Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bibeloty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bibeloty. Pokaż wszystkie posty

środa, 13 listopada 2024

Zimno.

 Zdecydowanie nie należę do wielbicieli czterech por roku. Dochodzę do wniosku że urodziłam się w tej strefie klimatycznej przez potworny chichot losu ;) Jeśli miałabym być szczera, wiosna i lato satysfakcjonują mnie w 100 procentach. Jeśli koniecznie potrzebna by nam była jesień, to wyłącznie złota polska. 

Plusy zimna, to nowe zamówienia:

Dla dzieci:



I dla babci ;) 



Nie dla moich dzieci i nie dla ich babci ;) 

Takie kominy wykonałam dwa, pierwszego nie zdążyłam sfotografować. Uwielbiam wzór  patentowy. 

I to tyle drutów. Następny będzie post: haul hafciarski. Swoją drogą ciekawe jest to słowo "haul", modne, internetowe i ja, dinozaur, nic, a nic z niego nie rozumiem ;) Nie przeszkadza mi to jednak w zakupach ;) 

Trzymajcie się ciepło ( i poręczy) ;) 

Do następnego! 

piątek, 8 kwietnia 2022

Impreza urodzinowa z prezencikami handmade

Końcem marca mój Syn obchodził szóste urodziny. Ponieważ przez ostatnie dwa lata nie miał żadnej imprezy zorganizowanej (pierwszy i drugi lockdown), a bardzo chciał choć raz mieć urodziny w sali zabaw, to się zmobilizowałam i zorganizowałam. Oczywiście impreza miała być zacna, a dostojny Jubilat miał nielimitowaną listę gości (oj głupia ja). Summa summarum przybyło 13 gości, z różnych kręgów. Część z przedszkola, część z rodziny, część z sąsiedztwa.

Tort zamówiłam w Piekarni Pod Telegrafem. Zamawiam tam od lat i nigdy się nie zawiodłam. Pyszne torty, przepięknie wykonane.


Jubilat nie widział tortu wcześniej i był autentycznie wzruszony :) 

No ale skoro to były urodziny po tak długiej przerwie, to matka-wariatka wpadła na szatański pomysł wydziergania każdemu z gości handmade'owego prezentu w podziękowaniu za przyjście. Ponieważ mój Syn bywał wcześniej na tego typu imprezach, wiedziałam, że jest praktykowany w tym gronie taki zwyczaj.

Na początek pomyślałam, że wydziergam pierogi (najszybciej i najprościej) i popakuję po kilka. Wydziergałam całkiem sporo i poszłam do mojej dziergającej sąsiadki aby pochwalić się koncepcją... (głupia ja!) Zostałam skrytykowana! Bo mało kolorowe! Powinno być pięknie, kolorowo, bo to przecież dzieci! 

Co racja to racja...

Ale jak sobie pomyślałam, co ja takiego kolorowego i pięknego robiłam kiedyś, to zdjęło mnie przerażenie! Ileż to pracy! (razy 13!!!)...

Ale co było robić!? Czas gonił, ambicja wrzeszczała (co? Ty nie dasz rady? TY?). No.... hmm...

Do biegu! Gotowa!? Start!!!  

W tydzień wydziergałam!!!

 Ale dziergałam absolutnie wszędzie i w każdych warunkach. W pekapie głównie, na zebraniach (za torebką ukryta), w poczekalni u lekarza, nocami w domu. Spałam po 4 godziny dziennie (ojjj...strasznie głupia ja...)





Widać, że część nie ma sera żółtego, ale brakło mi włóczki. Brakło mi tez czasu na to, żeby wydziergać rzodkiewki. Szkoda.




Nie zdążyłam  też zrobić napisu w stylu "Dziękuję". Trudno. Uważam, że jak na ten krótki czas i zawirowanie mocne w pracy, tudzież w życiu osobistym, zrobiłam max maksów.  

Impreza była udana i... posypały się zamówienia :)

Jedno się kończy, drugie będzie się dziergać. Kocham!

P.S. No i dzierganie w pekapie na czas świetnie zajmuje głowę. A o to chodziło także.

czwartek, 9 grudnia 2021

Dopadło i nas

 Zachorowaliśmy. Dziecko przyniosło i podarowało mnie. Następnie zachorował mąż... Przechodzimy na całe szczęście dość lekko. Syn już zakończył izolację, moja kończy się jutro. Mąż do 13...

Ojjj... mam mnóstwo przemyśleń i refleksji, w większości gorzkich i przykrych. Nie dziwię się, że ludziska mrą na potęgę. Zostawieni sami sobie. Leczący się jak umieją. Jak nie umieją to liczący na cud. W XXI wieku!!! Po 2 latach pandemii, w Polsce jesteśmy w czarnej d...

No i tyle. Zostawmy temat. W każdym razie zaszczepieni, jak i nie zaszczepieni przechodzą u nas chorobę identycznie. Na cale szczęście jakoś tak w drugim miesiącu pandemii wyłączyłam telewizor i nie miałam pojęcia jak miałam przechodzić chorobę. I to jest wartość dodana.

Najgorsze, że nic się człowiekowi nie chciało. Ani jeść, ani czytać, ani dziergać... No, kochani... tak chora, żeby mi się nawet DZIERGAĆ nie chciało to ja dawno nie byłam ;)

Ale od czego się ma tyły w postach? Mam jeszcze jedną pracę, która co prawa idzie do sprucia, ale z kronikarskiego obowiązku trzeba odnotować na blogu.

Zapragnęłam chusty innym wzorem niż virus... Już nie pamiętam jak ten wzór się nazywa. W każdym razie robiłam ją z You tuba. Nie powiedzieli tam, że strasznie włóczkożerny jest.  No i z dwóch motków wyszła chusta dla pięciolatki z anoreksją ;) A włóczki już nie produkują.




Złej jakości zdjęcia nie pokazują, że ładny wzór i ładnie trzyma linię na brzegu. Bardzo mi się podoba, ale motków na nią trzeba co najmniej cztery. Poza tym, ta konkretna włóczka nie pasuje do tego wzoru. Nie widać w nim jej piękna. A piękna jest naprawdę. Taka jesienna.

W każdym razie jest pierwszy objaw wychodzenia z choroby- kończę dywan do Chaty w Kju. Do pomieszczenia na poddaszu, którego jeszcze nie ma.

No i ubrałam choinkę. Trochę jeszcze na siłę, w chorobie, ale potrzebowałam pozytywów.



Tam za choinką widać kawałek obrazu, który jeszcze czeka na miłosierdzie pańskie mego męża, któren być może kiedyś przywiesi go (albo i nie). Nie będę upierdliwa i nie będę mu co pół roku przypominać... Wezwę "męża na godziny", no takich "niedorób" zebrało się już kilka. W latach podeszły...

Obraz jest autorstwa pani Magdaleny Malczewskiej. Tak, mam świra na punkcie morza. Czekałam na niego niecały rok, a zobaczyłam go na stronie MalczewskaArt na FB.



Tak mi się podoba, że zamówiłam u niej jeszcze jeden. Tym razem morze jest za dnia.


Tu na zdjęciu Autorka razem z zamówionym obrazem. W Chacie w Kju poddasze będzie miało styl marinistyczny. Poczekam znów około roku, być może nieco dłużej.

Tak, już nasłuchałam się o przesądach związanych ze spienioną wodą, że pech i te sprawy. Na całe szczęście nie jestem przesądna, a widok morskiego bezkresu uważam za najpiękniejszy na świecie.

Kochani! Życzę Wam zdrowia... I mam wielką prośbę. Jeśli zachorujecie nie przyjmujcie od razu czarnych scenariuszy. Idzie to przeżyć. Pytajcie codziennie siebie: "no dobra, a tak w skali od 1 do 10?"

Jak sobie porównałam do takich innych moich poprzednich chorób, to nie wychodziło więcej niż 3 (choć strach w tej samej skali zawsze był 9,5...) Strach ma wielkie oczy. Nie poddawajcie się strachowi... 

Do następnego- mam nadzieję wkrótce...



piątek, 19 listopada 2021

Coraz bliżej Święta

 Czas zaiwania tak, że nie ogarniam. Nie ogarniałam też wyzwania, na które w przypływie huraoptymizmu zapisałam się jakiś czas temu. Chciałam... ale jak to wżyciu. Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane ;)


 

Niemniej powstało 5 metrów łańcucha na choinkę. Szydełkiem.





Z opalizująca nitką, która na zdjęciach widać słabo. Młyg, młyg na żywo robi lepszy ;)

Powinny powstać jeszcze koła zębate ;) jak to mój Syn nazywa, ale to muszę znów wrócić do pekapu.

Wzór pochodzi z bloga Fascinaty, ale chyba go już nie ma, albo ja źle pamiętam adres. W każdym razie ja już kiedyś robiłam te łańcuchy  i bardzo mi się podobają.  Nie wiem czy przypadkiem ten blog nie był na bloxie.

Tak swoja drogą, niezły mam teraz speed w postach ;) Ale wiecie co? Brakowało mi tego jak diabli!

Dziękuję za to, że jesteście!

czwartek, 18 listopada 2021

Marzenia się spełnia

 Tak. Marzenia się nie spełniają. Marzenia się spełnia. Zwłaszcza te z dzieciństwa.

Urodziłam się w siermiężnych latach '70. Wszyscy mieliśmy jednakowe, siermiężne, zabawki i lalki- te do zabawy i te do ozdoby. 

Te do zabawy najczęściej wyglądały jak nieboskie stworzenia ;) moja prawie nie miała włosów i prawie zawsze była naga, ale była ukochana. I to ja ją tak urządziłam w swoich nieświadomych latach. 

Druga była przepiękna. Ruda w białej sukience w kwiatki. Było w niej coś tak idealnego, że nie chciałam się nią bawić. Do dziś wygląda tak, jakbym ja przed chwilą przyniosła ze sklepu.

Gdzieś w latach '80 pojawiły się wśród dziewczynek lalki Barbie...Były to jednostkowe przypadki. Takie Barbie jednorożce prawie.  No i przepadłam! Czegoś tak cudownego, idealnego i przepięknego nie widziałam nigdy wcześniej. Te przecudne blond włosy kręcone jak paciorki... Te usteczka...te oczy... te nogi... ta kibić... No marzenie...

Nigdy nie dostałam. Zawsze zazdrościłam. Potem, w latach "dorosłych" zawsze były pilniejsze wydatki (to przecież nie będę kupować lalek!). Potem kredyt na mieszkanie (no to tym bardziej nie będę kupować lalek!), potem przyszły skomplikowane sprawy rodzinne (to tym bardziej nie będę kupować lalek!). Ale zawsze, ile razy przechodziłam i gdzieś mi wpadła w oczy to serce biło mocniej. No ale one wtedy były dość drogie, a ja jako bibliotekarka nie zarabiałam kokosów (na kupowanie lalek!).

Ale zawsze w sercu wiedziałam, że KIEDYŚ  sobie kupię. Na bank. Niechby na sześćdziesiąte urodziny ale kupię. Gwoli jasności- nie chciałam podróbek. Wolałam raczej nie mieć, niż mieć coś, co nawet nie leżało obok.

No i "nadejszła wiekopomna chwiła" kiedy byłam trzydziestoczteroletnią kobietą. Poszłam na zakupy do Biedronki i zobaczyłam! Lalki Barbie po 9,99! LUDZIE! Pomyślałam, że podróba na bank. Obwąchałam opakowanie z prawa i lewa, z góry i na dół. No i wychodziło na to, że faktycznie są prawdziwe. Były dwie. Blondynka i szatynka.

Wzięłam obie!!!

Frunęłam na skrzydłach szczęścia do domu!!! Schowałam na dno szuflady i nie wyjmowałam przez tydzień ;) Fala wyrzutów sumienia mnie zalała, że stara a głupia ze mnie baba. Inne to w moim wieku w ciuchy inwestują, w kosmetyki, no ewentualnie willę z basenem i mercedesem, a ja w lalki Barbie ;)

Potem zaczęłam zauważać te lalki w SH. Nie mogłam przechodzić obok obojętnie... Musiałam ratować ;) Mam w sumie 11 lalek teraz... Wszystkie markowe, różnych ras i kolorów :)

I wiecie co? Cała szuflada jest zajęta, a ja jeśli zobaczę ładne ciuszki, buty, torebki to kupuję. A czasem sobie coś dziergnę dla nich. A co? Tak. Mam prawie 50 lat... i rozum świadomej kobiety, która zdanie innych co do swojego świra ma... głęboko. I wcale nie zamierzam przestać kupować. Nie zamierzam też przestać dla nich dziergać i szyć. Zamierzam jednak mieć w odwłoku to, co na ten temat myślą inni ;)

No i ostatnio dziergnęło mi się trzy sukienki:


Jak się między innymi dziś okazało, życie jest krótkie i mija bardzo szybko. Nie należy sobie odmawiać przyjemności. Jeśli nasze marzenia nikogo nie krzywdzą, nie są bór wie jak obciążające, to dlaczego nie. Carpe diem kochani. I miejcie w nosie co myślą inni, bo ich jest dużo i każdy mówi co innego.

Kiedyś wydziergałam też ubranka dla Przedszkola mojego Syna. Służą do zajęć nauki j. angielskiego, a także zajęć sensorycznych:


 





piątek, 15 stycznia 2021

Koronkowa pandemia

 Kochani!

Postanowiłam wziąć udział w wyzwaniu Ani z bloga  http://iwanna59.blogspot.com/2021/01/koronkowa-pandemia-zasady-i-inspiracje.html

Tym razem zamierzam sprostać...


Postanowiłam dołączyć, bo zamierzam parę "braków"* w wystroju, choinki i nie tylko, w tym roku uzupełnić. A że ostatnio bardziej mi po drodze z szydełkiem i drutami, bardziej niż z igłą...

No i potrzebuję bicza nad głową, żeby tego dokonać... 

Taki lajf...

A poza tym sytuacja pandemiczna zaczyna mi powoli bokiem wychodzić... (i niestety aparatem mowy także, więc fajnie by się było wyciszyć...)

Zapraszam w imieniu Ani :)


* "braków"? Jakich braków... ;) tak sobie podziergać chcę ;)

środa, 16 września 2020

Zmiany.

Podobno największe rewolucje zaczynają się od pierwszej decyzji, potem już jakoś leci.

Dorosłam do zmian.

Dojrzewam do rewolucji.

Moje dotychczasowe życie to pasmo jakichś tam sukcesów zakończonych najczęściej spektakularnym upadkiem. Dla jednych kobieta sukcesu, dla innych przykład jak się nie powinno. Z jednej strony przykład kobiety spełnionej,  z drugiej..."kobieto, a cóżeś ty najlepszego zrobiła". Zawieszona pomiędzy "pomagaj, bo tak trzeba", a zwykłym "znowu cie wy...li".

Problem leży zazwyczaj w tym, którzy ludzie stoją po której stronie. Jeżeli bliscy wspierają, a wrogowie krytykują- jesteś w raju. Nie zawsze tak jest. Można nawet powiedzieć, że zwykle jest inaczej.

Brak akceptacji można w bardzo łatwy sposób przykryć nowym zakupem. Ot, chandra, mała melancholia idziesz do sklepu, ciuch, pierdółka i humor lepszy. Jedna rzecz jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Druga, piąta, dziesiąta, pięćsetna...gdzieś mija się magiczną granicę dobrego smaku.

Ta narodowa kwarantanna to nie był do końca taki głupi pomysł i nie chodzi mi o wirusa, czy jest czy go nie ma. Historia to oceni. NAM został podarowany czas, żeby się zatrzymać i przyjrzeć się swojemu życiu nieco z boku, choć ze środka. Z epicentrum centrum. Ze środka strachu swojego serca. Skatalogować obawy. Zweryfikować marzenia. Chłodno ocenić fakty.

Daj Boże (dla wierzących) jeśli konstatacja wyszła in plus. NIEDEJBUK (dla pesymistów) jeśli inaczej.

Z obserwacji wynikło mi, że ludzie po kwarantannie zaczęli się zachowywać bardziej radykalnie. Nie chodzi o poglądy (choć w tym też). Nagle wszyscy zapragnęli wyjechać nad polskie morze! Potem w góry! Stwierdzając, że wszędzie jest ścisk, rzucili wszystko by pojechać w Bieszczady!W efekcie wszędzie dzikie tłumy.

Wiem jakie były motywacje takiego stanu rzeczy. Ludzie pochłonięci przez kierat dom-praca-dom, nagle stwierdzili, że kurcze! Przez tyle lat tylko się dorabialiśmy i dorabialiśmy, powiększając majątek, a kiedyśmy ostatnio gdzieś pojechali? W podstawówce! A może na studiach? A tu sześćdziesiątka na karku. Zanim umrę chciałbym/chciałabym jeszcze...

Jedni jak tylko pozwoliły władze państwowe pobiegli złożyć papiery rozwodowe. Inni, dawno samotni, zapragnęli zmienić ten smutny stan rzeczy. Nie nam oceniać- nie my ich życiem żyjemy.

Ja nie należałam do ww grup. Jako karna osoba najpierw grzecznie spędzałam czas w domu, nie wychodząc bez potrzeby. Potem wyjść musiałam. Potem przyszły wakacje i sama nie wiedziałam co z tym fantem zrobić. Jak to w takich sytuacjach bywa gros tytanicznej pracy odwaliła psychika. Blokowana za dnia wystrzeliła gejzerem w nocy. W snach...

Sny doprowadzą mnie kiedyś do rewolucji. Póki co pora skupić się na zmianach. 

Obrosłam rzeczami. Wiem czym to było podyktowane, podświadomość mi podpowiedziała. Jak zwykle miała rację więc bez dyskusji wzięłam się za wyrzucanie, darowanie, dzielenie się. Trzecia bogata zbiórka wielkich gabarytów przed nami. Kosze PCK, czy innych firm, w które nie wnikam, połykają zawartość szaf na wypadek, że może kiedyś schudnę. Sprzęty kuchenne schodzą na pniu. Dziś np pozbyłam się odkurzacza ;) Kiedyś ekspresu do kawy. Radio poszło w prezencie dla starszej cioci. Z ręczników ucieszyło się schronisko dla bezdomnych zwierząt. Książki ubogacają biblioteki i półki bookcrossingu.

Kiedyś, parę lat temu kupiłam sobie książkę "Magia sprzątania" Marie Kondo. O raaaany! To było odkrycie i mega power! Ale nie było czasu. Potem była kwarantanna, był czas ale był strach. A potem przyszła radykalizacja. Kurczę! Przez tyle lat dawałam sobie różne rzeczy wmawiać wierząc jak bardzo wielkim prochem marnym jestem. Zapychałam podświadomość radością z rzeczy materialnych aż w końcu zauważyłam, że one mnie duszą. Pora otworzyć okno i wpuścić świeże powietrze. 

Zapragnęłam minimalizmu.

Kapsułkowej szafy. Dobrej kawy. Remontu.

Nieco mnie pochłonęło to fakt. I jeszcze mi trochę zejdzie choć jestem prawie na finiszu.

Wyrzucam, daruję, dzielę się.

I remontuję Chatę w Kju.



Pierwszych rzeczy pozbywać się było trudno. Teraz z każdą następną czuję radość w sercu. Marie miała rację. Anna Mularczyk-Meyer też. Namiętnie słucham Jej vlogów

Tylko nic nie dziergam...

Dajcie mi trochę czasu...

środa, 1 lipca 2020

Do roboty!

Do roboty poszłam już 25 maja! Z radością i śpiewem na ustach, choć z obawą w sercu.
Tak mi się chciało do tej roboty, że sobie sprawy nie zdajecie!
Śniłam już o niej ;) Serio!

No to poszłam.
Jechałam puściuteńkim pociągiem.
I tu serducho waliło jak wściekłe, bo jakoś mi się wydawało, że cały świat już wrócił tylko nie ja. A tutaj okazało się, że świat siedzi w lockdownie a ja jak głupek jadę do roboty...

Przylazłam do tej roboty i na dzień dobry czekał na mnie uniform roboczy:
I tu już serducho piknęło, bo cholera jasna! O co c'man!

No i już wyjaśniam dlaczego "do roboty", a nie "do pracy". Otóż: do pracy się chodzi od-do, robi swoje i wychodzi. A do roboty?
Jak praca odłogiem leżała ponad 2 miesiące to się jej nazbierało i zamieniła się w robotę. W dodatku ciężką, fizyczną. Bo o ile papierkową nadrobiłam podczas zdalnej na 2 lata do przodu, to fizyczna się zbierała. W bibliotece szkolnej to np zwroty książek i podręczników. W jednej z największych w Polsce pracuję, więc uwierzcie...było co robić. Dodatkowo z roboty nie wyjdziesz tak ot. Z roboty wyjdziesz jak ją nadrobisz na tyle, że dasz radę się zmieścić w terminarzu pracy szkoły. A miesiąc to moi drodzy tak jak jeden dzień. Zatem siedziałyśmy we trzy i zaiwaniałyśmy dwunastki.

Po tygodniu takiej pracy zapragnęłam lockdownu...

Wszystkie kosteczki mnie bolały! Na domiar złego wysiadło mi biodro! A tu zwroty w rozkwicie, noszenie siat z podręcznikami, zsyłka do innej szkoły do komisji egzaminacyjnej- 3 dni ostrej orki tu i tam. Zdalne rady, które protokołowałam nocami... LOCKDOWN WRÓÓÓÓĆĆĆ!!!

Żeby całkiem nie zgłupieć, to w przerwach sobie podziergiwałam. Trudno powiedzieć "dziergałam", ponieważ to było takie cyknięcie szydełkiem zaledwie. Ale coś tam powstawało.

Na nic ambitniejszego nie było mnie stać. Ale zrobiłam.

Dałam drugie życie pewnemu swetrowi z włóczki tasiemkowej, którego kupiłam za złotówkę. Pomyliłam się w kolorze. Chciałam włóczkę seledynową- i tak też wyglądała w szmateksie, w świetle świetlówki. Po wyjściu, w świetle słonecznym okazała się być musztardowa. Musztardowa mi nijak do niczego potrzebna nie była... Ale, że nie lubię wyrzucać niepotrzebnie to sprułam i nabierała mocy prawnej. Po namyśle padło na podkładki.


Na zdjęciu jest ich 7 ale potem okazało się, że jest ich 8. Wyrobiłam wszystkie motki. Na pierwszym zdjęciu widać, że wcześniej był tam taki brzydki, kupny obrusik, który nota bene z jednej strony zaczynał się pruć. Podkładki będą dobrą alternatywą. A 8 to idealna liczba, bo tyle mam krzeseł i tyle osób mieści aktualny stół w altanie w Kju. Krzesła są stare i jak najbardziej będą wymieniane. Stół jest kompletem od ławki, która stoi w innym miejscu. KIEDYŚ będzie tu inaczej ale KIEDY? Uwidim. Póki co "poseka, poseka" (znacie ten skecz "Pralecka"?- to stąd mamy towarzyski gryps "poseka, poseka- poseka poseka!). ;)


W tle nasza pierwsza huśtawka, która aż prosi "wyrzuć mnie! Wyrzuć proszę!" ;) ale jak wiadomo ja  wyrzucam w ostateczności ;)


Zapragnęłam chleba własnej roboty (roboty!) ale zanim wcieliłam w życie pomysł- zakwas był spleśniał... Taka ze mnie Perfekcyjna Pani Domu!
Niemniej sukces osiągnęłam, bo to trzecie podejście do zakwasu. Ten przynajmniej zdążył się zrobić zanim spleśniał ;) poprzednie nawet nie podjęły tematu ;)


No i kochani! Są (podobno) wakacje! Ktokolwiek je widział, ktokolwiek o nich wie? Bo ja nie... Dalej chodzę do roboty...
Ale dzierga się! A nawet już wydziergało. Zatem do następnego!

poniedziałek, 25 listopada 2019

Koronka teneryfowa i gwiazdka do Nieba...

Zawsze chciałam się jej nauczyć i nie wiedzieć czemu wydawała mi się tak strasznie skomplikowana. Okazała się być całkiem, całkiem.


Już jakiś czas temu ją zrobiłam, ale coś długo schodzi mi publikowanie na blogu. Źle.

Dziś wyjątkowo źle... Tę koronkę dedykuję Marzence, mojej przyjaciółce, która dziś właśnie postanowiła opuścić nas w tej ziemskiej wędrówce...
Marzenko! To dla Ciebie Słonko...


Do zobaczenia, Kochana, gdzieś Tam... w lepszym świecie...

poniedziałek, 14 października 2019

Wakacyjne podkładki

Ze zwykłego sznurka wędliniarskiego. Jest u nas taki sklep-hurtownia dla osób, które samodzielnie... zwierzęta, nieszczęśliwie umiejscowiony prawie vis a vis mojego mieszkania. Nieszczęśliwie, bo... wiadomo, ale z drugiej strony to może i szczęśliwie. Prawdopodobnie sama z siebie bym tam nigdy nie zaglądnęła i nie znalazłabym fantastycznego sznurka do...makramy! Tak, bo sznurek wędliniarski na pierwszy rzut oka niczym się nie różni. Na drugi już tak, jest sztywniejszy, z tym że jeżeli o mnie chodzi to to jest akurat zaletą. No i ma minus taki, że występuje tylko w kolorze naturalnym.

W wakacje potrzebowałam czegoś małego do dziergania w pociągu. Jechaliśmy pociągiem nocnym z Tarnowa do Świnoujścia z dzieckiem, które spało, więc matka jak to matka, okupowała podłogę (dziecko rozwaliło się na podwójnym siedzeniu) Otóż cóż było robić z tak pięknie zaczętą nocą? Bezsenną, za to w całości poświęconą na hobby?
Podkładki!


Przez cała noc powstało ich tyle, że już następnego dnia posłużyły za prezent dla Rodziny.

W drodze powrotnej powstało drugie tyle, a jeszcze później trzecie tyle ;) gdyż mieliśmy niewątpliwe szczęście rodzinnie wizytować Stolicę.

Teraz już wszyscy Krewni i Znajomi Królika mają takie podkładki. Jednym słowem Susan, podobnie jak Chiny, zalewa kraj (no, no, no! tylko mi tu nie wyjeżdżać z tandetą!) ;) ;) ;)  Żenująca prawda jest taka, że już wcześniej owi "szczęśliwcy" zostali (szczęśliwymi?) posiadaczami, lampioników, kwiatków i dzwonków na choinkę... ;) Naprawdę strach się bać!

Co zrobić. Uwielbiam rozdawać własnoręcznie zrobione rzeczy...
Zatem jeśli kiedykolwiek zaprosicie jakąkolwiek Susan w gości z jakiegokolwiek powodu to bądźcie przygotowani ;)

... (na najgorsze) ;) ...

Za to w drodze powrotnej się jechało i się piło wodę mineralną ;) z takich oto kubeczków:


Bo nie od dziś wiadomo, że najfajniejszą pamiątką znad morza, a tym bardziej ze Świnoujścia, są kubki z Bolesławca ;) 

Tak że ten...

Do następnego (bór wie kiedy!) ;)

Edycja:
To ten sznurek:

To jest taka duża szpula jak połowa sznurka sizalowego.

I robiłam z TEGO filmiku

niedziela, 25 sierpnia 2019

40 lat ma sie raz ;)

Albo i kilka razy, jeśli się jest kobietą ;) Jak mawiała nieodżałowana Maria Czubaszek "Kobieta powinna raz postanowić ile ma lat i się tego trzymać" ;)
A co jak się jest mężczyzną? Ooooo.... no to ho ho! A nawet ho, ho, hooo! Imprezuje się tydzień, a następnych można nie dożyć? (TFU!x3!!!)

No i goście mają wybór. Albo spełnić zachcianki, albo wyśmiać zainteresowania delikwenta ;) Albo i to i to, z czystej sympatii i przyjaźni. Bo przyjaźń to święta rzecz!

No to się pojawiło zamówienie na piwne skarpetki. Pierwowzór został przysłany messengerem i nieco mnie zmroził. JA NIGDY NIE ROBIŁAM SKARPETEK!
Próbowałam wydębić na koleżankach dziergających takoweż, ale nic a nic nie dały się namówić ;)
"Przecież dziergasz, co to dla ciebie?" Tia...
Czas uciekał. Deadline coraz bliżej, a ja w lesie, ba! W Puszczy 'Białowieszczańskiej' prawie! ;) ;) ;)
TYLE RAZY SOBIE OBIECYWAŁAM!!! Dzierganie na zamówienia to nie twoja, Susan, bajka! Ty się nie zgadzaj babo! Głupia babo!!!

Człowiek postawiony pod ścianą z odbezpieczonym pistoletem przyjaźni może wiele...

WYDUSIŁAM je z siebie...

Pierwowzór:


 Wypociny:



 Udręka: (uchwyty)


Ściągacz robiony dookoła sie skręca. Na gładkim wzorze tego tak nie widać.
No to, że inne wyszły widać gołym okiem... Niemniej podobały się zamawiającemu, a przynajmniej tak twierdził ;)
Dziś już imprezowicze wracają po tygodniowej uczcie ;)
Daj Boże szczęśliwie...

P.S. Korzystałam z filmiku instruktażowego Intensywnie Kreatywnej na youtube. Taka genialna, żeby sama z siebie to ja nie jestem ;)

środa, 21 sierpnia 2019

Walentynki w sierpniu? Why not?... ;)

Oj kuleje mi ten blog w tym roku okrutnie! Dziergaczo dzieje się całkiem nawet, choć głównie sekretne projekty, których pokazywać nie nada..
Dziś poszedł ostatni i w sobotę będzie doręczony, zatem od soboty mogę publikować :)

Pomysł na serduszka narodził się tuż przed Walentynkami, ale realizacja, jak to u mnie, musiała nabrać mocy prawnej. Materiały zakupiłam od razu, ale...
Kolejny raz zepsuł mi się komputer (tak- ten wypasiony w kosmos...). Padł system. Zafundowałam mu wycieczkę do Poznania, gdzie panowie postawili system od nowa dosłownie 2 dni przed upływem gwarancji... No i jak wrócił okazało się, że muszę wszystko poinstalować od nowa... Ponieważ odbywa się to już pierdylionowy raz to straciłam do niego serce... Uwierzycie, że otworzyłam go tylko raz, żeby sprawdzić czy działa. Jak go szczęśliwie zamknęłam w maju tak leży. No nie mam serca.
Teraz korzystam sporadycznie z komputera Osobistego. No ale jednak to nie mój.. nie mam swojego ulubionego programu do obróbki zdjęć i nie mam swoich ukochanych zdjęć. Poszły w kosmos.
Siedzę za to w komórce na fb i insta.
Źle. I źle mi z tym.
No ale do brzegu. Powstały już dawno ale dopiero tutaj teraz i saute:





Teraz leżą sobie na tacy, a w okolicy świąt podepnę im uchwyty i wylądują na choince.

Ściskam Was mocno!