| [Nie, to nie Dania, ale musiałem wstawić coś odpowiednio "tchnącego klimatem"] |
Powiadali, że warto. Możliwości, kariera, rozwój języka,
poznanie nowych ludzi i kultur… a ja po prostu chciałem pojechać do
Skandynawii. Zobaczyć fiordy, lodowce, pohasać po dzikich ziemiach wikingów, może
posiedzieć gdzieś za kołem podbiegunowym – oczywiście pod wygodnym pretekstem
nauki oraz ze wsparciem finansowym europejskich programów wymiany
międzynarodowej. Koniec studiów za pasem, więc jak tu nie skorzystać z opcji
sponsorowanej półrocznej wycieczki do innego kraju. Zatem zebrałem się,
zaaplikowałem i skończyłem w najmniej „surowodzikopółnocnej” wersji
Skandynawii, czyli Danii. No tak, kolebka wikingów i nawet klocki LEGO mają,
ale nie do końca o to mi chodziło…
Nic to – do tureckich saracenów czy hiszpańskich bumelantów nie pojadę przecie. Czyli skracamy wakacje do 2 miesięcy, pakujemy morświna i ruszamy kraść wiedzę, technologie i kobiety potomkom wikingów.
Nic to – do tureckich saracenów czy hiszpańskich bumelantów nie pojadę przecie. Czyli skracamy wakacje do 2 miesięcy, pakujemy morświna i ruszamy kraść wiedzę, technologie i kobiety potomkom wikingów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz