Jeszcze parę dni temu nie wiedziałam, że pojadę na Marsz! A tu nagle sąsiadka przychodzi i pyta, czy chcę jechać, bo jedno miejsce się zwolniło! No jak nie, jak tak! Szybkie przygotowania, szukanie opaski uciskowej na kolano i leków przeciwbólowych. Rano jak znalazł, chociaż zapomniałam o probiotykach. Trudno, najwyżej coś tam w "wątpiach" się poprzewraca. Z miasta wyjeżdżają dwa autobusy, jeden z nich wpierw przyjedzie po naszą małą grupę, której przewodzi nasza Radna. Wyjazd o godzinie 3.45. Pół nocy z wrażenia nieprzespanej, rano zjadłam obfite śniadanie, popiłam kawą - musi wystarczyć na baaardzo długo. Idę na miejsce zbiórki. Jest godzina 3.31, spoglądam na jezioro i widzę FLAGĘ!
Podjeżdża autokar, jedziemy do miasta, a tam już czeka niezła grupa, no i oczywiście Policjanci. Bardzo służbiście, bez śladu uśmiechu, nie dyskutują, tylko sprawdzają nasz autobus bardzo skrupulatnie. Uf, nie doczepili się do na szczęście do niczego. W trakcie jazdy przychodzi informacja, że nie mamy się spieszyć, bo autokarów na miejscu będzie bardzo dużo, i organizatorzy mogą nie zdążyć z ich rozlokowywaniem. No więc krótko przed Stolicą, stajemy na dłuższy popas.Potem okazało się że jednak wszystko przyśpieszało, z trudem przebijaliśmy się do miejsca docelowego, czyli na Agrykolę. U celu szybka wysiadka, formujemy naszą grupę, rozwijamy transparenty, i powolutku, noga za nogą dreptamy przed siebie. Przed nami mamy sporą grupę z Bielska-Białej.
Słońce pali, dobrze jednak, że trochę cienia dają drzewa. Wiara się rozkręca, śpiewamy, pokrzykujemy, wymieniamy się okrzykami i ...... drobimy, drobimy, a w tle słychać, że chyba Donald Tusk przemawia. Słyszalność słaba, bo z góry marszu co chwilę słychać okrzyki, potem robią kilkanaście kroków, znowu stają, i tak bez przerwy przez kilka godzin. Wąż jak pyton powoli się przemieszcza, w tle słychać Lecha Wałęsę, potem znowu krzyki, kakafonia dźwięków co rusz się zmienia. Po obu stronach ciągle napływają ludzie, jedni próbują schodzić ze swymi rowerami i hulajnogami ze skarpy, inni szorują po trawie. Las transparentów, haseł, co chwile śpiewy, okrzyki, i tak kilka godzin. Zdajemy sobie sprawę, że raczej nie ma szans aby dogonić końcówkę marszu. Trochę nam smutno, ale nic, maszerujemy dalej, marsz się rozprasza, maszerujemy, wznosimy okrzyki, śpiewamy, pozdrawiają nas przechodnie i ludzie w ogródkach, dostajemy brawa na nasze okrzyki, że nie damy zniszczyć naszych lasów. Pewnie dlatego podszedł do nas Adam Wajrak, mam z nim zdjęcie. Kilka chwil -mamy fotę Januszem Józefowiczem!
Wszystkie okrzyki na Marszu były w naszej grupie wspomagane poniższym wachlarzem, wykonanym z bardzo grubego, ofoliowanego kartonu. Uderzając o ręce lub kończyny dolne dawał supermocny dźwięk. Mam też pamiątkowe wydanie Konstytucji i serduszko, o którym mówił Donald Tusk.
Wróciłam dzisiaj o godzinie 1-szej w nocy. Spałam do 11 w południe, a potem siadłam przed telewizorem, aby zobaczyć to, czego się nie udało, a przede wszystkim usłyszeć prawie całe przemówienie Donalda Tuska. Jestem przeszczęśliwa, że mi się udało być tam, gdzie Serce naszego Kraju. Być może kiedyś już mi się to nie uda, ale za to zostanie Duma i Radość. Byliśmy Wielcy!