Piknik, festyn, koncert, impreza masowa + przydomek 'ekologiczny' = oksymoron (czyli biały kruk i dobra zmiana w jednym)
Właśnie dziś w moim mieście odbędzie się szumnie zapowiadany od kilku tygodni wyjątkowy, wakacyjny piknik ekologiczny „Opole w rytmie natury”.
Na czym polega ekologiczność tego wydarzenia? Czy na koncercie Dody i Virgin, czy na wielkim pokazie pirotechnicznym, który potrwa kilkanaście minut (zapewne skutecznie strasząc zwierzęta domowe i budząc małe dzieci)?
Nie, no spoko, w programie jest też edukacja:
Godz. 15.00 – 20.00 Miasteczko Ekologiczne:
-
Mobilny Park Nauki - a w nim: wodna oczyszczalnia, wodna elektrownia,
wir wodny, tama wodna, łowienie rybek XXL, wyścig z grawitacją, głuchy
telefon, skrzynia zmysłu słuchu, Mam tylko głowę – wielkie złudzenie
optyczne.
- wielka eko-gra planszowa – w której uczestnik jest
jednocześnie pionkiem w grze. Gracz rzuca wielką kostką, odpowiada na
pytania i zagadki znajdujące się na wielkoformatowej planszy.
-
Eko-Dom - w odrębnych, atrakcyjnych wizualnie pomieszczeniach: kuchni,
łazienki, salonu i biura, dzięki przesuwnym elementom, zagadkom i
quizom, dowiemy się jak żyć zdrowiej i bardziej ekologicznie.
- My
kontra smog - atelier fotograficzne - znajdą się w nim kostiumy takie
jak m.in. przebranie za czystą chmurę oraz „smog”, przebranie za piec
węglowy, stary komin czy śmieci, które
często są traktowane jak opał...
- warsztaty: eko-kosmetyki, zabawki z odzysku, eko-dekoracje, recyklingowa biżuteria.
- ekologiczny
spektakl teatralny dla dzieci – „Doktor Kruk. Na troski i zmartwienia
najlepsza jest piosenka”, którego celem jest zwrócenie uwagi młodego
odbiorcy na problemy ekologii. Dzieci zapoznają się ze zdrowym stylem
życia, właściwym odżywianiem, segregacją śmieci i z prawidłowym sposobem
korzystania z tego co daje nam natura. W humorystyczny sposób będą
uczestniczyć w podróżach do krainy Gnomów, aby tam odkryć, że wszyscy
musimy dbać o naszą Matkę Ziemię.
Ale czy to usprawiedliwia użycie nazwy "ekologiczny" dla całej imprezy, łącznie z koncertem i wybuchami fajerwerków? Dla mnie nie...
Ciekawa jestem, ile śmieci pozostanie po tym pikniku i czy zostaną one ładnie posegregowane. Czy edukacja ekologiczna w takiej formie - mobilny park nauki (zwróćmy uwagę, że tylko wodna oczyszczalnia ma tu coś wspólnego z ochroną środowiska), maxi gra planszowa, quiz, fotobudka "My konta smog", spektakl - ma w ogóle sens?
Jedyne, co wydaje mi się kuszące w tym programie (oprócz przebrania się w kostium czystej chmury), to warsztaty kosmetyczne i upcyklingowe (choć do tematu przerabiania jednych śmieci na inne śmieci podchodzę z dużo mniejszym zapałem niż jeszcze kilka lat temu).
Reasumując - na piknik się nie wybieram. Imprezy masowe nie zasługują na określenie "eko" (ale dopuszczam jakieś wyjątki - może gdyby organizator zoffsetował ślad ekologiczny imprezy), a w tym wypadku jest to ewidentny greenwashing i bezmyślne wydawanie europejskiej kasy (koncert, fajerwerki), którą można by zwydatkować mądrzej (np. kupując oczyszczacze powietrza do przedszkoli i szkół). Chcesz się bawić w rytmie natury? Idź na działkę :-)
***
Inne posty z serii greenwashing:
Syngenta wspiera dzikie zapylacze - greenwashong na przykładach, cz.6
Ekopapier-greenwashing na przykładach-cz.5
Kosmetyki raz jeszcze-greenwashing na przykładach cz.4
Kosmetyki - greenwashing na przykładach-cz.3
Biodegradowalne torebki foliowe - greenwashing na przykładach cz.2
Woda z mózgu-greenwashing na przykładach
Greenwashing-zielone pranie mózgów
Domestos + Unicef = ekościema
Dlaczego danonki są be
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą greenwashing. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą greenwashing. Pokaż wszystkie posty
18 sie 2018
24 mar 2018
Greenwashing na przykładach cz. 6 - Syngenta wspiera zapylacze
Syngenta nic wam nie mówi? A powinno, bo to takie europejskie Monsanto - największy producent pestycydów, herbicydów i nasion GMO, a w zasadzie GM - modyfikowanych genetycznie.
Jakoś bardzo się tym na swojej stronie nie chwalą, ale jak każda korporacja tego typu mają za sobą przegrane procesy np. " – Syngenta – szwajcarski producent nasion GM zapłaci 218 mln dol. kary. Farmerzy z Kansas wygrali w sądzie KLIK. Ponad 7 tys. farmerów z Kansas żądało odszkodowania za poniesione straty w wyniku tego, że Syngenta przyśpieszyła wprowadzenie swoich ziaren GMO na rynek, jeszcze zanim zostały autoryzowane przez chińskie władze. W 2013 roku Chiny wstrzymały import po stwierdzeniu, że transporty kukurydzy zawierają nieautoryzowane ziarna, wywołało to spadki cen kukurydzy na rynkach." (podaję za blogiem GMO obiektywnie )
A zatem, kiedy producent glifosatu -samo-zło (tylko ich preparat nazywa się Avans Premium , a nie Roundup), wyskakuje z akcją promocyjną chroniącą owady zapylające, to wiedz, że coś się dzieje. To coś nazywa się greenwashing. A może leanwashing, a może po prostu mydlenie oczu konsumentom i wybielanie swojego wizerunku? Albo zwykłe wyłudzanie danych od rolników-potencjalnych kupców - pod przykrywką szczytnej akcji? Tak czy siak - firma produkująca herbicydy, niszczące różnorodność biologiczną i szkodzące pszczołom, od dobrych kilku lat co roku na wiosnę rozdaje nasiona, które mają przywabić owady zapylające...
"W ramach the Good Growth Plan i zobowiązania na rzecz wspierania różnorodności biologicznej Syngenta po raz czwarty ogłasza projekt Operation Pollinator – Akcja na rzecz Owadów Zapylających. Osoby, które wypełnią poniższy formularz, otrzymają bezpłatnie mieszankę nasion, które tworzą przyjazne i pełne pożywienia środowisko dla owadów zapylających."
Operation Pollinator , ech... dobrze, że już się skończyła: "Zapasy nasion zostały wyczerpane. Dziękujemy za zainteresowanie akcją i zapraszamy w przyszłym roku.” ale - nie dajcie się nabrać w przyszłym roku.
Lepiej odwiedźcie sklep Łąki kwietne Fundacji Łąka. Przynajmniej macie pewność, że dochód zostanie przeznaczony na ochronę przyrody, a i nasiona będą pewniejsze.
Inne posty z serii greenwashing:
Ekopapier-greenwashing na przykładach-cz.5
Kosmetyki raz jeszcze-greenwashing na przykładach cz.4
Kosmetyki - greenwashing na przykładach-cz.3
Biodegradowalne torebki foliowe - greenwashing na przykładach cz.2
Woda z mózgu-greenwashing na przykładach
Greenwashing-zielone pranie mózgów
Domestos + Unicef = ekościema
Dlaczego danonki są be
Jakoś bardzo się tym na swojej stronie nie chwalą, ale jak każda korporacja tego typu mają za sobą przegrane procesy np. " – Syngenta – szwajcarski producent nasion GM zapłaci 218 mln dol. kary. Farmerzy z Kansas wygrali w sądzie KLIK. Ponad 7 tys. farmerów z Kansas żądało odszkodowania za poniesione straty w wyniku tego, że Syngenta przyśpieszyła wprowadzenie swoich ziaren GMO na rynek, jeszcze zanim zostały autoryzowane przez chińskie władze. W 2013 roku Chiny wstrzymały import po stwierdzeniu, że transporty kukurydzy zawierają nieautoryzowane ziarna, wywołało to spadki cen kukurydzy na rynkach." (podaję za blogiem GMO obiektywnie )
A zatem, kiedy producent glifosatu -samo-zło (tylko ich preparat nazywa się Avans Premium , a nie Roundup), wyskakuje z akcją promocyjną chroniącą owady zapylające, to wiedz, że coś się dzieje. To coś nazywa się greenwashing. A może leanwashing, a może po prostu mydlenie oczu konsumentom i wybielanie swojego wizerunku? Albo zwykłe wyłudzanie danych od rolników-potencjalnych kupców - pod przykrywką szczytnej akcji? Tak czy siak - firma produkująca herbicydy, niszczące różnorodność biologiczną i szkodzące pszczołom, od dobrych kilku lat co roku na wiosnę rozdaje nasiona, które mają przywabić owady zapylające...
"W ramach the Good Growth Plan i zobowiązania na rzecz wspierania różnorodności biologicznej Syngenta po raz czwarty ogłasza projekt Operation Pollinator – Akcja na rzecz Owadów Zapylających. Osoby, które wypełnią poniższy formularz, otrzymają bezpłatnie mieszankę nasion, które tworzą przyjazne i pełne pożywienia środowisko dla owadów zapylających."
Operation Pollinator , ech... dobrze, że już się skończyła: "Zapasy nasion zostały wyczerpane. Dziękujemy za zainteresowanie akcją i zapraszamy w przyszłym roku.” ale - nie dajcie się nabrać w przyszłym roku.
Lepiej odwiedźcie sklep Łąki kwietne Fundacji Łąka. Przynajmniej macie pewność, że dochód zostanie przeznaczony na ochronę przyrody, a i nasiona będą pewniejsze.
Inne posty z serii greenwashing:
Ekopapier-greenwashing na przykładach-cz.5
Kosmetyki raz jeszcze-greenwashing na przykładach cz.4
Kosmetyki - greenwashing na przykładach-cz.3
Biodegradowalne torebki foliowe - greenwashing na przykładach cz.2
Woda z mózgu-greenwashing na przykładach
Greenwashing-zielone pranie mózgów
Domestos + Unicef = ekościema
Dlaczego danonki są be
19 sie 2017
Film na niedzielę: Okja
Okja, określana w recenzjach jako wegańsko-antykorporacyjna bajka dla dorosłych, jest idealnym ekofilmem na niedzielę. Znajdziecie tu bojowników Frontu Wyzwolenia Zwierząt, wrażliwe ogromne świnie, parodię Monsanto, urocze krajobrazy, pościgi, a to wszystko w familijno-komediowej tonacji, która z biegiem akcji staje się coraz bardziej dramatyczna. Czyli i pośmiac się i popłakać można. Ze starszymi dzieciakami też - może to być dobry punkt do rozmowy o weganizmie, prawach zwierząt, konsumpcjonizmie, reklamach, greenwashingu itp.
Można obejrzeć w dobrej jakości na platformie Netflix (pierwszy miesiąc próbny za darmo. Niestety wciąga).
Można obejrzeć w dobrej jakości na platformie Netflix (pierwszy miesiąc próbny za darmo. Niestety wciąga).
14 wrz 2015
Ekopapier - greenwashing na przykładach cz.5
Czasem każdy potrzebuje coś wydrukować, a drukarki stały się wręcz sprzętem domowym. Ale co z papierem? Nietrudno zdobyć ekologiczny papier do drukarki w ryzach. Ekologiczny, bo z makulatury, lub przynajmniej z certyfikatem FSC (co oznacza, że firma papiernicza prowadzi politykę zrównoważonego rozwoju i za wycięte przez siebie drzewa, sadzi gdzieś nowe). I często jest tylko nieznacznie droższy, więc nie ma przebacz :-P
Inna sprawa, że papier biurowy z makulatury musi być importowany, ponieważ w Polsce się go nie produkuje... (opracowanie Analiza rynkowa dostępności papieru pochodzącego z recyklingu w Polsce, strona 9). Czyli dodatkowo emisja CO2 związanego z transportem takiego papieru, ot dylematy ekologa...
Gorzej, jeśli człowiek chce wydrukować plakaty, ulotki, wizytówki, foldery i inne okolicznościowe publikacje. Znaleźć drukarnię, która ma w ofercie druk na papierze z recyklingu nie jest tak łatwo. W dodatku taki papier bywa nawet 2x droższy od "normalnego", który jak się okazuje - wcale nie jest normalny. Tzn. bardzo niewiele jest w nim celulozy z drzew, za to więcej dodatków - kleju, kredy, wypełniaczy...
Jakiś czas temu potrzebowałam wydrukować broszurę w ilości 1000 sztuk. Ile się naszukałam firmy, gdzie zrobią to na papierze z recyklingu, to moje. Teraz, po kilku latach, odpuściłabym druk, pozostając jedynie przy wersji elektronicznej...BTW - gdyby ktoś potrzebował wersji papierowej Ekobobasa, to jeszcze gdzieś mam, mogę wysłać (najlepiej hurtem) :-)
*** Przerwa na dygresję odnośnie papieru bezdrzewnego - kolejnej formy greenwashingu (nazwa wprowadza w błąd).
Swego czasu wydawnictwo BioBooks wydawało książki na papierze bezdrzewnym. Nazwa sugeruje ekologiczność i że do produkcji takiego papieru nie trzeba wycinać drzew. Niestety, "pojęcie papier bezdrzewny jest niezbyt fortunnym zwyczajowym określeniem papieru wytwarzanego wyłącznie z masy celulozowej, otrzymywanej w procesie roztwarzania drewna z użyciem chemikaliów. Na pewno nie jest to papier wytwarzany z makulatury. - przyznaje Zbigniew Firnalski – Dyrektor Biura Stowarzyszenia Papierników Polskich (Zielone Brygady). Poza tym że papier bezdrzewny w istocie jest drzewny, to jeszcze jego produkcja wymaga dużo więcej wody i energii (oraz drzew) niż produkcja zwykłego papieru. A zatem - bzdura.
Ze strony wydawnictwa BioBooks nie doczekałam się odpowiedzi, dlaczego zdecydowali się na taki właśnie papier. Zakładam, że nie było to wynikiem złej woli, a raczej niewiedzy. W każdym razie Was przed papierem bezdrzewnym przestrzegam [a teraz każcie ostatnie trzy słowa wypowiedzieć cudzoziemcowi, który uczy się polskiego :-)]. Koniec dygresji.
Pora na greenwashing w czystej postaci: strona www.internationalpaper.com, a na niej takie kwiatki:
"Dzięki produkcji papieru rośnie więcej drzew.(...) Zapotrzebowanie na papier przyczynia się więc do rozwoju lasów. Na tym właśnie polega urok surowca odnawialnego."
Tak się jednak składa, że priorytetowe działanie z zasady 3R, to reduce, czyli ograniczaj. Dopiero na kolejnych miejscach mamy reuse (używaj ponownie) i na końcu recykling (przetwarzaj). Natomiast wspomniana strona zachęca do korzystania z papieru do woli, dzięki czemu poprawimy swoją wydajność i kreatywność. "Ograniczenie zużycia papieru to złudna oszczędność." - hmm.
Cała publikacja sprytnie operuje faktami, akcentując że w Europie sadzi się więcej drzew niż się wycina, a pomijając całkowicie informacje dotyczące chemicznych zanieczyszczeń pochodzących z zakładów papierniczych, czy zużycia wody podczas produkcji. Bagatelizuje się emisję CO2 spowodowaną produkcją papieru, powołując się na fakt, że wszystko ma swój slad węglowy, nawet kotlet i nie dajmy się wcisnąć w matrix poczucia winy z tego powodu.
Aby czytelnik nie popadł w karboreksję i nie zaczął przypadkiem myśleć o redukcji zużycia papieru może usprawiedliwić się cytatem: "Sektory leśny, papierniczy i opakowaniowy to jedne z najbardziej ekologicznych gałęzi przemysłu, jakie istnieją."
Ech, gałęzie opadają, a producenci papieru zacierają ręce...
(Marnując papier, zabijasz nie tylko drzewa.)
A tymczasem zużycie papieru w Europie wciąż rośnie. Osiemdziesiąt milionów ton rocznie... Osiemdziesiąt. Milionów. Ton. Aż trudno sobie wyobrazić taką ilość.
I choć wskaźnik recyklingu jest dosyć wysoki (71% w 2012 roku), to wiele ton papieru (jakieś 30% ogólnej produkcji) w ogóle nie nadaje się na makulaturę. Jest to tzw. papier tissue/higieniczny, czyli chusteczki higieniczne, papierowe ręczniki i nasz dobry przyjaciel - papier toaletowy...
Ale to już temat na oddzielny post :-)
Moje inne posty na temat greenwashingu: tutaj
Inna sprawa, że papier biurowy z makulatury musi być importowany, ponieważ w Polsce się go nie produkuje... (opracowanie Analiza rynkowa dostępności papieru pochodzącego z recyklingu w Polsce, strona 9). Czyli dodatkowo emisja CO2 związanego z transportem takiego papieru, ot dylematy ekologa...
Gorzej, jeśli człowiek chce wydrukować plakaty, ulotki, wizytówki, foldery i inne okolicznościowe publikacje. Znaleźć drukarnię, która ma w ofercie druk na papierze z recyklingu nie jest tak łatwo. W dodatku taki papier bywa nawet 2x droższy od "normalnego", który jak się okazuje - wcale nie jest normalny. Tzn. bardzo niewiele jest w nim celulozy z drzew, za to więcej dodatków - kleju, kredy, wypełniaczy...
Jakiś czas temu potrzebowałam wydrukować broszurę w ilości 1000 sztuk. Ile się naszukałam firmy, gdzie zrobią to na papierze z recyklingu, to moje. Teraz, po kilku latach, odpuściłabym druk, pozostając jedynie przy wersji elektronicznej...BTW - gdyby ktoś potrzebował wersji papierowej Ekobobasa, to jeszcze gdzieś mam, mogę wysłać (najlepiej hurtem) :-)
*** Przerwa na dygresję odnośnie papieru bezdrzewnego - kolejnej formy greenwashingu (nazwa wprowadza w błąd).
Swego czasu wydawnictwo BioBooks wydawało książki na papierze bezdrzewnym. Nazwa sugeruje ekologiczność i że do produkcji takiego papieru nie trzeba wycinać drzew. Niestety, "pojęcie papier bezdrzewny jest niezbyt fortunnym zwyczajowym określeniem papieru wytwarzanego wyłącznie z masy celulozowej, otrzymywanej w procesie roztwarzania drewna z użyciem chemikaliów. Na pewno nie jest to papier wytwarzany z makulatury. - przyznaje Zbigniew Firnalski – Dyrektor Biura Stowarzyszenia Papierników Polskich (Zielone Brygady). Poza tym że papier bezdrzewny w istocie jest drzewny, to jeszcze jego produkcja wymaga dużo więcej wody i energii (oraz drzew) niż produkcja zwykłego papieru. A zatem - bzdura.
Ze strony wydawnictwa BioBooks nie doczekałam się odpowiedzi, dlaczego zdecydowali się na taki właśnie papier. Zakładam, że nie było to wynikiem złej woli, a raczej niewiedzy. W każdym razie Was przed papierem bezdrzewnym przestrzegam [a teraz każcie ostatnie trzy słowa wypowiedzieć cudzoziemcowi, który uczy się polskiego :-)]. Koniec dygresji.
Pora na greenwashing w czystej postaci: strona www.internationalpaper.com, a na niej takie kwiatki:
"Dzięki produkcji papieru rośnie więcej drzew.(...) Zapotrzebowanie na papier przyczynia się więc do rozwoju lasów. Na tym właśnie polega urok surowca odnawialnego."
Tak się jednak składa, że priorytetowe działanie z zasady 3R, to reduce, czyli ograniczaj. Dopiero na kolejnych miejscach mamy reuse (używaj ponownie) i na końcu recykling (przetwarzaj). Natomiast wspomniana strona zachęca do korzystania z papieru do woli, dzięki czemu poprawimy swoją wydajność i kreatywność. "Ograniczenie zużycia papieru to złudna oszczędność." - hmm.
Cała publikacja sprytnie operuje faktami, akcentując że w Europie sadzi się więcej drzew niż się wycina, a pomijając całkowicie informacje dotyczące chemicznych zanieczyszczeń pochodzących z zakładów papierniczych, czy zużycia wody podczas produkcji. Bagatelizuje się emisję CO2 spowodowaną produkcją papieru, powołując się na fakt, że wszystko ma swój slad węglowy, nawet kotlet i nie dajmy się wcisnąć w matrix poczucia winy z tego powodu.
Aby czytelnik nie popadł w karboreksję i nie zaczął przypadkiem myśleć o redukcji zużycia papieru może usprawiedliwić się cytatem: "Sektory leśny, papierniczy i opakowaniowy to jedne z najbardziej ekologicznych gałęzi przemysłu, jakie istnieją."
Ech, gałęzie opadają, a producenci papieru zacierają ręce...
(Marnując papier, zabijasz nie tylko drzewa.)
A tymczasem zużycie papieru w Europie wciąż rośnie. Osiemdziesiąt milionów ton rocznie... Osiemdziesiąt. Milionów. Ton. Aż trudno sobie wyobrazić taką ilość.
I choć wskaźnik recyklingu jest dosyć wysoki (71% w 2012 roku), to wiele ton papieru (jakieś 30% ogólnej produkcji) w ogóle nie nadaje się na makulaturę. Jest to tzw. papier tissue/higieniczny, czyli chusteczki higieniczne, papierowe ręczniki i nasz dobry przyjaciel - papier toaletowy...
Ale to już temat na oddzielny post :-)
Moje inne posty na temat greenwashingu: tutaj
27 cze 2015
Ekomarketing - nie rób tego
Czy marketing może miec coś wspólnego z ekologią? Jak zwykle jestem dosyć sceptyczna, a przez ostatnie pół roku badałam temat dość intensywnie. Mogę więc powiedzieć, że zdarzają się firmy, które rzeczywiście prowadzą działania proekologiczne i potrafią się tym pochwalić. Jednak najczęściej jest to nieudolny greenwashing. Trzeba się mieć na baczności.
Niestety specjaliści od sprzedaży, zauważyli, że "bycie eko" jest modne i się opłaca, dlatego niejako na siłę wymyślili takie pojęcie jak ekomarketing.
W skrócie chodzi o to, żeby zaprezentować firmę oraz jej produkty i usługi jako ekologiczne w celu lepszej promocji i zwiększenia sprzedaży.
Namnożyło się niedawno szkoleń dla przedsiębiorców, które oferują m.in. szkolenie z ekomarketingu. A ja mówię - nie róbcie tego. Taki sposób promocji nie jest dla wszystkich, a nieumiejętnie stosowany może obrócić się przeciwko wam.
A zatem kilka rad od Ekomanii, przedsiębiorco:
1. Nie wciskaj przedrostka EKO do nazwy swojej firmy (no chyba, że naprawdę zajmujesz się ochroną środowiska albo sprzedajesz coś, co pomaga je chronić). Wysil wyobraźnię i nie idź na łatwiznę...
Sieć sklepów EKO - jedna z firm, która oprócz EKO w nazwie, nie ma nic wspólnego z ekologią.
2. Nie nazywaj swojego produktu "ekologicznym" (no chyba, że masz na to certyfikat). Za nieuprawnione stosowanie słów "eko", "green", "naturalny" grożą kary. Poza tym sporo już jest klientów świadomych greenwashingu, a w dzisiejszych czasach wystarczy jeden wpis na facebooku, żeby popsuć opinię nieuczciwej marce. Nie warto ryzykować.
W ekologiczność pieczątek wątpiłam tu.
3. Są rodzaje działalności, których nie da się promować jako ekologicznych. Np. firmy transportowo-przewozowe, produkcyjne, zakłady wulkanizacyjne, biura rachunkowe, szkoły językowe, reprezentanci handlowi, sklepy, hurtownie i magazyny (o ile w asortymencie nie mają produktów eko) itp., itd. Zawsze jednak można wdrożyć ekonawyki (oszczędzanie energii i zasobów), popracować nad CSR (społeczną odpowiedzialnością biznesu), zoffsetować się (zneutralizować szkodliwy wpływ/emisję CO2 działalności) lub wprowadzić usługę/produkt o charakterze ekologicznym. Przemyśl to dobrze.
Wątpliwy dla mnie przykład ekomarketingu w banku oferującym EKOkonto z bonem towarowym do Decathlonu. I to uzasadnienie:"Do tradycyjnych produktów bankowych dodajemy zalety ekologii, bo EKOlogicznie to EKOnomicznie.[slogan] Jako jedyny Bank w Polsce zatrudniamy kadrę ekologów [WTF? od kiedy ekolog to zawód?], którzy podpowiedzą Ci w jaki sposób ekologia może się opłacać. Nasze produkty zdobywają liczne nagrody i wyróżnienia niezależnych ekspertów. Bank przekaże z własnych środków 5 zł od każdego założonego EKOkonta bez Kosztów na rzecz programu Fundacji BOŚ Banku „Aktywnie po zdrowie”." [fajnie, ale co to ma wspólnego z ekologią?]
O pozytywnych przykładach ekomarketingu w następnym odcinku :-)
Niestety specjaliści od sprzedaży, zauważyli, że "bycie eko" jest modne i się opłaca, dlatego niejako na siłę wymyślili takie pojęcie jak ekomarketing.
W skrócie chodzi o to, żeby zaprezentować firmę oraz jej produkty i usługi jako ekologiczne w celu lepszej promocji i zwiększenia sprzedaży.
Namnożyło się niedawno szkoleń dla przedsiębiorców, które oferują m.in. szkolenie z ekomarketingu. A ja mówię - nie róbcie tego. Taki sposób promocji nie jest dla wszystkich, a nieumiejętnie stosowany może obrócić się przeciwko wam.
A zatem kilka rad od Ekomanii, przedsiębiorco:
1. Nie wciskaj przedrostka EKO do nazwy swojej firmy (no chyba, że naprawdę zajmujesz się ochroną środowiska albo sprzedajesz coś, co pomaga je chronić). Wysil wyobraźnię i nie idź na łatwiznę...
Sieć sklepów EKO - jedna z firm, która oprócz EKO w nazwie, nie ma nic wspólnego z ekologią.
2. Nie nazywaj swojego produktu "ekologicznym" (no chyba, że masz na to certyfikat). Za nieuprawnione stosowanie słów "eko", "green", "naturalny" grożą kary. Poza tym sporo już jest klientów świadomych greenwashingu, a w dzisiejszych czasach wystarczy jeden wpis na facebooku, żeby popsuć opinię nieuczciwej marce. Nie warto ryzykować.
W ekologiczność pieczątek wątpiłam tu.
3. Są rodzaje działalności, których nie da się promować jako ekologicznych. Np. firmy transportowo-przewozowe, produkcyjne, zakłady wulkanizacyjne, biura rachunkowe, szkoły językowe, reprezentanci handlowi, sklepy, hurtownie i magazyny (o ile w asortymencie nie mają produktów eko) itp., itd. Zawsze jednak można wdrożyć ekonawyki (oszczędzanie energii i zasobów), popracować nad CSR (społeczną odpowiedzialnością biznesu), zoffsetować się (zneutralizować szkodliwy wpływ/emisję CO2 działalności) lub wprowadzić usługę/produkt o charakterze ekologicznym. Przemyśl to dobrze.
Wątpliwy dla mnie przykład ekomarketingu w banku oferującym EKOkonto z bonem towarowym do Decathlonu. I to uzasadnienie:"Do tradycyjnych produktów bankowych dodajemy zalety ekologii, bo EKOlogicznie to EKOnomicznie.[slogan] Jako jedyny Bank w Polsce zatrudniamy kadrę ekologów [WTF? od kiedy ekolog to zawód?], którzy podpowiedzą Ci w jaki sposób ekologia może się opłacać. Nasze produkty zdobywają liczne nagrody i wyróżnienia niezależnych ekspertów. Bank przekaże z własnych środków 5 zł od każdego założonego EKOkonta bez Kosztów na rzecz programu Fundacji BOŚ Banku „Aktywnie po zdrowie”." [fajnie, ale co to ma wspólnego z ekologią?]
O pozytywnych przykładach ekomarketingu w następnym odcinku :-)
2 paź 2014
Kosmetyki raz jeszcze - greenwashing na przykładach, cz. 4
Tak, wiem, już było o greenwashingu w kosmetyce. Tak samo jak już pisałam, że kosmetyki to nie jest moja bajka. I to prawda. Nie maluję się, nie farbuję włosów (choć eksperymentowałam z kolorami swego czasu), kremu używam sporadycznie, nie śledzę nowości, promocji i trendów w drogeriach. Ale to wszystko nie znaczy, że czasem nie staję przed dylematem - jakie mydło, szampon czy pastę do zębów kupić.
Akurat dzisiaj wpadły mi w oko dwie informacje prasowe na temat kosmetycznych marek. Pierwsza reklamowała wegańskie mydła w płynie marki Original Source. Wegańskie, w dobrej cenie, dostępne w normalnych sklepach, a nie tylko w internecie. Jednym słowem super!
Ale, ale... Pamiętałam, że coś z tą marką jest nie tak. Poszperałam na swoim ulubionym forum i znalazłam wątek poświęcony OS. A więc:
Może i te kosmetyki są wegańskie, czyli nie zawierają składników pochodzenia zwierzęcego ani nie były testowane na zwierzętach, lecz ich skład niewiele ma wspólnego z kosmetykiem naturalnym, zawierają za to m.in. krytykowany składnik SLS (Sodium Lauryl Sulfate).
No, i na domiar złego - markę wypuściła na rynek firma Cussons, znana z testowania na zwierzętach :-/
Więc cóż z tego, że wegan, raczej się nie skuszę :->
Drugi przykład greenwashingu dostarczyła mi informacja o kosmetykach Clochee. Nie słyszałam wcześniej o nich i chyba nie wyróżniają się niczym szczególnym, oprócz... ekologicznych (lub raczej pseudoekologicznych) pudełek na kremy. Tak, cały artykuł niósł ze sobą przekaz - jesteśmy super, jesteśmy eko, bo pakujemy nasze kremy w plastikowe opakowania, które zawierają "dodatek d2w. Sprawia on że plastikowe słoiki po wyrzuceniu do śmieci zaczną się utleniać już po kilku latach, a nie po 100, czy 200 jak „zwykły” plastik"."
No generalnie hmm, ok, nie wiem, co powiedzieć. Może i chcieli dobrze, ale w takim razie lepszym wyborem byłyby szklane słoiczki. Może i chcieli dobrze, ale co to ma wspólnego z ekologicznością kosmetyku?
Jeśli zestawimy ten przykład z wodą (kranówka kontra butelkowana - pisałam o tym tu), to naprawdę woda butelkowana nie staje się 'eko' przez fakt, że plastikowa butelka może trafić do recyklingu (czy tam rzeczywiście trafia, to inna sprawa). Zakupy zapakowane w biodegradowalną jednorazówkę też nie staną się przez to bardziej eko, if you know what I mean...
Edit: spędziłam trochę czasu na stronie kosmetyków Clochee i wygląda na to, że rzeczywiście skład mają ekologiczny (a przynajmniej pozbawiony tych najgorszych syfów, a użyte konserwanty mają certyfikat Ecocert). Jako plus poczytuję także, że (mimo francuskiej nazwy) jest to polska dwuosobowa firma, która się rozwija i myśli także o opakowaniach. Jednak - o ile ktoś z Clochee tutaj dotrze - nie róbcie z tego głównego atutu. Bo gdybym poprzestała na przeczytaniu owego artykułu, to zraziłabym się do was raz na zawsze.
Akurat dzisiaj wpadły mi w oko dwie informacje prasowe na temat kosmetycznych marek. Pierwsza reklamowała wegańskie mydła w płynie marki Original Source. Wegańskie, w dobrej cenie, dostępne w normalnych sklepach, a nie tylko w internecie. Jednym słowem super!
Ale, ale... Pamiętałam, że coś z tą marką jest nie tak. Poszperałam na swoim ulubionym forum i znalazłam wątek poświęcony OS. A więc:
Może i te kosmetyki są wegańskie, czyli nie zawierają składników pochodzenia zwierzęcego ani nie były testowane na zwierzętach, lecz ich skład niewiele ma wspólnego z kosmetykiem naturalnym, zawierają za to m.in. krytykowany składnik SLS (Sodium Lauryl Sulfate).
No, i na domiar złego - markę wypuściła na rynek firma Cussons, znana z testowania na zwierzętach :-/
Więc cóż z tego, że wegan, raczej się nie skuszę :->
Drugi przykład greenwashingu dostarczyła mi informacja o kosmetykach Clochee. Nie słyszałam wcześniej o nich i chyba nie wyróżniają się niczym szczególnym, oprócz... ekologicznych (lub raczej pseudoekologicznych) pudełek na kremy. Tak, cały artykuł niósł ze sobą przekaz - jesteśmy super, jesteśmy eko, bo pakujemy nasze kremy w plastikowe opakowania, które zawierają "dodatek d2w. Sprawia on że plastikowe słoiki po wyrzuceniu do śmieci zaczną się utleniać już po kilku latach, a nie po 100, czy 200 jak „zwykły” plastik"."
No generalnie hmm, ok, nie wiem, co powiedzieć. Może i chcieli dobrze, ale w takim razie lepszym wyborem byłyby szklane słoiczki. Może i chcieli dobrze, ale co to ma wspólnego z ekologicznością kosmetyku?
Jeśli zestawimy ten przykład z wodą (kranówka kontra butelkowana - pisałam o tym tu), to naprawdę woda butelkowana nie staje się 'eko' przez fakt, że plastikowa butelka może trafić do recyklingu (czy tam rzeczywiście trafia, to inna sprawa). Zakupy zapakowane w biodegradowalną jednorazówkę też nie staną się przez to bardziej eko, if you know what I mean...
Edit: spędziłam trochę czasu na stronie kosmetyków Clochee i wygląda na to, że rzeczywiście skład mają ekologiczny (a przynajmniej pozbawiony tych najgorszych syfów, a użyte konserwanty mają certyfikat Ecocert). Jako plus poczytuję także, że (mimo francuskiej nazwy) jest to polska dwuosobowa firma, która się rozwija i myśli także o opakowaniach. Jednak - o ile ktoś z Clochee tutaj dotrze - nie róbcie z tego głównego atutu. Bo gdybym poprzestała na przeczytaniu owego artykułu, to zraziłabym się do was raz na zawsze.
18 cze 2014
Skąd się bierze woda sodowa
Jakiś czas temu Stiopa zasugerował, że mogłabym napisać o syfonie SodaStream, to piszę :-)
O ile pamiętacie (choćby jak przez mgłę) czasy PRLu, to kojarzycie pewnie pękate błyszczące syfony do robienia wody sodowej.
Po iluś tam latach syfony powróciły w nowoczesnym wydaniu firmy SodaStream. A że mam taki jeden w swoim domu, to powiem, co o nim myślę.
Jest to zmyślne i proste w obsłudze urządzenie do domowego wyrobu wody gazowanej. Jest także drogie - ceny w zależności od modelu od 240zł. Nabój wystarczył mi na rok użytkowania (z częstotliwością 2-3 razy w tygodniu, czyli ok. 150l wody rocznie). I wszystko byłoby dobrze, ale...
Firma promuje się na strasznie eko. Chlubi się tym, że używając SodaStream, oszczędzamy światu 2000 jednorazowych butelek rocznie (co się ma nijak do moich obserwacji - 100 butelek rocznie). Aby rzeczywiście jeden syfon zastąpił 2000 butelek PET, to trzeba by ich było gazować 3 każdego dnia i nie kupować w międzyczasie żadnych napojów na mieście. No ok - może podczas upalnego lata w licznej rodzinie, ale nie przez cały rok...W dodatku przy takiej częstotliwości bąbelkowania wody nabój trzeba by było wymienić co najmniej 5 razy (a one są drogie -ok. 100zł i mają słabą sieć wymiany i dystrybucji). Może więc oszczędzamy (jednak niewiele) plastikowych odpadów środowisku, ale finansowo raczej nie zyskamy. Ponadto jeśli marzysz o smakowych napojach gazowanych, to owszem, producent zachęca do kupowania syropów o różnych smakach (z czego jedynie ten smaku coli zasługuję na uwagę, bo rzeczywiście colę przypomina). Ale syropy te również są drogie i stosunkowo mało wydajne (1 opakowanie starcza na 12 litrów napoju), więc na duże oszczędności nie liczcie.
No, i jeszcze kwestia produkcji samych urządzeń. Za nadużycie uważam hasło 'Przemysł napojów pozostaje wierny staremu modelowi biznesowemu i cały czas wytwarza oraz transportuje 629 miliardów butelek i puszek rocznie. W SodaStream nie dostarczamy wody, nie dostarczamy puszek, dostarczamy po prostu bąbelki.'
Guzik prawda - Soda Stream dostarcza jeszcze plastikowe i stalowe urządzenia i butelki, naboje napełnione CO2 oraz całą gamę syropów (również w plastikowych butelkach i z niekoniecznie przyjaznym dla zdrowia składem). A to wszystko w 20 fabrykach na świecie i nigdzie nie znajdziemy informacji, jaki jest przybliżony choćby ślad węglowy dla jednej fabryki.
Podsumowując:
Czy uważam, że to fajny produkt?
Tak, jest to dobry gadżet (zwłaszcza na lato) i jeśli ktoś lubi wodę gazowaną i ma na zbyciu 250zł, to czemu nie zaszaleć (jednak nie licząc na to, że inwestycja szybko się zwróci, bo jeszcze trzeba kupować naboje i ewentualnie syropy).
Czy uważam ten produkt za ekologiczny?
Nie, niezbyt. A już promocję mają iście greenwashingową (sama się na początku na nią nabrałam).
Swoją drogą marzy mi się powrót saturatorów na ulice miast. To był klimat, to był biznes. Dwa kolory syropów, szklaneczki z grubo rżniętego szkła, woda z podwójnym sokiem, pianka, bakterie :-)
Jak się okazuje nie tylko mnie chwytają PRLowskie tęsknoty. Chłopaki ze Szczecina wymyślili saturower!
Jeśli działają i w tym sezonie, to pozdrawiam ;-)
O ile pamiętacie (choćby jak przez mgłę) czasy PRLu, to kojarzycie pewnie pękate błyszczące syfony do robienia wody sodowej.
Po iluś tam latach syfony powróciły w nowoczesnym wydaniu firmy SodaStream. A że mam taki jeden w swoim domu, to powiem, co o nim myślę.
Jest to zmyślne i proste w obsłudze urządzenie do domowego wyrobu wody gazowanej. Jest także drogie - ceny w zależności od modelu od 240zł. Nabój wystarczył mi na rok użytkowania (z częstotliwością 2-3 razy w tygodniu, czyli ok. 150l wody rocznie). I wszystko byłoby dobrze, ale...
Firma promuje się na strasznie eko. Chlubi się tym, że używając SodaStream, oszczędzamy światu 2000 jednorazowych butelek rocznie (co się ma nijak do moich obserwacji - 100 butelek rocznie). Aby rzeczywiście jeden syfon zastąpił 2000 butelek PET, to trzeba by ich było gazować 3 każdego dnia i nie kupować w międzyczasie żadnych napojów na mieście. No ok - może podczas upalnego lata w licznej rodzinie, ale nie przez cały rok...W dodatku przy takiej częstotliwości bąbelkowania wody nabój trzeba by było wymienić co najmniej 5 razy (a one są drogie -ok. 100zł i mają słabą sieć wymiany i dystrybucji). Może więc oszczędzamy (jednak niewiele) plastikowych odpadów środowisku, ale finansowo raczej nie zyskamy. Ponadto jeśli marzysz o smakowych napojach gazowanych, to owszem, producent zachęca do kupowania syropów o różnych smakach (z czego jedynie ten smaku coli zasługuję na uwagę, bo rzeczywiście colę przypomina). Ale syropy te również są drogie i stosunkowo mało wydajne (1 opakowanie starcza na 12 litrów napoju), więc na duże oszczędności nie liczcie.
No, i jeszcze kwestia produkcji samych urządzeń. Za nadużycie uważam hasło 'Przemysł napojów pozostaje wierny staremu modelowi biznesowemu i cały czas wytwarza oraz transportuje 629 miliardów butelek i puszek rocznie. W SodaStream nie dostarczamy wody, nie dostarczamy puszek, dostarczamy po prostu bąbelki.'
Guzik prawda - Soda Stream dostarcza jeszcze plastikowe i stalowe urządzenia i butelki, naboje napełnione CO2 oraz całą gamę syropów (również w plastikowych butelkach i z niekoniecznie przyjaznym dla zdrowia składem). A to wszystko w 20 fabrykach na świecie i nigdzie nie znajdziemy informacji, jaki jest przybliżony choćby ślad węglowy dla jednej fabryki.
Podsumowując:
Czy uważam, że to fajny produkt?
Tak, jest to dobry gadżet (zwłaszcza na lato) i jeśli ktoś lubi wodę gazowaną i ma na zbyciu 250zł, to czemu nie zaszaleć (jednak nie licząc na to, że inwestycja szybko się zwróci, bo jeszcze trzeba kupować naboje i ewentualnie syropy).
Czy uważam ten produkt za ekologiczny?
Nie, niezbyt. A już promocję mają iście greenwashingową (sama się na początku na nią nabrałam).
Swoją drogą marzy mi się powrót saturatorów na ulice miast. To był klimat, to był biznes. Dwa kolory syropów, szklaneczki z grubo rżniętego szkła, woda z podwójnym sokiem, pianka, bakterie :-)
Jak się okazuje nie tylko mnie chwytają PRLowskie tęsknoty. Chłopaki ze Szczecina wymyślili saturower!
Jeśli działają i w tym sezonie, to pozdrawiam ;-)
25 mar 2014
Kosmetyki - greenwashing na przykładach cz.3
Bardzo dobre wprowadzenie do analizy greenwashingu w produktach kosmetycznych znajdziecie u Ekorodziców.
A zatem zwracajcie uwagę na opakowanie, skład i certyfikaty, a nie na dajcie się zwieść słówkom bio, EKO, naturalny w opisie, sfotoszopowanym obrazkom, czy wizerunkowi króliczka, który ma sugerować, że kosmetyk nie był testowany na zwierzętach.
1. Tak się składa, że od roku w Polsce (jak i w całej Unii Europejskiej) obowiązuje zakaz testowania kosmetyków, więc umieszczanie rysunku królika na opakowaniach kremów czy szamponów jest zbędne.
Wciąż jednak w sprzedaży są kosmetyki firm, które w jakiś sposób wspierają testy na zwierzętach, np. przez sprowadzanie surowców z Chin lub umieszczanie tam swoich laboratoriów (a w Chinach testowanie na zwierzętach jest obligatoryjne). Dlatego warto sprawdzić wiarygodność danej marki na jednej z list prowadzonych przez obrońców praw zwierząt. Aktualizowana lista firm kosmetycznych, jeśli chodzi o ich podejście do testowania znajduje się m.in. na No test.pl
2. Certyfikaty
Teoretycznie obecność certyfikatu gwarantuje nam ekologiczność składników. Ale... Sporo jest tych certyfikatów, więc nie do końca wiadomo, którym się kierować. Poza tym "nie wszystkie firmy stosujące certyfikowane składniki występują o certyfikat, ponieważ jest on kosztowny. Po drugie, certyfikowani producenci czasem nieuczciwie manipulują informacją o przyznanym im certyfikacie: – Choć dotyczy on konkretnego produktu albo składnika, niektóre firmy między wierszami starają się np. wmówić klientkom, że wszystkie ich produkty posiadają taki certyfikat – mówi Lidia Lewandowska."
(stąd)
Konkretnym przykładem ściemniania w kwestii certyfikatów jest konsumenckie śledztwo przeprowadzone przez autorkę Agulkowego Pola. Zadała kilka pytań przedstawicielowi marki Love Me Green i nie zadowoliła się gładko brzmiącymi odpowiedziami. Warto poczytać.
3. Skład
Dla mnie najważniejsze jest, aby produkty były wolne od okrucieństwa, dlatego sprawdzam skład pod kątem obecności składników zwierzęcych i nieetycznych składników roślinnych. Trzeba uważać zwłaszcza przy mydłach w kostce (np. Biały Jeleń nie jest wegański, ale Biały Wielbłąd jest). Jeśli chodzi np. o popularne ostatnio szare mydła, to Ministerstwo Dobrego Mydła powiada:
"Otóż te "szare mydełka" które wcale szare nie są (szarym mydłem nazywamy mydła potasowe które mają postać żelu a nie kostki) a poszukiwane są za to przez wszystkich alergików oraz nazywane są hipoalergicznymi i uznawane za bardzo eko- wcale takie miłe nie są. Składają się głownie z mieszanki łoju zwierzęcego i oleju kokosowego. Zarówno jeden jak i drugi tłuszcz użyty w mydle daje kostkę twardą i dobrze pieniącą się. Ale też jeden i drugi użyty w zbyt dużej ilości wysusza i podrażnia skórę. Do tego trochę soli i ciekawostka- EDTA czyli (1-hydroksyetylideno)bisfosfonian tetrasodu- substancja dozwolona do stosowania w ograniczonym stężeniu. Trucizna po prostu. W mydle może być jej nie więcej niż 0,2% ale nikt nie bada konsekwencji kumulacji, kiedy dozujemy ją sobie z kilku różnych produktów na raz. Nie jesteśmy fankami czarnego PR-u, nigdy nie myślałyśmy też o przygotowywaniu mydeł w ten deseń. Nie pozwoliłybyśmy się też nimi myć nikomu o wrażliwej skórze. Na wrażliwą skórę przygotowuje się mieszankę różnych naturalnych olejów roślinnych których kompozycja (jeśli jest dobrze policzona) daje przyjemne, ładnie pieniące się i naprawdę delikatne mydełko. A EDTA sucks!"
Z kolei Greenpeace ostatnio nagłośniło sprawę stosowania oleju palmowego w kosmetykach Procter&Gamble (m.in. szampony Head&Shoulders). Olej palmowy sam w sobie jest składnikiem roślinnym, ale wielu wegan go unika, bo jego pozyskiwanie wiąże się ze śmiercią i okaleczeniem zwierząt żyjących na terenach karczowanych pod uprawę palm. Jak słusznie pisze Publiczna Pralnia Brudów olej palmowy to popularny składnik także w kosmetykach (i żywności) innych firm, nie tylko P&G, więc najlepiej w ogóle go unikać albo szukać informacji, że został pozyskany etycznie.
Najlepiej więc kupować kosmetyki sprawdzonych marek z najprostszym roślinnym składem. Można też zrobić je samemu - receptur i blogów opisujących poszczególne kroki jest wiele.
I co ważne: "Przypadki greenwashingu można zgłaszać do Rady Reklamy przy pomocy prostego formularza. Wystarczy wejść na stronę http://www.radareklamy.org/formularz-zgloszeniowy-online.htm
c.d.n. :-)
A zatem zwracajcie uwagę na opakowanie, skład i certyfikaty, a nie na dajcie się zwieść słówkom bio, EKO, naturalny w opisie, sfotoszopowanym obrazkom, czy wizerunkowi króliczka, który ma sugerować, że kosmetyk nie był testowany na zwierzętach.
1. Tak się składa, że od roku w Polsce (jak i w całej Unii Europejskiej) obowiązuje zakaz testowania kosmetyków, więc umieszczanie rysunku królika na opakowaniach kremów czy szamponów jest zbędne.
Wciąż jednak w sprzedaży są kosmetyki firm, które w jakiś sposób wspierają testy na zwierzętach, np. przez sprowadzanie surowców z Chin lub umieszczanie tam swoich laboratoriów (a w Chinach testowanie na zwierzętach jest obligatoryjne). Dlatego warto sprawdzić wiarygodność danej marki na jednej z list prowadzonych przez obrońców praw zwierząt. Aktualizowana lista firm kosmetycznych, jeśli chodzi o ich podejście do testowania znajduje się m.in. na No test.pl
2. Certyfikaty
Teoretycznie obecność certyfikatu gwarantuje nam ekologiczność składników. Ale... Sporo jest tych certyfikatów, więc nie do końca wiadomo, którym się kierować. Poza tym "nie wszystkie firmy stosujące certyfikowane składniki występują o certyfikat, ponieważ jest on kosztowny. Po drugie, certyfikowani producenci czasem nieuczciwie manipulują informacją o przyznanym im certyfikacie: – Choć dotyczy on konkretnego produktu albo składnika, niektóre firmy między wierszami starają się np. wmówić klientkom, że wszystkie ich produkty posiadają taki certyfikat – mówi Lidia Lewandowska."
(stąd)
Konkretnym przykładem ściemniania w kwestii certyfikatów jest konsumenckie śledztwo przeprowadzone przez autorkę Agulkowego Pola. Zadała kilka pytań przedstawicielowi marki Love Me Green i nie zadowoliła się gładko brzmiącymi odpowiedziami. Warto poczytać.
3. Skład
Dla mnie najważniejsze jest, aby produkty były wolne od okrucieństwa, dlatego sprawdzam skład pod kątem obecności składników zwierzęcych i nieetycznych składników roślinnych. Trzeba uważać zwłaszcza przy mydłach w kostce (np. Biały Jeleń nie jest wegański, ale Biały Wielbłąd jest). Jeśli chodzi np. o popularne ostatnio szare mydła, to Ministerstwo Dobrego Mydła powiada:
"Otóż te "szare mydełka" które wcale szare nie są (szarym mydłem nazywamy mydła potasowe które mają postać żelu a nie kostki) a poszukiwane są za to przez wszystkich alergików oraz nazywane są hipoalergicznymi i uznawane za bardzo eko- wcale takie miłe nie są. Składają się głownie z mieszanki łoju zwierzęcego i oleju kokosowego. Zarówno jeden jak i drugi tłuszcz użyty w mydle daje kostkę twardą i dobrze pieniącą się. Ale też jeden i drugi użyty w zbyt dużej ilości wysusza i podrażnia skórę. Do tego trochę soli i ciekawostka- EDTA czyli (1-hydroksyetylideno)bisfosfonian tetrasodu- substancja dozwolona do stosowania w ograniczonym stężeniu. Trucizna po prostu. W mydle może być jej nie więcej niż 0,2% ale nikt nie bada konsekwencji kumulacji, kiedy dozujemy ją sobie z kilku różnych produktów na raz. Nie jesteśmy fankami czarnego PR-u, nigdy nie myślałyśmy też o przygotowywaniu mydeł w ten deseń. Nie pozwoliłybyśmy się też nimi myć nikomu o wrażliwej skórze. Na wrażliwą skórę przygotowuje się mieszankę różnych naturalnych olejów roślinnych których kompozycja (jeśli jest dobrze policzona) daje przyjemne, ładnie pieniące się i naprawdę delikatne mydełko. A EDTA sucks!"
Z kolei Greenpeace ostatnio nagłośniło sprawę stosowania oleju palmowego w kosmetykach Procter&Gamble (m.in. szampony Head&Shoulders). Olej palmowy sam w sobie jest składnikiem roślinnym, ale wielu wegan go unika, bo jego pozyskiwanie wiąże się ze śmiercią i okaleczeniem zwierząt żyjących na terenach karczowanych pod uprawę palm. Jak słusznie pisze Publiczna Pralnia Brudów olej palmowy to popularny składnik także w kosmetykach (i żywności) innych firm, nie tylko P&G, więc najlepiej w ogóle go unikać albo szukać informacji, że został pozyskany etycznie.
Najlepiej więc kupować kosmetyki sprawdzonych marek z najprostszym roślinnym składem. Można też zrobić je samemu - receptur i blogów opisujących poszczególne kroki jest wiele.
I co ważne: "Przypadki greenwashingu można zgłaszać do Rady Reklamy przy pomocy prostego formularza. Wystarczy wejść na stronę http://www.radareklamy.org/formularz-zgloszeniowy-online.htm
c.d.n. :-)
11 lut 2014
Biodegradowalne torebki foliowe? - greenwashing na przykładach, cz.II
No cóż, to nie jest najnowsze odkrycie, ale podobnie jak w przypadku wody butelkowanej, niewiele ludzi zdaje sobie sprawę, że ekotorby wcale nie są eko. Mam tu na myśli foliówki reklamowane jako biodegradowalne, które jednak biodegradowalne nie są.
Ale zacznijmy od definicji biodegradacji, czyli biochemicznego rozkładu związków organicznych na proste związki nieorganiczne. Polimery biodegradowalne są całkowicie przetwarzane przez mikroorganizmy na dwutlenek węgla, wodę i humus. Polimer uważa się za biodegradowalny jeśli w całości ulega rozkładowi przez bakterie w glebie lub w wodzie w ciągu 6 miesięcy.
Folia biodegradowalna wykonana jest np. z surowców roślinnych pochodzących m.in. z przerobu kukurydzy (mieszanka naturalnych cukrów oraz organicznych poliestrów). Takie produkty mają europejską normę EN 13432, rozkładają się dzięki pracy bakterii lub grzybów, proces ten wspomaga naturalne światło, nadają się do kompostowania i rozkładają na związki przyjazne środowisku (wodę, dwutlenek węgla oraz inne resztki organiczne).
Powyższy znaczek to znak ekologiczny oznaczający biodegradowalność. "Przeznaczony jest dla opakowań, które rozkładają się podczas kompostowania i nie uwalniają szkodliwych substancji. Produkty ekologiczne z tym symbolem ekologicznym są w pełni biodegradowalne i mogą być kompostowane wraz z odpadami organicznymi. Podczas kompostowania nie uwalniają substancji szkodliwych dla środowiska. Etykieta ekologiczna jest przyznawana przez DIN CERTCO (Niemiecki Instytut Standaryzacji)." Szczerze mówiąc pierwszy raz zetknęłam się z tym znakiem dopiero szukając artykułów do niniejszego wpisu.
Chociaż ogólnie idea biodegradowalności jest świetna, to jest kilka ale... Problematyczna jest nie tylko kwestia oznaczania takich produktów odpowiednim znakiem, ale także kwestia kompostowalności takich torebek. Niestety mało kto wie, że powinny tam trafiać, a biofolie ulegną biodegradacji tylko na kompoście przy zachowaniu określonych warunków (obecność mikroorganizmów, dla niektórych produktów obecność tlenu). Ponadto technologia produkcji tworzyw biodegradowalnych jest co najmniej siedem razy droższa niż zwykłego polipropylenu.
Niestety większość foliówek, określanych jako EKO i biodegradowalne, w rzeczywistości jest co zaledwie degradowalna, czyli rozkłada się na polietylenowy pył (który jest o tyle niebezpieczny, że przenika do gleby i wody). Są to więc materiały biorozpraszalne. A te już mają dużo gorszą opinię i zdecydowanie nie nadają się na kompost. Greenwashingiem jest więc nazywanie się ich przyjaznymi dla środowiska i zamieszczanie na nich napisów 100% EKO, wizerunków drzewek, czy zielonych listków, najlepiej w kolorze zielonym. Problem jest w tym, że nawet na stronie producenta takich eko-toreb trudno znaleźć skład produktu, zresztą dla osoby nieobeznanej w temacie taki skład niewiele mówi. Warto zapoznać się z poniższym linkiem:
Różnica pomiędzy torbami degradowalnymi a biodegradowalnymi opisana jest tutaj.
Poznęcajmy się dla przykładu nad Janem Niezbędnym, który kilka lat temu wprowadził do sprzedaży serię worków na śmieci EkoNatura.
"Nowe worki na śmieci Eko Natura Jana Niezbędnego są przyjazne dla środowiska [tia, jasne].
Zawierają specjalny dodatek d2w [ale jaki konkretnie???], dzięki któremu po 18-24 miesiącach rozpoczyna się proces degradacji (rozpadu worków)[a nie biodegradacji].
Degradacja zachodzi w naturalnych warunkach, w obecności powietrza. Jej tempo zależy od temperatury i wilgotności środowiska. Całkowity rozpad [i znów - ale nie biodegradacja] worków Eko Natura po kilku latach, a zwykłych worków na śmieci po 400 latach.
Na wysypisku śmieci (w Polsce na wysypiska trafia 90% śmieci)[skąd te dane?] worki eko natura uwalniają swoją zawartość i dzięki temu odpadki organiczne ulegają kompostowaniu [czyżby? po tym, jak worek się rozpadnie na pył po kilku latach?].
Worki wykonane są z folii degradowalnej w kolorze jasnej zieleni [świetny pomysł, jak na to wpadli?] na każdym worku znajduje się nadruk Eko Natura [WOW] oraz logo JN. Zastosowanie taśmy umożliwia pełne wykorzystanie pojemności worka oraz jego szczelne zamknięcie. Worki te są wyjątkowo wytrzymałe [oczywiście, wytrzymują całe lata]. Występują w dwóch pojemnościach:
35L (50x60cm) 15szt i 60L (60x72cm) 10szt."
To cytat ze strony producenta. Tylko zamieniłam oryginalne wyboldowanie na fragmenty, które powinny zwrócić uwagę świadomego konsumenta, a w nawiasach kwadratowych nie mogłam powstrzymać się od komentarzy.
Morał:
Olać biotorebki i foliowe torebki. Jeśli możesz - nie bierz. A jeśli już jakaś do ciebie trafi, to użyj jej ponownie (do pakowania drugiego śniadania, jako worek na śmieci do łazienkowego kosza, do upcyklingu). Ponoć aby środowiskowy koszt wyprodukowania plastikowej jednorazówki się zwrócił należy ją wykorzystać 4 razy. Torbę bawełnianą aż 131.
Ale zacznijmy od definicji biodegradacji, czyli biochemicznego rozkładu związków organicznych na proste związki nieorganiczne. Polimery biodegradowalne są całkowicie przetwarzane przez mikroorganizmy na dwutlenek węgla, wodę i humus. Polimer uważa się za biodegradowalny jeśli w całości ulega rozkładowi przez bakterie w glebie lub w wodzie w ciągu 6 miesięcy.
Folia biodegradowalna wykonana jest np. z surowców roślinnych pochodzących m.in. z przerobu kukurydzy (mieszanka naturalnych cukrów oraz organicznych poliestrów). Takie produkty mają europejską normę EN 13432, rozkładają się dzięki pracy bakterii lub grzybów, proces ten wspomaga naturalne światło, nadają się do kompostowania i rozkładają na związki przyjazne środowisku (wodę, dwutlenek węgla oraz inne resztki organiczne).
Powyższy znaczek to znak ekologiczny oznaczający biodegradowalność. "Przeznaczony jest dla opakowań, które rozkładają się podczas kompostowania i nie uwalniają szkodliwych substancji. Produkty ekologiczne z tym symbolem ekologicznym są w pełni biodegradowalne i mogą być kompostowane wraz z odpadami organicznymi. Podczas kompostowania nie uwalniają substancji szkodliwych dla środowiska. Etykieta ekologiczna jest przyznawana przez DIN CERTCO (Niemiecki Instytut Standaryzacji)." Szczerze mówiąc pierwszy raz zetknęłam się z tym znakiem dopiero szukając artykułów do niniejszego wpisu.
Chociaż ogólnie idea biodegradowalności jest świetna, to jest kilka ale... Problematyczna jest nie tylko kwestia oznaczania takich produktów odpowiednim znakiem, ale także kwestia kompostowalności takich torebek. Niestety mało kto wie, że powinny tam trafiać, a biofolie ulegną biodegradacji tylko na kompoście przy zachowaniu określonych warunków (obecność mikroorganizmów, dla niektórych produktów obecność tlenu). Ponadto technologia produkcji tworzyw biodegradowalnych jest co najmniej siedem razy droższa niż zwykłego polipropylenu.
Niestety większość foliówek, określanych jako EKO i biodegradowalne, w rzeczywistości jest co zaledwie degradowalna, czyli rozkłada się na polietylenowy pył (który jest o tyle niebezpieczny, że przenika do gleby i wody). Są to więc materiały biorozpraszalne. A te już mają dużo gorszą opinię i zdecydowanie nie nadają się na kompost. Greenwashingiem jest więc nazywanie się ich przyjaznymi dla środowiska i zamieszczanie na nich napisów 100% EKO, wizerunków drzewek, czy zielonych listków, najlepiej w kolorze zielonym. Problem jest w tym, że nawet na stronie producenta takich eko-toreb trudno znaleźć skład produktu, zresztą dla osoby nieobeznanej w temacie taki skład niewiele mówi. Warto zapoznać się z poniższym linkiem:
Różnica pomiędzy torbami degradowalnymi a biodegradowalnymi opisana jest tutaj.
Poznęcajmy się dla przykładu nad Janem Niezbędnym, który kilka lat temu wprowadził do sprzedaży serię worków na śmieci EkoNatura.
"Nowe worki na śmieci Eko Natura Jana Niezbędnego są przyjazne dla środowiska [tia, jasne].
Zawierają specjalny dodatek d2w [ale jaki konkretnie???], dzięki któremu po 18-24 miesiącach rozpoczyna się proces degradacji (rozpadu worków)[a nie biodegradacji].
Degradacja zachodzi w naturalnych warunkach, w obecności powietrza. Jej tempo zależy od temperatury i wilgotności środowiska. Całkowity rozpad [i znów - ale nie biodegradacja] worków Eko Natura po kilku latach, a zwykłych worków na śmieci po 400 latach.
Na wysypisku śmieci (w Polsce na wysypiska trafia 90% śmieci)[skąd te dane?] worki eko natura uwalniają swoją zawartość i dzięki temu odpadki organiczne ulegają kompostowaniu [czyżby? po tym, jak worek się rozpadnie na pył po kilku latach?].
Worki wykonane są z folii degradowalnej w kolorze jasnej zieleni [świetny pomysł, jak na to wpadli?] na każdym worku znajduje się nadruk Eko Natura [WOW] oraz logo JN. Zastosowanie taśmy umożliwia pełne wykorzystanie pojemności worka oraz jego szczelne zamknięcie. Worki te są wyjątkowo wytrzymałe [oczywiście, wytrzymują całe lata]. Występują w dwóch pojemnościach:
35L (50x60cm) 15szt i 60L (60x72cm) 10szt."
To cytat ze strony producenta. Tylko zamieniłam oryginalne wyboldowanie na fragmenty, które powinny zwrócić uwagę świadomego konsumenta, a w nawiasach kwadratowych nie mogłam powstrzymać się od komentarzy.
Morał:
Olać biotorebki i foliowe torebki. Jeśli możesz - nie bierz. A jeśli już jakaś do ciebie trafi, to użyj jej ponownie (do pakowania drugiego śniadania, jako worek na śmieci do łazienkowego kosza, do upcyklingu). Ponoć aby środowiskowy koszt wyprodukowania plastikowej jednorazówki się zwrócił należy ją wykorzystać 4 razy. Torbę bawełnianą aż 131.
29 sty 2014
Woda z mózgu - greenwashing na przykładach
Przypadek numer 1, czyli woda butelkowana
Najdobitniejszym przykładem ekościemy jest dla mnie sprzedawanie wody (tak, zwykłej wody) w butelkach. To jest dopiero makiaweliczne posunięcie - przekonanie połowy świata, że kranówka nadaje się tylko do zmywania naczyń i prania, a przesiąknięta plastikiem woda w butelkach jest czysta, zdrowa i trendy.
Biznes na wodzie, która tak jak powietrze powinna być ogólnodostępna i darmowa - i sprzedawanie jej w różnych objętościach, pod różnymi nazwami (woda stołowa, woda dla niemowląt, woda mineralna, woda gazowana, woda źródlana) = miliony plastikowych butelek rocznie i czysty zysk dla Nestle (Nałęczowianka), Coli (Kropla Beskidu), Pepsi (Górska Natura) i innych korporacji.
Całe to oszustwo dotarło do mnie dopiero po bliższym zetknięciu z kampanią "Mamo, tato, wolę wodę" (btw: Żywiec-Zdrój należy do Grupy Danone, koncernu posiadającego m.in. markę Evian), Na pierwszy rzut oka kampania nie budzi podejrzeń, wręcz przeciwnie - jak dobrze, że w końcu promują picie wody, a nie tych ohydnych soczków z toną cukru i barwnikami w składzie, łał.
Otrzeźwienie przyszło po tym, jak kampania weszła do przedszkola Córki w formie książeczek edukacyjnych ze Zdrojkiem w roli głównej. Bo kształtowanie zdrowych nawyków ok, ale skoro już się silą na tzw. edukację ekologiczną, to czemu totalnie pomijają się milczeniem kwestię plastikowych śmieci?
Butelki PET to ok. 1,5 miliona ton plastikowych odpadów rocznie.
Aby produkować taką ilość plastiku potrzeba ok 177 mln litrów ropy. W Polsce jedynie 30% butelek trafia do recyklingu i jest przetwarzanych.
Więc dlaczego rodzicom i dzieciom wciska się kit o dobrodziejstwie wody butelkowanej, a nie po prostu wody? Przecież można po prostu zainstalować poidełko (jak w gdańskich szkołach).
Jeśli ktoś się bardzo boi kranówy (choć w większości przypadków bezpodstawnie), to są przecież filtry. Smak wody poprawia także jej schłodzenie, niektórzy nawet zamrażają i piją rozmrożoną. Na rynku są dziesiątki butelek wielorazowych, ze stali, szkła, plastiku, z filtrami i bez. Kupowanie wody w butelkach PET powinno być stosowane w ostateczności i awaryjnie, a nie promowane jako zdrowy i eko-nawyk. Basta.
Biznes na butelkowanej wodzie jest nieetyczny
Drugim argumentem za niebutelkowaniem wody, oprócz produkowania śmieci, jest nieetyczność tego biznesu.
I to nie chodzi o to, że w niektórych knajpach patrzą na ciebie jak na wariata, kiedy prosisz o kranówę, bo nie chcesz płacić 4zł za szklankę mineralnej. Chodzi o to, że według CEO Nestle "woda jest środkiem spożywczym, który powinien zostać sprywatyzowany". Jednym słowem kładzie łapę na źródłach wody i uniemożliwia swobodny dostęp do niej. A tymczasem prawo do wody powinno być ogólnie respektowanym prawem człowieka.
Warto zobaczyć dokument Tapped (Biznes w butelce).
Brakuje mi w naszych miastach publicznych poidełek czy hydrantów na dworcach, w urzędach, szkołach. Ale wciąż mam swobodny dostęp do kranu (o ile płacę rachunki za wodę). Niestety bohaterowie filmu Życie bez wody nie mają tyle szczęścia, a do najbliższego źródła (kiepskiej jakości) muszą wędrować kilka kilometrów (mając za płotem fabrykę wody butelkowanej).
Do przemyślenia przy kolejnych zakupach...
Reasumując - reklamy wody butelkowanej to klasyczny przykład greenwashingu (z elementami leanwashingu i zwykłego marketingu). Nie dajcie się nabrać, kranówa nie gryzie.
Najdobitniejszym przykładem ekościemy jest dla mnie sprzedawanie wody (tak, zwykłej wody) w butelkach. To jest dopiero makiaweliczne posunięcie - przekonanie połowy świata, że kranówka nadaje się tylko do zmywania naczyń i prania, a przesiąknięta plastikiem woda w butelkach jest czysta, zdrowa i trendy.
Biznes na wodzie, która tak jak powietrze powinna być ogólnodostępna i darmowa - i sprzedawanie jej w różnych objętościach, pod różnymi nazwami (woda stołowa, woda dla niemowląt, woda mineralna, woda gazowana, woda źródlana) = miliony plastikowych butelek rocznie i czysty zysk dla Nestle (Nałęczowianka), Coli (Kropla Beskidu), Pepsi (Górska Natura) i innych korporacji.
Całe to oszustwo dotarło do mnie dopiero po bliższym zetknięciu z kampanią "Mamo, tato, wolę wodę" (btw: Żywiec-Zdrój należy do Grupy Danone, koncernu posiadającego m.in. markę Evian), Na pierwszy rzut oka kampania nie budzi podejrzeń, wręcz przeciwnie - jak dobrze, że w końcu promują picie wody, a nie tych ohydnych soczków z toną cukru i barwnikami w składzie, łał.
Otrzeźwienie przyszło po tym, jak kampania weszła do przedszkola Córki w formie książeczek edukacyjnych ze Zdrojkiem w roli głównej. Bo kształtowanie zdrowych nawyków ok, ale skoro już się silą na tzw. edukację ekologiczną, to czemu totalnie pomijają się milczeniem kwestię plastikowych śmieci?
Butelki PET to ok. 1,5 miliona ton plastikowych odpadów rocznie.
Aby produkować taką ilość plastiku potrzeba ok 177 mln litrów ropy. W Polsce jedynie 30% butelek trafia do recyklingu i jest przetwarzanych.
Więc dlaczego rodzicom i dzieciom wciska się kit o dobrodziejstwie wody butelkowanej, a nie po prostu wody? Przecież można po prostu zainstalować poidełko (jak w gdańskich szkołach).
Jeśli ktoś się bardzo boi kranówy (choć w większości przypadków bezpodstawnie), to są przecież filtry. Smak wody poprawia także jej schłodzenie, niektórzy nawet zamrażają i piją rozmrożoną. Na rynku są dziesiątki butelek wielorazowych, ze stali, szkła, plastiku, z filtrami i bez. Kupowanie wody w butelkach PET powinno być stosowane w ostateczności i awaryjnie, a nie promowane jako zdrowy i eko-nawyk. Basta.
Biznes na butelkowanej wodzie jest nieetyczny
Drugim argumentem za niebutelkowaniem wody, oprócz produkowania śmieci, jest nieetyczność tego biznesu.
I to nie chodzi o to, że w niektórych knajpach patrzą na ciebie jak na wariata, kiedy prosisz o kranówę, bo nie chcesz płacić 4zł za szklankę mineralnej. Chodzi o to, że według CEO Nestle "woda jest środkiem spożywczym, który powinien zostać sprywatyzowany". Jednym słowem kładzie łapę na źródłach wody i uniemożliwia swobodny dostęp do niej. A tymczasem prawo do wody powinno być ogólnie respektowanym prawem człowieka.
Warto zobaczyć dokument Tapped (Biznes w butelce).
Brakuje mi w naszych miastach publicznych poidełek czy hydrantów na dworcach, w urzędach, szkołach. Ale wciąż mam swobodny dostęp do kranu (o ile płacę rachunki za wodę). Niestety bohaterowie filmu Życie bez wody nie mają tyle szczęścia, a do najbliższego źródła (kiepskiej jakości) muszą wędrować kilka kilometrów (mając za płotem fabrykę wody butelkowanej).
Do przemyślenia przy kolejnych zakupach...
Reasumując - reklamy wody butelkowanej to klasyczny przykład greenwashingu (z elementami leanwashingu i zwykłego marketingu). Nie dajcie się nabrać, kranówa nie gryzie.
24 sty 2014
Greenwashing - zielone pranie mózgów
Greenwashing zwany ekościemą zatacza coraz szersze kręgi. I naprawdę potrafi podstępnie przybierać takie formy, że nawet starzy wyjadacze (tacy jak Ekomania) mają problem z rozpoznaniem, co jest naprawdę eko, a co tylko za takie chce uchodzić.
Postanowiłam pochylić się nad tym tematem (uwielbiam to wyrażenie) i w odcinkach analizować najciekawsze przykłady greenwashingu.
Póki co - jednak - wprowadzenie.
Greenwashing to zabieg stosowany często w reklamach lub kampaniach promocyjnych produktów, chcących uchodzić za przyjazne dla środowiska. W rzeczywistości chodzi o "wybielenie" marki, czyli zazielenienie wizerunku danej firmy, której działania niekoniecznie mają na celu dobro naszej planety.
Moja ulubiona analogia wykorzystuje ogólnoświatową sieć McDonald, która jest po prostu typowym, wręcz arche-typowym, fastfoodem. I teraz pytanie - gdyby McDonald prowadził światową kampanię na temat zdrowego odżywiania, to czy uwierzylibyście mu?
Mnie nie przekona, niezależnie od ilości sałatek i rodzajów vege-burgeróww swoim menu. Akcje dodawania książek dla dzieci do HappyMealów także nie sprawią, że zacznę myśleć o makdonaldzie jako o miejscu promującym kulturę i czytelnictwo. A wy?
No dobra, to było pytanie retoryczne.Choć i tak większość osób czyści mu buty (w przenośni by Banksy):
Jednak nie zawsze rozpoznanie złego wilka w zielonym kapturku jest takie łatwe. Bo co gdyby, hipotetycznie, McDonald obiecał, że za każdego zakupionego u siebie hamburgera posadzi 10 drzew w dżungli amazońskiej? Czy takie działanie (podpadające już pod CSR - biznes odpowiedzialny społecznie) jest w stanie zrównoważyć inne niecne uczynki, na których opiera swoją działalność, np. wyzyskiwanie pracowników lub śmierć milionów zwierząt zabijanych na steki?
Itd. itd. Generalnie po to właśnie wielkie korporacje zakładają swoje lub wspomagają jakieś inne fasadowe fundacje, które prowadzą programy ekologiczne, edukacyjne czy pomocowe w krajach trzeciego świata. W ten sposób uspokajają swoje sumienie, a klientom przekazują info "staramy się, jesteśmy eko, naprawiamy świat".
A zatem Zasada ograniczonego zaufania nr 1 brzmi:
1. Bądź podejrzliwy/a
Tak jak nie powinno się ufać nikomu po 30-tce (haha), tak z zasady nie ufamy reklamom. Szczególną podejrzliwością traktujemy produkty/usługi wielkich korporacji typu Coca-Cola, Shell, Monsanto, Unilever, Nestle itp. ponieważ - nie ma bata - na 100% mają na sumieniu coś obrzydliwego. Chętnie odszczekam wcześniejsze zdanie, jeśli przyślecie mi namiar na choć jeden etyczny koncern, który nie splamił się testami na zwierzętach, wykorzystywaniem taniej siły roboczej, sponsorowaniem zbrojeń, niszczeniem przyrody, naruszaniem praw człowieka czy wprowadzeniem na rynek toksycznych produktów jedynie z chęci zysku.
2. Nie wszystko EKO, co w kartonie
Najczęściej spotykana forma greenwashingu to po prostu dodanie przyimka EKO do nazwy produktu lub umieszczenie oznaczenia "eko", "naturalny", "zdrowy", "green", "organic", "bio" na opakowaniu. Opakowanie w ogóle jest ulubionym polem do popisu ekomarketingowców. Oczywiście napis na kartonie "biodegradowalny", a na butelce z wodą "nie zawiera cukru" nie mija się z prawdą (tektura rzeczywiście się rozkłada, a woda ma 0 kalorii), ale sprawdź, czy informacje mają związek z samym produktem (a nie tylko jego opakowaniem) i czy rzeczywiście są dobre dla środowiska i dla twojego zdrowia. Ponadto w ogólnym rozrachunku nie zawsze torba papierowa będzie lepsza dla środowiska od foliowej, a szklana butelka od plastikowej (patrz "Inteligencja ekologiczna").
(stąd)
3. Czytaj między wierszami
Nie wystarczy czytać etykiety, bo nawet jeśli sam skład danego produktu (jeśli mowa o spożywce) jest ok, to powinniśmy jeszcze rozważyć kwestię możliwego zafałszowania produktu (aferę z solą przemysłową w polskich kiełbasach lub czeskim chrzczonym spirytusem chyba jeszcze wszyscy pamiętają), lokalność i transport (banany są spoko w Afryce czy w Indiach, ale u nas naturalnie nie rosną), etyczność produkcji (czy nie ucierpieli ludzie i zwierzęta), fair trade (ile zarobił pracownik), kwestię biodegradowalności i/lub recyklingu, wielorazowości vs jednorazowości itp.
4. Mniej znaczy więcej
Dobry produkt sam się obroni, jeśli jest naprawdę eko, to nie trzeba go specjalnie reklamować jako eko.
Czy rowery trzeba jakoś specjalnie reklamować? Czy warzywa z działki wymagają bilbordów przy autostradzie? Czy las, góry i ogród zajmują cenny czas największej oglądalności? Tym samym wracamy do punktu pierwszego :-)
c.d.n.
Postanowiłam pochylić się nad tym tematem (uwielbiam to wyrażenie) i w odcinkach analizować najciekawsze przykłady greenwashingu.
Póki co - jednak - wprowadzenie.
Greenwashing to zabieg stosowany często w reklamach lub kampaniach promocyjnych produktów, chcących uchodzić za przyjazne dla środowiska. W rzeczywistości chodzi o "wybielenie" marki, czyli zazielenienie wizerunku danej firmy, której działania niekoniecznie mają na celu dobro naszej planety.
Moja ulubiona analogia wykorzystuje ogólnoświatową sieć McDonald, która jest po prostu typowym, wręcz arche-typowym, fastfoodem. I teraz pytanie - gdyby McDonald prowadził światową kampanię na temat zdrowego odżywiania, to czy uwierzylibyście mu?
Mnie nie przekona, niezależnie od ilości sałatek i rodzajów vege-burgeróww swoim menu. Akcje dodawania książek dla dzieci do HappyMealów także nie sprawią, że zacznę myśleć o makdonaldzie jako o miejscu promującym kulturę i czytelnictwo. A wy?
No dobra, to było pytanie retoryczne.Choć i tak większość osób czyści mu buty (w przenośni by Banksy):
Jednak nie zawsze rozpoznanie złego wilka w zielonym kapturku jest takie łatwe. Bo co gdyby, hipotetycznie, McDonald obiecał, że za każdego zakupionego u siebie hamburgera posadzi 10 drzew w dżungli amazońskiej? Czy takie działanie (podpadające już pod CSR - biznes odpowiedzialny społecznie) jest w stanie zrównoważyć inne niecne uczynki, na których opiera swoją działalność, np. wyzyskiwanie pracowników lub śmierć milionów zwierząt zabijanych na steki?
Itd. itd. Generalnie po to właśnie wielkie korporacje zakładają swoje lub wspomagają jakieś inne fasadowe fundacje, które prowadzą programy ekologiczne, edukacyjne czy pomocowe w krajach trzeciego świata. W ten sposób uspokajają swoje sumienie, a klientom przekazują info "staramy się, jesteśmy eko, naprawiamy świat".
A zatem Zasada ograniczonego zaufania nr 1 brzmi:
1. Bądź podejrzliwy/a
Tak jak nie powinno się ufać nikomu po 30-tce (haha), tak z zasady nie ufamy reklamom. Szczególną podejrzliwością traktujemy produkty/usługi wielkich korporacji typu Coca-Cola, Shell, Monsanto, Unilever, Nestle itp. ponieważ - nie ma bata - na 100% mają na sumieniu coś obrzydliwego. Chętnie odszczekam wcześniejsze zdanie, jeśli przyślecie mi namiar na choć jeden etyczny koncern, który nie splamił się testami na zwierzętach, wykorzystywaniem taniej siły roboczej, sponsorowaniem zbrojeń, niszczeniem przyrody, naruszaniem praw człowieka czy wprowadzeniem na rynek toksycznych produktów jedynie z chęci zysku.
2. Nie wszystko EKO, co w kartonie
Najczęściej spotykana forma greenwashingu to po prostu dodanie przyimka EKO do nazwy produktu lub umieszczenie oznaczenia "eko", "naturalny", "zdrowy", "green", "organic", "bio" na opakowaniu. Opakowanie w ogóle jest ulubionym polem do popisu ekomarketingowców. Oczywiście napis na kartonie "biodegradowalny", a na butelce z wodą "nie zawiera cukru" nie mija się z prawdą (tektura rzeczywiście się rozkłada, a woda ma 0 kalorii), ale sprawdź, czy informacje mają związek z samym produktem (a nie tylko jego opakowaniem) i czy rzeczywiście są dobre dla środowiska i dla twojego zdrowia. Ponadto w ogólnym rozrachunku nie zawsze torba papierowa będzie lepsza dla środowiska od foliowej, a szklana butelka od plastikowej (patrz "Inteligencja ekologiczna").
(stąd)
3. Czytaj między wierszami
Nie wystarczy czytać etykiety, bo nawet jeśli sam skład danego produktu (jeśli mowa o spożywce) jest ok, to powinniśmy jeszcze rozważyć kwestię możliwego zafałszowania produktu (aferę z solą przemysłową w polskich kiełbasach lub czeskim chrzczonym spirytusem chyba jeszcze wszyscy pamiętają), lokalność i transport (banany są spoko w Afryce czy w Indiach, ale u nas naturalnie nie rosną), etyczność produkcji (czy nie ucierpieli ludzie i zwierzęta), fair trade (ile zarobił pracownik), kwestię biodegradowalności i/lub recyklingu, wielorazowości vs jednorazowości itp.
4. Mniej znaczy więcej
Dobry produkt sam się obroni, jeśli jest naprawdę eko, to nie trzeba go specjalnie reklamować jako eko.
Czy rowery trzeba jakoś specjalnie reklamować? Czy warzywa z działki wymagają bilbordów przy autostradzie? Czy las, góry i ogród zajmują cenny czas największej oglądalności? Tym samym wracamy do punktu pierwszego :-)
c.d.n.
23 mar 2013
Ekoświęta, czyli bądź święta na co dzień :-)
Światowy Dzień Wody, Godzina dla Ziemi, Sprzątanie Świata i dziesiątki innych ważnych dni w ekokalendarzu... Im jestem starsza, tym z mniejszym entuzjazmem pochodzę do wszelkich świąt, czy to religijnych, czy państwowych, czy ustanowionych przez organizacje pozarządowe choćby w najbardziej słusznej sprawie. Z wiekiem też bardziej do mnie przemawia argument, że pamiętać o lasach powinniśmy nie tylko podczas Święta Drzewa, a o Miłości nie tylko w Walentynki :-)
Ogólnie idea chwały-godna, wiadomo - takie daty mają nam przypominać o niektórych kwestiach, wywoływać dyskusję, zachęcać do działania. Jednego bardziej, drugiego mniej, trzeciego w ogóle.Ale forma też jest ważna.
I o ile przyklaskuję Manifie i jej corocznym postulatom, to goździkom i rajstopom dla każdej pracownicy już niekoniecznie. Podobnie z Godziną dla Ziemi (dzisiaj o 20.30), idea szczytna, ale sama akcja mnie tak nie rusza i nic nie zapowiada, że dołączę dziś do grona ludzi wyłączających światło. Wolę Studni posłuchać, a energię oszczędzać na co dzień.
Innym aspektem tego typu wydarzeń jest ich wzrastająca komercjalizacja i towarzyszące posunięcia medialno-marketingowe. Takie np. święta Bożego Narodzenia widoczne w marketach już w październiku. Albo Walentynki. Pewnie już tylko dla zakochanych uczniów ostatnich klas podstawówki czerwone serduszko wyprodukowane masowo w Chinach stanowi wyznanie miłości. Dla mnie kojarzy się z toksycznym odpadem, który co roku zalega na wysypiskach wraz z innymi gadżetami piszczącymi I love You, i jedyne uczucie, które mi towarzyszy w połowie lutego to irytacja...
Niestety podobnie dzieje się w przypadku wydarzeń o charakterze ekologicznym. Tu też wciska się komercha. Za wyjątkowo denną uważam tegoroczną kampanię WWF odnośnie Godziny Dla Ziemi. Włączenie w nią rzeszy pseudocelebrytów ("Jeśli 50 tysięcy osób przyłączy się do akcji, to Kasia Tusk wystylizuje się na pandę", "Jeśli 100 tys. osób, to Kora skosi trawę, a Kinga Rusin wejdzie w szpilkach na najwyższe piętro Pałacu Kultury" LOL ), którzy w swoim życiu codziennym niespecjalnie stosują zasady życia eko, no to hmm - żenada?
A co powiedzieć o firmach, które z racji Światowego Dnia Wody przysyłają mi na skrzynkę informacje prasowe o konieczności oszczędzania tejże? Jeśli jesteście ciekawi, komu najbardziej zależy, aby był postrzegany jako firma odpowiedzialna ekologicznie, to odpowiadam:
producent filtrów do wody - woda ma wpływ
producent płynu Ludwik - ratuj ziemię zmywając naczynia z głową
producent armatur i sprzętu łazienkowego - zamontowanie instalacji interaktywnej na dworcu centralnym w W-wie
producent nowoczesnych syfonów do napojów - sponsoring warszawskiego Dnia Wody
kampania piwowarska - mniej wody, mniej prądu, ale więcej piwa :-)
Pocieszne (w przypadku kampanii piwowarskiej), ale czy przekonujące? Dla mnie trąci greenwashingiem. Niestety.
Ogólnie idea chwały-godna, wiadomo - takie daty mają nam przypominać o niektórych kwestiach, wywoływać dyskusję, zachęcać do działania. Jednego bardziej, drugiego mniej, trzeciego w ogóle.Ale forma też jest ważna.
I o ile przyklaskuję Manifie i jej corocznym postulatom, to goździkom i rajstopom dla każdej pracownicy już niekoniecznie. Podobnie z Godziną dla Ziemi (dzisiaj o 20.30), idea szczytna, ale sama akcja mnie tak nie rusza i nic nie zapowiada, że dołączę dziś do grona ludzi wyłączających światło. Wolę Studni posłuchać, a energię oszczędzać na co dzień.
Innym aspektem tego typu wydarzeń jest ich wzrastająca komercjalizacja i towarzyszące posunięcia medialno-marketingowe. Takie np. święta Bożego Narodzenia widoczne w marketach już w październiku. Albo Walentynki. Pewnie już tylko dla zakochanych uczniów ostatnich klas podstawówki czerwone serduszko wyprodukowane masowo w Chinach stanowi wyznanie miłości. Dla mnie kojarzy się z toksycznym odpadem, który co roku zalega na wysypiskach wraz z innymi gadżetami piszczącymi I love You, i jedyne uczucie, które mi towarzyszy w połowie lutego to irytacja...
Niestety podobnie dzieje się w przypadku wydarzeń o charakterze ekologicznym. Tu też wciska się komercha. Za wyjątkowo denną uważam tegoroczną kampanię WWF odnośnie Godziny Dla Ziemi. Włączenie w nią rzeszy pseudocelebrytów ("Jeśli 50 tysięcy osób przyłączy się do akcji, to Kasia Tusk wystylizuje się na pandę", "Jeśli 100 tys. osób, to Kora skosi trawę, a Kinga Rusin wejdzie w szpilkach na najwyższe piętro Pałacu Kultury" LOL ), którzy w swoim życiu codziennym niespecjalnie stosują zasady życia eko, no to hmm - żenada?
A co powiedzieć o firmach, które z racji Światowego Dnia Wody przysyłają mi na skrzynkę informacje prasowe o konieczności oszczędzania tejże? Jeśli jesteście ciekawi, komu najbardziej zależy, aby był postrzegany jako firma odpowiedzialna ekologicznie, to odpowiadam:
producent filtrów do wody - woda ma wpływ
producent płynu Ludwik - ratuj ziemię zmywając naczynia z głową
producent armatur i sprzętu łazienkowego - zamontowanie instalacji interaktywnej na dworcu centralnym w W-wie
producent nowoczesnych syfonów do napojów - sponsoring warszawskiego Dnia Wody
kampania piwowarska - mniej wody, mniej prądu, ale więcej piwa :-)
Pocieszne (w przypadku kampanii piwowarskiej), ale czy przekonujące? Dla mnie trąci greenwashingiem. Niestety.
14 sty 2013
Dobre, bo polskie?
Dzisiaj zajmę się rozdzielaniem włosa na czworo zainspirowana gorącą dyskusją na temat bambusowych szczoteczek ecobamboo, które miałam okazję testować. W międzyczasie na facebooku trwała krucjata* przeciwko importerowi tychże szczoteczek, ponieważ:
a) sprowadzanie szczoteczek z Australii nie jest eko (carbon footprint)
b) po dochodzeniu tropicieli ekościem na jaw wyszło, że bambus do szczoteczek sprowadzany jest z Chin, a w Australii są tylko przepakowywane i rozsyłane dalej, żeby ukryć chińską proweniencję bambusa - informacji tej dystrybutor zaprzeczył
Mi też się delikatnie (dzięki) oberwało za stwierdzenie, że "jeśli mam wybierać między plastikiem z Chin, a bambusem z Australii, to poproszę bambus." Europejskie szczoteczki z drewna (i ewentualnie polskie szczoteczki z plastiku, produkowane przez inwalidów) to dla mnie nowość, więc dobrze wiedzieć, że takie są. W moim osiedlowym Tesco króluje chińszczyzna jednak, sprawdziłam. Zrobię jeszcze dogłębny research w temacie i dam znać, ale dziś nie będzie o myciu zębów.
Tylko o lokalności chciałam. Carbon footprint jest jak widać przez niektórych uważany za główny wskaźnik ekonieszczęść tego świata. Niewątpliwie jest w tym sporo racji, ale czy rzeczywiście możliwe jest życie całkowicie lokalne? Bez importowania czegokolwiek w promieniu 30km? Podlinkowany artykuł o dwóch eksperymentach filmowo-życiowych pokazuje, że na dłuższą metę się nie da...
Nawet z jedzeniem jest problem, chyba że ktoś i tak nie pija kawy, herbaty z cytryną i imbirem (uwielbiam), nie spożywa cytrusów i egzotycznych owoców, ani soi, czy quinoa, nie jada czekolady, ma własny ogród i pole pełne orkiszu. Ale ok.
Ubrania...Taaak, mamy polski len, konopie, może polarki czy inne sztuczne włókna (o ile firma, która przetwarza plastik na polar znajduje się w okolicach), o czymś zapomniałam? A, o włóknie z pokrzywy, racja.
Kosmetyki i chemia gospodarcza? Soda, ocet i mydlnica lekarska wystarczy. Na bogato.
Sprzęt elektroniczny? Ekspertką nie jestem, ale zdaje się, że nawet jeśli składany w Polsce, to na podzespołach sprowadzanych z daleka. Ale wszystko da się obejść, odkurzacz można zastąpić miotłą z gałązek, przecież babcia taką miała, pamiętam.
Samochody? Materiały budowlane? Wakacje? (Zapomnijcie o podróży do Indii, czy nawet do Grecji, chyba że autostopem. Ale w sumie już się w życiu najeździłam, a Polska to piękny kraj.) Internet?
W którym momencie kończy się uzasadniona i jak najbardziej pożądana chęć do bycia samowystarczalnym (w ramach lokalnej społeczności), a zaczyna się karboreksja? Wszak z kanonu lektur wiemy, że istnieją granice, których przekroczyć nie wolno :-)
[przerwa na reklamę]
Niestety emisja CO2 nie jest jedynym wyznacznikiem "ekologiczności" życia. Piszę niestety, bo jakże wszystko byłoby wtedy proste, o ile trudnych wyborów mniej...Nie trzeba by się było głowić nad dylematami, czy bambus jest lepszy od plastiku, miód manuka lepszy od lipowego, owoce goji zdrowsze od aronii, a torba z materiału od plastikowej foliówki. A, i jeszcze czy pieluszki wielorazowe sprowadzane z Chin bezpośrednio od producenta będą bardziej czy mniej eko od pieluszek szytych własnoręcznie z materiałów sprowadzanych z USA przez kilkoro pośredników? Trochę kpię, a trochę o drogę pytam. Bo sama nie wiem, serio.
Chyba wrócę do Inteligencji ekologicznej, żeby sobie przypomnieć kilka spraw. Choć i bez tego wiadomo, że czynników, które świadczą o tym, że coś jest eko, jest dużo więcej, więc powraca pytanie, jak żyć i po co :-P
Może zamiast ślepo trzymać się zasady lokalności (lepsza szynka z Prudnika, niż soja z Brazylii), dużo lepiej zrobimy przyrodzie (i sobie), jeśli wyrzucimy ze swojego życia produkty zwierzęce? A może jednak eliminując plastik i produkty z ropy jak bohater filmu "Przepis na klęskę"? Lub przestawiając się na odnawialne źródła energii? I bądź tu mądra, człowieku.
Naprawdę szkoda, że żaden certyfikat i etykieta "eco" nie dają gwarancji, że nasz wybór będzie właściwy. Na 100% po prostu się nie da. Bo życie to w ogóle nie jest ekologiczne (Ruch na rzecz dobrowolnego wymarcia ludzkości się kłania)...
No, dobra, te tematy zostawię sobie na jakiś inny poniedziałek, bo jeszcze pomyślicie, że nie mam większych zmartwień...
No, dobra, te tematy zostawię sobie na jakiś inny poniedziałek, bo jeszcze pomyślicie, że nie mam większych zmartwień...
Dziś nie mam.
* żadna tam krucjata, w sumie kulturalna dyskusja, a ile się można o szczoteczkach i greenwashingu dowiedzieć...
17 sie 2012
Dlaczego danonki są be
Kolejny kamyczek do ogródka nieuczciwej reklamy, czyli kilka powodów, aby nie kupować danonków dzieciom. Przy czym danonki to skrót myślowy - chodzi o wszelkie (de)serki dla dzieci typu Monte, Bakusie, Paula, Danio itp.
Dlaczego reklama tych produktów jest nieuczciwa? Wystarczy spojrzeć na stronę Bakusie. Zielona trawka, świergolenie ptaszków, radosne dzieci na huśtawce, zdrowe kości, witamina D, wapń i kwasy omega 3. To wszystko sugeruje, że produkty Bakomy są najzdrowsze na świecie i bez nich dzieci natychmiast się załamią i pochorują. Na stronie nie ma jednak składu konkretnych deserków, dlatego poprosiłam o nie mailowo pracownika infolinii.
Odpowiedź:
"Podaję przykładowy opis na Bakusia waniliowego, gdzie zaznaczmy, że kwasy omega 3 pochodzą z ryb
Deserek waniliowy z dodatkiem wapnia, witaminy D3 i kwasów Omega 3
Składniki: twarożek odtłuszczony, śmietanka, wsad smakowy (cukier, skrobia modyfikowana kukurydziana, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; barwnik: beta- karoten; naturalny aromat waniliowy), cukier, białka mleka, żelatyna wieprzowa, cytrynian triwapniowy (wapń), kwasy omega 3 z ryb (zawierają soję), cholekalcyferol (wit. D3).
Dlaczego reklama tych produktów jest nieuczciwa? Wystarczy spojrzeć na stronę Bakusie. Zielona trawka, świergolenie ptaszków, radosne dzieci na huśtawce, zdrowe kości, witamina D, wapń i kwasy omega 3. To wszystko sugeruje, że produkty Bakomy są najzdrowsze na świecie i bez nich dzieci natychmiast się załamią i pochorują. Na stronie nie ma jednak składu konkretnych deserków, dlatego poprosiłam o nie mailowo pracownika infolinii.
Odpowiedź:
"Podaję przykładowy opis na Bakusia waniliowego, gdzie zaznaczmy, że kwasy omega 3 pochodzą z ryb
Deserek waniliowy z dodatkiem wapnia, witaminy D3 i kwasów Omega 3
Składniki: twarożek odtłuszczony, śmietanka, wsad smakowy (cukier, skrobia modyfikowana kukurydziana, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; barwnik: beta- karoten; naturalny aromat waniliowy), cukier, białka mleka, żelatyna wieprzowa, cytrynian triwapniowy (wapń), kwasy omega 3 z ryb (zawierają soję), cholekalcyferol (wit. D3).
Jogurty z żelkami nie zawierają w swoim składzie żelatyny, podaję opis na opakowaniu na przykładowy smak oraz szczegółową wartość odżywczą:
Jogurt kremowy o smaku waniliowym z żelkami truskawkowymi
Jogurt kremowy o smaku waniliowym z żelkami truskawkowymi
Składniki: jogurt o smaku waniliowym (mleko pasteryzowane, śmietanka pasteryzowana, cukier, wsad smakowy (cukier, barwnik: beta - karoten; aromat), białka mleka, skrobia modyfikowana kukurydziana, żywe kultury bakterii jogurtowych), wsad owocowy (cukier, żel kokosowy /Nata de Coco/ - 7,8%, sok truskawkowy 4,5% - z soku zagęszczonego, substancje zagęszczające: skrobia modyfikowana kukurydziana, pektyna; aromat, koncentrat z marchwi, barwnik: karminy"
Niech żyją przetworzone produkty pełne cukru, pasteryzowanego mleka, żelatyny (świńskie kości) i ryb z dodatkiem soi. Mniam.
Na moim ulubionym forum jest wątek pn. Dlaczego Danonki według was są beee.
Wynika z niego (abstrahując od licznych off topiców), że grzechem głównym producentów jest dodawanie ogromnej ilości cukru, który po prostu nie jest zdrowy. Ani dla dorosłych, ani dla dzieci. W szczególności dla dzieci... Próchnica, zaburzenia wchłaniania i apetytu, otyłość, pożywka dla grzybicy, wiadomo jak jest.
Plus nieuczciwa reklama i chwyty marketingowe, czyli rodzicom wmówić, że produkt jest zdrowy, a dla dzieci dodać zabaweczkę, najlepiej do kolekcjonowania, żeby codziennie namawiały do nowych zakupów. A ile śmieci z tego...
Więc nie dajcie się omamić i jeśli już kupujecie, to ze świadomością, że jest to równie niezdrowe, co inne słodycze. Od czasu do czasu nie zabije. Ale zdrowia od tego nie przybędzie.
Zatem - wyszukujcie zdrowsze alternatywy, róbcie domowy jogurt, przejdźcie na weganizm, whatever... Dużo siły w walce z systemem życzę (sobie także) :-)
25 lip 2012
Domestos+UNICEF=ekościema
Hmm, z czym wam się kojarzy Domestos i koncern Unilever?
Bo mi z ostrą chemią (zabija wszystko) i przekrętami nagłaśnianymi przez Greenpeace oraz z testowaniem produktów na zwierzętach i zatrudnianiem nieletnich...
Nic więc dziwnego, że przeczytawszy o partnerstwie Domestosa i UNICEFu mam zamiar trochę powydziwiać. Jakoś wątpię w szczere intencje Unilevera i bardziej podejrzewam akcję marketingową, niż chęć pomocy krajom trzeciego świata. Sratatata.
"UNICEF nie promuje żadnej marki ani produktu. Domestos wspiera UNICEF. Za każdy zakupiony wybielacz Domestos z zawieszką promocyjną, Unilever przeznacza 0,23 zł na rzecz UNICEF (źródło kursu wymiany - Departament Skarbu ONZ, luty 2012), gwarantując minimum 4.426.810 zł w skali całego świata w okresie od 1 lipca do 30 sierpnia 2012 roku."
A zatem - tak dla sanitariatów, nie dla Domestosa, nie kupuję tego. Chyba lepiej wesprzeć tą akcję w inny sposób, niż nabyć butelkę detergentu...
Bo mi z ostrą chemią (zabija wszystko) i przekrętami nagłaśnianymi przez Greenpeace oraz z testowaniem produktów na zwierzętach i zatrudnianiem nieletnich...
Nic więc dziwnego, że przeczytawszy o partnerstwie Domestosa i UNICEFu mam zamiar trochę powydziwiać. Jakoś wątpię w szczere intencje Unilevera i bardziej podejrzewam akcję marketingową, niż chęć pomocy krajom trzeciego świata. Sratatata.
"UNICEF nie promuje żadnej marki ani produktu. Domestos wspiera UNICEF. Za każdy zakupiony wybielacz Domestos z zawieszką promocyjną, Unilever przeznacza 0,23 zł na rzecz UNICEF (źródło kursu wymiany - Departament Skarbu ONZ, luty 2012), gwarantując minimum 4.426.810 zł w skali całego świata w okresie od 1 lipca do 30 sierpnia 2012 roku."
A zatem - tak dla sanitariatów, nie dla Domestosa, nie kupuję tego. Chyba lepiej wesprzeć tą akcję w inny sposób, niż nabyć butelkę detergentu...
8 lip 2012
Edukacja ekologiczna
Z czym się wam kojarzy edukacja ekologiczna? Bo mi z nauką o ochronie środowiska (sozologia), o konieczności 3R (reduce-reuse-recycle),o zdrowym odżywianiu i ogrodnictwie (zagrożenia związane z GMO, kooperatywy spożywcze, urban gardening, permakultura), o odnawialnych źródłach energii, o ochronie wody, ziemi i powietrza, o zagrożonych gatunkach, zrównoważonym rozwoju i transporcie, o odpowiedzialnych zakupach, lokalnych społecznościach, starych rzemiosłach itp.
Tymczasem zaglądam ja sobie na stronę wrocławskiego Studium Edukacji Ekologicznej, a tam o ekologii ani ochronie środowiska ani słowa... Patrzę na specjalizacje - radiestezja, sztuki mantyczne (czyli I Cing, Feng Shui, grafologia, astrologia, runy, tarot i inna ezoteryka). Mam wrażenie, że kiedyś to studium działało pod inną nazwą, ale jak widać niektórzy pojmują edukację ekologiczną baaaardzo szeroko. Chyba, że każdy radiesteta i bioenergoterapeuta to ekolog... No, dla mnie to ewidentny przykład greenwashingu, trochę śmieszny, trochę wkurzający. Nie dajcie się nabrać.
Czy ktoś mógłby polecić inne studium lub kurs edukacji ekologicznej na Śląsku? Wiem tylko o Szkole Trenerów Edukacji Ekologicznej w Łodzi (kolejny nabór jesienią!), ale dla mnie to trochę za daleko...
Tymczasem zaglądam ja sobie na stronę wrocławskiego Studium Edukacji Ekologicznej, a tam o ekologii ani ochronie środowiska ani słowa... Patrzę na specjalizacje - radiestezja, sztuki mantyczne (czyli I Cing, Feng Shui, grafologia, astrologia, runy, tarot i inna ezoteryka). Mam wrażenie, że kiedyś to studium działało pod inną nazwą, ale jak widać niektórzy pojmują edukację ekologiczną baaaardzo szeroko. Chyba, że każdy radiesteta i bioenergoterapeuta to ekolog... No, dla mnie to ewidentny przykład greenwashingu, trochę śmieszny, trochę wkurzający. Nie dajcie się nabrać.
Czy ktoś mógłby polecić inne studium lub kurs edukacji ekologicznej na Śląsku? Wiem tylko o Szkole Trenerów Edukacji Ekologicznej w Łodzi (kolejny nabór jesienią!), ale dla mnie to trochę za daleko...
7 lut 2010
Eko-pieczątka
no, czy to już nie przesada aby?
Ekologiczne pieczątki z serii GreenLine firmy COLOP
"Chroniąc naszą przyszłość...
Wprowadzając serię Green Line promujemy produkty o wyjątkowych cechach i strategicznym znaczeniu. W trosce o ochronę zasobów naturalnych wspieramy produkcję innowacyjną, która chroni najcenniejsze surowce i dąży do minimalizacji odpadów.
Odśwież biurową atmosferę...
Kolorystyka automatów serii Green Line, która podkreśla rzeczywiste cechy produktu -wprowadza do każdego biura łagodny klimat.
Konsekwencja...
Jeśli posiadasz w swojej firmie produkty ekologiczne, wprowadzając pieczątki serii Green Line zadbasz o spójność swych działań.
Materiały użyte w produkcji Plastik przeznaczony do produkcji
Do produkcji plastikowych elemntów pieczatek serii Green Line używamy w przeważajacej cześci plastiku odzyskanego w procesie recyclingu. Plastik, który pozostaje odpadem w normalnym cyklu produkcyjnym jest podstawa produkcji serii Green Line. Firma COLOP kupuje ten materiał. Drewniane uchwyty w modelach Classic Line Green Line sa wykonane z buku - drzewa, które jest łatwo odnawialne w naszej strefie klimatycznej. Drzewo to pochodzi z lasów oznaczonych certyfikatem FCS. Forest Stewardship Council - znak odpowiedzialnej gospodarki leśnej.
Opakowanie
Jedną z cech wyróżniających system certyfikacji FSC jest to, iż łączy on wszystkie zainteresowane grupy na zasadach równorzędności. FSC podzielony jest na trzy izby mające równy wpływ na podejmowane decyzje: społeczną, ekonomiczną i środowiskową. Ta sama struktura zachowana jest zarówno na płaszczyźnie globalnej FSC jak i na płaszczyźnie krajowej (Krajowe Inicjatywy).
Karton użyty w procesie produkcji opakowań to materiał pochądzący w 100 % z procesu odzysku. Karton nie jest w żaden sposób uszlachetniany i jest dodatkowo tylko częsciowo zadrukowany. "
Ekomarketing jak się patrzy... Ale czy to aby nie eko-ściema?
Ekologiczne pieczątki z serii GreenLine firmy COLOP
"Chroniąc naszą przyszłość...
Wprowadzając serię Green Line promujemy produkty o wyjątkowych cechach i strategicznym znaczeniu. W trosce o ochronę zasobów naturalnych wspieramy produkcję innowacyjną, która chroni najcenniejsze surowce i dąży do minimalizacji odpadów.
Odśwież biurową atmosferę...
Kolorystyka automatów serii Green Line, która podkreśla rzeczywiste cechy produktu -wprowadza do każdego biura łagodny klimat.
Konsekwencja...
Jeśli posiadasz w swojej firmie produkty ekologiczne, wprowadzając pieczątki serii Green Line zadbasz o spójność swych działań.
Materiały użyte w produkcji Plastik przeznaczony do produkcji
Do produkcji plastikowych elemntów pieczatek serii Green Line używamy w przeważajacej cześci plastiku odzyskanego w procesie recyclingu. Plastik, który pozostaje odpadem w normalnym cyklu produkcyjnym jest podstawa produkcji serii Green Line. Firma COLOP kupuje ten materiał. Drewniane uchwyty w modelach Classic Line Green Line sa wykonane z buku - drzewa, które jest łatwo odnawialne w naszej strefie klimatycznej. Drzewo to pochodzi z lasów oznaczonych certyfikatem FCS. Forest Stewardship Council - znak odpowiedzialnej gospodarki leśnej.
Opakowanie
Jedną z cech wyróżniających system certyfikacji FSC jest to, iż łączy on wszystkie zainteresowane grupy na zasadach równorzędności. FSC podzielony jest na trzy izby mające równy wpływ na podejmowane decyzje: społeczną, ekonomiczną i środowiskową. Ta sama struktura zachowana jest zarówno na płaszczyźnie globalnej FSC jak i na płaszczyźnie krajowej (Krajowe Inicjatywy).
Karton użyty w procesie produkcji opakowań to materiał pochądzący w 100 % z procesu odzysku. Karton nie jest w żaden sposób uszlachetniany i jest dodatkowo tylko częsciowo zadrukowany. "
Ekomarketing jak się patrzy... Ale czy to aby nie eko-ściema?
28 sty 2010
Ekościema
Ekościema, czyli wszystko, co nazywane jest "eko" bez większego związku z ekologią, jak np. ekologiczne aukcje na Allegro, czy ekokurczaki z ekogrilla...
Jakiś czas temu znalazłam polski serwis Ekościema, który zapowiada się bardzo ciekawie, ale niestety od listopada nic się tam nie zmieniło, a admin nie odpowiada i nie dołącza nowych nadysłanych "ekościem". Bo ideą przewodnią jest, żeby internauci nadsyłali swoje propozycje produktów, czy usług szczycących się niesłusznie przyimkiem (Aga? przyimkiem???) "eko"...
Czekając więc, aż strona obudzi się z zimowej hibernacji i ruszy na dobre, zamieszczam znalezioną przeze mnie ekościemę, czyli "ekowycieczkę" na greckiej wyspie Rodos. Ekowycieczkę organizuje pewne biuro podróży i jej ekologiczność polega na zasadzeniu drzewa w parku przyrody. Wsumie pomysł piękny, ale może by tak poza tym jednym drzewem jeszcze jakieś inne działania ekologiczne włączyć do programu? Bo zakładam, że transport, hotel i wyżywienie odpowiadają wszystkim eko/organic/bio- normom :-)
Jakiś czas temu znalazłam polski serwis Ekościema, który zapowiada się bardzo ciekawie, ale niestety od listopada nic się tam nie zmieniło, a admin nie odpowiada i nie dołącza nowych nadysłanych "ekościem". Bo ideą przewodnią jest, żeby internauci nadsyłali swoje propozycje produktów, czy usług szczycących się niesłusznie przyimkiem (Aga? przyimkiem???) "eko"...
Czekając więc, aż strona obudzi się z zimowej hibernacji i ruszy na dobre, zamieszczam znalezioną przeze mnie ekościemę, czyli "ekowycieczkę" na greckiej wyspie Rodos. Ekowycieczkę organizuje pewne biuro podróży i jej ekologiczność polega na zasadzeniu drzewa w parku przyrody. Wsumie pomysł piękny, ale może by tak poza tym jednym drzewem jeszcze jakieś inne działania ekologiczne włączyć do programu? Bo zakładam, że transport, hotel i wyżywienie odpowiadają wszystkim eko/organic/bio- normom :-)
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)