środa, 13 sierpnia 2025

Już połowa sierpnia, lecą Perseidy

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Czerwony sweter dla Pana Męża dłubałam cierpliwie, aż wydłubałam. Tym razem projekt Alice Starmore zabrał mi trzy miesiące, a nie trzy lata jak St. Brigid. Robienie warkoczy bez drutu pomocniczego bardzo przyspiesza robotę. Sweter został opryskany Vigonezem z permetryną na mole i czeka na zimę.





Teraz przerabiam kłębki - sierotki na czapki. Powstały już trzy, dwie poszły do nowych nosicielek, a trzecia, z bardzo szlachetnego Feelinga od Biferno, będzie moja. Bodaj pierwszy raz udało mi się zrobić czapkę jak ze sklepu, tyle że jest z nadzwyczaj szlachetnego surowca. Kolejne resztki włóczek w ilościach niewystarczających na co innego kłębią się w kolejce.
Pojechaliśmy na tydzień do hotelu Port Bogaczewo. Wolno tam z psami mieszkać, jest niezwykle wygodnie pomijając poduszki o kształcie piłki lekarskiej. Ale to nic, od lat poduszki nadające się do spania wozimy ze sobą. Tygodniowy pobyt w bardzo eleganckim hotelu, z basenem za to ze śniadaniem i obiadokolacją przekonał nas, że nie dla nas już takie rozkosze. My mamy mieć trzy posiłki dziennie, żadne tam obiadokolacje o szóstej wieczorem. Za to było pięknie.


I spotkaliśmy przy brzegu jeziora bobrowe dziecko. Z godnością poszło do nory na widok dwóch półterierów półdiabłów.


Trzydzieści lat temu dostałam w prezencie od szwagierki kupon milanowskiego jedwabiu. Nie miałam pomysłu na pocięcie go i czekał. Zaniosłam w końcu kupon do krawcowej, a krawcowa wiedziała jak go nie zniszczyć a przerobić na użyteczną rzecz. Tyle że na bale to jak za bardzo nie chodzę...





Jak zwykle o tej porze balkon mam zarośnięty i żadnych zasłon w sypialni nie potrzebujemy. I jak zwykle mało co kwitnie. Za to przyduszone zimowym mrokiem rośliny nadrabiają jak mogą.


To Asarina. Wysiałam dwa opakowania nasion, nawet wzeszło sporo i jak zwykle wszystkie poza tą jedynaczką dostały nogi na etapie siewki. Ta jedynaczka okazała się porządna i ma kwiatki różowe, a nie białe. W tym roku muszę zebrać z niej nasiona, bo 10 sztuk kosztuje 5 zł, a potem i tak figa z tego wychodzi
Podpisy się pokręciły, trudno, już z tego nie wybrnę.



Frania zaliczyła kolejny zabieg chirurgiczny, dziś wyoperowano jej z ostatniej jeszcze nietkniętej skalpelem łapki wielkiego tłuszczakowłókniaka. Drań owinął się wokół ścięgna zginaczy palców i aż wlazł pod okoliczny mięsień. Oprócz tego przeszła gastroskopię i czyszczenie zębów. Gastroskopia była wskazana, bowiem co jakiś czas Frania cierpi na zapalenie żołądka. Z moich obserwacji wynika, że zwykle wyzwalaczem cierpienia jest jakaś sytuacja stresowa. Na przykład brutalna pielęgnacja. Takie teriery powinno się trymować, czyli rwać żywcem włos z psa. Depilacja brazylijska na całym ciele, tylko po ty by się człowiekowi podobało. Żarłoczna i łakoma Bajka pożera wszystko ze swojej miseczki w dwie sekundy i zaczyna się gapić molestująco na Franię. Czasem Frania ma tego dość, boi się i zapada na zdrowiu. Mam dziecko specjalnej troski, tyle że łowne. Obie psiny mają strasznie wysoki poziom fosforu w surowicy. Gdyby miał się taki utrzymywać, to bieda, zwiastuje to niewydolność nerek.  Być może ten stan spowodowany jest pożeraniem schwytanych myszy, bowiem sezon na myszy zaczął się już zdecydowanie. Nie wiem ile i co złapały i pożarły. Ostatniego kreta zabrałam z mordy, ale co było przed kretem? Powtórzyliśmy badanie i trzymamy palce. Bajka, niedawno szczeniaczek, też jakaś zbolała. Od lekarza panienki jechały karocą zaprzężoną w Tomka. Pchanie wózeczka bardzo mu się podobało. Komentarze o psiecku proszę sobie darować. Młode ssaki są na ogół zdrowe, stare, bywa, chorują. Prościej takiego pozszywańca i kulawca wieźć wózkiem, niż taszczyć na plecach.


Google sam z siebie wstawia teraz linki, hm.

czwartek, 26 czerwca 2025

I cóż powiecie na to, że właśnie przyszło lato?

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Kiedy na Ursynowie z irysów robią się suche trąbki a z pięknych maków sterczące makówki, kiedy w najdziwniejszych miejscach pojawiają się malwy i cykoria podróżnik, znaczy, że przyszło lato.


Wiosna minęła nam bardzo szybko i dość przyjemnie. Poszłam do gościa od osteoporozy, zrobiłam badania za wiele monet. A ponieważ wszystko jest w normie i nie mam osteoporozy, to do niego nie wróciłam, za trzaśnięcie drzwiami bierze 250 pln ze zniżką. To sobie za darmo powiedziałam, że nic mi nie jest w tej dziedzinie. Za to terapeuta manualny w godzinę uporał się z problemem puchnącej i bolącej kostki, jakiś troczek od czegośtam zablokował się w dolnym stawie skokowym. Po spotkaniu z panem Łukaszem troczek wskoczył gdzie trzeba, mam się tylko co jakiś czas kapustą okładać. Pomaga.
Sweter Pana męża ma już przód i tył i mankiety, jakoś teraz bardziej chce mi się rysować niż dziergać. Mam ponadto masę fajnych książek.
No to rysuneczki:

Urodzinowy bukiet od Doroty na parapecie w kuchni. Widać, że wazon jest kryształowyi swoje waży.


Mój komentarz do walki wyborczej, no istna wojna dwóch peonii (nie róż). Wazon jest symetryczny!


Bukiet od Sławka już podsychał gdy go tak dość folkowo potraktowałam. Wyjęłam z niego podeschnięte róże, zdjęłam mu sukienki z kolorowej flizeliny i w biegu między kotletami a odkurzaczem powstał. Już zresztą wybył i sprawił komuś radość. To wszystko pastele. Czarny papier to czarodziejski podkład dla pasteli.


Te peonie ichyba jeszcze czegoś ode mnie chcą, za to porcelanowy wazonik ma okrąglutki brzuszek i jest wypukły symetrycznie. Podkładka pod nim zrobiła się talerzykowa. A naprawdę jest płaska. Ot cuda.


A to piórko i akwarela. Duża, brązowa suka Joli poszła jakiś czas temu na  Tęczowy Most. Ubiegła zima była jej ostatnią, zrobiłam to zdjęcie. Teraz Jola na imieniny dostała ode mnie taki obrazek. I jej się spodobał.

Pojechaliśmy na pięć dni do hotelu Las Woda. Pochodziliśmy po lesie w Wildze, posłuchaliśmy ptaków. Dzięki aplikacji Bird Net i Merlin mogliśmy te ptaki od siebie odróżnić. Ziębę i kosa już umiem odróżnić, sikorki też, ale wołanie dzięcioła, kapturki, mysikrólika czy łozówki poznałam dopiero teraz.




Czerwcowy las to jest coś pięknego! I byłam z córcią na wystawie Jacka Yerki w galerii Agra na Wilczej, wyszłam z albumami, zachwycona tą surrealistyczną twórczością. Albumy na papierze są fajniejsze niż pozbierane obrazki z netu.


Przepadam za tym obrazkiem, za dwa tysiące z haczykiem można sobie inkprinta kupić, ale nie mam tyle miejsca na ścianie. No i dwa tysiące z haczykiem, czy ja wiem... Jakbym się zawzięła to pewnie kulawą kopię bym zrobiła. To się nazywa Buduar! Można go wieszać każdą stroną w dół.

Poza tym czas mija mi miło przy wszywaniu kieszeni w różne stroje. Sobie i innym. Matka Burda uczyła, że kieszeń ma być taka duża, żeby się dłoń po nadgarstek schowała. Dziś jako miarą najbardziej przydatną jest wielkość smartfona, to w końcu ma się przy sobie zawsze. Dołożyć jeszcze klucze i jest wielkość przydatnej kieszeni. Najpierw powiększyłam kieszenie w prochowcu, który dostałam od Marii. Ona go już nie chce, ma drugi, a ja nie miałam żadnego. To teraz mam i to użyteczny. Potem przyszła pora na kurtkę dżinsową. Koniec świata, Wrangler robi kurtki bez wewnętrznych kieszeni! Tomek przyniósł z piwnicy dżinsy, których już nie chce, obcięłam im jedną nogawkę i powstały z niej dwie ogromne kieszenie. Na smartfon, szkicownik, klucze i chyba nawet kilo schabu by weszło. Potem była sukienka Grażyny. Kupiła ją sobie na Temu wierząc, że będzie miała kieszenie, He, he, nie miała oczywiście. Jakoś doszyłam kieszenie w szwach na tych niemal nieistniejących dodatkach zeszytych pfu, psiamać na overlocku. Taśma flizelinowa pomogła, dawcą narządu na porządne, wielkie kieszenie była jakaś stara tomkowa koszula. A ostatnio przerobiłam dwie spódnice ołówkowe od Tatuum. Z udawanych kieszeni na tyłku powstały prawdziwe, a worki z przodu przedłużyłam do rozsądnych rozmiarów.

No i po zeszłorocznych przygodach z japonkami jednak staję się grzecznym cukrzykiem, buciki noszę bardziej zakryte z przodu. Akurat Crocsy wypuściły beatlesowe clogi. Zbiegło się to z kolejną falą mojej beatlemanii.


Niestety, nie da się ich chyba zostawić bez opieki przy basenie, znikną jak nic. Nawet te małe śruby z tyłu się kręcą. A przez bulaje wyglądają narysowani beatlesi. I przypinką jest mała żółta łódź podwodna. 

wtorek, 13 maja 2025

Ten jest zdrowy, kto się nie bada

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Miły ortopeda z poprzedniego postu zlecił badania i leki oraz odpoczynek z nogą w górze i worek lodu do okładów. I pojechaliśmy tak wyposażeni na majówkę. Troszkę wcześniej niż wszyscy.  Na widok znajomej góry roześmiały się nam pyski.


To właśnie Góra Lanckorońska widziana z Zakopianki. W Tadeuszu zaległam na leżaku z nogą w górze i wstawałam właciwie tylko na posiłki. próbowałam nawet doleźć do rynku, no dolazłam, ale te kilka zdjęć, które zrobiłam nie były warte bólu. Zatem trawnik, leżak, worek z lodem i druty.


W takim ogrodzie można spokojnie chorować, najulubieńsza śliwka na tle buka czerwonego.
Za nią bez, pod nią tulipany.


Trawnik w całej krasie; jak zwykle wisi pranie. To część uroku


Moje najlepsze towarzystwo w leniuchowaniu.


I tulipan niezwykłej urody.


Słonko wschodzi a ptacy zaczynają ogłuszający, nieprzeszkadzający mimo to koncert.

W kuchni w tym miejscu nie przeszkadzam uwijającej się jak w ukropie załodze.

Ponieważ w kwietniu była jakaś niezwykle niska cena na włóczki Dropsa, nakupiłam w SklepI-K u Karismy na dwa arany, dla Tomka będzie czerwony, dla mnie zielony.  Przy cenie 7,30 za 100 metrów można brać ile potrzeba. On dostanie Irish Moss a ja kolejną St. Brigid, bo poprzednia już nieco znoszoną jest i jakaś się mała przez te kilkanaście lat zrobiła. Ja jestem mniejsza o przynajmniej 10 kilo w porównaniu do czasu, gdy ją dziergałam a ona dorównuje mnie w kurczeniu się.  Zatem siedziałam na leżaku z nogą na ławce i dłubałam nieśpiesznie czerwony przód, wiedząc, że to robota długodystansowa. I ku memu zdumieniu całkiem to sprawnie idzie. Pierwszą St. Brigid dziergałam nie umiejąc robić warkoczy bez drutu pomocniczego i trwało to niemal trzy lata (z przerwami, traciłam do niej cierpliwość), teraz większość warkoczowych fikołków robię bez pomocy specjalnego drutu. Owszem, dla takich akrobacji jak skrzyżowanie siedmiu oczek jest potrzebny, albo gdy krzyżuje się oczka nie w takim porządku jak występują na lewym drucie, wtedy drut pomocniczy się przydaje. no i na tym trawniku pociągnęłam arana


Dziś powinnam ten przód skończyć. 
Wróciliśmy, zrobiłam zalecone badania i koleś od USG oświadczył mi że mam starą i bardzo chorą stopę. Zapomniałam, że ten pan ma taki styl, ostatnio gdy się widzieliśmy z okazji rozcięgna piętowego prawej stopy też mi wieszczył apokalipsę. Spokojnie zajęłam się swoimi sprawami i przyjęciem urodzinowym, na które przyszli koleżanki i koledzy z liceum. Z niektórymi z nich wcale wtedy nie byłam bardzo zaprzyjaźniona. Teraz okazują się cudownym towarzystwem. Szkolna rzeczywistość, upokorzenia przy tablicy i klasówkach powodują intymną więź. Widzieliśmy się w takich sytuacjach wtedy, że jesteśmy ze sobą naprawdę związani aż do teraz. Zatem wety i bukiety:




A po wetach i bukietach znów do ortopedy. Polecany przez kumy rehabilitant już przez telefon zadał kilka wścibskich pytań, które przekazałam ortopedzie. Ortopeda na niektóre odpowiedział,  co do innych wysłał mnie do kogoś od osteoporozy, bo odwapnienie widać. Ortopeda pochwalił rehabilitanta za tę ciekawość.  Pójdę do kolejnego lekarza, bo co mam robić. W ostatnim roku dwa złamania, trzy żebra w marcu 2024, w styczniu kostka, nie chcę się skurczyć i rozsypać. Walczy we mnie karnawał z postem: badać się, czy zostać zdrowym człowiekiem bez tych wszystkich diagnoz? Nie jestem ich wcale ciekawa. Ponadto do typa od osteoporozy trzeba się tłuc przez całe miasto gdzieś pod Żerań.

wtorek, 22 kwietnia 2025

No i po świętach

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Wczoraj Vita przysłała mi meldunek, że na Ukrainę jadą właśnie 93 skarpetki udziergane z podarowanej przez Was wełny. Eli Kos najserdeczniejsze podziękowania za nowiutką włóczkę z bawełną potrzebną w cieplejszą porę roku. Niskie ukłony i dozgonna wdzięczność. Wszystkie ofiarodawczynie ustawiły się w tym samym szeregu, co żona gubernatora Australii podczas I Wojny Światowej. Ta angielska Lady zarządziła, że skoro jej kraj, światowy producent wełny, przystępuje do wojny, to przystąpi do niej w skarpetkach. Komu się dało rozdano wełnę, druty i wzór. Dziergały dzieci w szkołach, chorzy w szpitalach, urzędnicy na przerwach na lunch, gospodynie domowe i więźniowie. Do każdej kompanii żołnierzy dołączył rezerwista z dużym kotłem i workiem mydła. Jego zadaniem było prać i cerować skarpety. Inne armie miały onuce. Armie, w których onuce zawiązywano bardzo ciasno, a tak robiło wojsko brytyjskie, szybko doświadczyły masowej choroby żołnierzy w okopach, tzw stopy okopowej. To po prostu gangrena stóp od niedokrwienia, ciągłego chłodu i wilgoci. Po odkryciu przyczyny choroby, a chwilkę to potrwało, również angielskie ladies na Wyspach zorganizowały powszechne dzierganie skarpet. Nie pytały o morale żołnierzy, o historię ich rodzin, nie wykręcały się tym, że żołnierze mają przecież własne rodziny, które mogą o nich zadbać. Zrobiły to, co trzeba. My też w miarę naszych możliwości zrobiłyśmy to, co trzeba i co mogłyśmy. Okazuje się, że to kolejna wojna w historii, gdzie całkiem sporo jest robione rękami kobiet poza frontem. I skarpetki i siatki maskujące na sprzęt wojskowy... Zalinkowany artykuł wyjaśnia co to jest stopa okopowa i dlaczego walki w Donbasie podobne są do wojny pozycyjnej i Verdun .

Bałagan W Piórniku przerabiany na wzór Childhood wlókł się niemożliwie, ale jest. I znów włóczka wycięła numer. Robiony z próbką, na tych samych drutach co poprzedni, wyszedł jakiś obfity, wielki po prostu. Nie mam do niego żalu, bo wiem co się z tym Sepino dzieje po praniu, maleje bardzo prędko. Skarpetkom wystarczyły dwa ręczne prania, by się skulić zupełnie nieprzyzwoicie. Nie były chodzone te skarpetki, spało się w nich i to im wystarczyło, by uzyskać status szmatki do froterowania butów.






 Ogromne połacie szarości jakoś mi nie przeszkadzają. Robiłam ten korpus w dwie nitki i nic to nie dało. Obie nitki utworzyły jeziorka koloru w tym samym miejscu. Sweter jest uroczo milusi, 20 % kaszmiru robi swoje. Trzeci raz go chyba nie zrobię, bo po tym morzu oczek prawych aż mnie ręce swędzą do wyrafinowanych warkoczy Alice Starmore. Pan Mąż poprosił o czerwonego arana. Drops miał promocję nie do zlekceważenia na Karismę, 7,30 za motek, więc Pan Mąż dostanie Irish Moos pełen warkoczyków z oczek przekręconych tworzących na brzuchu kratkę argyl. Nawet się to sprawnie robi, chyba zajmie mniej niż trzy lata, które zabrała mi St. Brigid. Zresztą St. Brigid też muszę powtórzyć, bo po dziesięciu latach noszenia dropsowa alpaka nie wygląda już jak dawniej a wzór chowa się w kłaczkach.

Byliśmy chwilę w Szczytnie. Miałam najszczerszy zamiar porysować te śliczne, pruskie domy. Niestety, było tak zimno, że udało się tylko w szczelnym opakowaniu spacerować wokół sztytnieńskich jezior. A zamiast ołówkowych rysunków przywiozłam kiczowate zdjęcia.

 

Z tej fotografii ciągnie chłodem.

Ten dom wygląda na zamieszkały przez Batesa z Psychozy. Wieczorne oświetlenie dodaje niesamowitości

Piękny zachód słońca, w sam raz na efektowny obrazek w złym guście. No chyba, że się to by dobrze zrobiło.

Bajka i Frania zmieniły fryzury bo zupełnie się z trymowaniem poddałam. Po ostatnich takich zabiegach Frania dostała ze stresu zapalenia żołądka. Było USG, zastrzyki z antybiotyku, gotowana dieta z indyczego mięsa z marchwią i kartoflami, trwało to i trwało, Frania ma refluks, w końcu trafiłam na lek, który gasi w mig pożar w psim przełyku, i nie będę jej więcej strasznych zabiegów fundować. To trymowanie to kolejna tortura, którą zwierzęta muszą znosić dla uciechy ludziaków. Bajka się oskubać na trzeźwo nie da. Jest jak jest, spod futra wychynęła chuda Frania i gruba Bajka. I są zadowolone. I łatwiej kleszcza znaleźć. I futro wnet odrośnie.

Frania ma czarne uszy

 a Bajka jasne.

 Noga boli. Tylko teraz w nowym miejscu. Jak już przestała tak okropnie puchnąć i umiem tę opuchliznę sama sobie zmasować, jak odzyskała ruchomość we wszystkie strony, jak już prawie mogę schodzić po schodach w dół, to dowiedziałam się ile stawów jest w stopie, a konkretnie gdzie jest staw piętowo-sześcienny i jak on potrafi dać do wiwatu. Pisząc to trzymam stopę na cold packu i tęsknie do dużego, wesołego ortopedy, z którym zobaczę się w czwartek.

sobota, 29 marca 2025

Kraciasta koszula

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Lubię flanelowe, kraciaste koszule. Zimą pod sweter, latem skutecznie zastępują kurtkę lub żakiet. Miłe w dotyku, znoszące podróże w walizce czy plecaku, świetnie się komponują z dżinsami, golfami, trampkami i są wszechstronnie użyteczne. Tyle, że kupić koszulę flanelową w kratę jest łatwo, ale kupić ładną koszulę w kratę jest bardzo, ale to bardzo trudno. Jakby projektanci byli ślepi na kolory. I jakby flanela była niebywale trudna do zrobienia. Przez ostatnie lata miałam ich kilka i żadna nie spełniała wszystkich wymagań. Albo kratka była czerwono niebieska. Wyłącznie czerwono niebieska. Albo kratka była OK, za to surowiec niekanoniczny bo wiskoza. Wiskoza się nie nadaje. Wisi smętnie na człowieku, a jak zmoknie to robi się sztywna i schnie tydzień. Męskie egzemplarze z Peeka & Cloppenburga miały flanelę dobrej jakości, ale kratki  paskudne jak dla informatyka - autyka, któremu jest wszystko jedno co nosi, spadały z ramion i nie dopinały się w biodrach. Flanelowa koszulka z Polo Club za 800 zł to jednak przesada. Kilka lat temu piękne flanelowe i popelinowe kraty kupiłam w www.popcouture. (Są tam do dziś!) Uszyłam dwie koszule Panu Mężowi, a na koszulę dla siebie już siły nie miałam. Bo to wcale nie jest takie łatwe. To znaczy uszycie koszuli, kołnierzyka, stójki, plis rękawów, podwójnych karczków i kieszeni to nic strasznego. Szyłam takie rzeczy dla Misi niemal seryjnie. Straszne jest krojenie takiej niezbyt grubej, tkanej flanelki tak, żeby się krata zgadzała. Bo ta flanela tylko pozornie jest w równą kratkę. Przy próbach krojenia okazuje się że się paskudnie kosi, nie zachowuje kąta prostego między wątkiem i osnową i naprawdę się trzeba narobić. Popelina z tego samego sklepu w identyczną kratę kroiła się jak marzenie i nie figlowała. Kroić trzeba tę flanelkę w jednej warstwie, po żadnym tam złożeniu, bo będzie krzywo i już. Dobrze jest kratkę zaznaczyć na papierowym wykroju i kontrolować ją co chwilę. I nie dziwić się, że skrojona przy ekierce część już po chwili jest rombem a nie kwadratem. 
Narobiłam się i mam.

Krata mi się bardzo podoba.
 

Model jest dość współczesny w kroju i mieszczę się w nim cała. Kratka się schodzi, a kieszenie mi w koszuli niepotrzebne.
 

Model łączy zalety dekoltu V z kołnierzykiem. Powinien być jeszcze jeden guzik, i jak taki znajdę to przyszyję. Ponieważ przyszywam guziki maszyną i temu jednemu się nie poszczęściło, igła go połamała, to chwilowo V jest głębsze.

Tył: krata na kołnierzu, stójce, karczkach i na tyle się ładnie schodzi. Przodów kołnierza wolę nie prezentować zbyt dokładnie.


Karczek z rękawem też daje radę. Na jakiś czas mam dosyć kratek. A, i tkaniny wychodzi na to dużo więcej. Z 2 metrów podwójnej szerokości zostało aby na poszewkę na jasieczek. Normalnie 1,5 metra powinno wystarczyć, ale wtedy trzeba byłoby kroić jak popadnie i z efektu nici.

czwartek, 13 marca 2025

Kubraczki i szczur

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Dorocie i Adze serdecznie dziękujemy za donację wełny, Vita poprosiła, by donieść, że paczka od Doroty dotarła bezpiecznie do paczkomatu.
A u nas spacerowo. Moje śliczne pieseczki-zabaweczki zaczęły sezon łowiecki na szczury. Wywęszyły szczurzą norę w korzeniach drzewa na SGGW. Tryb łowiecki można poznać po kręcących się jak wiatraczki ogonach.


Dotąd darły ziemię pazurami, szczekały i drapały, aż szczur wylazł z nory i umykał z piskiem i w podskokach. No i długo się nie męczył. Bajka odtańczyła na nim taniec zwycięstwa, 




Ale to Frania miała krew na mordzie. Frania ma lepszego cela, bo widzi dobrze obydwoma oczami. 




 Szczur miał głębokie rany na ciele, musiał mocno krwawić. Tym razem nie urwały mu głowy. Był to porządny, gruby szczur, ze 3/4 kilograma. Wiem, bo go do śmietnika za ogon wyniosłam. Studenci nie wiedzieli, gdzie oczy podziać.

Po uszyciu testowego kubraczka byłam gotowa na wykonanie wyrobu właściwego. Uprałam obie tkaniny pócienne na wierzch i spód oraz flanelkę na wypełnienie. Uprasowałam to wszystko na gładko i skroiłam. Wierzch z normalnymi zapasami ok 2 cm, flanelę większą i części wewnętrzne jeszcze większe. Zamierzałam pikować po wierzchu, więc nawet gdyby ząbki transportera mocno wdały podszewkę powinno się to dać uszyć. Wypikowałam w ukośną kratę. Zaczęłam od tyłu i ten tył zabrał mi caluśki dzień. Wymazałam go niebieską kredą w kratkę i pikowałam po znaczeniach. Już przy przodach przypomniałam sobie o istnieniu drucianego dystansera. Założony na stopkę daje się ustawić na dowolną od niej odległość i umożliwia dokładnie równoległe szycie. Zatem na przodach, rękawach i kieszeniach są tylko po dwie niebieskie linie pod kątem prostym, resztę załatwił ten druciany wihajster.
Szycie przebiegło bezproblemowo. Szwy wewnętrzne robiłam od razu z lamowaniem, prościej i nie są takie twarde, jak by były gdyby procedury rozdzielić. Plisa szerokości 4 cm wystarczyła najzupełniej, wszystko jest w niej grzecznie schowane.




Jeszcze nie zrobiłam zapięcia, i może wcale nie zrobię. Ogromne kieszenie pomieszczą i szkicownik i inne zabawki. Strasznie jestem dumna.
W poszukiwaniu sensownych tkanin spenetrowałam Allegro. Naszło mnie na żakiet, bo nie jestem fanką bluz dresowych. Owszem mam, ale używam raczej do spania w mrozy, czyli rzadko. Znalazłam na allegro świetny samodział wełniany w obłędnych kolorach. Z turkusowo granatowej jodełki będzie żakiet. Tkanina już poszła do krawcowej. Takie coś, wymagające usztywnień, podszewki, sprytnego fastrygowania, manekina, specyficznego przedmiotu czyli "szynki krawieckiej" i krawcowej umiejącej zdjąć miarę i nanieść po miarach poprawki nie da się zrobić samej w domu bez pomocy. Strasznie bym płakała po tej nietaniej wełnie, gdybym ją zmarnowała. Krawcowa mi się podoba, dogadałyśmy się w sekundę. Może te jedwabie ze skrzyni też do niej zanieść? Jedwab przy szyciu żyje własnym życiem, jeszcze szantung i tafta są do ogarnięcia, ale krepa i szyfon mnie przerastają.