poniedziałek, 26 grudnia 2016

Prezent last minute ;)

Najfajniejsze w rękodziele jest to, że jak ci braknie prezentów to szybciutko raz-dwa możesz kilka dorobić ;)



Dla wielbicielki fioletowego koloru. Dziergało się tym przyjemniej, że fioletowy to także mój ulubiony kolor.
Użyłam metalizowanego kordonka YarnArt. Metalizowany kordonek w pracy wdzięczny jest podobnie jak metalizowana mulina... czyli CDD ;) (Kto zna rozwiniecie tego skrótu? Ja poznałam całkiem niedawno i bardzo mnie śmieszy)

Eksterminacji Nakiedysiów ciąg dalszy. Zutylizowano w tym udziergu dwa następne pojemniczki po jogurcie z B. Pozostało mi jeszcze 7. Zastanawiające jest dlaczego 7 a nie 8, wszak w przyrodzie występują po 2  ;) ... 
To będzie chyba jedna z tych niewyjaśnionych zagadek Historii...



Moje wielkie niespełnione marzenie...

Dziś rano wpadł  do Morza Czarnego samolot, na pokładzie którego znajdowali się członkowie Chóru Aleksandrowa...

Moje wielkie, niespełnione marzenie.

Kilka razy miałam możliwość uczestniczyć w koncercie i za każdym razem w moim życiu zdarzało się coś co powodowało, że bilet trzeba było oddać. Potem w Krakowie odbywały się protesty i koncerty były odwoływane.
Lubię rosyjskie piosenki. Mój Tato śpiewał mi je jako kołysanki, "Katiuszę" i "Kalinkę" właśnie. A dlaczego? No właśnie... Jestem half blood princess ;) łączę w sobie polsko-litewską krew z przeszłością białorusko-kazachską z epizodem ukraińskim ;) Nawet moja praca magisterska dotyczyła tamtych terenów. Lubię melodię języka rosyjskiego i rosyjskie kryminały. Na potrzeby pracy magisterskiej nauczyłam się języka ukraińskiego w piśmie (potrzebowałam materiałów a nie stać mnie było na tłumacza-czego to człowiek nie zrobi ze skąpstwa ;))

Każda katastrofa jest tragedią a każda śmierć smutkiem.
Nie wnikam w politykę. Nie interesuje mnie kto na czyim łańcuchu chodził. Szkoda mi ludzi. Każdy z nich miał rodzinę, był czyimś synem, mężem, ojcem. I tak zwyczajnie, po ludzku, ładnie śpiewali.



Rosjanie zapewne odbudują Chór, wszak show must go on... Ale póki co,  spoczywajcie w pokoju...

wtorek, 13 grudnia 2016

Oszukać przeznaczenie cz. 2

 Natknęłam się kiedyś w ciucholandzie na takie kółeczka. Nic w tym nie byłoby dziwnego wszak kółeczka jak kółeczka, czasem występują w przyrodzie ;) Niemniej te kółeczka leżały porozrzucane po całym szmateksie. Chodziłam sobie i zbierałam a następnie podeszłam do kasy i zapytałam po ile one. Okazało się, że zamierzam wykupić śmieci, które kiedyś zamieciono na kupkę ale jacyś źli ludzie ;) porozkopywali po sklepie. Z wielkim zdziwieniem, że ktoś chce wykupić śmieci  niemal z szufelki, pani powiedziała: złotówkę.
Stałam się zatem właścicielką 17 śmieci...


Przyszłam do domu i po głębszym zastanowieniu stwierdziłam, że źle ze mną. Owszem polować w ciucholandzie na perełki jest fajnie, ale jak już się śmieci zaczyna wykupywać to czas się zastanowić czy cienka niebieska linia nie została przekroczona i czy wielkimi krokami nie stałam się chorobliwym zbieraczem...
Usiadłam i zaczęłam kombinować.


Efekt mi się spodobał, zatem postanowiłam kontynuować.


W ramach eksteminacji Nakiedysiów zutylizowałam w tym udziergu czerwoną bawełnę i motek kupionego kiedyś eksperymentalnie w sklepie "Wszystko po"  motka grubszego kordonka DMC za szalone 1,99.


Wyszły bardzo ładnie. Niesiona na fali zamiast wyrzucić stare wyblakłe bransoletki, wykorzystując bawełnę w kolorze lnianym zrobiłam kolejne ozdoby: 


I wszystko byłoby genialne gdyby nie pewien zgrzyt. Otóż kupiłam kiedyś takie malutkie sopelki, które świetnie pasowałyby jako "bimbadełka" do środka, ale... tak rewelacyjnie je schowałam, że bór jeden wie gdzie teraz przebywają. Jedno jest pewne: są bezpieczne... Jak tylko znajdę to się pochwalę :)

A tak z całkiem innej beczki. Nasze krzesła kuchenne powędrowały do altany (były wiklinowe) a zastąpiły je takie cuda ze sklepu po sąsiedzku (odkrytego dzięki spacerom). Tym samym moja "przestronna" kuchnia zyskała nieco światła :)


I pomyśleć, że za 11 dni Wigilia... Czy Wam też ten czas tak szybko mija?

poniedziałek, 28 listopada 2016

Oszukać przeznaczenie cz. 1.

Rzutem na taśmę uda się ten post zamieścić w listopadzie. Strasznie mi leci czas! Dopiero była Wielkanoc a tu fru! Boże Narodzenie za pasem!
Ostatnio nic ciekawego nie dziergałam, a jeżeli już to były to rzeczy stricte użytkowe. Hafty niestety poszły w odstawkę. Miałam oczywiście szczytny cel wyszyć coś na co mam ochotę od paru lat i mimo, że jest to haft halloweenowy, (a tego święta nie obchodzę i nie honoruję), to ujęły mnie te dyńki okrutnie ;)


Miałam nawet nadzieję, że jak zapiszę się na Halloweenowy Hafciarski Wtorek na Fb u Anek73 to mnie to zmobilizuje jakoś bardziej. Sęk w tym, że ten weekend własnie był weekendem Targowym, a Targi Książki w Krakowie to dla mnie świętość i spędzam tam dwa lub trzy dni intensywnie chłonąc atmosferę i uprawiając intensywne życie imprezowe ;) (ach te spotkania autorskie! Tyle ich tam wtedy jest!) W tym roku mogłam, dzięki uprzejmości Osobistego być tam całe DWA dni! Osobisty na te dni zamienił się w Nianię w Nowym Jorku ;) czyli był Tatą na 100% ;) Przyznam się szczerze, że ja (wyrodna matka!) zostawiam go tak na dwa dni średnio raz na 3 miesiące i wybywam w świat. A to Warszawa, a to Kraków... na cale szczęście chłopaki sobie świetnie beze mnie radzą ;) (hmm.. czy aby nie ZA świetnie??? Cóż, pomyślę o tym jutro ;) ).
Summa summarum z haftu wyszły nici, w sensie dosłownym. Haft został wydrukowany jakieś 5 lat temu, rok temu skompletowałam nici... w tym roku zrobiłam temu wszystkiemu zdjęcie... hmm... w tym tempie... hmm... cóż...
Na swoje usprawiedliwienie mam jednak to, że pochłonęły mnie książki. A ja tak już mam, że albo, albo.
Do brzegu jednak. W końcu nie siedzę i nie czytam, ani nie siedzę na Targach do tej pory.
Otóż, nie wiem czy pamiętacie moje kompletnie nieudane chodniczki z jeszcze mniej udanego samodzielnie zrobionego zpaghetti? Nie? To dobrze- były beznadziejne. Miały wylądować w śmieciach, ale jakimś cudem znowu się ostały. Już miałam je wyrzucić ale w ostatnim momencie pomyślałam, że jednak szkoda tego mojego ślęczenia i cięcia. Postanowiłam, że OSTATNI RAZ! jak już teraz nie wyjdzie to koniec litowania się.
No i chyba wyszło. A przynajmniej nam się podoba.


Przy okazji tego zdjęcia wyszedł bardzo ładnie powód dlaczego nie prowadzę bloga wnętrzarskiego ;)
W mojej "przestronnej słonecznej łazience" wolnej podłogi mam 85x90 cm. Trzeba naprawdę uważać, żeby się nie rozpędzić bo można sobie obić twarz o przeciwległą ścianę ;) Trzeba również bardzo uważać np przy zakładaniu rajstop, gdyż można się nabawić kontuzji kolana, które to z impetem uderza o umywalkę... Nie żebym kogoś straszyła, wszystkie te sytuacje przerabiałam wielokrotnie zatem przemawia przeze mnie nic innego jak życiowe doświadczenie ;)


Cieńsze motki potraktowałam podwójnie, dzięki czemu chodniczek wyszedł gruby i przyjemnie miękki. Jest naprawdę bardzo fajny w tzw realu.
W najbliższym czasie planuję oszukać przeznaczenie jeszcze dwukrotnie. Przy czym terminu "najbliższy czas" nie trzeba traktować zbyt dosłownie...

Pozdrawiam Adwentowo!

środa, 19 października 2016

Jesień...

Pamiętam jak w podstawówce w Pele-Mele wpisywało się odpowiedzi do przypadkowych pytań a potem te odpowiedzi miały odpowiadać na zupełnie inne pytania. I tak na pytanie: "Czy lubisz jesień?" odpowiedziałam zgodnie z prawdą: "Nie". Na końcu okazywało się, że ta odpowiedź tyczyła się pytania: "Czy kochasz swoje dziecko?"  Pamiętam to do dziś, ponieważ wydało mi się to strasznie niesprawiedliwe, wszyscy patrzyli na mnie jak na jakiegoś potwora! Patrz to ta, która nie kocha swojego dziecka!
Dlaczego z góry zakłada się, że wszyscy kochają jesień? Dobra, umówmy się, złota polska jesień jest piękna ale ile ona trwa? Dwa tygodnie? A potem jeden wielki listopad aż do pierwszego śniegu. A jak nie ma śniegu? To jeden wielki listopad do wiosny. I co tu kochać?

Lampiony. Świece. Kominki.
To one jakoś pomagają przetrwać do grudnia. Do Świąt.


Miałam pewne zobowiązania i jako suvenir powędrowały lampioniki :) Dzięki czemu wykorzystałam słoiczki po jogurcie z Biedronki, które zostały bo przecież KIEDYŚ... W ramach eksteminacji Nakiedysiów...

A za moje dziecko dałabym się pokroić! I to niezależnie od pory roku :)

A tak nie do końca zmieniając temat, bo tyczy się on właśnie dzieci, a konkretnie córek. Zakupiłam w lumpeksie pewną rzecz, która podbiła moje dziergacze serce :) Zainwestowalam całe 4 złocisze i choć nie mam córki... mam lalkę. Ale taką niezbyt oczywistą.


Jedna lalka:


Druga lalka:



I wash and go ;)

I dla chcących odgapić jak zrobić ;)


Piękna jest! Sami przyznacie, że trudno byłoby ją tam tak zostawić ;)
Pamiętajcie. Podczas jesieni należy szczególnie zadbać o dziecko w sobie... ;)
I tego Wam z całego serca życzę :)

poniedziałek, 5 września 2016

Ślubnie po raz czwarty...

Nie, to nie Młodzi pobierali się po raz czwarty.
Również i nie ja ;)
Po raz czwarty dziergany był obrazek. A czeka mnie również raz piąty...

I pomyśleć, że kiedyś przeszło mi przez myśl aby wydziergać go SOBIE...
Oczywiście my nie mamy (jeszcze), choć nie jestem pewna czy będę miała jeszcze siłę i serce aby wydziergać go raz szósty... Cały problem polega na tym, że NAJPIERW postanowiłam wydziergać go na prezent. Efekt tego jest taki, że mają go wszyscy krewni i znajomi Królika a szewc bez butów jak chodził tak chodzi ;)

A tak a'propos Królika. No bo ja na to wesele pojechałam do Stolicy... i dziś już nikt nie wie, czy rzeczywiście na wesele czy...


To już oceni Historia... ;)

wtorek, 9 sierpnia 2016

Unfinished - finished ;) i HAEDowe dylematy

Skończyłam haft i mimo, że świąteczny oraz wymiętolony to postanowiłam go Wam pokazać. Nie dlatego, że jest się czym chwalić, ale ten blog jest takim robótkowym pamiętnikiem i z kronikarskiego obowiązku zamieszczam. A poza tym Bór jeden wie kiedy znajdę czas aby go wyprać i oprawić. Tak po prawdzie nie mam na niego jeszcze koncepcji więc ląduje w szufladzie.


Tak dawno chciałam go mieć, że kiedy go już mam to... nie wiem co z nim zrobić... Ot, życie ;)

No i mam dylematy (im jestem starsza tym ich więcej ;) )

Otóż :
Zaczęłam HAEDa na kanwie 18 jedną nitką. Wiele z Was tak robi, stwierdziłam, że może i... taniej, lżej...
No i nie wiem, ale chyba jednak mnie te prześwity zabiją.
Zaczęłam od jasnych kolorów i to był błąd, bo efekt mi się spodobał


Potem było już tylko gorzej


Chyba to nie na moje nerwy.


Albo kupię drobniejszą kanwę, albo jednak wyszyję dwiema nitkami.
Problem w tym, że tam tych ciemnych kolorów jest sporo:



Czy Wam też tak  "świta?"

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Nakiedysie i wystarczytylki (oraz inne atopóźnieje)

Zrobiłam porządki.
A właściwie zrobiłam jeszcze większy burdel niż miałam...
Wszystko przez nakiedysie i wystarczytylki!

NAKIEDYSIE

Kupujesz bo WIESZ, że KIEDYŚ na pewno wykorzystasz, ponieważ:

  1. Przecież masz Kju a w nim pierdyliard możliwości do wykorzystania:

  • kuponów materiałów na fantastyczne poszewki na poduszki do altany
  • starych ubrań na fantastyczne poszewki na poduszki do altany
  • inne fantastyczne skrawki na inne fantastyczne projekty (oczywiście) do altany...
  • dobra, umówmy się jest jeszcze Chata w Kju...
  • dobra, ok, jest jeszcze własne M, w którym przyszło mi mieszkać,
  • dobra, pamiętam, jest jeszcze dziecko, które absolutnie niczego nie potrzebuje bo ma wszystkiego po kokardki, ale...  może kolejny pledzik?
  • No dobra, można z tych wszystkich skrawków i skraweczków uszyć fantastyczny pachwork!
  • 2. Przecież TO można spruć i przerobić na :
  • fantastyczne poszewki na poduszki do altany... itd...
3. KIEDYŚ to przecież przerobię na: (tu powiedz dowolne słowo jakie przyjdzie ci do głowy, np.: samowar)

4. No bo przecież wystarczy... wrróććć... przechodzimy do następnej kategorii!

WYSTARCZYTYLKI

Nie wiem jak Wy, ale ja robię jeden podstawowy, karygodny błąd! Jako, że uwielbiam secondhandy zdarza mi się kupować (różne fantastyczne rzeczy), w których WYSTARCZY TYLKO:
  • przyszyć guzik,
  • odpruć guzik,
  • odpruć szlufki,
  • przyszyć szlufki,
  • skrócić,
  • zwęzić,
  • (pardon le mot) popuścić...
  • przyciąć,
  • zeszyć,
  • dopasować...
  • i tu wpisz dowolny czasownik (np.: puknąć się w głowę!)
I ani się człowiek obejrzy a mieszka na wysypisku! No dobra, może bez przesady, ale faktycznie bardzo łatwo popaść w paranoję. Faktem tez jest, że parę fantastycznych projektów już w historii tego maniackiego zbieractwa powstało, więc jest o co kruszyć kopie.

Wiem na czym polega u mnie mechanizm powstawania zjawiska. Otóż: ja kupuję, wiem, że muszę przerobić, ale najpierw piorę. W naszym domu pranie z wieszaka ściąga Osobisty i , fuuurtt  wszystko wkłada do szafy. No a wiadomo, ze co z oczu to z serca... w mig zapominam, że coś miałam przerobić. Rzecz wydaje się natychmiast jak tylko coś z tej szafy potrzebuję, ale wtedy to akurat nie mam czasu i myślę sobie "atopóżniej".
Atopóźnieje to następna kategoria ściśle powiązana jednakowoż z wyżej wymienionymi...

No i teraz siedzę i, jak ten świstak, zawijam w te sreberka... Roboty, za przeproszeniem, kupa, a spektakularnych efektów brak!

I tak się nieraz zastanawiam... co autor miał na myśli jak to kupował...


piątek, 22 lipca 2016

Kolejny pledzik :)

No bo trudno powiedzieć "pled", bo to taka malizna do wózka. Szalony rozmiar 54x76. Pleduś. Pleduniek nawet ;)  (i tu niemal slyszę zgrzytanie zębów ortodoksyjnych kobiet niecierpiących zdrabniania- przepraszam jestem z Małopolski ;) tu się zdrabnia)


Potrzebowałam "na szybko". Stwierdzenie "na szybko" może być dwojako rozumiane ;) Jako coś, co potrzebne jest na już - a zatem siadamy i robimy, abo coś, co potrzebne jest na już i cackamy się dwa tygodnie zarywając noce i ziewając przeokropnie w dzień.
W naszym przypadku możliwy był wariant drugi :)
Ale jest dobrze- nie narzekam!


 Moje ulubione zygzaki. Uwielbiam ten wzór! Kolor oczywiście od czapy, w rzeczywistości jest bardziej pastelowy. Innymi słowy - ładniejszy ;)


Muszę wam się do czegoś przyznać...
Ostatnimi czasy słyszę głosy...
Wieczorami najgłośniej...
One wołają ... "wyhaftuj HAEDa... wyhaftuj HAEDa... zacznij chociaż... "
Zrazu ciszej, ale wczoraj to już tak donośnie!!!
I nie wiem co mam robić? Wyhaftować (zacząć chociaż), czy poprosić o pomoc specjalistę od głosów?
Sama nie wiem... Strach  się bać... ;) ;) ;)

wtorek, 21 czerwca 2016

Jutowy dywanik

Juta wciąga. Muszę chyba zmienić trasę spacerów bo nie mogę przejść obojętnie obok sklepiku z jutowym sznurkiem :) Znów wykupiłam panu wszystkie motki... Mało tego! Znalazłam inny sklep, w którym rzeczone sznurki są... tańsze!
Poprzednie dywaniki wylądowały w koszu. Teraz w toalecie króluje... juta!

W dzień:


I w nocy ;)


Oczywiście kontrola jakości przede wszystkim! Nic o nas bez nas, to znana kocia filozofia życiowa...


Podczas dziergania tego "dzieła" nadeszła mnie taka oto refleksja. Otóż tytuł mojego bloga się nieco rozmija z rzeczywistością. Haftów tu jak na lekarstwo, natomiast marzeń bez liku ;) Co rusz to nowe...
Prawda jest taka, że łatwiej mi przysiąść na ławeczce z szydełkiem niż z haftem (bo ideę dziergania w miejscach publicznych dalej kultywuję). Natomiast 18 czerwca, czyli faktyczny Dzień Dziergania w Miejscach Publicznych, spędziłam bez robótki! (i źle mi z tym było!)

Muszę się pochwalić. Na jednym ze spacerów poznałam osobiście Małą Gosię! Mam nadzieję, że teraz dzierganie publiczne ruszy z kopyta :)
W ogóle te spacery są fajne - wreszcie poznałam okolicę, w której mieszkam od 10 lat ;) Zawsze chciałam, ale się jakoś nie składało. A to szybko, szybko, zakupy w znanych rewirach, to kierunek śródmieście. Weekendy w Kju. Kierunek przeciwny był mi kompletnie nieznany.
Mówi się, że macierzyństwo zawęża horyzonty ;) Nic bardziej mylnego... Ileż ja odkrywam fascynujących miejsc!
Myślę, że podobną "robotę" wykonują z człowiekiem psy ;)

Jako, że sytuacje domową mam już w miarę opanowaną, a rzeczywistość nie znosi próżni... zarządziłam male zmiany w mieszkaniu. Remont. Podczas spaceru odkryłam w okolicy całkiem fajny sklep meblowy a w nim całkiem fajne meble ;) A, że nie pasują do koloru ścian... Cóż... Sklep z farbami też odkryłam ;) Nawet kilka... ( i tapicera też...)

czwartek, 9 czerwca 2016

Ośmiorniczki i mafia :)

Na FB powstała akcja dziergania ośmiorniczek dla wcześniaków (klik). Na początku nieśmiało, a dziś to już całkiem spora inicjatywa. Mafia prawdziwa :) Nawet pani Joanna Kołaczkowska z kabaretu Hrabi je dzierga.


Postanowiłam i ja wydziergać na próbę dla, bądź co bądź, swojego osobistego wcześniaka :)




Wyszła mi taka w wersji BIG ;) Cóż, chciałam dobrze ;)

Postanowiłam spróbować, o ile czas pozwoli, wydziergać ich kilka i podarować Oddziałowi Neonatologii, z którego pomocy niedawno korzystaliśmy. Prace są w toku ;)
Zachęcam umiejących szydełkować - jeśli macie czas, dołączcie do akcji!

A z innej beczki...
Są tacy, którzy chętnie wróciliby do czasów słodkiego (dzie)kociństwa ;)


Nie przepuszczą okazji gdy tylko miejscówka się zwalnia ;)


Mruczek to prawdziwy Strażnik Teksasu ;) Skrzypcio uprzejmie towarzyszy (ale bez przesady)


Mruczuś, ze względu na kolor, nieco zlany z tłem :)
Takie to są moje Syńcie trzy ;)

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Pisz pan, Frywolitki ;)

Szpitalny urobek


Tym samym etap nauki frywolitki igłowej uważam za zamknięty



Następne już powinny być cieńsze. Jest tu oczywiście pierdyliard błędów ale każdy zdefiniowany i wytłumaczony sobie w szczegółach. Teoretycznie nie powinien być powtórzony. Jak będzie, czas pokaże :)
W każdym razie magiczny frywolitkowy Rubikon uważam za przekroczony. Nigdy nie sądziłam, że uda mi się kiedykolwiek w życiu zrobić frywolitkową śnieżynkę. Jeszcze powinnam się nauczyć podwójnych pikotek, ale to w swoim czasie. Chętnie tez zaczęłabym coś bardziej ambitnego :) Jak szaleć to szaleć ;)

Co się tyczy najmłodszego w rodzinie :) to dostałam w darze egzemplarz wyjątkowo absorbujący. Nie śpi w dzień i dużo krzyczy. Znaczy czasu na dzierganie nie ma wcale... Zdarza się, że przez kilka dni z rzędu nie ma nawet czasu aby włączyć komputer. Nic to. Jakoś przetrwamy :) W końcu, jak mawiał klasyk, wszystko przemija- nawet najdłuższa żmija :) Znaczy i mały się kiedyś ucywilizuje ;) Wychodzi z niego cały mój stres ostatniego miesiąca ciąży i szarpania z NFZ-tem. Dzięki ci Polsko... a właściwie (mściwie) nam panująca obecna partio... Dobra, ulało mi się i to tyle w temacie...

Pozdroofka i do następnego!


wtorek, 19 kwietnia 2016

Frywolitkowa wiosna

Zawzięłam się! Jak to? JA nie dam rady??? A właśnie że dam!


Żółtych było siedem, ale dwie poszły do ludzi zanim zostały zdjęte :) Powtarzałam do uśmiechniętej a to dlatego, żeby sobie raz na zawsze utrwalić co robimy w łuczkach i jak łączymy pikotki. Jak się dobrze opanuje podstawy to potem już idzie.
Tymczasowo zawisły na wierzbie ;)




Są grube a to dlatego, że są 'materiałem szkoleniowym'. Na cieńszej nitce źle się uczy. Jak już opanowałam technikę to nadeszła mnie taka refleksja... i dlaczego wcześniej robiłam z tego taki problem? Przecież to takie proste jest...

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Życie zaczyna się...

po czterdziestce ;) czyli Mama Last Minute ;)

Kochani! Przepraszam, że nie mówiłam Wam wcześniej ale bałam się zapeszyć. Mam bogate doświadczenia w zapeszaniu i ciążach różnego rodzaju zakończonych niepowodzeniem. Istniało realne zagrożenie, że i ta taka będzie... Los jednak dał nam szansę! Od 30 marca jesteśmy już we trójkę :)


Sama operacja dla mnie osobiście była bardzo niebezpieczna. Po ostatniej odleciałam na cztery godziny w zaświaty. Teraz obawiano się, że odlecę już na zawsze. Jak się okazało lekarze dawali mi w wersji optymistycznej 50% a w pesymistycznej 5% szans na przeżycie... Los, czy też sam Bóg widział to inaczej... zaufał mi i dał szansę na macierzyństwo...
Przez miesiąc walczyłam o szpital, który byłby w stanie sprostać tej trudnej operacji. Ja (mały żuczek) contra NFZ... epopeja... ale wygrana! W sumie spędziłam 4 tygodnie w szpitalu ( z małymi przerwami i w różnych szpitalach). I tak, praktycznie rzutem na taśmę, zostałam Mamą... Szczęśliwą Mamą... a nawet chyba Najszczęśliwszą Mamą na Świecie!

Kochane Kobiety! Nigdy nie traćcie nadziei na cud! Ja i mój Syn jesteśmy żywym dowodem, że cuda się zdarzają!... (nawet po czterdziestce...)

Troszkę dziergałam, żeby zająć umysł i nie myśleć tak zupełnie memento mori zgłębiłam technikę frywolitki igłowej. Już umiem! Zrobiłam żółte kwiatki i jedną białą śnieżynkę. Niebawem zamieszczę.
Postaram się bywać na blogu o ile czas pozwoli. Zamierzam też nieco dziergać... a co z tego wyjdzie zobaczymy :)

Pozdroowka i dziękuję za wsparcie!

niedziela, 13 marca 2016

Chodniczki łazienkowe

Kochani! Bardzo Wam dziękuję za wielkie wsparcie jakie mi okazaliście pod ostatnim postem... Jestem autentycznie wzruszona i ... co tu kryć, szczęśliwa... O moich szpitalnych perypetiach mogłabym napisać już jeśli nie książkę to potężny artykuł... Byłam 3 dni. Operacja ze wskazań medycznych (bardzo złe wyniki krwi) została odwołana ze względu na złe wyniki krwi... Dużo by gadać. W każdym razie szpital i operacja jeszcze przede mną. Będzie chyba w przyszłym tygodniu. Miała być w innym szpitalu, będzie w jeszcze innym. NFZ to wymysł szatana ;)

Do rzeczy jednak.

Po przyjściu do domu potrzebowałam czegoś co zajmie mi ręce abym mogła spokojnie przemyśleć swoje położenie. Padło na coś co przed szpitalem przygotowane było do wyrzucenia do śmieci, czyli własnoręcznie (i dość nieudolnie) zrobione przeze mnie zpagetti. Pocięte dość nierówno, przez co raz grubsze raz chudsze, nici z bawełnianych kompletów pościeli.


Lata świetlne temu zaczęłam robić z nich dywan na szydełku, jednak doszłam do wniosku, że nie podoba mi się. 




Trzymałam jakiś czas w nadziei, ze może coś drgnie, ale w obliczu ostatnich porządków w przydasiach wylądowały w pudle "do wyrzucenia". W tzw międzyczasie wylądowałam w szpitalu i pudło jakimś cudem nie zostało wywalone. Po powrocie okazało się, że nasz dotychczasowy dywanik łazienkowy w praniu zafarbował i nie nadaje się do niczego. Niewiele myśląc wyciągnęłam z pudła owo "dzieuo", sprułam i zrobiłam tymczasowe coś, co posłuży nam do mojego powrotu do pełnej mobilności. Póki co nie opuszczam domu i leżę w łóżku.
Krzywe (bo nierówno pocięte) ale nawet dość wygodne. Jeden do łazienki, drugi do toalety. Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Myśli uspokojone i wniosek wyciągnięty: następnym razem Susan kup zpagetti a nie kombinuj bo nie umiesz ;)


Ten nasz aparat nadaje się już na złom. Za nic w świecie nie pozwala na wyłączenie lampy, czasem jak strzela focha to nawet zdjęcia nie zrobi. Nowy już zamówiony, czekamy na przesyłkę.
Chodniczki, choć wyglądają jak wyglądają, w pełni zaspokajają moje potrzeby, które w tym akurat względzie nie były jakoś specjalnie wysokie ;)
Jutro wizyta u lekarza i ustalenie terminu operacji... a tu dziergać nie ma co :). Tzn są UFOki hafciarskie ale jakoś do haftu mnie nie ciągnie...

wtorek, 23 lutego 2016

I to by było na tyle...

Kolejna pościel do dziecięcego łóżeczka, tym razem ostatnia. Są trzy- wystarczy. Następne będą rosły razem z dzieckiem i kolejnymi "dorosłymi" kołdrami- za lat kilka.


Tym razem lajtowa na sam początek radosnego dzieciństwa :)


Bardzo przepraszam, że pokazuję je takie niemiłosiernie wymiętolone ale są ku temu co najmniej dwa powody. A nawet trzy...
Po pierwsze, są wykonane z materiałów, które w szafie przeleżały lat kilka, nie będę ich zatem prasować, żeby nie utrwalić np. zażółceń.
Po drugie, pościel dla maluszków musi być prana w specjalnych płynach/proszkach i czekam na chwilę aż wykonam je wszystkie i hurtem wypiorę.
Po trzecie... jutro, a najdalej pojutrze, ( w każdym razie "na dniach") muszę się udać do szpitalnego SPA, z którego: a) wrócę po 3 dniach, b) wrócę po trzech lub czterech tygodniach, c) nie wrócę... Bardzo jednak chciałam się Wam nimi pochwalić i stąd to wymiętolenie. Przepraszam.


Szpitalne SPA ma swoje ograniczenia i np nie pozwala zabierać maszyn do szycia na swoje oddziały ;) Za nic szacunku do ludzkich zainteresowań! (foch!). Można jednak dziergać obrazki haftem wszelakim, co niniejszym uczynię. Zabiorę dwa UFOki ;)

Kochani! Będzie co ma być... Zobaczymy. Gdyby coś poszło nie tak to jakaś dobra dusza znająca mnie w tzw "realu" coś Wam pewnie napisze w komentarzu. Ale to najwcześniej za miesiąc. Trzymajcie kciuki... bardzo ich potrzebuję.
Jako osoba średniowieczna nie mam internetu w komórce, ani tabletu ani żadnej rzeczy, która cywilizowana jest w stopniu multimedialnym. Posiadam fajny telefon z klapką ;) Zatem pewnie odezwę się dopiero po (szczęśliwym?) powrocie.