Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy
Im mniej wełnianej odzieży do nabycia w sklepach, tym bardziej zanika umiejętność prania wełnianych wyrobów. Zatem jako Ciocia Ficia Dobra Rada z dużym doświadczeniem w tej sprawie zamieszczę tu kilka przemyśleń.
Na początek fakt podstawowy: każdy z nas, chyba że zawsze był łysy umie wymyć to włókno całkiem sprawnie, bo coś podobnego do wełny rośnie nam na głowie. Ludzkie włosy i wełna owcy zrobione są z tego samego białka. Pranie wełny nie różni się specjalnie od mycia głowy. Jeśli nie chcecie popełnić fatalnego błędu, nie róbcie wełnianym wyrobom tego, czego nie zrobilibyście własnym włosom.
Różnica polega na tym, że wełna jest z ciała owcy zestrzyżona, więc nie może się przetłuszczać i częste mycie nie jest jej do niczego potrzebne.
Zatem: można wełnę prać w mydle, w szamponie i w środkach specjalistycznych pamiętając o użyciu niewielkiej ilości tychże. Tak jak na głowę nikt nie leje flaszki szamponu, tak i swetrowi starczy niewiele preparatu do prania. Temperatura wody? letnia. Jak dla nas. Płuczemy do skutku w letniej wodzie. Można użyć odżywki do włosów, wełna zmięknie. Nie trzemy przy praniu bo się zmierzwi (sfilcuje). Odciskamy w ręcznik po praniu tak jak własne włosy. Układamy wyrób w kształt tak samo jak się dawniej włosy na wałki czy papiloty kręciło.
Wełnę można zatem prać i farbować tak jak nasze włosy.
A czego nie robić?
Nie używać do prania żadnych proszków enzymatycznych rozpuszczających białka. Czyli żadnych Arieli ani innych takich co po zamoczeniu w nich ręce robią się śliskie. To po prostu rozpuszcza skórę i włosów tym przecież nie myjemy.
Nie używamy wybielaczy chlorowych. Spalą wełnę, żadnych ACE i bielinek! Wybielać można za to wodą utlenioną, perhydrolem, tak jak się rozjaśnia włosy.
Nie pierzemy wełny w pralce. Głowy do pralki przecież nie wkładamy.
Jedynie wełnę superwash można tak prać, ale to jest wyraźnie napisane na metce.
Prasować można spokojnie na jedną i dwie kropki, w nowoczesnych żelazkach nawet do trzech, ale z parą. Wełna (i ludzkie włosy) zaczynają przypalać się w 220 stopniach Celsjusza, a dzisiejsze żelazka z termostatem takich temperatur nie osiągają. Dawniej, w epoce ciężkich żelazek rozgrzewających się do hutniczych temperatur wełnę prasowano tylko przez zaparzaczkę - mokrą szmatkę - i bardzo pilnując temperatury żelazka. Mimo to nie przesadzać z prasowaniem. Tak jak nam lokówka i prostownica nie służy, tak i żelazko swetrowi.
No i z tym praniem nie ma co szaleć. Wełna bez domieszek nie chłonie zapachów. Nie grozi nam, że po spacerze do chińskiej budki sweter będzie śmierdział garkuchnią. Takie rzeczy to tylko z akrylem możliwe. Ubrudzić wełniany wyrób też nie jest tak łatwo. Przyzwyczajeni do prania wszystkiego z tworzyw sztucznych po jednym użyciu z trudem przyjmujemy do wiadomości, że wełniany ciuch może z powodzeniem cały sezon być nie prany.
Natomiast po sezonie noszone rzeczy uprać trzeba. Mole kochają noszone, nieprane wełniane ubrania schowane na lato w jakimś zakamarku.
niedziela, 17 lutego 2019
środa, 6 lutego 2019
Styczniowy urlop
Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy
Tomek miał marzenie. Chciał pojechać nad morze w zimie.
Latami mi o tym gadał, ale się jakoś nie składało. Dawno temu, wyrwaliśmy się z Klebarka na kilka godzin nad Zatokę, Wtedy Pestka ostatni raz szczęśliwa biegała po plaży. Pogoda była śliczna, niskie słońce, mróz, w morzu rybacka łódka zamiast stada pluskających się plażowiczów.
I tak sobie co roku obiecywaliśmy i się nie składało, a to terminy przerwy semestralnej w różnych szkołach wyższych się nie pokrywały, a to jakieś choroby, nieszczęścia, a to kasy brakowało. W tym roku się udało, pojechaliśmy na tydzień do pustej i zimnej Jastarni. Wzięliśmy pokój w hotelu, zapakowaliśmy oba zwierzaki, ciepłe ubranie i pojechaliśmy.
Warto było. Dłużej niż tydzień byśmy nie wytrwali, ale tydzień to akurat.
Oto ulica portowa. W lecie nie da się zrobić bezludnego zdjęcia.
Na plaży nie było nikogo, kto by oskarżycielsko wskazał nam palcem tablicę zakazującą wstępu z psem w to śliczne miejsce. W lesie Frania miała mnóstwo śladów do wąchania.
Na plaży również pierwszy raz w życiu psiak się wytarzał. Nie boli w biodrach i normalne psie aktywności zrobiły się dostępne. teraz Frania turla się na spacerach aż miło. Niestety Muszka cierpiąca coraz gorsze bóle kręgosłupa już tego prawie nie robi. Widok fikających w górze nóg jest bardzo śmieszny (i świadczy o kondycji).
Pozwiedzaliśmy sobie trochę Hel i okolice. Poszliśmy przez las do Juraty. Oto juracki deptak:
Pojechaliśmy do Helu z zamiarem przejścia ścieżki widokowej nad wydmami, ale nas wywiało. Hel objawił się taki, jaki zawsze był: brzydkie miasto garnizonowo-portowe z jedną ładną ulicą przeznaczoną do wyżymania z pieniędzy turystów. Byliśmy w Dębkach. Piaśnica jak zwykle uchodzi do morza, ale miejscowość rozbudowuje się po wariacku we wszystkie strony a plaża została jaka była, nie chcę oglądać tego w sezonie. Spotkaliśmy znajomego psa. Łatek państwa Portykusów pamiętał nas 11 lat! Odwiedziliśmy znajomych i żal nam się dawnych Dębek zrobiło. W sezonie tam nie wrócimy na pewno.
Spacer poranny na siusiu na wydmach nad Zatoką. Jakież zdaniem Frani rosną tu wspaniałe krzaki! Ją róża fałdzista zupełnie nie kłuje.
Słońce wstaje nad portem w Jastarni. Na Zatoce kra i lód
Św Florian, patron strażaków. Niezwykle w tej rzymskiej zbroi wygląda. Strażacy mają co robić, niemal codziennie wycinają kogoś z samochodu. Szosa na półwyspie jest wąska i nie da sie jej poszerzyć. Trzeba jechać naprawdę powoli, a niektórym się spieszy. ten Florian ma masę roboty.
Wróblowy raj.
Frania jako zegar słoneczny. Ale długi, niebieski cień!
A wieczorami w hotelu wydziergałam skarpety z opala Cabaret Wendepunkt. Wełny starczyło jeszcze na mitenki, które poszły jako prezent dziękczynny dla pani chirurg, która uwolniła Franię od boleści. Pani chirurg aż oczy błysnęły, podobna jest do mnie w kolorycie i doceniła.
Dłużej niż tydzień tam siedzieć to by była przesada: dzień krótki, łóżko w hotelu za miękkie i nie moje, nawet sauna i jacuzzi w cenie tego ostatniego braku nie zrekompensowały. Ale co widzieliśmy, to nasze.
Tomek miał marzenie. Chciał pojechać nad morze w zimie.
Latami mi o tym gadał, ale się jakoś nie składało. Dawno temu, wyrwaliśmy się z Klebarka na kilka godzin nad Zatokę, Wtedy Pestka ostatni raz szczęśliwa biegała po plaży. Pogoda była śliczna, niskie słońce, mróz, w morzu rybacka łódka zamiast stada pluskających się plażowiczów.
I tak sobie co roku obiecywaliśmy i się nie składało, a to terminy przerwy semestralnej w różnych szkołach wyższych się nie pokrywały, a to jakieś choroby, nieszczęścia, a to kasy brakowało. W tym roku się udało, pojechaliśmy na tydzień do pustej i zimnej Jastarni. Wzięliśmy pokój w hotelu, zapakowaliśmy oba zwierzaki, ciepłe ubranie i pojechaliśmy.
Warto było. Dłużej niż tydzień byśmy nie wytrwali, ale tydzień to akurat.
Na plaży nie było nikogo, kto by oskarżycielsko wskazał nam palcem tablicę zakazującą wstępu z psem w to śliczne miejsce. W lesie Frania miała mnóstwo śladów do wąchania.
Na plaży również pierwszy raz w życiu psiak się wytarzał. Nie boli w biodrach i normalne psie aktywności zrobiły się dostępne. teraz Frania turla się na spacerach aż miło. Niestety Muszka cierpiąca coraz gorsze bóle kręgosłupa już tego prawie nie robi. Widok fikających w górze nóg jest bardzo śmieszny (i świadczy o kondycji).
Pozwiedzaliśmy sobie trochę Hel i okolice. Poszliśmy przez las do Juraty. Oto juracki deptak:
Pojechaliśmy do Helu z zamiarem przejścia ścieżki widokowej nad wydmami, ale nas wywiało. Hel objawił się taki, jaki zawsze był: brzydkie miasto garnizonowo-portowe z jedną ładną ulicą przeznaczoną do wyżymania z pieniędzy turystów. Byliśmy w Dębkach. Piaśnica jak zwykle uchodzi do morza, ale miejscowość rozbudowuje się po wariacku we wszystkie strony a plaża została jaka była, nie chcę oglądać tego w sezonie. Spotkaliśmy znajomego psa. Łatek państwa Portykusów pamiętał nas 11 lat! Odwiedziliśmy znajomych i żal nam się dawnych Dębek zrobiło. W sezonie tam nie wrócimy na pewno.
Spacer poranny na siusiu na wydmach nad Zatoką. Jakież zdaniem Frani rosną tu wspaniałe krzaki! Ją róża fałdzista zupełnie nie kłuje.
Słońce wstaje nad portem w Jastarni. Na Zatoce kra i lód
Św Florian, patron strażaków. Niezwykle w tej rzymskiej zbroi wygląda. Strażacy mają co robić, niemal codziennie wycinają kogoś z samochodu. Szosa na półwyspie jest wąska i nie da sie jej poszerzyć. Trzeba jechać naprawdę powoli, a niektórym się spieszy. ten Florian ma masę roboty.
Dłużej niż tydzień tam siedzieć to by była przesada: dzień krótki, łóżko w hotelu za miękkie i nie moje, nawet sauna i jacuzzi w cenie tego ostatniego braku nie zrekompensowały. Ale co widzieliśmy, to nasze.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)