Kochani!
Nie ma mnie.
Pochłonęły mnie praca i dojazdy do niej.
Dzięki uprzejmości PKP dojeżdżam teraz do pracy 6 godzin. Tak. SZEŚĆ. Trzy w jedną i trzy w drugą. Czasem jak się trakcja zerwie to bywa, że trzy w jedną a sześć w drugą...
Szlag mnie trafia okrutny, kombinuję co zrobić, żeby ten stan rzeczy zmienić, ale łatwe to nie jest.
Uprzedzając pytania: tak mam samochód, tyle, że nie zarobiłabym na benzynę. Za daleko dojeżdżam.
Nie jestem z tym sama, jest nas całkiem spora grupa. My kontra nasz kraj, w którym wszystko jest problemem. Dużo by gadać.
Są remonty. Ma być lepiej. Tyle, ze ciągle oddala się termin końca realizacji
Wymiękłam.
Kiedyś się z tego śmiałam...Bareja to był wizjoner. Jasnowidz, można rzec ;)
Kiedyś ten sam odcinek pokonywałam w 55 minut.
To ciemna strona mocy, do której przyłożył się
laptok, który w pewnym momencie był padł. Osobisty zreanimował, ale korzystam z pewna taką nieśmiałością.
A jaka jest jasna?
Dzierga się.
Nawet całkiem sporo (i to "w miejscach publicznych" ;)). Tyle, że każdej z tych prac czegoś brak.
A to wyprania i wykrochmalenia.
A to wyprania i przyszycia gumek.
A to wyprania i przyszycia koralików.
A to prozaicznego zszycia.
W końcu jednemu brak sfocenia bo wychodzę w nocy i wracam w nocy.
Bardzo was przepraszam...
Proszę nie zapominajcie o mnie.
Obiecuję, że w Święta wszystko nadrobię. Popiorę, pokrochmalę (!), ponaszywam i pofocę.
A następnie OPUBLIKUJĘ ;)