Natknęłam się kiedyś w ciucholandzie na takie kółeczka. Nic w tym nie byłoby dziwnego wszak kółeczka jak kółeczka, czasem występują w przyrodzie ;) Niemniej te kółeczka leżały porozrzucane po całym szmateksie. Chodziłam sobie i zbierałam a następnie podeszłam do kasy i zapytałam po ile one. Okazało się, że zamierzam wykupić śmieci, które kiedyś zamieciono na kupkę ale jacyś źli ludzie ;) porozkopywali po sklepie. Z wielkim zdziwieniem, że ktoś chce wykupić śmieci niemal z szufelki, pani powiedziała: złotówkę.
Stałam się zatem właścicielką 17 śmieci...
Przyszłam do domu i po głębszym zastanowieniu stwierdziłam, że źle ze mną. Owszem polować w ciucholandzie na perełki jest fajnie, ale jak już się śmieci zaczyna wykupywać to czas się zastanowić czy cienka niebieska linia nie została przekroczona i czy wielkimi krokami nie stałam się chorobliwym zbieraczem...
Usiadłam i zaczęłam kombinować.
Efekt mi się spodobał, zatem postanowiłam kontynuować.
W ramach eksteminacji Nakiedysiów zutylizowałam w tym udziergu czerwoną bawełnę i motek kupionego kiedyś eksperymentalnie w sklepie "Wszystko po" motka grubszego kordonka DMC za szalone 1,99.
Wyszły bardzo ładnie. Niesiona na fali zamiast wyrzucić stare wyblakłe bransoletki, wykorzystując bawełnę w kolorze lnianym zrobiłam kolejne ozdoby:
I wszystko byłoby genialne gdyby nie pewien zgrzyt. Otóż kupiłam kiedyś takie malutkie sopelki, które świetnie pasowałyby jako "bimbadełka" do środka, ale... tak rewelacyjnie je schowałam, że bór jeden wie gdzie teraz przebywają. Jedno jest pewne: są bezpieczne... Jak tylko znajdę to się pochwalę :)
A tak z całkiem innej beczki. Nasze krzesła kuchenne powędrowały do altany (były wiklinowe) a zastąpiły je takie cuda ze sklepu po sąsiedzku (odkrytego dzięki spacerom). Tym samym moja "przestronna" kuchnia zyskała nieco światła :)
I pomyśleć, że za 11 dni Wigilia... Czy Wam też ten czas tak szybko mija?