Jesień w mojej okolicy ma w sobie coś magicznego. To czas, gdy świat zwalnia, a przyroda otula się miękkimi barwami złota, czerwieni i miedzi. Dziś, będąc na spacerze, patrzyłam, jak słońce powoli chowa się za linią grzbietów. Niebo płonęło — najpierw bursztynowym światłem, potem łagodnym różem, aż w końcu zgasło w głębokim fiolecie.
To ten moment — cienka granica między dniem a zmierzchem — kiedy wszystko zdaje się zatrzymać. Powietrze staje się chłodne i przejrzyste, a ostatnie promienie słońca muskają szczyty niczym pożegnanie. Cisza gór nabiera wtedy głębi, a serce — dziwnego spokoju.
Patrząc na ten krajobraz, trudno nie pomyśleć, że to od nas zależy, jak chcemy żyć. Czy potrafimy dostrzec rytm natury i iść z nim w zgodzie — czy wciąż pędzimy do przodu, goniąc za czymś, co być może wcale nie daje nam ukojenia. Jesień przypomina, że w prostocie i ciszy jest siła. Że światło ustępujące nocy nie znika, tylko zmienia barwy.
I że czasem warto się zatrzymać — tak jak słońce nad górami — by naprawdę zobaczyć, jak piękny jest świat tu i teraz.