Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rudy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rudy. Pokaż wszystkie posty

18 lipca 2011

Rudy już w niebieskim ogródku





Krótkie jest życie kota. Choć kot, a już nasz Rudolf zwłaszcza, życie kocha nad życie.


Rudolf zwany na co dzień zwyczajnie – Rudym, Rudzielcem, Rondelkiem,  Rudym Dzikiem, a nawet Rudą Świnią czy  Rondellim, ostatecznie dał za wygraną wczorajszym  niedzielnym popołudniem.
Ale rano, o wpół do dziewiątej, jeszcze przed kostuchą  chciał się schować; uciekł z domu i przez wiele godzin nie wiedzieliśmy, gdzie jest. Na rękach go przyniosłam z sąsiedniego ogrodu. Już kończył żywot.


Umierał tak, jak umiera człowiek.
To straszne doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że dobrze postąpiliśmy, nie usypiając zwierzęcia. Zresztą zawsze miałam silne wrażenie, że Rudy, zapytany w tej kwestii, zdecydowanie i kategorycznie by zabronił.


On, nasz domowy macho; nawet wykastrowany rządził niepodzielnie wszystkimi kotami, intruzów gonił, kotki chociaż poklepać lubił, kochał jedzenie, ciepełko kominka, a nade wszystko słoneczne promienie, których natura na koniec mu nie pożałowała.


Od śmierci swego przyjaciela, naszego Szkaradziejka  kochanego, Rudolf podupadł bardzo, najpierw psychicznie (tu więcej); nie mógł pogodzić się z faktem, że sam został, a już około października ubiegłego roku zaczął niedomagać fizycznie. Zimą zorientowaliśmy się, że nieuchronny koniec nadchodzi.
I chociaż znaliśmy dobrze niesamowitą chęć życia Rudego, nie sądziliśmy, że doczeka pogodnego lata. A jednak, i nie pierwszy to raz, Rudolf pokazał  wszystkim, bo przecież jedenaście lat  temu weterynarz zawyrokował: to będzie cud, jeśli do jesieni dożyje (tutaj więcej).


Więc tak sobie siedzimy, Rudego wspominamy i myślimy, że chyba dostał tyle uczuć  i starania ile trzeba,  aby do końca swojej drogi ziemskiej dotrwać w przekonaniu, że ostatecznie nie było mu tak źle.


Ostatnie zdjęcia zrobiłam Rudzikowi w październiku ubiegłego roku. Nie chciałam dokumentować  po paru miesiącach zwierzaka wychudzonego, ze wszystkimi możliwymi oznakami choroby. Przeciwnie, chciałam, aby w naszej pamięci został już na zawsze taki pogodny, piękny, silny, zawsze skory do zabawy, sprawny i szczęśliwy.


Rudelku! A postaraj się tam zająć i dla nas jakiś kącik zaciszny! To na razie malutki!



4 maja 2010

Rudolf smutny bardzo


Nasz Rudolf, zwany Rudym po prostu,  jest osowiały taki. Nikogo nie zaczepia, aby troszkę, tak dla żartów, się posiłować, choć dotychczas z lubością to robił. Żadnej kociczki naszej nie poklepuje, a dotąd żadnej przecież nie przepuścił.

Samotny bardzo jest mimo obecności gromadki kotów. Bo Rudy w zasadzie tylko ze Szkaradziejem się kumplował. I trwała ta kocia przyjaźń od 10 lat, czyli od czasu, kiedy Rudolfowi, nieszczęśnikowi mieszkającemu w kompostowniku na sąsiadującej z naszym ogródkiem działce, wedrzeć się do naszego domu udało.

Zaczęło się oczywiście od wojny; Rudy bił Szkaradzieja, przeganiał kociczkę Małpiatkę, która wtedy właśnie do nas przystała, warował przed naszym gankiem, aby zagrodzić im dostęp do domu.
- Kot to kot, umyślił sobie biedak, - i doszedł do wniosku, że jeśli nie wpuści na ganek Szkaradzieja to ludzie zaproszą do domu jego, Rudego. A on rozpaczliwie domu potrzebował, taki zapchlony, zarobaczony, zakażony grzybicą, i na dobitkę z zaawansowaną astmą.


Kiedy już Rudy w domu się znalazł, ale jeszcze nie przekonany o pewności miejsca, momentalnie podporządkował sobie Szkaradziejka, który z obawy przed agresją tego silnego kocura, przyjął z filozoficznym spokojem rolę podwładnego i zaczepki z Rudym nigdy nie szukał.
Była to taktyka bardzo słuszna, bo jak się niebawem okazało, Rudy ze Szkaradziejem szybko stali się nierozłączni. I chociaż Rudolf lubił bardzo popisywać się swoją władzą, flegmatyczny i refleksyjnie do życia nastawiony Szkaradziej korzystał z ochrony, jaką Rudy zapewniał zawsze w obliczu niebezpieczeństw grożących ze strony obcych kocurów, których sporo się u nas pojawiało.

Oba koty razem wyprawiały się na bliższe i dalsze włóczęgi, oba w tym samym czasie były wysterylizowane, chociaż to Rudy jeszcze długo po kastracji wykazywał bardzo aktywne zainteresowanie kocimi pięknościami.


W miarę upływu lat przyjaźń Rudolfa i Szkaradzieja do tego stopnia okrzepła, że wszystko robili wspólnie, a jeden od drugiego „małpował” zachowania. Na przykład: Szkaradziej jadał dwa-trzy razy dziennie, ale ponieważ Rudy, który przeszedł w swoim życiu etap głodu i starsznie się bał, że jedzenia może zabraknąć, wpadał do kuchni co kilkanaście minut, zjadał trzy chrupki i wybiegał, Szkaradziej po pewnym czasie zaczął robić to samo. Teraz oba koty przez cały dzień, ustawicznie coś podgryzały, chrupały, próbowały.

Rudy, mimo że z czasem odzyskał gęste, puszyste futro, jest strasznym zmarzlakiem i bez ustanku szuka miejsca jak najcieplejszego. Jego tragiczne przeżycia z czasu gdy był kotem bezdomnym nauczyły go, że „lepiej dmuchać niż chuchać”, a więc garnie się do słońca, do kominka, do gorącego kaloryfera. Szkaradziej miał odwrotnie – lubił pasjami przesiadywać na dworze, nawet w siarczysty mróz czy niepogodę. Trudno go było sprowadzić do domu. I co się stało? Kiedy oba koty już tak naprawdę się skumplowały, to okazało się, że ten wyjątkowo ciepłolubny Rudy razem ze Szkaradziejem na progu, w paskudny ziąb przesiaduje i wołany do domu nie wejdzie, jeśli Szkaradziej pierwszy tego nie zrobi.
Szkaradziej przepadał za rybami, których Rudy nie tolerował. Po jakimś czasie okazało się, że Rudy także jest fanem ryb, choć początkowo po ich zjedzeniu wymiotował.

Przykładów tego dziwnego, ale jakże ładnego kociego przywiązania jest dużo, lecz o nich będziemy sobie z Rudolfem do uszka szeptać i wspomnienia piękne snuć; wszak Rudy, młodszy zapewne od Szkaradzia o dwa-trzy nawet lata, nie zamierza chyba jeszcze nas osierocać.

Więc czy dziwić się można, że Rudolf na progu samotny siedzi,  i smutny taki? Stracił przecież przyjaciela, a to wielka trauma, wielka.

12 grudnia 2007

Kocie serca




Kotka Fela, zwana pieszczotliwie Feluszką, tak nam się znakomicie wykurowała po operacji
i tak przytyła, że teraz jest przezywana Felą - belą. Kiedy wydaje nam się, że ona rozumie te prześmiewki, to prędziutko z beli robi się Bella, głaskana i hołubiona. Z tymi swoimi spasionymi, czarno-białymi boczkami faktycznie przypomina holenderkę (krówkę). Nic dziwnego; apetyt jej dopisuje, wychodzi rzadko i niechętnie. Szybko wraca i zaszywa się w sypialni pana domu, gdzie wyleguje się całymi dniami. A w nocy, kiedy jest pewna, że wszyscy już śpią, pakuje się do jego łóżka.
Przedtem ten przywilej przysługiwał ukochanicy mojego męża, Lolisi, która musiała ustąpić pola Feli. Fela zaś boi się, aby nie utracić dachu nad głową. Przecież przez pół roku mieszkała na dworze. Zresztą może i dłużej, nie wiemy, co się z nią działo jeszcze wcześniej.

Przed laty podobnie zachowywał się kocur Rudolf, także bał się straty domu. Zakopywał się w piernatach swojego koszyka. Spał i jadł. Jadł i spał, albo udawał, że śpi. Jeśli w ogóle wychodził, to nie dalej, niż na próg domu. Miska, kąt i spokój - to były jedyne jego wymogi.

Mimo, że upłynęły już miesiące od wprowadzenia się do nas Feli z kociakami, nasze kotki w dalszym ciągu jej nie tolerują. Tylko na dworze Fela czuje się "u siebie" i przepędza wszystkich. Ale w domu Dunia z Lolitą nie dają spokojnie żyć Feli, tu one są u siebie.
Z kolei maluchy nic sobie z wrogości kocic nie robią. Zresztą innej sytuacji nie znają. Tu przyszły na świat i uważają takie zachowanie za normalne.

Martwimy się tylko, że Fela, naśladując kocice, syczy i warczy na swoje własne dzieci i nieraz grzmoci je łapą. Trochę jeszcze zajmuje się Filipkiem, który jest mniejszy, słabszy i jakiś taki bardziej dziecinny od brata, ale Bazylem już się nie przejmuje i traktuje go jak pozostałe koty. Chyba jednak za szybko uznała je za dorosłe. Przecież mają dopiero piąty miesiąc i są niesamowitymi pieszczochami. Filipek nadstawia brzuszek do głaskania, mruczy donośnie, na cały regulator, i w ogóle jest całuśnikiem: bez przerwy przytula mordkę do mojej twarzy, dotyka mnie tym swoim mokrym noskiem, i stale mam wrażenie, że chce mnie wylizać,a też nie miałby nic przeciwko wylizaniu jego.
Bazyl z kolei najbardziej lubi całymi kwadransami wylegiwać się na brzuchu swojego żywiciela i uwielbia być noszonym przez niego za pazuchą.

Od dnia, w którym odeszła do kociego nieba maleńka Lucky, przestaliśmy szukać dla kociaków nowych domów, w obawie, aby nie trafiły gorzej, niż mają teraz. Ale to był chyba błąd. Przecież pozostała trójka trafiła bardzo dobrze.

Myślę jednak, że prawdziwie szczęśliwy jest tylko ten zwierzak, który jest jedynakiem. To znaczy jest jedynym kotem w domu, bo inne zwierzęta, na przykład psy, nie przeszkadzają mu, i prawdopodobnie nie jest o nie zazdrosny.

U nas, niestety, takiego luksusu mieć nie mogą. Staramy się wszystkie nasze koty obdarzać jednakową miłością, uwagą i czułościami, bo one, zupełnie jak dzieci, potrafią doskonale wyczuć najdrobniejsze różnice w traktowaniu. Ale czy to się w stu procentach udaje? Na pewno, jak i w ludzkiej rodzinie, koty wiele mogłby nam zarzucić.

Czy w tę noc wigilijną odezwą się ludzkim głosem? Obawiam się, że wówczas Szkaradziej powie: -Nigdy nie kochaliście mnie tak, jak Lolity! A Rudolf: -Wciąż muszę się z kimś dzielić swoimi chrupkami! Fela: -Nie zapomnę wam tego, że oddaliście obcym czworo moich dzieci!

Jednak jest nadzieja, że chociaż maluchy powiedzą, tak po prostu: -Kochamy was.
I tyle.