Postanowiłam, że żaden nowy haft nie zostanie rozpoczęty, dopóki przynajmniej dwa UFOki nie opuszczą szuflady! Jest ich aż cztery, postępy też są takie sobie.
Pomijam skromny fakt, że po drodze jeden przestał mi się podobać... Niestety mój parszywy charakter nie pozwala mi czegoś nie dokończyć. Musi być skończone i kropka! (grrr!)
Najszybciej pójdzie dokończenie RR "A Dictionary of Homes".
Jak może pamiętacie kiedyś brałam udział w RR (jedynym jak do tej pory) organizowanym przez KasięS. Bardzo fajnie się dziergało, ale do czasu. Dwie dziewczyny zrezygnowały i cała kolejka tak się pokiełbasiła, że najpierw nie przychodziła żadna kanwa, potem nie po kolei, potem po 3 na raz... potem znowu zaginęły, aż w końcu poprosiłam o przyslanie mojej niedokończonej.
Nastąpiło to 12 sierpnia 2012 roku... a ostatni domek wydziergałam w listopadzie 2011...
Teraz "nadejszła wiekopomna chwiła" i siódmy domek pojawił sie na świecie
Uwielbiam efekt backstichy, choć średnio lubie je robić:
I całość:
Mój aparat nadaje sie na złom! Jestem na etapie kupna nowego, tylko problem mam z wyborem...
Wczoraj ukrop był niemożebny! Zupełnie nie dało sie dziergać szydełkowego dywanu, którego jest juz połowa i dzierganie go zaczyna byc kłopotliwe.
Zdjęcie pokazuje etap 1/4 prac, teraz jest drugie tyle. Nie fotografuję go jednak, żeby nie psuć efektu końcowego, który... mam nadzieję niebawem :)
Pozdrawiam was Kochani serdecznie i dziękuję za wszystkie komentarze jakie zostawiacie! To niesamowicie mobilizuje do pracy :)
Etykiety
...
(2)
Asia
(3)
Balkon
(1)
Bibeloty
(59)
Candy
(13)
Cekiny
(7)
Chleb
(2)
Chusty
(7)
Decoupage
(2)
Druty
(18)
Dywany
(5)
Filcowanki
(3)
French Filigree HAED
(13)
Gryzelda
(5)
Grzela
(1)
Hafty
(82)
Ikony
(1)
Inspiracje
(5)
Jesienny SAL
(6)
Kju
(15)
Konkursy
(3)
Koronka klockowa
(10)
Koronka teneryfowa
(2)
Książki
(1)
Kwiaty
(5)
Mićki-Kićki
(20)
Ogrody
(9)
Oracle HAED
(6)
Ozdoby choinkowe
(16)
Pergamin
(1)
Pisz Pan Frywolitki
(6)
Pledy
(3)
Podróże
(33)
Podsumowanie roku
(6)
Powertex
(1)
Pół serio-pół żartem
(34)
Prochu nie wymyslam
(15)
Prochu nie wymyślam
(23)
Prywatnie
(35)
Quilling
(1)
Rozrywka
(11)
RR
(10)
SAL
(3)
SAL kawowy
(12)
SAL rozeta
(1)
SAL Wielkanocny
(7)
Sal z Flamingiem
(1)
Skończone
(48)
Smaczki
(12)
Sutasz
(1)
Szycie
(4)
Szydełko
(65)
Świątecznie
(6)
Świąteczny SAL
(8)
Takie tam
(48)
Technika balszaja
(10)
Transfer
(1)
UFOK-owy rok 2
(5)
UFOK-owy rok 3
(1)
Uwolnij tkaniny
(10)
Vinci
(1)
Wiklina
(2)
Work in nieustający progress ;)
(14)
Work in progress ;)
(13)
WOŚP
(1)
Wymianki
(1)
Wyróżnienia
(8)
YouTube
(3)
Zabawki
(1)
Zaginiony w akcji
(6)
wtorek, 30 lipca 2013
poniedziałek, 29 lipca 2013
Haft długodystansowy ;)
Każdy haftujący wcześniej czy później musi podjąc tę decyzję ;)
Nie można, najzwyczajniej niedasię przechodzić obojętnie obok wzorów Heaven And Earth Designs czy też Golden Kite.
Co jest w nich takiego niezwykłego?
Na początku - wielkość (wzór tego poniżej ma 57 stron!),
W środku?- czarno biały wzór w "robaczki" nie na każde oczy niestety...
A na końcu?... Efekt WOW ;) ;) ;)
Mój wybór padł na:
HAED-RS9124 projekt Ruth Sanderson 400x532, wymiary 57x76 cm
W podjęciu decyzji pomogła mi agusia79 z forum Igłą i Nitką Malowane.
BARDZO CI AGUSIU DZIĘKUJĘ!
Motywacja wyboru jest dziwna, mianowicie w dzieciństwie miałam bardzo ciekawe sny. Dwa z nich pamiętam do dziś, mgliście bo mgliście ale jednak. Ten obrazek bardzo mi jeden z nich przypomina :)
Myślę, że psychiatra miałby ogromne pole do popisu ;)
Kanwa przygotowana, nici po części takoż.
I tak spędzę następne czterdzieści lat ;)...
Do niedawna miałam zupełnie inny plan. Niesiona na fali radości wzór wydrukowałam, kanwę rozrysowałam... ale życie zadecydowało inaczej. Najzwyczajniej w świecie nie miałabym go gdzie powiesić...
Nie wykluczam jednak, że kiedys powstanie, jednak teraz byłoby to dla mnie trudne...
Tak się zlożyło, że obrazki mają prawie identyczne rozmiary, więc rozrysowana kanwa sie nie zmarnuje.
Ot, życie.
Nie można, najzwyczajniej niedasię przechodzić obojętnie obok wzorów Heaven And Earth Designs czy też Golden Kite.
Co jest w nich takiego niezwykłego?
Na początku - wielkość (wzór tego poniżej ma 57 stron!),
W środku?- czarno biały wzór w "robaczki" nie na każde oczy niestety...
A na końcu?... Efekt WOW ;) ;) ;)
Mój wybór padł na:
HAED-RS9124 projekt Ruth Sanderson 400x532, wymiary 57x76 cm
W podjęciu decyzji pomogła mi agusia79 z forum Igłą i Nitką Malowane.
BARDZO CI AGUSIU DZIĘKUJĘ!
Motywacja wyboru jest dziwna, mianowicie w dzieciństwie miałam bardzo ciekawe sny. Dwa z nich pamiętam do dziś, mgliście bo mgliście ale jednak. Ten obrazek bardzo mi jeden z nich przypomina :)
Myślę, że psychiatra miałby ogromne pole do popisu ;)
Kanwa przygotowana, nici po części takoż.
I tak spędzę następne czterdzieści lat ;)...
Do niedawna miałam zupełnie inny plan. Niesiona na fali radości wzór wydrukowałam, kanwę rozrysowałam... ale życie zadecydowało inaczej. Najzwyczajniej w świecie nie miałabym go gdzie powiesić...
Nie wykluczam jednak, że kiedys powstanie, jednak teraz byłoby to dla mnie trudne...
Tak się zlożyło, że obrazki mają prawie identyczne rozmiary, więc rozrysowana kanwa sie nie zmarnuje.
Ot, życie.
Etykiety:
Oracle HAED
środa, 24 lipca 2013
Warszawskie Krze
W czasie tych wakacji nie zaplanowaliśmy wielkich wypraw ponieważ mamy wielkie remonty Chaty w Kju, a to kosztowna zabawka jest. Zaplanowaliśmy krótkie 3-dniowe wypady tak dla odświeżenia umysłu :) A jak wiadomo najlepiej odświeża sie umysł w zatłoczonej i zakurzonej Warszawie ;)
Kiedyś juz pisałam, że w mistach "łubudubu" szukam oaz spokoju i miejsc niezwykłych. Każdego roku staram sie choć raz tam pojechać, czasem raz na dwa lata, ot życie. W każdym razie znam ją już na tyle, żeby w miarę swobodnie się w niej poruszać. Kiedyś spełniłam swoje jedne z większych marzeń, aby zwiedzić raz porządnie Warszawę z przewodnikiem. Nie napisałam o tym na blogu bo w tzw międzyczasie wysłałam sobie wszystkie zdjęcia w kosmos... bywa.
W tym roku spędziliśmy w stolicy trzy dni.
Warszawa dzień pierwszy:
Ale zanim do meritum kilka słów wstępu. Otóż muszę sie przyznać, że mam małego świra (kolejnego...) Bardzo, ale to bardzo lubię czytać biografie, autobiografie aktorów powojennych. Niezmiernie fascynuje mnie czas od początku lat 20 do końca lat 60 XX wieku, tyle, że nie w ujęciu historycznym ale obyczajowym. Ludzie. Kim byli, gdzie bywali, o czym rozmawiali, co jadali, pijali itd...
Nie mogliśmy tym razem nie odwiedzić:
na której znajduje sie dom pani Krystyny Sienkiewicz:
Jest to magiczne miejsce! Pani Krystyna stworzyła raj na ziemi! W jej domu znajduje sie restauracja "Pod Podłogą", gdzie można zjeść smaczny obiad i wypić dobrą kawę (co oczywście uczyniliśmy :)
Od pani Krystyny poszliśmy na ulicę Kochowskiego, gdzie stoi dom Kaliny Jędrusik i Stanisława Dygata:
Piekny jest to dom, choć w internecie można przeczytać, że często zmienia właścicieli i nie wyglada już jak kiedyś... Jest na nim tabliczka z informacją, że kiedyś tam faktycznie mieszkali.
Obok znajduje się kawiarnia :Kalinowe serce" gdzie wypiliśmy piffko :)
Zdjęć ze środka brak, bo ja , baranek boży, byłam tak zafascynowana faktem przebywania w środku, że nie zrobiłam żadnego... bywa.
Muszę powiedzieć, że Żoliborz bardzo mi się podoba. Gdybym miała wybierac dzielnicę do zamieszkania to chciałabym tam. Zielono, niezbyt głośno.
Warszawa dzień drugi:
Centrum Nauki Kopernik- spełnienie chciejstwa Osobistego (mojego nieco mniej)
Wahadło Foucaulta, gdziekolwiek go zobaczę mogę tkwić do upadłego. Kocham go.
I machina Leonardo da Vinci, równiez moja ulubiona:
Przyznam, że samym Centrum troszkę sie rozczarowałam, ale to moje odosobnione zdanie, więc nie bede nim epatować :)
Wieczorkiem zaliczyliśmy spotkanie forumowe wielbicieli twórczości Joanny Chmielewskiej na Rynku Nowego Miasta. Było pięknie!
Warszawa dzień trzeci:
Parki!!! A w zasadzie jeden park Ujazdowski, ale część druga, ta z domkami fińskimi, które mają byc wyburzone...
W zasadzie nie wypowiadam się w kwestiach, które mnie nie dotyczą, ale... muszę wylać coś co mi siedzi na wątrobie od zawsze, odkąd tylko zaczęłam wizytować Warszawę.
Otóż. Zdarzało mi się wizytować również stolice innych państw, które to owe składały się z centrum (wysokie wieżowce, tzw City), oraz przedmieść (osiedla "ludzkie"). W każdym z nich gołym okiem szło odróżnić jedno od drugiego. W Warszawie nie. Warszawa przegina. W centrum obok city, są wieżowce "ludzkie", ale umówmy się - one były tam wcześniej. Bardzo, ale to bardzo współczuję ludziom, którzy w nich mieszkają... (my też mieszkaliśmy właśnie w takim, i wyspalismy się dopiero wróciwszy do domu...koszmar, ale rozumiem można się przyzwyczaić)
Czas blokowisk i wieżowców wydawało się, że minął otóż nic bardziej mylnego. Jako nowe "osiedla ludzkie" budują się apartamentowce, niektóre rownie wysokie jak budynki city! Znajomy kupił sobie mieszkanie na 18 pietrze! No to dopiero koszmar! Dwa pokoje z kuchnią i niechby i balkonem, tylko kto na niego wylezie?
Być może również moje zdanie jest odosobnione i mieszkanie w takim "cudzie" za takie koszmarne pieniądze jest marzeniem niejednego- ja jednak wolę swoje Pippidoo. A gdybym tak całkiem miała wybierać to jeszcze wieksze Pippidoo bym wybrała.
Mój blog- moje prawo- wylałam co mi leżało na wątrobie.
Wracając do meritum- gdzieś kiedyś przeczytałam, że w II części Parku Ujazdowskiego znajduje sie osiedle domków jednorodzinnych (taka wieś w centrum miasta), które ma zostać wyburzone, a na ich miejsce ma być wybudowany APARTAMENTOWIEC! Oczywiście natychmiast musiałam polecieć je pooglądać (na hasło - apartamentowiec- wątroba mi, jak wiadomo, gnije)
Słuchajcie- pieknie tam jest! No sami popatrzcie:
Choć po prawdzie nie wiem czy najbezpieczniej (widzieliśmy tam też siedliska bezdomnych) Niemniej odrobine wysiłku i mamy perełkę na skalę światowa - wieś w centrum miasta. Mieszka tam aktorka Barbara Wrzesińska, która ma być eksmitowana (wątpię czy do apartamentowca)
Potem pognalismy na Stare miasto, to miejsce bardzo lubię.
Załapalismy się na święto Policji ;) ogrodów ;) oglądnęliśmy Ogród na budynku Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego (ehhh... tam pracować!), doczłapaliśmy pod Stadion Narodowy i... ostatniem sił, za jedyne 6 godzin, dotarliśmy do Chaty w Pippidoo...
Uff... to już wszystko...
Pięknie było!
Kiedyś juz pisałam, że w mistach "łubudubu" szukam oaz spokoju i miejsc niezwykłych. Każdego roku staram sie choć raz tam pojechać, czasem raz na dwa lata, ot życie. W każdym razie znam ją już na tyle, żeby w miarę swobodnie się w niej poruszać. Kiedyś spełniłam swoje jedne z większych marzeń, aby zwiedzić raz porządnie Warszawę z przewodnikiem. Nie napisałam o tym na blogu bo w tzw międzyczasie wysłałam sobie wszystkie zdjęcia w kosmos... bywa.
W tym roku spędziliśmy w stolicy trzy dni.
Warszawa dzień pierwszy:
Ale zanim do meritum kilka słów wstępu. Otóż muszę sie przyznać, że mam małego świra (kolejnego...) Bardzo, ale to bardzo lubię czytać biografie, autobiografie aktorów powojennych. Niezmiernie fascynuje mnie czas od początku lat 20 do końca lat 60 XX wieku, tyle, że nie w ujęciu historycznym ale obyczajowym. Ludzie. Kim byli, gdzie bywali, o czym rozmawiali, co jadali, pijali itd...
Nie mogliśmy tym razem nie odwiedzić:
na której znajduje sie dom pani Krystyny Sienkiewicz:
Jest to magiczne miejsce! Pani Krystyna stworzyła raj na ziemi! W jej domu znajduje sie restauracja "Pod Podłogą", gdzie można zjeść smaczny obiad i wypić dobrą kawę (co oczywście uczyniliśmy :)
Od pani Krystyny poszliśmy na ulicę Kochowskiego, gdzie stoi dom Kaliny Jędrusik i Stanisława Dygata:
Piekny jest to dom, choć w internecie można przeczytać, że często zmienia właścicieli i nie wyglada już jak kiedyś... Jest na nim tabliczka z informacją, że kiedyś tam faktycznie mieszkali.
Obok znajduje się kawiarnia :Kalinowe serce" gdzie wypiliśmy piffko :)
Zdjęć ze środka brak, bo ja , baranek boży, byłam tak zafascynowana faktem przebywania w środku, że nie zrobiłam żadnego... bywa.
Muszę powiedzieć, że Żoliborz bardzo mi się podoba. Gdybym miała wybierac dzielnicę do zamieszkania to chciałabym tam. Zielono, niezbyt głośno.
Warszawa dzień drugi:
Centrum Nauki Kopernik- spełnienie chciejstwa Osobistego (mojego nieco mniej)
Wahadło Foucaulta, gdziekolwiek go zobaczę mogę tkwić do upadłego. Kocham go.
I machina Leonardo da Vinci, równiez moja ulubiona:
Przyznam, że samym Centrum troszkę sie rozczarowałam, ale to moje odosobnione zdanie, więc nie bede nim epatować :)
Wieczorkiem zaliczyliśmy spotkanie forumowe wielbicieli twórczości Joanny Chmielewskiej na Rynku Nowego Miasta. Było pięknie!
Warszawa dzień trzeci:
Parki!!! A w zasadzie jeden park Ujazdowski, ale część druga, ta z domkami fińskimi, które mają byc wyburzone...
W zasadzie nie wypowiadam się w kwestiach, które mnie nie dotyczą, ale... muszę wylać coś co mi siedzi na wątrobie od zawsze, odkąd tylko zaczęłam wizytować Warszawę.
Otóż. Zdarzało mi się wizytować również stolice innych państw, które to owe składały się z centrum (wysokie wieżowce, tzw City), oraz przedmieść (osiedla "ludzkie"). W każdym z nich gołym okiem szło odróżnić jedno od drugiego. W Warszawie nie. Warszawa przegina. W centrum obok city, są wieżowce "ludzkie", ale umówmy się - one były tam wcześniej. Bardzo, ale to bardzo współczuję ludziom, którzy w nich mieszkają... (my też mieszkaliśmy właśnie w takim, i wyspalismy się dopiero wróciwszy do domu...koszmar, ale rozumiem można się przyzwyczaić)
Czas blokowisk i wieżowców wydawało się, że minął otóż nic bardziej mylnego. Jako nowe "osiedla ludzkie" budują się apartamentowce, niektóre rownie wysokie jak budynki city! Znajomy kupił sobie mieszkanie na 18 pietrze! No to dopiero koszmar! Dwa pokoje z kuchnią i niechby i balkonem, tylko kto na niego wylezie?
Być może również moje zdanie jest odosobnione i mieszkanie w takim "cudzie" za takie koszmarne pieniądze jest marzeniem niejednego- ja jednak wolę swoje Pippidoo. A gdybym tak całkiem miała wybierać to jeszcze wieksze Pippidoo bym wybrała.
Mój blog- moje prawo- wylałam co mi leżało na wątrobie.
Wracając do meritum- gdzieś kiedyś przeczytałam, że w II części Parku Ujazdowskiego znajduje sie osiedle domków jednorodzinnych (taka wieś w centrum miasta), które ma zostać wyburzone, a na ich miejsce ma być wybudowany APARTAMENTOWIEC! Oczywiście natychmiast musiałam polecieć je pooglądać (na hasło - apartamentowiec- wątroba mi, jak wiadomo, gnije)
Słuchajcie- pieknie tam jest! No sami popatrzcie:
Choć po prawdzie nie wiem czy najbezpieczniej (widzieliśmy tam też siedliska bezdomnych) Niemniej odrobine wysiłku i mamy perełkę na skalę światowa - wieś w centrum miasta. Mieszka tam aktorka Barbara Wrzesińska, która ma być eksmitowana (wątpię czy do apartamentowca)
Potem pognalismy na Stare miasto, to miejsce bardzo lubię.
Załapalismy się na święto Policji ;) ogrodów ;) oglądnęliśmy Ogród na budynku Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego (ehhh... tam pracować!), doczłapaliśmy pod Stadion Narodowy i... ostatniem sił, za jedyne 6 godzin, dotarliśmy do Chaty w Pippidoo...
Uff... to już wszystko...
Pięknie było!
Etykiety:
Podróże
sobota, 13 lipca 2013
Destrukcji ciąg dalszy :)
A to dlatego, że to bardzo brudna praca i doszłam do wniosku, że za jednym sprzątaniem ogarnę. Ot taka uroda, że sprzątać nie lubi :)
O czywiście nie uprawiałam samowolki! Kontrola jakości ponad wszystko. Jeszcze tylko akceptacja Kociego Sanepidu i voila!
Uwolniłam 2 kolejne sztuki materiału za rownie zawrotną sumę. Niestety w dwóch różnych odcieniach pomarańczu. Planuję z nich chodniczki lazienkowe, więc strachu nie ma, że braknie.
No i najważniejsze! Wczoraj zaczęłam robić biały dywan. No nie dla mięczaków taka robota! Ręce bolą! Nic to. Najważniejsze żeby zacząć. Jak się będę o niego potykać to istnieje szansa, że kiedyś go skończę ;)
A Wrocławianki nie zaglądają... szkoda...
Bożenko wielki cmok dla Ciebie!
A takie cudo zakwitło mi na balkonie!
Zakochałam się w tym roku w pelargoniach angielskich! Mam 3 rodzaje, ale w przyszłym roku dokupię więcej.
O czywiście nie uprawiałam samowolki! Kontrola jakości ponad wszystko. Jeszcze tylko akceptacja Kociego Sanepidu i voila!
Uwolniłam 2 kolejne sztuki materiału za rownie zawrotną sumę. Niestety w dwóch różnych odcieniach pomarańczu. Planuję z nich chodniczki lazienkowe, więc strachu nie ma, że braknie.
No i najważniejsze! Wczoraj zaczęłam robić biały dywan. No nie dla mięczaków taka robota! Ręce bolą! Nic to. Najważniejsze żeby zacząć. Jak się będę o niego potykać to istnieje szansa, że kiedyś go skończę ;)
A Wrocławianki nie zaglądają... szkoda...
Bożenko wielki cmok dla Ciebie!
A takie cudo zakwitło mi na balkonie!
Zakochałam się w tym roku w pelargoniach angielskich! Mam 3 rodzaje, ale w przyszłym roku dokupię więcej.
Etykiety:
Kwiaty,
Mićki-Kićki,
Uwolnij tkaniny
piątek, 12 lipca 2013
Praca, która rzuca na kolana ;)
Niestety w sensie dosłownym.
Niesiona na fali uwalniania tkanin z szafy postanowiłam wreszcie zrobić własne zpagetti z dawno kupionych dwóch kompletów bawełnianej pościeli. Wydałam na nie kiedyś zawrotna sumę 4 złotych (2x2 zł) zauroczona tym co można z niej zrobić.
Wczoraj przystąpiłam do dzieła:
Prace odbywały się w obecności Komisji Kontroli Jakości:
(Mruczuś ma tymczasowy opatrunek, gdyż znowu wydrapał sobie ranę...lepszy, ładniejszy jest w trakcie tworzenia. Stwierdziłam, że brzydki opatrunek nie może go eliminować od prac w Komisji Jakości, czyż nie?)
W efekcie wspólnych wysiłków powstał imponujący urobek:
Mój kręgosłup nadaje sie do wymiany lub wyrzucenia ;) Kolana takoż.
Pracę kwalifikuję do akcji "Uwolnij tkaniny z twojej szafy". Zostały zwolnione dwa komplety pościeli bawełnianej marki Marks and Spencer. Szafa jest mi wdzięczna, a ja jestem o krok (milowy! ;)) od spełnienia marzeń o szydełkowym dywanie!
Na koniec pokażę Wam perełkę jaką znalazłam w ciucholandzie i oczywiście nie mogłam jej tam zostawić ;) No nie mogłam i już!
Co znaczy mniej więcej "Jeżeli mężczyźni są z Marsa to dlaczego nie mogli zostać na swojej własnej planecie?" ;) ;) ;)
Na ostateczny koniec mam do Was prośbę. Otóż na początku sierpnia wybieramy sie z Osobistym do Wrocławia na 3-4 dni. Chcemy zwiedzic to magiczne miasto. Kiedyś w zamierzchłej podstawówce tam byłam, potem kilkakrornie przejeżdzałam, ale świadomym życiu nie byłam. Nie interesują nas muzea, ani Panorama Racławicka bo tam dawno temu byliśmy. Chcielibyśmy zobaczyć parki we Wrocławiu i okolicach, oraz inne magiczne miejsca, które warto zobaczyć. Chcielibyśmy też zawitać do knajp, w ktorych nie wypada nie być, zjeśc potrawy, których nie wypada nie zjeść zobaczyć zabytki, których nie wypada nie zobaczyć. Na to wszystko mamy max 4 dni. Szukam sobie, patrzę ale tego jest cała masa. Nie wiem co wybrać. Wiem, że na Was można zawsze liczyć i pomożecie w tej całej masie wrocławskich atrakcji wyłuskać te najfajniejsze. Będę naprawdę bardzo zobowiązana!
Niesiona na fali uwalniania tkanin z szafy postanowiłam wreszcie zrobić własne zpagetti z dawno kupionych dwóch kompletów bawełnianej pościeli. Wydałam na nie kiedyś zawrotna sumę 4 złotych (2x2 zł) zauroczona tym co można z niej zrobić.
Wczoraj przystąpiłam do dzieła:
Prace odbywały się w obecności Komisji Kontroli Jakości:
(Mruczuś ma tymczasowy opatrunek, gdyż znowu wydrapał sobie ranę...lepszy, ładniejszy jest w trakcie tworzenia. Stwierdziłam, że brzydki opatrunek nie może go eliminować od prac w Komisji Jakości, czyż nie?)
W efekcie wspólnych wysiłków powstał imponujący urobek:
Mój kręgosłup nadaje sie do wymiany lub wyrzucenia ;) Kolana takoż.
Pracę kwalifikuję do akcji "Uwolnij tkaniny z twojej szafy". Zostały zwolnione dwa komplety pościeli bawełnianej marki Marks and Spencer. Szafa jest mi wdzięczna, a ja jestem o krok (milowy! ;)) od spełnienia marzeń o szydełkowym dywanie!
Na koniec pokażę Wam perełkę jaką znalazłam w ciucholandzie i oczywiście nie mogłam jej tam zostawić ;) No nie mogłam i już!
Co znaczy mniej więcej "Jeżeli mężczyźni są z Marsa to dlaczego nie mogli zostać na swojej własnej planecie?" ;) ;) ;)
Na ostateczny koniec mam do Was prośbę. Otóż na początku sierpnia wybieramy sie z Osobistym do Wrocławia na 3-4 dni. Chcemy zwiedzic to magiczne miasto. Kiedyś w zamierzchłej podstawówce tam byłam, potem kilkakrornie przejeżdzałam, ale świadomym życiu nie byłam. Nie interesują nas muzea, ani Panorama Racławicka bo tam dawno temu byliśmy. Chcielibyśmy zobaczyć parki we Wrocławiu i okolicach, oraz inne magiczne miejsca, które warto zobaczyć. Chcielibyśmy też zawitać do knajp, w ktorych nie wypada nie być, zjeśc potrawy, których nie wypada nie zjeść zobaczyć zabytki, których nie wypada nie zobaczyć. Na to wszystko mamy max 4 dni. Szukam sobie, patrzę ale tego jest cała masa. Nie wiem co wybrać. Wiem, że na Was można zawsze liczyć i pomożecie w tej całej masie wrocławskich atrakcji wyłuskać te najfajniejsze. Będę naprawdę bardzo zobowiązana!
Etykiety:
Mićki-Kićki,
Podróże,
Uwolnij tkaniny
czwartek, 11 lipca 2013
Wreszcie uwolniłam tkaniny!
Z tym szyciem i ze mna to wcale nie jest tak jak myślicie. To trudna miłość ;)
Kiedyś jak mój mąż nie był jeszcze moim mężem, zdarzyło się nam świętować Walentynki (ja!!!). Dobra raz nam się zdarzyło, ale wywarło wpływ na całe moje życie ;) Mianowicie mój ówczesny chłopak zabrał mnie do kina na film "Wzgórze nadziei" z Nicole Kidman i Renee Zelweger. Nicole tam grała zmanierowaną dziedziczkę, a Renee jej służącą (genialnie- dostała za nia Oscara zupełnie zasłużenie). No i ta Nicole starała sie tej biednej Renee wytłumaczyć różnice między nią a klasa niższą na zasadzie porownań, my robimy coś tam a wy coś tam gorszego. Już nie pamietam wszystkiego, ale zostało mi w pamieci jedno porównanie: "Haftuję- nie ceruję"
No i od tego czasu mam nowe motto ż/sz/yciowe ;) Powtarzam to ilekroć ktokolwiek przynosi mi oderwany guzik, firanki do przeszycia czy inne cholerstwo wymagające interwencji maszyny do szycia.
Kiedyś i owszem zdarzyło mi sie uszyc parę rzeczy. Nawet zamierzałam się udac do szkoły krawieckiej, pan Bóg jednak czujny był i nie pozwolił ;) Chwała mu za to!
W tym tez czasie zostałam szczęśliwą (?) posiadaczką maszyny do szycia marki Singer, która częściej się psuje niż działa. Taki felerny egzemplarz, choć wydaje mi się, że traktowanie jej przez użytkownika, czyli mła też ma niebagatelny wpływ.
Do rzeczy.
W czasach kiedy nie mieliśmy wiele, a szarpnęliśmy sie na kupno mieszkania różni ludzie w dobrej wierze dawali nam różne rzeczy. A to ręczniki, a to obrusy, a to firanki. Chwała im za to.
Czas mijał, my się toszkę odbijaliśmy od dna finansowego, kredyt się spłacał, a gust wyrabiał- także i ten wnętrzarski.
No i bywało, że rzeczy zalegały szafy w nadziei, że może kiedyś.
Nadeszły wakacje i stanęłam przed faktem, że na grzbiet ubrać mam mało co, a szafa pęka od może kiedyś.
Nic na siłę.
Jak wiecie jestem właścicielką Kju. Kju jest boskie! Boskość Kju potęguje Chata w Kju, w której zamierzam spędzić emeryturę (o ile uda mi sie do niej dożyć;))
Chata jest wiekowa, drewniana i wymaga remontu kapitalnego: wymiany cześci okien, izolacji fundamentów, przebudowy kuchni i... wielu innych równie upiornych rzeczy.
Chata ma tez wbrew pozorom zalety: okna (niechby i stare) w ilości dzikiej!
I tym sposobem przeszliśmy sobie gladko do meritum. Otóż zagospodarowałam 8 (słownie: OSIEM) metrów firanki z żelaznych zapasów na może kiedyś!
Czy Wy sobie wyobrażacie jaka to ulga dla szafy???
Proszę nie zwracać uwagi na wystrój. To pomieszczenie będzie kiedys podzielone na dwa. Póki co wygląda jak wygląda i posiada trzy wielkie okna po trzy kwatery każde.
Tak sie rozochociłam, że z rozpędu machnęłam dwie moskitiery. Proszę nie zwracać uwagi na piękno, bo próżno go szukać. Ot takie listewki w domu były to z takich wymachałam TYMCZASOWE moskitiery do starych okien na poddaszu.
Ciul, o pardon! TIUL! pochodzi z sukienki sylwestrowej. Sukienka sama w sobie jest spoko i ponadczasowa pod warunkiem usuniecia z niej c...tiulu ;)
No patrz pan! Vintage jak nic!
Firankę zgłaszam do akcji:
do której się zapisałam chyba z rok temu, a dopiero teraz nabrałam mocy prawnej ;)
Jestem w ciągu- uprzedzam- mogę uszyć cos jeszcze ;)
Kiedyś jak mój mąż nie był jeszcze moim mężem, zdarzyło się nam świętować Walentynki (ja!!!). Dobra raz nam się zdarzyło, ale wywarło wpływ na całe moje życie ;) Mianowicie mój ówczesny chłopak zabrał mnie do kina na film "Wzgórze nadziei" z Nicole Kidman i Renee Zelweger. Nicole tam grała zmanierowaną dziedziczkę, a Renee jej służącą (genialnie- dostała za nia Oscara zupełnie zasłużenie). No i ta Nicole starała sie tej biednej Renee wytłumaczyć różnice między nią a klasa niższą na zasadzie porownań, my robimy coś tam a wy coś tam gorszego. Już nie pamietam wszystkiego, ale zostało mi w pamieci jedno porównanie: "Haftuję- nie ceruję"
No i od tego czasu mam nowe motto ż/sz/yciowe ;) Powtarzam to ilekroć ktokolwiek przynosi mi oderwany guzik, firanki do przeszycia czy inne cholerstwo wymagające interwencji maszyny do szycia.
Kiedyś i owszem zdarzyło mi sie uszyc parę rzeczy. Nawet zamierzałam się udac do szkoły krawieckiej, pan Bóg jednak czujny był i nie pozwolił ;) Chwała mu za to!
W tym tez czasie zostałam szczęśliwą (?) posiadaczką maszyny do szycia marki Singer, która częściej się psuje niż działa. Taki felerny egzemplarz, choć wydaje mi się, że traktowanie jej przez użytkownika, czyli mła też ma niebagatelny wpływ.
Do rzeczy.
W czasach kiedy nie mieliśmy wiele, a szarpnęliśmy sie na kupno mieszkania różni ludzie w dobrej wierze dawali nam różne rzeczy. A to ręczniki, a to obrusy, a to firanki. Chwała im za to.
Czas mijał, my się toszkę odbijaliśmy od dna finansowego, kredyt się spłacał, a gust wyrabiał- także i ten wnętrzarski.
No i bywało, że rzeczy zalegały szafy w nadziei, że może kiedyś.
Nadeszły wakacje i stanęłam przed faktem, że na grzbiet ubrać mam mało co, a szafa pęka od może kiedyś.
Nic na siłę.
Jak wiecie jestem właścicielką Kju. Kju jest boskie! Boskość Kju potęguje Chata w Kju, w której zamierzam spędzić emeryturę (o ile uda mi sie do niej dożyć;))
Chata jest wiekowa, drewniana i wymaga remontu kapitalnego: wymiany cześci okien, izolacji fundamentów, przebudowy kuchni i... wielu innych równie upiornych rzeczy.
Chata ma tez wbrew pozorom zalety: okna (niechby i stare) w ilości dzikiej!
I tym sposobem przeszliśmy sobie gladko do meritum. Otóż zagospodarowałam 8 (słownie: OSIEM) metrów firanki z żelaznych zapasów na może kiedyś!
Czy Wy sobie wyobrażacie jaka to ulga dla szafy???
Proszę nie zwracać uwagi na wystrój. To pomieszczenie będzie kiedys podzielone na dwa. Póki co wygląda jak wygląda i posiada trzy wielkie okna po trzy kwatery każde.
Tak sie rozochociłam, że z rozpędu machnęłam dwie moskitiery. Proszę nie zwracać uwagi na piękno, bo próżno go szukać. Ot takie listewki w domu były to z takich wymachałam TYMCZASOWE moskitiery do starych okien na poddaszu.
Ciul, o pardon! TIUL! pochodzi z sukienki sylwestrowej. Sukienka sama w sobie jest spoko i ponadczasowa pod warunkiem usuniecia z niej c...tiulu ;)
No patrz pan! Vintage jak nic!
Firankę zgłaszam do akcji:
do której się zapisałam chyba z rok temu, a dopiero teraz nabrałam mocy prawnej ;)
Jestem w ciągu- uprzedzam- mogę uszyć cos jeszcze ;)
Etykiety:
Kju,
Uwolnij tkaniny
wtorek, 9 lipca 2013
Panta rhei..
To nie był łatwy rok dla mnie. Jedno trzęsienie ziemi goniło drugie. Wbrew pozorom ten rok zaczął sie niespodziewanie końcem czerwca ubiegłego roku...
Dlaczego piszę "był" i "zaczął"? Ponieważ daty się zbiegły, nieszczęść przelała się ducka.
Koniec.
Uznałam, że chwatit'. Cos pękło, coś sie skończyło. Odchorowałam i koniec.
Teraz do przodu. Mentalnie nie przyjmę już więcej i mam nadzieję, że Ci na Górze to zrozumieją i odpuszczą.
Całkiem niespodziewanie dla siebie wczoraj zauważyłam, że wokół rzeczy się dzieją. Kwiaty kwitną, pszczoły bzyczą, komary gryzą.
Kju stało jak stoi tyle, że niemiłosiernie zachwaszczone.
Czas kupić nowy aparat bo ten jest do duszy. Jaśminu nie widać a piękny był. Jest wysoki prawie jak chata w Kju. Ja (o wzroście nikczemnym 160 cm.) wchodzę pod niego na stojąco.Ten berberys (którego ledwo widać) ma 120 cm. wysokości.
Firletki są piękne!
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za pamięć.
Wracam.
Dlaczego piszę "był" i "zaczął"? Ponieważ daty się zbiegły, nieszczęść przelała się ducka.
Koniec.
Uznałam, że chwatit'. Cos pękło, coś sie skończyło. Odchorowałam i koniec.
Teraz do przodu. Mentalnie nie przyjmę już więcej i mam nadzieję, że Ci na Górze to zrozumieją i odpuszczą.
Całkiem niespodziewanie dla siebie wczoraj zauważyłam, że wokół rzeczy się dzieją. Kwiaty kwitną, pszczoły bzyczą, komary gryzą.
Kju stało jak stoi tyle, że niemiłosiernie zachwaszczone.
Czas kupić nowy aparat bo ten jest do duszy. Jaśminu nie widać a piękny był. Jest wysoki prawie jak chata w Kju. Ja (o wzroście nikczemnym 160 cm.) wchodzę pod niego na stojąco.Ten berberys (którego ledwo widać) ma 120 cm. wysokości.
Firletki są piękne!
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za pamięć.
Wracam.
Etykiety:
Kju
niedziela, 7 lipca 2013
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)