Rzutem na taśmę uda się ten post zamieścić w listopadzie. Strasznie mi leci czas! Dopiero była Wielkanoc a tu fru! Boże Narodzenie za pasem!
Ostatnio nic ciekawego nie dziergałam, a jeżeli już to były to rzeczy stricte użytkowe. Hafty niestety poszły w odstawkę. Miałam oczywiście szczytny cel wyszyć coś na co mam ochotę od paru lat i mimo, że jest to haft halloweenowy, (a tego święta nie obchodzę i nie honoruję), to ujęły mnie te dyńki okrutnie ;)

Miałam nawet nadzieję, że jak zapiszę się na Halloweenowy Hafciarski Wtorek na Fb u Anek73 to mnie to zmobilizuje jakoś bardziej. Sęk w tym, że ten weekend własnie był weekendem Targowym, a Targi Książki w Krakowie to dla mnie świętość i spędzam tam dwa lub trzy dni intensywnie chłonąc atmosferę i uprawiając intensywne życie imprezowe ;) (ach te spotkania autorskie! Tyle ich tam wtedy jest!) W tym roku mogłam, dzięki uprzejmości Osobistego być tam całe DWA dni! Osobisty na te dni zamienił się w Nianię w Nowym Jorku ;) czyli był Tatą na 100% ;) Przyznam się szczerze, że ja (wyrodna matka!) zostawiam go tak na dwa dni średnio raz na 3 miesiące i wybywam w świat. A to Warszawa, a to Kraków... na cale szczęście chłopaki sobie świetnie beze mnie radzą ;) (hmm.. czy aby nie ZA świetnie??? Cóż, pomyślę o tym jutro ;) ).
Summa summarum z haftu wyszły nici, w sensie dosłownym. Haft został wydrukowany jakieś 5 lat temu, rok temu skompletowałam nici... w tym roku zrobiłam temu wszystkiemu zdjęcie... hmm... w tym tempie... hmm... cóż...
Na swoje usprawiedliwienie mam jednak to, że pochłonęły mnie książki. A ja tak już mam, że albo, albo.
Do brzegu jednak. W końcu nie siedzę i nie czytam, ani nie siedzę na Targach do tej pory.
Otóż, nie wiem czy pamiętacie moje kompletnie nieudane chodniczki z jeszcze mniej udanego samodzielnie zrobionego zpaghetti? Nie? To dobrze- były beznadziejne. Miały wylądować w śmieciach, ale jakimś cudem znowu się ostały. Już miałam je wyrzucić ale w ostatnim momencie pomyślałam, że jednak szkoda tego mojego ślęczenia i cięcia. Postanowiłam, że OSTATNI RAZ! jak już teraz nie wyjdzie to koniec litowania się.
No i chyba wyszło. A przynajmniej nam się podoba.
Przy okazji tego zdjęcia wyszedł bardzo ładnie powód dlaczego nie prowadzę bloga wnętrzarskiego ;)
W mojej "przestronnej słonecznej łazience" wolnej podłogi mam 85x90 cm. Trzeba naprawdę uważać, żeby się nie rozpędzić bo można sobie obić twarz o przeciwległą ścianę ;) Trzeba również bardzo uważać np przy zakładaniu rajstop, gdyż można się nabawić kontuzji kolana, które to z impetem uderza o umywalkę... Nie żebym kogoś straszyła, wszystkie te sytuacje przerabiałam wielokrotnie zatem przemawia przeze mnie nic innego jak życiowe doświadczenie ;)
Cieńsze motki potraktowałam podwójnie, dzięki czemu chodniczek wyszedł gruby i przyjemnie miękki. Jest naprawdę bardzo fajny w tzw realu.
W najbliższym czasie planuję oszukać przeznaczenie jeszcze dwukrotnie. Przy czym terminu "najbliższy czas" nie trzeba traktować zbyt dosłownie...
Pozdrawiam Adwentowo!