Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rehabilitacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rehabilitacja. Pokaż wszystkie posty

11 lutego 2010

Prawym łokciem do lewego kolana


Jeżdżę na masaże. Nie, nie do SPA. Do miejscowego ośrodka rehabilitacyjnego. Po masażu gimnastyka przez pół godziny. Dresik, kapcie, ręczniczek.
Leżenie na podłodze niezbyt miłe, na materacu co prawda, i z poduszką pod głową, napełnioną jakimiś nasionami chyba, bo przyjemnie się przesypują. To znaczy nasiona w poduszce, bo
z moją głową na razie jeszcze jako tako.

Sala gimnastyczna niezbyt duża, ale ładna, z wielkimi oknami i z lustrami. W nich obejrzeć można swoją sylwetkę (o Boże!) i swoją niemoc (o rany!). W dodatku trzeba ćwiczyć: rączki splatamy na karku, nóżki ugięte w kolanach, głowę unosimy i prawym łokciem dotykamy lewego kolana. Powtórzyć dziesięć razy. Potem odwrotnie. Znów dziesięć razy. To samo
z ciężarkami w każdej ręce. W kolejności 'rowerek', w przód i w tył. Następnie 'kołyska'.
I ćwiczenie, którego nie będę opisywać, bo za długo by to trwało, a na samo jego wspomnienie wszystkie kości zaczynają mnie boleć. Na koniec 'rozciąganie', czyli to, co każdy kot robi zaraz po wstaniu z betów.
I już można zacząć gramolenie się z tej podłogi do pionu, po cichu policzyć wszystkie kończyny, czy na miejscu aby, i grzecznie powiedzieć - dziękuję i do widzenia. A potem powlec się do wyjścia z absolutnym przekonaniem, że oto osiągnęło się wiek 99 lat, no, niech będzie 98. A jutro od nowa: rączki wzdłuż tułowia...

Tak miałam w ubiegłym tygodniu. W bieżącym jest znacznie lepiej, bo nikt się mną nie zajmuje, ani nie przejmuje. Z powodów kadrowych zdaje się. Nie widzę tych pań, które usiłowały uprzednio mojemu kręgosłupowi jego podstawową funkcję przywracać. Nawet mi to odpowiada z tego względu, że samodzielnie mogę w dowolnym rytmie sobie ćwiczyć. No, ale co do zasady, to chyba jednak nie powinno tak być. Pacjentowi należy się doza zainteresowania, nawet jeżeli nie wykłada gotówki z kieszeni tylko jest beneficjentem NFZ.




Co innego w gabinecie masażystki. Tu, w przeciwieństwie do tłoku panującego w sali gimnastycznej, całą uwagę terapeutki mamy przez dwadzieścia minut wyłącznie dla siebie. Nie wymaga się od nas absolutnie żadnego wysiłku, tylko leżenia i całkowicie bezwolnego poddawania się temu ugniataniu, głaskaniu, muskaniu, naciskaniu, pocieraniu. Lubię to, lubię. A jeszcze kiedy trafi się na sympatyczną osobę, to człowiek żałuje, że taka sesja nie jest zdecydowanie dłuższa.

Nie tylko ciało korzysta, coś dla ducha także jest: Akurat w radiu słuchałyśmy wybranych fragmentów powieści p.t. Jestem komunistyczną babą. Autor, Dan Lungu, rumuński pisarz i socjolog, napisał trochę prześmiewczą, ale głównie realistyczną bardzo historię życia kobiety, niemłodej już Emilii. We współczesnej rzeczywistości bohaterka-narratorka nie bardzo może się odnaleźć, i tęskni za światem, w którym rumuńskiej ziemi "Słońce Karpat" przyświecało. Wtedy była szczęśliwa, teraz nie bardzo. Powieść czytała Stanisława Celińska. Ale jak czytała! Gdyby niektórym polskim powieściom niedawno wydanym taka okazja się trafiła, to na pewno wiele zyskałyby na wartości. W każdym razie to była przyjemność - posłuchać dobrej prozy w znakomitej interpretacji.



Ale wracam do głównego wątku: Czy to masowanie mi pomaga? Chyba tak. Skąd wiem? Pierwszego dnia wdrapywałam się na łóżko do masażu niczym na Kasprowy. Około czwartego dnia szło mi lepiej, szczyt leżanki zmalał tak gdzieś do wysokości Śnieżki. Dziś to była zaledwie Góra Św. Anny. Mam nadzieję dojść do sprawności takiej, jakiej wymaga spacer na ten pagórek, tuż za naszą uliczką.

Jednak należna dawka masaży się kończy. Pogimnastykować się w domu można, ale wymasować sobie domowym sposobem kręgosłup? Ha, z tym to już gorzej. Można oczywiście masować się prywatnie. I tu rodzi się pytanie: kupić dla siebie zabiegi czy dla naszych kotów Royal Canin? E tam, powiedziałam sobie. Najgorzej sztuczne jakieś problemy stwarzać. Ruszam się jeszcze? Ruszam. No to chyba oczywiste, że zwierzaki nie będą zadowolone kiedy zobaczą puste wiadro na karmę. Zresztą, jak już ruszać się nie będę mogła, to po prostu pojadę.
- Jasne, powiedział Bazyl, i oblizał się, wyjadając chrupki Boscha z miski.