Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życie kulturalne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życie kulturalne. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 24 stycznia 2023

Nie wiem, czy wracam, ale żyję

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Dochodzą do mnie głosy, że trzeba by tu coś napisać. Z coś napisaniem jest teraz niełatwo. Do pandemii (i Alicji) (i Marcina) notki same spływały z palców na klawiaturę, zastanawiałam się najwyżej nad koniecznością postawienia przecinka. Teraz tak nie jest. Mam o czym pisać, jasne że mam, ale sama czuję, że coś nie gra, że się nie da, nie składa. Ostatnie notki, pisane z kartką i z punktami do odhaczenia są drewniane i nie moje. Ot takie sprawozdania z wykonania tego czy owego. Wciąż wykonuję to i owo, właśnie skończyłam trzecią z kolei strzałkę, ta konkretnie jest dziękczynna i jeszcze nie została wręczona, poprzednia nawet nie obfotografowana poszła do pani, której jak sądzę życie zawdzięczam, a jeszcze poprzednia grzeje Gośkę, której to po prostu było potrzebne. 

Modelki Frania i Bajka pokazują rozmiar udziergu



Kolory w świetle dziennym.

Te trzy strzałki nauczyły mnie, że nawet najdziwniejsze kłębki wełny z Dundagi znajdą zachwyconych nosicieli. Mam nadzieję, że ta też się spodoba, bo moja wdzięczność dla obdarowanej in spe jest przeogromna.

Zdarzyło się bowiem, że kiedy jeszcze Alicja była u nas, czyli półtora roku temu, spotkałam na mej spacerowej drodze kogoś, kto całkiem nieformalnie wysłuchał moich bied i bolączek i po prostu znalazł mi bardzo porządną psychoterapię. (To jest właśnie cud Ursynowa - nigdy nie wiesz kim jest i co może ktoś, z kim wyprowadzasz na spacer pieski. Możesz trafić na profesora filozofii, emerytowaną kardiolożkę, architektkę, weterynarza albo główną księgową z uprawnieniami budżetowymi lub dziennikarza, nigdy nie wiadomo) Byłam wtedy w takim stanie, że stosowne tabletki miałam już odliczone i wiele nie trzeba było żebym ich użyła. Złapałam się tej terapii jak tonący brzytwy i bardzo uczciwie pracowałam nad sobą (a nie nad wszystkimi dookoła), co przyniosło wymierne rezultaty i odcięcie się od całej masy rzeczy zakłócających zdrowe funkcjonowanie. Na pierwszy ogień poszła Alicja. Poszła do Senior Medu i wciąż tam jest. Problem stał się mniej bolesny, co nie znaczy że znikł. Na drugi ogień poszły wszystkie komunikatory z mojego telefonu. Wyłączyłam na jakiś czas wszystkie powiadomienia poza dzwonkiem telefonu. Po kilku tygodniach włączyłam SMSy, reszta dalej jest wyłączona. I nareszcie czynności przy których trzeba się skupić nie przerywają pikania, gwizdki i melodyjki. I tak zostanie. W zamian mogę czytać nawet długie i mądre książki. Nie cierpię na syndrom odstawienia od komunikatorów wcale. Może dlatego, że mam w końcu prawdziwe, realne z krwi i kości koleżanki z którymi się codziennie widuję? Emerycka banda z Kopy Cwila jest grupą wsparcia w bardzo wielu dziedzinach i każdemu życzę takich koleżanek. Oto obrazek akwarelowy przedstawiający nasze ludzko psie stado.


Na obrazku namalowałam również Wronię, z którą gada Frania. Wronia spotyka się ze mną codziennie i zajada z ręki psie chrupki. Wronia ma partnera/partnerkę Meluzynę, nie wiadomo kto z nich jest jakiej płci, bo u wron nie ma dymorfizmu płciowego, Wronia jest mniejsza i odważniejsza więc sądzę że to samica. Oba ptaki czekają na mnie codziennie pod umówioną robinią. Zdumiewające jak podnoszący na duchu jest kontakt z takim dzikim zwierzakiem, wszystkie koleżanki i psy czekają zawsze aż wrony dostaną swoje żarcie. Psy próbują je gonić, wrony się specjalnie nie boją i nie dają się złapać.


Na Fb jest filmik na którym Wronia je mi z ręki. O filmowanie musiałam poprosić koleżankę, nie sposób robić tego samemu. Wronia nie bardzo lubi obiektyw i gapienie się na nią wprost.

Wspomniałam na początku o Marcinie. Miałam brata.


To jedno z niewielu zdjęć, na których jesteśmy razem. Zawsze było tak, że jedno z nas trzymało aparat. I mój młodszy braciszek zmarł we wrześniu po chorobie strasznej i polskiej. Jego śmierć była przerażająca, jak z horroru i nie będziemy się tu wdawać w żadne szczegóły. Rodzina, którą pozostawił, ze mną włącznie,  długo będzie się zbierać do kupy i zdrowieć.

I tak to jest. Nie wiem czy dam radę pisać tak jak dawniej wesoło i z przymrużeniem oka, bo wesoło to mi specjalnie nie jest. Maluję ostatnio trochę


Zabrałam się za ćwiczenia kaligraficzne bo to bardzo zen. I na dodatek mozna poznać te świetne literki ze średniowiecznych kodeksów, które zawsze mi się bardzo podobały a nie umiałam ich napisać. Kaligrafia jest zabawą tanią, wiele nie trzeba do tego przydasiów a zajmuje ciało i umysł. Czytam, dziergam, nie pokazuję tych udziergów na Ravelry bo... kogo to obchodzi.

Idę w garnku pomieszać, jedno co się nie zmieniło to cukrzyca, która coraz mocniej trzyma nas oboje w pazurach. 




 

sobota, 1 lipca 2017

Bob Dylan dostał Nobla...

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

a Filip Łobodziński, człowiek wielu talentów, Nobla z literatury nie dostanie. 
Jak czytam na skrzydełku okładki jego tłumaczeń tekstów Boba  Dylana pt. Duszny Kraj, Filip Łobodziński to iberysta, dziennikarz, muzyk i tłumacz z angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, katalońskiego, portugalskiego oraz latino. Ponoć dostał nagrodę instytutu Cervantesa za najlepsze tłumaczenie czegoś tam. Wymieniono starannie wszystkie redakcje radiowe i telewizyjne, w których Filip Łobodziński pracował. Dobrze że na tym skrzydełku nie napisali, że w dzieciństwie grał w licznych filmach dla młodzieży.
Być może Filip Łobodziński świetnie zna języki z Półwyspu Iberyjskiego, ale angielski zna niestety jak Wielki Oxford, a nie jak poeta nagrodzony noblem. Nawet na tym skrzydełku z laurką dla Filipa Łobodzińskiego nic o jego poetyckim talencie nie napomknęli.
Więc jeśli chcecie wiedzieć o czym śpiewa Wielki Bob zatrudnijcie tłumacza Google i dajcie sobie spokój z tą książką. Bo jakby po niej sądzić to w Komitecie Noblowskim siedzą jakieś bezmyślne narkomany co głosują na swojaka.
Podczas koncertu Kuby Sienkiewicza w Domu Kultury Stokłosy miałam okazję wysłuchać Blowin' In The Wind w przekładzie Stanisława Barańczaka. Być może Łobodziński jest od Barańczaka ładniejszy, ale jak o tłumaczenia poezji chodzi to jest dużo gorszy.


BOB DYLAN
Duszny kraj
przełożył
FILIP ŁOBODZIŃSKI

Moje zabawy z czcionką odwzorowują to, co jest na okładce.

niedziela, 28 lutego 2016

Te potwory zaimki

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Na stacji paliw Statoil straszy na drzwiach taki reklamujący kawę napis:


Teraz jest niewielki i na otwieranym okienku, ale jesienią był wielki jak działkowy domek, naklejony na blaszanym boku stacji benzynowej. Niby że próbowali 4000 różnych kaw i wybrali najlepszą. Cud że od tego próbowania nie umarli, ale ogłupieli na pewno. 
Zaimki zawsze są kłopotliwe do prawidłowego stosowania. Ten kto pisał reklamowy tekst chyba nie był Polakiem i język polski znał średnio. Nie wyczuł czaczy w tym zdaniu. Nigdy nie powiedział do nikogo "dać ci w łeb?". Może skorzystał z tłumaczenia Googla, może ze słownika, gdzie pogubił się w masie skrótów oznaczających przypadki i wyjątki.
No to poodmieniajmy te straszne słówka:

mianownik: kto?      ja, ty, on, ona, ono
dopełniacz: kogo nie ma? mnie, ciebie, jego/go, jej, jego/go
celownik: komu dam? mi/mnie, ci/tobie, mu/jemu, jej, mu/jemu

Resztę sobie daruję, są słowniki. Ale już widać gdzie tkwi diabeł: w formach obocznych. Mogę sobie wyobrazić, że ktoś kto nie wie jak powinno się prawidłowo powiedzieć wybierze formę dłuższą jako elegantszą. I zaraz zdradzi się z tym, że nie wie co i jak. 

Na Statoilu powinno być:
Tylu próbowaliśmy, by dostarczyć Ci ten doskonały smak. Jako wyraz szacunku dla klienta wystarczy Ci napisać wielką literą.

Zasada gramatyczna mówi, że gdy zaimek stoi za orzeczeniem wybieramy formę krótszą:
Dać Ci w ryj?
Trzeba dostarczyć mu list.
Narysuj mi słonia.

Dłuższą formę zaimka wybiera się , gdy stoi on przed orzeczeniem.
Mnie proszę dać z cukrem!
Jemu należą się przeprosiny.
Tobie wyślę tę paczkę w przyszłym tygodniu.

A jak się tej zasady nie stosuje to wychodzą biedna, pokraczne zdania. Świadczące o reklamodawcy. Ja tam ich kawy nie chcę.


sobota, 7 grudnia 2013

Sezon rozpoczęty

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Ksawery bardzo przeszkadzał Mikołajowi z kompanią dotrzeć do oczekujących nań dzieci, ale jakoś dotarłyśmy. Korek do Piaseczna zaczynał się już na Ursynowie.  Dzięki wprawie i zgraniu, oraz przede wszystkim dzięki przemyślności Mikołaja  wszystko się udało poskładać na czas.


Anioł pociągowy w akcji. Mikołaj wprawnie rozmawia ze Skrzatem.


Piękna niebiańska ekipa.


 Anioł towarzyszący w akcji.


Skrzat na patrolu - uszka leżą na "jestem bardzo grzeczna".
 Trzeba do każdego podejść, poprzymilać się, dać się pogłaskać, liznąć po ręce. Okazywać przyjazne i ciepłe uczucia.


I wyprawić gości do domu. Skrzat w szatni.



Mikołaj też nikogo nie przeoczył, każdy gość postukał pastorałem na szczęście.


A po imprezie można pobuszować w śmietniku i obwąchać słodycze. Ciasteczko pies dostał, czekolady nie dostał, taki to już psi los.

czwartek, 19 września 2013

W Muzeum Zabawek

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Na Hradczanach, w obrębie murów zamku mieści się między innymi przepiękne i bardzo bogate Muzeum Zabawek. Mało kto chyba je odwiedza, bo reklama głosi, że z okien Muzeum świetnie widać słynną Złotą Uliczkę, tak ciasną i malutką, że sensowne fotografowanie jej z powierzchni gruntu nie ma sensu. Kto jednak wejdzie do Muzeum Zabawek zbyt jest zajęty oglądaniem zbiorów, by zawracać sobie głowę rozsuwaniem wertikali i robieniem zdjęć Złotej Uliczki.
Zapraszam
Oto reklama Muzeum widoczna jeszcze przed opłaceniem biletów:


Lalkowe łazienki. Na tych porcelanowych bobasach uczono dziewczynki myć i przewijać niemowlaki.




 A to lalkowa kuchnia, na takich kuchenkach można było naprawdę gotować:


I lalkowe diabelstwo


I całkiem malutki warsztat solarski.


Choinka z końca XIX wieku


Pałac dla lalek, jaki wspaniały!





Panny z przełomu XIX i XX wieku, z frontu charakterystyczne lalki Kaethe Kruse. Wytwórnia istnieje do dziś i ma się dobrze.


Taką parkę to sama bym chciała mieć.


Paskudne zabawki były zawsze obecne na rynku.


Lalki filmowe: Śnieżka, Shirley Temple itd.



Materiały pomocnicze do zabawy w kościółek:


Kuchnia jak prawdziwa. 


Inne pałace. Z tektury. Składane.



Pięknie ubrane Dutch Dolls, taką właśnie lalką była Mary Poppins z powieści.


 I całe stado gołych lalek holenderskich. Najmniejsze mają około 1,5 cm i naturalnie ruchome kończyny. Jedna taka leży w niebieskim chodaku na dole po lewej.


Lily Bild i jej następczyni Barbie. Lily to ta mniejsza.



Oryginalne próbne moldy Lili Bild.


Nie zamieściłam tu zdjęć maszyn parowych, zabawek mechanicznych, blaszanych, klocków, Mikołajów i miśków. Było jeszcze całe piętro poświęcone Barbie, ale bateria siadła. Nie płaczę, bo fanką Barbie nie jestem.
Jak będziecie w Pradze to koniecznie po zaliczeniu katedry, bazyliki św. Jerzego i Złotej Uliczki idźcie do tego muzeum, tylko dzieci pilnujcie, płaczą ze złosci, że niestety nie można tego dotykać.

poniedziałek, 16 września 2013

Fryzura i wagary

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Słyszy się o alergiach na psa. 
Na cóż można być uczulonym w psie? Na ślinę - mój bratanek ucałowany serdecznie przez Kretkę robi się czerwony jak pomidor i dostaje pokrzywki - i na sierść. Z tym, że nie na same psie włosy jako takie, a nazwijmy rzecz uprzejmie na życie wewnętrzne tej sierści. Czyli na florę i faunę sierść zamieszkującą. Na roztocza, bakterie i takie tam inne żyjątka. Taka alergia objawia się kichaniem uczulonego. Tak właśnie reaguje na biedną Zazulkę przyjaciel mojej córki. Nastąpiła pozornie nierozwiązywalna dla tej trójki sytuacja. Kichający przyjaciel, Misia + Zazulka zadowolona z życia i radosna albo zdrowy przyjaciel, Misia i Zazulka z chorobą sierocą, zaniedbana i porzucona w samotności.
Pogłówkowałyśmy z pewną ekspertką od psów i za pomocą maszynki do strzyżenia usunęłyśmy z Zazulki większość kłaków, a z kłakami i roztocza. Następnie wykąpałyśmy Zazulkę w Manusanie, co pewnie wybiło kilka pokoleń roztoczy żyjących w pozostałym futerku.
Kichanie ponoć ustąpiło. Zazulka może mieszkać z Pańcią.
Z nowej fryzury Zazulka nie była zadowolona. Misia też nieszczególnie. Piesek stracił urok wyciora od fajki, marzł i się przeziębił. Muszę zatem przystąpić do produkcji sweterków.





Po kilku tygodniach sierść trochę odrosła i psiak jest milszy w dotyku, nie widać również piegowatej skóry. Procedurę trzeba będzie niestety powtarzać i tępić zazulkowe roztocza.

A ja właśnie wróciłam z tygodniowych wagarów. Byłam w mieście, gdzie tramwaje jeżdżą w szczycie co trzy minuty a w niedzielę najwyżej co osiem, w mieście gdzie ludzie są gospodarni, pogodni, ładni i muzykalni, ponadto chyba nie tyją i umieją się ubrać. Jedzenie jest tam zaskakujące a napoje znakomite. Naoglądałam się zabytków bardzo starych, starych i mniej starych, ale nadzwyczaj interesujących, naoglądałam się obrazów, rzeźb, lalek i innych śliczności. Dla ułatwienia dodam, że w tym mieście nie wiadomo na dworcu, z którego peronu odjedzie pociąg aż do ostatniej chwili i w hali dworca ludzie siedzą na walizkach wpatrując się w niebieską tablicę informacyjną, a jak się numer peronu wyświetli w końcu na tej tablicy to gnają tam na łeb na szyję z paczkami i torbami w łopocie. Czy oni tam te perony losują?

Rozwiązanie zagadki jak obrobię zdjęcia!

czwartek, 20 czerwca 2013

Wydolność umysłowa...

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

... wraz z pojawieniem się słońca wzrosła mi nadzwyczajnie. Latami całymi się tak dobrze w głowie nie czułam. Już myślałam, że takie samopoczucie nigdy mi się więcej nie przydarzy. Zanotuję tu dla pamięci, że jest, zdarza się i trzeba korzystać póki nie minie.

Wczoraj jeszcze przy porannej kawie oglądałam sobie jakieś dziergadła na cudzych stronach. I wpadł mi w oko wzór ażurowy na niemowlęcy kocyk. Kocyka robić nie mam dla kogo, ale dwa motki różowego jak fuksja Malabrigo Lace dało by się na szalik przerobić bardzo miły. Cena wzoru: 6$.
Zatem wzięłam kartkę w kratkę i...



Proszę bardzo, nie tylko dał się wzorek narysować ze zdjęcia gotowego wyrobu, to jeszcze próbka wyszła całkiem składnie. Jestem z siebie strasznie dumna, bo to się udało pierwszy raz. I już wiem praktycznie, po co się dolicza te dodatkowe oczka we wzorze. Tu raport wynosi 20 oczek, ale przed brzegiem z lewej strony jedno trzeba dla symetrii dołożyć.

Czytam niby cały czas przynajmniej 3 książki tygodniowo, ale od bardzo dawna nie zatęskniłam za własnymi, kochanymi, od dawna znanymi pozycjami. Ot, karmiłam się jakimiś kryminałkami. Teraz wróciłam do Kinga, powieść w dwa dni przerabiam i uciechę mam wielką. Napawam się, smakuję język, kombinuję skąd się co bierze w tych powieściach ( a jest o czym myśleć, moja ulubiona Shirley Jackson zdecydowanie jest i jego ulubioną pisarką - i to nie tylko z powodu opowiadanych historii, ale głównie dla sposobu opowieści)
Na biurku rośnie stos wyciąganych z pólek i przynoszonych z biblioteki książek do natychmiastowego przeczytania.


Cryptonomicon, który jest powieścią hipnotyczną już mnie trzyma w pazurach i potrzyma przez ponad 600 stron. Pan Mąż, który wczoraj z kompletnie nieprzytomną twarzą dobrnął do ostatniej z ponad tysiąca strony 2666 Bolano twierdzi, że to dopiero jest powieść.
I pad sprawdza się dla mnie jedynie jako czytnik książek. Ostatnio angielski w formie pisanej jest już prawie całkiem zrozumiały nie tylko jako język powieści popularnych, ale jak wiadomo prawie czyni różnicę. Funkcja słownika dostępna na miejscu po dotknięciu słowa paluchem na ekranie jest boska. No i boska jest możliwość czytania pod kołdrą albo po ciemku.
Jak widać czytnik zapakowany jest już powieściami na wakacje, najwięcej sobie obiecuję po nietłumaczonych na polski opowiadaniach wspomnianej Shirley Jackson. Zamiast walizki papieru nad morze pojedzie I pad i ładowarka.

Przy okazji bobrowania po półkach znalazła się od dawna tropiona, bo już od wielu lat nie czytana i zagubiona pomiędzy innymi tomami powieść Nienackiego Raz W Roku W Skiroławkach. Mamy tej powieści dwa dwutomowe komplety, bo często czytywaliśmy dzieło oboje na raz i każde miało własny egzemplarz. Ale oba się schowały tak skutecznie, że ni diabła znaleźć ich nie mogliśmy. Oba się ujawniły. Ujawnił się także bardzo nieprzyzwoity zbiór 750 X Gra Półsłówek. Kupiłam to kiedyś zachwycona, bo jestem amatorką tej akurat gry. Książeczka oddała mi wiele usług pedagogicznych. Poddani moim wychowawczym działaniom dorastający chłopcy zamiast potwornie kląć za pomocą jedynie trzech wyrazów przestawiali grzecznie sylaby dla osiągnięcia komicznego efektu. Biegiem rozwijało im się poczucie humoru, słownictwo i ogólne obycie. I dorosły człowiek mógł w ich towarzystwie bez rumieńca nieustannego przebywać.
Otóż ta właśnie książeczka, cieniutka i żółta, chowa się na półce szczególnie łatwo. Przez kilka ostatnich lat wcale jej nie widywałam, choć powinna stać między Jonathanem Carollem a Mannem.
Tym razem odnalazłszy ją przestawiam tomik na półkę z poezją między Barańczaka a Szymborską. Powodem jest fakt, że jedynie oni mogliby coś podobnego napisać. Jedynie oni publikowali tego typu słowne zabawy i robili to z talentem. 
Pan Mąż twierdzi z przekonaniem, że to dzieło Szymborskiej wydane pod pseudonimem (praca zbiorowa pod redakcją mgr Zyty Pielonej) o czym czytał w jakimś mądrym periodyku. Teraz Nobel literacki uzasadnia obecność tego dzieła w mojej bibliotece.
Czy macie świadomość jak pięknie maluje Guenter Grass? W 2002 roku wydano po Polsku jego zbiór wierszy ilustrowanych akwarelami. Rzeczy Znalezione to książka dla nieumiejących (jeszcze) czytać. Na szczęście ktoś na Allegro miał do sprzedania jeden egzemplarz. Ponad 100 akwarel i wierszy za 20 złotych!



A wczoraj za pomocą motyki wykopałam w stwardniałym już na kamień ogródku 120 dołków i posadziłam 120 sadzonek kopytnika, który na szczęście dotarł do mnie w doskonałym stanie. Sprzedający roślinę na Allegro doskonale ją zapakował, paczkarz nie udawał, że mnie nie było w domu i dostarczył przesyłkę nim w upale, w pocztowej poczekalni z kopytnika zrobiła się gotowana, roślinna miazga.

Czytać? Podlewać? Dziergać?



sobota, 23 lutego 2013

Wracam do kina?

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy



Oto błyskawiczne skarpetki dla Misi: w jej ulubionych kolorach i w jej rozmiarze. Śmieszna cholewka cała ze ściągacza to pomysł podpatrzony od światłej i światowej babci kolegi z liceum. Pani ambasadorowa, której przyszło się opiekować wnukiem miała standardy i nie znosiła opadających i niedopasowanych skarpetek. Zatem, aby nie bawić się w dopasowywanie skarpetki na łydce robiła całość ściągaczem. Polecam, działa zawsze.
Paluchy i pięta robione sposobem rzędów skróconych na mamę z dziećmi, nie ma dziur, hurrrrra!
Od paluszków w górę robione te skarpetki są i jakimś cudem układ pasków zgadza się co do milimetra. I ta włóczka nie jest sznurkowata. Choć to Fabel. Widać chwyt zależy od koloru.
Alicja mi dziś przypomniała, że kiedyś napomykałam coś o skarpetkach że jej zrobię a w jej ulubionych domowych, kremowych, wełnianych dziura na palcu się zrobiła.

A co do kina to nie jestem pewna, ale chyba zaliczę starczy powrót do atrakcji młodości. Nagle zobaczyłam w programie kinowym kilka filmów absolutnie do obejrzenia. Dziś widziałam Lot Zemeckisa z ulubionym ciasteczkiem Denzelem Washingtonem. Ciasteczko już trochę przechodzone, ale właśnie tak ma tu być.
We wtorek mam nadzieję dopaść Turystów w Kinotece, a w środę Movie 43, które już chyba schodzi z ekranów, bo seans jest tylko o 10.30. I jeszcze będzie Hitchcock w znakomitej obsadzie oraz Zostać Królem 2 (mam nadzieję, że to się jakoś podobnie nazywa, Murray jako Franklin Delano Roosvelt???)
Duży kinowy ekran to jednak lepsza opcja niż telewizor, nawet całkiem spory.
Albo ogłuchłam, albo rządcy multipleksu ursynowskiego trochę przykręcili dźwięk. Wyszłam z kina słysząc własne myśli i bez łomotu w głowie. Tylko jakieś bilety strasznie cenne się zrobiły. No i popcorn okropnie śmierdzi.