Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MY. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MY. Pokaż wszystkie posty

6.10.2013

Radujmy się! ...w Kościele



Długo zastanawiałam się czy napisać takiego posta. Chciałam podzielić się swoją radością. Tak. W końcu zdecydowałam się, że zrobię to. Napiszę na blogu recenzję - o moim Kościele.

5.10.2013

Warsztaty chustowe w Aktywnej Mamie


"Chciało Ci się jeszcze na jakieś warsztaty..?" Nie powiem, żebym jak na skrzydłach pędziła, bo parę godzin wcześniej przysnęłyśmy z Hańcią tak cudnie, że przespałam wizytę u kosmetyczki. 

27.09.2013

Sounds Like Poland


Chyba zacznę lubić Warszawę, troszeczkę. Kiedyś mi się nie podobała. Szczególnie kiepsko prezentowało się centrum, było zaniedbane, jakieś oblepione tandetą. Wszędobylskie reklamy potęgowały efekt bałaganu i chaosu i jeszcze te plakaty, jakieś obleśne budy...

25.09.2013

Smyki - koncerty dla maluchów

W minioną niedzielę wybraliśmy się całą trójką na koncert. Zerwaliśmy się z samego rana o 8:00. Mój M był nastawiony sceptycznie. Niedzielny poranek zwykle spędzamy w łóżku, wylegując się do późna, a tym razem wyciągałam nas na jakiś koncert! Kilka dni wcześniej mówiłam mu, że idziemy na koncert muzyki klasycznej dla niemowląt i kobiet w ciąży, ale chyba nie do końca uwierzył, że do tego dojdzie. W końcu ja też lubię sobie pospać.

30.07.2013

Paszport dla dziecka

Dziś w Lublinie rozpływał się asfalt. Był plan i silne postanowienie, że z samego rana lecimy załatwić papiery bo czasu coraz mniej. I plan zrealizowaliśmy. Zerwaliśmy się z kurami (z tymi co zaspały, 8:15..) i popędziliśmy (taa, wyszliśmy z domu po 10:30) w międzyczasie, między innymi ubierając dziecię lekko i wygodnie, w wielo Coolababy i sukienusię TU... 


Wiadomą rzeczą jest, że na ulicy Północnej w Lublinie, gdzie mieści się oddział ds. paszportów NIE MA GDZIE ZAPARKOWAĆ. Tzn. nigdy nie ma miejsca na parkingu pod Urzędem. Ale może i lepiej, bo choć zapłaciliśmy jak za zboże (busy - 5zł!) to na parkingu niestrzeżonym, prywatnym nieopodal było trochę zbawczego cienia. 


Upał był niemiłosierny, z każdym krokiem czułam jak spodnie coraz dokładniej przylegały do ciała, oblepiając w łydkach wilgotnymi i ciepłymi od potu nogawkami i wrzynając się paskiem w moje pociążowe krągłości. Naprawdę nie wiem jak można w takim czasie, skwaru patelnianego jarać faje?? Mimo, że oczywiście na terenie urzędu palić nie wolno, to zanim się dotrze do KLIMATYZOWANEGO wnętrza, trzeba pokonać chodnik wzdłuż pierwszego budynku, następnie alejkę z ławkami na których przesiadują nałogowcy, a potem jeszcze przy samym wejściu otrzeć się o zmaterializowaną chmurę nikotyny i substancji smolistych kucającą przy samych drzwiach wejściowych. 


W boksie przy wejściu siedzi przemiły i pomocny pan, u którego pobiera się druczki wniosku o paszport oraz druczek wpłaty. Obok boksu postawiono automat do numerków. Pan i kartka przylepiona na urządzeniu ostrzega, aby nie pobierać numerka przed wypisaniem wniosku, bo kolejka mija bezpowrotnie jeśli się nie zgłosimy na czas.... Ja numerek pobrałam przed wypisaniem wniosków dwóch.


Zdjęcia Dziecięcia.

No właśnie, co tu zrobić, jak ją trzymać, przecież widać ręce, albo bluzkę mamy, albo kawałek ucha mamy, przecież główki nie utrzyma.... wiedziałam, że Hańdzia dzielną lalą jest i sobie poradzi. Tylko czy fotograf sobie poradzi z Hańdzią? 



Usiadłam na zydelku z lalą na rękach. Lewą pod pupą lali, prawą za głową-karkiem lali. Lala wyszła bez szyi na focie, ale w paszporcie szyja niezbyt ważna to przeszło. Resztki osoby Mamy na foci pani wymazała gumką w kompie i git. Dwie próby, dwie udane ;) . Koszt tej operacji 25 zł i mamy 8 sztuk lali bez szyi o wymiarach 35x45mm dla rodziny i znajomych, jak znalazł do portfela. 


W poczekalni, gdzie można przysiąść i w wygodzie wypisać druczki klimatyzacja nie dociera. Stoją stoliczki i krzesełka, na ścianach tablice informacyjne w miodowej tonacji, a wzory jak prawidłowo wypisać  druki wiszą na korytarzu... Więc jak sobie już wygodnie usiądziesz i w 4 polu na 2 stronie natrafisz na jakaś niewiadomą to musisz zadbać o rzeczy wartościowe (np. komórka, portfel z kasą i dokumentami, ewentualnie bobas w nosidełku), które masz rozłożone wokół swojego stanowiska na stoliku, wyjść na korytarz (klima!) i sprawdzić co powinno widnieć w polu. Czynność tę może utrudnić stojący w szeregu tłum oczekujących pod ścianą z tablicą informacyjną... 


Kasa znajduje się także w miodowej poczekalni. Paszport dla osoby dorosłej, która nie ma żadnych zniżek (zniżki mają tradycyjnie renciści i ktoś tam, za okazaniem jakiejś tam legitymacji...) kosztuje AŻ 140 zł! Wydają go za to na 10 lat. Paszport Hani, tymczasowy bo na 12 miesięcy, kosztował 30 zł. Za uiszczenie opłaty należy się opłata - 5zł...





Mój M walczy o lepszy świat. Dlatego podszedł do informacyjnego boksu i zapytał Pana o możliwość skrócenia czasu oczekiwania, bo dziecko, bo małe, bo płacze i w ogóle, bo tak! A Pan spytał gdzie tak jest, że z dzieckiem to jakieś pierwszeństwo się należy. A właściwie to po co dzieciaka ciągnęliśta, jak nie ma obowiązku i dziecko do 5 roku życia w domu zostać powinno było. No tak, ale obowiązek mają rodzice - przy składaniu wniosku o paszport dla dziecka muszą być wszyscy rodzice lub opiekunowie, albo muszą załatwić notarialnie poświadczoną zgodę tego drugiego... Od tego jeżdżenia po korytarzu Hania przysnęła, a na jednym z wyświetlaczy po dłuższej chwili wyświetlił się nasz szczęśliwy numerek 64.


Na szczęście czas oczekiwania na naszą kolej nie był aż tak długi jak nam przepowiedział automat do numerków i nie o 12:35 a o 11:44 weszliśmy do pokoju ze stanowiskiem numer 7. 


Sympatyczny Pan urzędnik przy okazji rozmowy (to raczej monolog był...) na temat polityki naszych wschodnich sąsiadów, imigracji ludności pochodzenia arabskiego do krajów zachodnich i ich modelu rodziny, równouprawnienia i praw kobiet, historii polskiej motoryzacji przyjął wszystkie dokumenty i sporządził stosowne adnotacje urzędowe na wniosku. Poinformował nas na koniec wizyty, że za rok prawdopodobnie go już nie zastaniemy, bo idzie na "niezasłużoną" emeryturę i żebyśmy o kolejny paszport dla Hani wnioskowali u kolegi ze stanowiska numer 8 bo to spoko kolo jest...


Urzędowy czas oczekiwania na nowy paszport to jeden miesiąc, ale ponoć wydają dużo szybciej, nawet w dwa tygodnie. Na stronie http://paszporty.mswia.gov.pl można sprawdzić czy warto fatygować się po odbiór dokumentu czy trzeba jeszcze trochę poczekać. 

Czekamy ;)

W basenie...


23.06.2013

Koło Jana ...

  • Przepraszam, że obiecałam i do tej pory nie zrealizowałam obietnicy - post o wózku Mutsy wkrótce - OBIECUJĘ ;)

  • Zapowiedź: w planach także post "What's in my Cloth Diper Bag" - Co Mam w Torbie - chcecie?? Ciekawi to kogoś? Dajcie znać w komentarzach lub na facebooku ;) .

Mam już w miarę opanowany system wyprawiania się z Hanią z domu. Sprawdziłam parokrotnie, że obmycie jej myjką, zasypanie pudrem, zapakowanie w pieluszkę, ubranie i nakarmienie zajmuje około 40 - 45 minut. Młoda nie marudzi, prawie nigdy. Na przewijaku cieszy się i robi minki, śmiesznie gaworzy (!) - jak malutki gołąbeczek. Podczas zakładania czegoś przez główkę, robi zaniepokojoną minkę i dalej się cieszy. Mówię, że ta dziewczynka nadaje się do reklam! 

Noc Sobótkowa

Wczoraj miałam wielką pomoc w osobie mojej Mamy, która coraz chętniej zajmuje się małą. Z początku twierdziła, że już nie pamięta jak się takim szkrabem zajmować, jak przewijać, jak myć itp. Na szczęście, moje i Hani, już sobie przypomniała, raczej. Podczas kiedy Mama ubierała Hańcię, ja mogłam pozbierać rzeczy na wyjazd i dokończyć szykowanie siebie. 



Po każdym wyjeździe uczę się jakie rzeczy są przydatne w sytuacji "z dala od domu". Nasz pierwszy wypad - do Kraśnika - był klapą logistyczną. Nie wzięłam pieluch tetrowych i nie miałam czym Młodej wytrzeć buźki i zapomnieliśmy adapterów do wózka. Nie wspominając o tym, że nie znaliśmy adresu i drogi na miejsce koncertu... Takie kłopoty powodują, że się we mnie gotuje i muszę wykonać ogromną, wewnętrzną pracę, żeby nie palnąć jakiejś głupoty mojemu M, żeby nie skończyło się MEGA awanturą i cichymi dniami... Ostatnio było blisko, pomógł jak zwykle, BUZIAK ;) na zgodę. 

Wczoraj mieliśmy wszystko, co było potrzebne. Butlę z mleczkiem pod korek. Kocyk i trzy pieluszki tetrowe, nawet krążki odstraszające komary! Gwiazda swoim zwyczajem przespała drogę z domu na miejsce koncertu. Pod sceną, w busiku dostała cyca, dwa razy i została przewinięta w czystą pieluszkę. W ten sposób wyeliminowałam właściwie wszystkie ewentualne przyczyny marudzenia, które mogłoby się rozpocząć podczas gdy byłabym już na scenie. Dzieciula zapakowaliśmy w wózeczek, którym babcia i mój M obwozili je po okolicy przez kolejne dwie godziny. Po koncercie, nota bene udanym (:P), Hanię w stanie śpiącym wpięłam w foteliku na jej miejsce w busie. Spała, aż do momentu wyjmowania jej w domu. I tyle. Póki co nie znajduję przeciwwskazań do dalszego podróżowania Gwiazdy z nami.


10.02.2013

Remont pokoju dla dziecka

Zaczęliśmy 27 stycznia od wyniesienia wszystkich zbędnych mebli, dywaników itp. a następnie od zdarcia pierwszej warstwy tapety. Tapeta była zielonkawa, w listeczki i była w tej sypialni od zawsze, no od jakichś 15 - 18 lat... 


Okazało się, że wcale nie w smak jej być zdzieraną. Szło nam to jak po grudzie. Po pierwszej warstwie trzeba było moczyć trzecią, a i tak na ścianach zostały małe skrawki poprzedniej tapety - ceglastej. Masakra.. darliśmy po małym fragmencie godzinami. Nie odkryliśmy żadnego super sposobu na te skrawki - ManŻ naostrzył szpachelki, ja moczyłam ściany wodą z dodatkiem środka do zdejmowania tapet, próbowaliśmy podważać nożem, ale i tak pozbycie się tych kawałeczków wymagało po prostu czasu i żmudnego darcia fragment, po fragmencie...


Jak zwykle nie skończyło się na pozbyciu się tapety. W pierwszej wersji sypialnia miała być tylko "odświeżona" - pomalowana na nowy kolorek i wyposażona w nowe firanki i zasłonki. Ale, ale... mój ManŻ nie idzie na łatwiznę! Wydarł parapet, zdarł też listwy przypodłogowe. Więc teraz z projektu mini, zrobił nam się projekt medium ;)...


Kilka dni zajęło nam znalezienie odpowiedniego wykonawcy do parapetu, który miał być drewniany. W całym mieście nie było takiego do dostania od ręki - 2 tygodnie oczekiwania minimum, a ceny z kosmosu - 230 zł za 1 mb.... Zdecydowaliśmy się na zamówienie parapetu sosnowego, bejcowanego i lakierowanego, przez Allegro. Wyszło nam za 160 cm 190zł z dostarczeniem do domu w ciągu 10 dni. Pan zapewniał mnie w rozmowie telefonicznej, że postara się nawet wcześniej wysłać do nas gotowy parapet. No zobaczymy... 


Listwy zerwane, ale co dalej? Szpary za duże, braki w lakierze, szczeliny.... i tak doszliśmy do wniosku, że bez cyklinowania i odnowienia podłogi się nie obędzie... Projekt maxi :). Jesteśmy póki co na etapie rozeznania się w temacie, kto i za ile nam to zrobi.. Nie mamy żadnych tropów na razie. Ale za to chyba już na 100 % zdecydowałam jakie chcę mieć listwy w tym pokoju. Amerykańskie! :D Szerokie i białe. Znalazłam, oczywiście na Allegro. Jeszcze nie zamówione, czekają na swój moment.


20.04.2011

Rozpoczęcie sezonu 2011

Zaczęło się w piątek - 15-tego o 17 - tej.

Długo mnie nie musieli namawiać. A z resztą, bardziej wahałam się z powodu tego że oferowali swój sprzęt, a nie ze strachu przed samodzielną jazdą... pierwsze spotkanie z Suzuki GSXR 750 odbyło się dwie godziny później i w tamtym momencie czułam, że nie był to dobry pomysł.


Moim pierwszym moto, na którym siedziałam i jeździłam była Honda Varadero, w szkółce na kursie do prawa jazdy... więc bez porównania. Było to dawno - 9 miesięcy temu - i nie prawda ;)!

Oczywiście strach mnie obleciał - nie udało się Docentowi wymóc na mnie pierwszej jazdy pod domem. I dobrze. Na wielkim, pustym parkingu koło parku szło mi świetnie! I dobrze. W sobotę na mieście również, a traskę do Nałęczowa pokonałam wzorowo! I dobrze. I jak zwykle w momentach decydujących, także i tym razem kiedy podjechałam pod bramę słynnego Rambo dałam popis swoich umiejętności motocyklowych i zaliczyłam żenującą glebę postojową! Śmiechu było co nie miara - tylko ja się nie śmiałam i Anetka - minę miała przerażoną. Co zrobić, piasek nie lubi opon, opony nie lubią piasku i świeżaków. Ale powoli zaprzyjaźniłam się z Suzi.

W drodze powrotnej doceniłam podwójne spodnie i rękawice, choć ciut za duże. Nauka nie pójdzie w las i teraz już znam różnicę pomiędzy jazdą wieczorową porą po mieście, a traską.. a nie wierzyłam, taka mądrala ze mnie.

W niedzielny poranek spełniały się małe marzenia. Te widoki, zapachy i dźwięki - szkoda, że pamięć jest tak ulotna. Będę je sobie dalej spełniać, będziemy je spełniać. Optymizmu się można nauczyć przy odpowiedniej osobie. Te większe też będą miały swoją kolej - ale to już stopień optymizmu, do którego jeszcze mi daleko.

Docent z Żonką dojechali troszkę później, pod koniec mszy, wywołując hałaśliwymi DR-kami poruszenie wśród zebranych w kościele wiernych. Takiego czegoś jeszcze na wiosce nie było! Będzie temat na całe święta, a może i do długiego weekendu będą ludziska gadali.

Niebo straszyło nas trochę, raz pokrywając się siwo - burymi zasłonami, raz spuszczając na nas drobne kropelki, wiatr dokładał swoje. Ale na straszeniu się skończyło na szczęście!

Prowadziłam peleton - traska obliczona była jak w zegarku - Wólka Cycowska, Głębokie, Wesołówka, Brzeziny, Ciechanki Łańcuchowskie, Łęczna, Stara Wieś, Turowola, Puchaczów, Bogdanka, Stefanów i Janowica. Byliśmy minutę przed czasem.

W drodze z Cycowa do Janowicy poniosło mnie. Straciłam głowę na sekundę (ok. 40 m przejechane) i wyjeżdżając na wzniesienie w oddali zauważyłam radiowóz, stojący przy drodze jakieś 150 - 200 m przede mną. Po co, na co, nie wiem, ale z całych sił w nodze nadepnęłam na hamulec... pisk, siwy dym, czarna smuga i wystrzał z tłumika, przy towarzyszeniu bujania i ślizgów tylnej opony na wszystkie strony! Tak zaprezentowałam się przed Panami na służbie. A misiaczek nawet suszareczki na mnie nie podniósł, tylko pokiwał głową i spojrzał się z politowaniem...

Śmiałam się z siebie, przez chwilkę, potem zaczęłam się zastanawiać co by było gdyby.. gdybym nie opanowała ślizgów na boki, gdybym się przewróciła, gdybym dała gazu za dużo i puściła szybciej sprzęgło... katastrofa! Panika zaczęła włazić mi do kasku i pod kominiarkę, byłam bliska płaczu i musiałam się zatrzymać.

Minę musiałam mieć nietęgą, bo zasłużyłam nią sobie na pociechę od reszty brygady. Wykład był i owszem, ale ze wszystkim się zgodziłam, a przede wszystkim z tym, że jestem melepeta!

No nic, poprowadził dalej Docent, a mnie humor poprawiał się z każdym przejechanym kilometrem traski.

Szacunek i respekt - to podstawa. Nie można dać się ponieść, zapomnieć się choćby na sekundę, na 40 metrów. Nie wolno, bo można skończyć przygodę zanim na dobre się rozpocznie!