niestety w pełnym słońcu,
które coraz mocniej przygrzewało:-(
Obawiałam się tego biegu bo to najdłuższy dystans jaki zrobiłam w górach.
I pierwszy raz biegłam bez mojej górskiej przyjaciółki Ani,
z którą do tej pory robiłam wszystkie biegi wspólnie.
Na szczęście po tych kilku kilometrach dobiegliśmy do trasy 100 km i 64 km
tak że na trasie zawsze ktoś był.
Czułam się bezpiecznie i do tego dobrze oznaczona trasa.
Pozostało tylko biec.
Już po pierwszym podejściu w słońcu widoki wynagrodziły wysiłek.
Ale znając profil trasy wiedziałam, że to dopiero wstęp.
Na trasie suma przewyższeń +1520/-1380m
Kibice na trasie dopisywali :-)
Na pierwszym punkcie odżywczym 
spędziłam 3 minuty uzupełniając płyny i łapiąc w rękę trochę suszonych moreli.
I zaczęło się podejscie na Wierchomlę pod wyciągiem narciarskim.
Łatwo nie było :-)
Ale zawsze po górce jest z górki.
Tu chciałam nadrobić trochę czasu.
Zbiegałam szybko uważając na kamienie.
Oczywiście z uśmiechem na twarzy :-)
Na trasie mieszaliśmy się z biegaczami dłuższych dystansów (117, 100, 80, 64 km)
i była szansa na spotkania z ultrasami.
Po zameldowaniu się w drugim punkcie kontrolnym czasu wiedziałam że mam zapas
i nerwy trochę puściły.
Kolejnym punktem był punkt odżywczy
w schronisku Bacówka nad  Wierchomlą na 24 km trasy.
Prowadziła do niego droga bita - 6 km pod górę.
Tam dostałam jakiś mega mocy.
Pierwszy raz biegłam z kijami i zrobiłam z nich użytek.
Krok za krokiem cisnęłam w górę, nadając tempo rekami i nogi musiały nadążyć.
Z dumą powiem, że minęłam mnóstwo osób na tym podejściu.
Żwawym krokiem mijałam nawet biegnących :-)
Dotarłam do punktu 2,5 godziny przed limitem.
Zjadłam drożdżówkę popiłam colą , uzupełniłam wodę i po 7 minutach ruszyłam dalej.
Wiedziałam, że teraz na zmęczonych nogach czeka podejście
 na Runek (1080m).
Na tasie zrobiło się luźniej.
Ja parłam do przodu atakując skurcze magnezem 
i podgryzając batona. 
Gdy dotarłam na Runek schowałam kije do plecaka 
i ruszyłam w dół.
Uśmiech nie schodził mi z twarzy bo czułam, że jest szansa 
skończyć dystans poniżej 6 godz.
Mając w pamięci Rzeźniczka  nie wypowiadałam tego na głos.
Po ostatnim zbiegu już Krynica i prosta do mety:-) 
Na mecie sama chyba byłam zaskoczona że zrobiłam to. Czułam zapas sił.
Gdy pomyślałam o moim kolejnym starcie na Górskim Maratonie Ślężańskim
czułam że te 7 km więcej jest w moim zasięgu!
Teraz powinny się pokazać zdjęcia z Krynicy, 
spaceru po mieście, czy ścieżki w chmurach
ale brak bo wszystko zmienił telefon od męża,
 który złamał w domu! na ogrodzie! nogę w 3 miejscach ;-(
Pędem wracałam do domu 
ale do Krynicy jeszcze pewno wrócę :-)





piątek, 9 sierpnia 2019

Cudny weekend na DFBG

Witajcie!
Czas na kilka słów i małą relację z Dolnośląskiego Festiwalu Biegowego w Lądku Zdrój.
Czekałam z postem wciąż przeglądając zdjęcia z biegu.
A było ich mnóstwo, piękne i cudowne ale ... mnie na nich brak:-)
Oby po Rzeźniczku i Lądku nie stało się to tradycją :-)
Na szczęście kilka fot wykonałam i teraz czas na relację!
Powyżej zdjęcie przed biegiem i po :-)
Kto widzi różnicę?

Ruszyłyśmy z Anią do Lądka już w piątek.
Podobnie jak rok wcześniej zdjęcie zrobione.
Po zakwaterowaniu w sanatorium :-)
całą ekipą ruszyliśmy po pakiety.
Ponownie świetna organizacja, miła atmosfera.
Super pomysł z food truckami pod biurem zawodów.
Nim się zorganizowaliśmy zapadł mrok,
restauracje pozamykane a tu człowiek głodny.
Z ratunkiem przyszły dalej czynne food trucki z pyszną zupą gulaszową.
Już mieliśmy udać się na spoczynek gdy pojawiła się wiadomość,
że niedługo na mecie będzie pierwszy zawodnik w biegu na 240 km.
Musiałam to sprawdzić i zobaczyć jak wygląda taki kosmita.
No bo to przecież nie może być człowiek!!! 
I rzeczywiście „Góral z Mazur” przebiegł dystans 240 km /+7500 
w czasie 27 godzin 51 minut i 47 sekund 
bijąc tym samym poprzedni rekord trasy o 2,5 godziny. 
WOW!!! 
W sobotę rano ekipa Złotek :-) 
gotowa do startu na dystansie półmaratonu!
Ania nie czuła się najlepiej i na mecie pojawił się tekst - ale czy ja muszę?
No mina mówi wszystko za siebie:-)
Ale ja ją znam i wiem że Ona się po prostu wolno rozkręca.
Ruszyliśmy o czasie.
Moje cele na ten bieg - zdrowo i cało osiągnąć metę!
To zawsze nadrzędna sprawa.
Ponadto miałam smaka na pobicie zeszłorocznego czasu.
W głowie miałam ubiegłoroczną trasę czyli 6 km non stop pod górę!
Dobrze mi się szło/biegło.
Zaczęliśmy zbiegać szybciej niż się spodziewałam
Czas był dobry.
Punkt kontrolny blisko
Ale gdzie jest Ania????????
Zaczęłam się bić z myślami co robić.
Obiecałyśmy sobie że biegniemy razem.
Nawet jeśli jedna ma zwolnić.
Postanowiłam poczekać na punkcie kontrolnym.
I tu uwaga - jedyne zdjęcie z biegu - oczywiście jak jem.
Uzupełniłam wodę, wypiłam colę i zjadłam kilka orzeszków. 
Część znajomych która biegła za mną 
pojawiła się już na punkcie i ruszali w dalszą trasę.
Czas jeszcze dawał szansę na pobicie ubiegłorocznego wyniku.
I nagle jest!!!!
Na punkt wbiega Ania.
Dałam jej szanse coś zjeść i wypić i już razem ruszyłyśmy w drogę.
Widzicie tą moją radość?
Żadnych więcej rozterek tylko wspólny bieg.
Ostatni odcinek poszedł nam dobrze.
Jeszcze były siły w zapasie.
Ostatni szczyt a potem już tylko z górki :-)
Prosto do Lądka Zdrój!!! 
Tak jak chciałyśmy osiągnęłyśmy metę razem, trzymając się za ręce.
Zawsze mnie ten moment bardzo wzrusza:-)
Poprawiłyśmy ubiegłoroczny czas o ponad 18 minut!!!
Była siła na złamanie 3 godzin i za rok zaatakujemy!!
Do zobaczenia

Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach
Dorota