Pokazywanie postów oznaczonych etykietą listy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą listy. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 20 września 2018

Prawie jesień

Równo 60 lat temu w liście z 20 września 1958 r. Jarosław Iwaszkiewicz tak pisał do Jerzego Błeszyńskiego:

[…] Bardzo lubię te jesienne dnie, kiedy wszystko uspokaja się układa na zimę. Zaczyna się rok szkolny, sezon w teatrach i kiedy miłość wchodzi w swe normalne tory. Przeszedłem się wczoraj po Warszawie i aż dziw, jaka mi się wydała ładna, pełna życia i zachęty do życia, zabawna i miła. Aleje Jerozolimskie nabrały swego całkowitego kształtu, biały dom koło Cedetu bardzo wykończył tę ulicę i wszystkie załatane dziury po przeciwnej stronie; tak bardzo lubię iść sobie ulicami Warszawy spokojnie, nie spiesząc się, oglądać się i rozglądać. Kobiety po powrocie z urlopu są wzruszająco piękne i robią wszystkie wrażenie dobrych. Żadna nie wygląda na cholerę. Jest to jedno z owych jesiennych złudzeń, które tak uspokajają. Na rogach ulic olbrzymie stosy kolorowych gruszek, śliwek i pomidorów stwarzają również wrażenie obfitości. Coś szczęśliwego jest w tym jesiennym obrazie warszawskiej ulicy. Jeszcze jedno złudzenie, ja wiem - ale takie miłe złudzenie. A potem Krakowskie Przedmieście, ogród pod Wizytkami, ruch - i mimo szarej barwy deszczu, która wszystko przykrywa - pogoda. Pałac, w którym się mieści Ministerstwo Kultury, Bristol, pałac Rady Ministrów. Ładnie tam i pełno kwiatów. […]

 Wszystko jak chcesz. O miłości Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Błeszyńskiego, Warszawa 2017
 

Aleje Jerozolimskie, dom handlowy Cedet (źródło)

niedziela, 7 maja 2017

Wszystko jak chcesz

Listy Jarosława Iwaszkiewicza do Jerzego Błeszyńskiego czytałam z narastającym współczuciem do pisarza: na stare lata zakochał się jak sztubak i zupełnie stracił głowę. „Podglądamy” człowieka, który troszczy się, cieszy z każdego spotkania, dzieli wrażeniami z wyjazdów. Kiedy trzeba, wspiera duchowo i finansowo, opiekuje się w chorobie. Ale również tęskni, bywa zazdrosny, złości się i drwi z własnej naiwności.


Panowie poznali się w 1953 r., Jarosław był wtedy uznanym literatem i posłem na Sejm PRL, Jerzy – urodziwym dwudziestolatkiem z sąsiedztwa, członkiem delegacji goszczącej na Stawisku. Z inicjatywy Błeszyńskiego nie skończyło się na jednej wizycie, z czasem zawiązała się poważna znajomość, dla Iwaszkiewicza wyjątkowo istotna. W liście z 1958 r. pisał: Jesteś mi wszystkim: kochankiem i bratem, śmiercią, życiem, istnieniem, słabością, siłą… a przede wszystkim siłą, czymś, co podtrzymuje we mnie resztki życia, daje złudzenie młodości, co mi pomaga patrzeć na liście, tęczę, kwiaty i piękne kobiety. [s. 143]

Ta znajomość ma pewną wagę także dla czytelników, ponieważ była inspiracją do napisania Kochanków z Marony, Tataraku, Wzlotu oraz Wesela pana Balzaka. Same listy do Błeszyńskiego to bezcenny dokument, który można dziś traktować jako literaturę – głęboko ludzką i uniwersalną. Widać tu bodaj wszystkie odcienie miłości, od euforii po rezygnację i wycofanie. Co niezwykłe, możemy obserwować Iwaszkiewicza w żałobie, bo pisał do kochanka także po jego śmierci w 1959 r.: rozpaczał z powodu straty, kilka dni później zżymał się na dopiero co odkryte kłamstwa i zdrady Jerzego. I jak tu nie żałować starego.

Lektura niewesoła, ale zarazem fascynująca, bo pokazuje klasyka literatury polskiej w nowej odsłonie. Dla mnie jedna z najlepszych książek, jakie ostatnio czytałam.

________________________________________________________________________
Wszystko jak chcesz. O miłości Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Błeszyńskiego
Oficyna Wydawnicza Wilk i Król, Warszawa 2017

wtorek, 18 kwietnia 2017

Zgubiłem okulary

Zgubiłem okulary zawiera korespondencję Władysława i jego ostatniej żony, Wandy. Zetknęli się jeszcze przed wojną, ale zaprzyjaźnili dopiero jesienią 1947 r., krótko po śmierci poprzedniej małżonki poety, Marii Zarębińskiej. Pobrali się kilka miesięcy później, przeżyli razem 14 lat. Wanda była przy mężu, gdy tworzył i odnosił sukcesy, kiedy tragicznie zmarła jego córka Anka i kiedy zamykano go w szpitalu psychiatrycznym. Była przy nim w zdrowiu i chorobie, aż do śmierci w 1962 r. Można powiedzieć: opoka.


Wśród opublikowanych listów przeważają te od Władysława oraz listy Wandy do siostry Neli mieszkającej w Londynie, natomiast jej listów do męża jest zaledwie kilka (ponoć sama wprowadziła cenzurę). Treść korespondencji trudno uznać za porywającą: małżonkowie ciągle są w rozjazdach (razem i osobno), pochłonięci pracą i budową domu na Mokotowie oraz zwykłymi sprawami rodzinnymi. On pisze serdecznie i dowcipnie, ona – powściągliwie, z powagą.

Przypisy rzucają więcej światła na tę interesującą parę, a zwłaszcza na to, o czym w listach nie pisano: że poeta z powodu alkoholizmu stawał się nieobliczalny, że „pani poetowa” – jak ją niektórzy złośliwie nazywali – była skąpa i zazdrosna, że oboje często publicznie się kłócili. Z kolei zapiski Wandy pokazują, że była niezwykle przejęta swoją rolą i robiła wiele dla zachowania pamięci o mężu. Ta „pamięć” została odpowiednio skrojona i podkoloryzowana, co gorsza, przetrwała w takim kształcie przez kilka dekad.

Dla mnie najciekawszy w tej publikacji jest Broniewski jako literat-celebryta: bardzo często jeździł na spotkania z czytelnikami albo robotnikami w fabrykach, reprezentował polskich twórców za granicą, mógł wyjeżdżać prywatnie na Zachód. Do tego niezłe dochody, dobre auto, willa w nagrodę od państwa, wczasy w Bułgarii. Dla takich właśnie smaczków warto przeczytać książkę o Broniewskich. Opracowanie pozostawia nieco do życzenia, na szczęście nie ono jest tu najważniejsze, ale dokumenty.

_________________________________________________________________
Wanda i Władysław Broniewscy. Zgubiłem okulary. Listy z lat 1947–1962
oprac. Wioletta Bojda, Wyd. Krytyki Politycznej, Warszawa 2017

czwartek, 9 lutego 2012

Kaszanka i inne problemy

Iwaszkiewicz nie przestaje zaskakiwać. Niedawno czytałam o tym, jakim to był dbałym mężem i gospodarzem domu, teraz okazuje się, że był również dobrym ojcem. Listy do córek Marii i Teresy (słane od ich najmłodszych lat) pokazują, że twardo stąpał po ziemi i niekoniecznie pisanie zajmowało mu najwięcej czasu. Był mocno zaangażowany w sprawy domowe poczynając od zaopatrzenia, remontów i prac ogrodowych na zamążpójściach i rozwodach córek oraz opieką nad wnukami kończąc. A przecież obowiązków związanych z działalnością literacką oraz pełnionymi funkcjami miał sporo, do tego prowadził dość rozległe życie towarzyskie. Człowiek orkiestra - można powiedzieć.


W korespondencji widać jak na dłoni charakter Iwaszkiewicza. Że był człowiekiem nad wyraz rodzinnym, to już wiadomo. W listach znać także ogromną wyrozumiałość i cierpliwość, których to cech niewątpliwie wymagało obcowanie z licznymi i często kłopotliwymi domownikami. Rzadko pozwalał sobie na narzekanie, choć można odnieść wrażenie, że ze względu na długotrwałą chorobę żony z wszelkimi kłopotami borykał się w pojedynkę. I chyba ten motyw najczęściej pojawia się w listach Iwaszkiewicza: nieustająca troska. Nie tylko o najbliższych i przyjaciół, ale i o czworonożnych domowników (było ich bez liku) i rośliny w ogrodzie. Nie ukrywam, że polubiłam pana Jarosława.

zdjęcie z archiwum Muzeum Iwaszkiewiczów


Kilka fragmentów do posmakowania:

16.IV.1950

U nas w dalszym ciągu kryzys gabinetowy w kuchni, gosposia na odchodnym zasmrodziła wszystkie wędliny, a babcia każe Wróblewskiej podawać je do obiadu. Nikt tego oczywiście nie je, tylko babcia w ogromnych ilościach, ostatnio była tak skwaśniała kaszanka, że nawet koty cioci Jadwini nie chciały jej jeść, a babcia zjadła olbrzymie dwie porcje! Wszyscy baliśmy się, że zachoruje, ale jakoś nic. [str. 240]

14.X.1950

Byłem w tych dniach u Krzywickiej, nie masz pojęcia, jakie cudo wyrasta z Rozamundy. W tych dniach Irena pisała do cioci Heli z podziękowaniem za nią, pisząc, że takiego kota w życiu nie widziała. "Krzywicka takiego kota nie widziała - ś w i a t takiego nie widział!". Wyobraź sobie, jak ja to mówię, z wielkim akcentem na słowo świat. Drapella z Siuśkiewiczów, księżna Zasralska, przed kilkoma dniami zrobiła mamie na łóżko wielką rzadką kupę, a wczoraj ten wyczyn powtórzyła u Marysi! Wstrętne kocisko! [str. 261]

12.XI.1950

Z moimi książkami nic nie słychać, wczoraj rozmawiałem z Kurylukiem o Bachu, ale poprzysiągłem sobie nic więcej w PIW-ie nie wydawać, cóż to za ludzie niemożebni - i skąpstwo takie, jak u najprywatniejszego Mortkowicza, w "Czytelniku" jeszcze mimo wszystko inne są warunki i rozmowy. Trochę przykro na starość użerać się z wydawcami - a jak na złość przeczytałem przysłaną mi z Paryża książeczkę Z czego żył Tołstoj - gdzie są wyliczone wszystkie jego honoraria! Zresztą wystarczy przeczytać listy Orzeszkowej czy Sienkiewicza, żeby wiedzieć, ile oni w tamtej "złej" epoce zarabiali i nie potrzebowali latać po wydawcach jak komiwojażerowie. No, ale trudno, w takiej epoce się żyje. [str. 267]

4.IX.1951

Charakter waszej matki jest jednym z najczystszych i najpiękniejszych charakterów, jakie w ogóle można spotkać. Dobrze jest, kiedy zdajecie sobie z tego sprawę. [str. 318]

__________________________________________________________________________________

Jarosław Iwaszkiewicz "Listy do córek" opr. Anna i Radosław Romaniukowie PIW, Warszawa, 2010
__________________________________________________________________________________



poniedziałek, 31 października 2011

Lirnik wioskowy

... vel Tadeusz Wrocławski I vel zdemoralizowany nieboszczyk vel były kapral Satyr, w st. spoczynku vel Tade usze Wilcze róże czy po prostu - Tadek. Tak podpisywał się Tadeusz Różewicz w listach do Zofii i Jerzego Nowosielskich, z którymi przyjaźnił się przez kilkadziesiąt lat. Znajomość zażyła, choć korespondencja niemal całkowicie napędzana przez Różewicza, który słał listy i kartki niemal nałogowo. I dobrze. Dobrze dla czytelników, którzy mogą teraz wściubić nos w prozę życia poety i przekonać się, że nie samą sztuką artysta żyje. Codzienność wypełniają mu te same rzeczy co zwykłym śmiertelnikom, w tym: kiełbasa i jaja faszerowane, programy telewizyjne z Violettą Villas, wizyty u fryzjerki, zagubione portmonetki i parasole.


Czyta się te listy z ciekawością i przyjemnością. Po pierwsze, odsłaniają prywatną twarz klasyka: dowcipną, lekko nadwrażliwą w kwestii własnego zdrowia, czasem także czułą, gdy np. upomina Nowosielskiego za nadużywanie alkoholu. Po drugie, dyskretnie pokazują smaczki PRL-u, przy czym zaskakuje całkowity brak uwag natury politycznej. Po trzecie, dają pojęcie o pracy literata, a więc umowach, inscenizacjach, powstających akurat utworach czy zamieszaniu wokół niektórych z nich (np. "Białe małżeństwo"). Zdarzają się i krótkie recenzje wystaw, książek, spektakli oraz relacje z licznych podróży - wszędobylstwo Różewicza jest podziwu godne.

Nowosielski pisze rzadko, najczęściej wyręcza go żona. A jeśli już sięga po pióro, przybiera raczej poważny ton. Najwyraźniej wolał rozmowy niż listy, z korespondencji wynika, że panowie dość często się widywali. Przyjaźń niezwykle głęboka i serdeczna. Nie zaszkodziło jej nawet zerwanie umowy przez Nowosielskiego, który miał projektować okładkę do "Białego małżeństwa", jednak po dokładnym zapoznaniu się z treścią dramatu stwierdził, że przekonania nie pozwalają mu na "współdziałanie artystyczne z tego rodzaju sztuką" [str. 214]. Sprawa poszła w niepamięć, zresztą obu artystom chyba nigdy nie zdarzyło się mocno poróżnić, mimo że przecież wiele ich dzieliło. Można tylko wszystkim życzyć podobnie inspirujących znajomości.

Na zakończenie próbka humoru Tadeusza Różewicza w liście z września 1969 r. pisanym w Sobieszowie:

Drogi Jerzy, no więc przyjechałem tu (na rekolekcje?) z najlepszą i nieprzymuszoną wolą do pracy. Ale wczoraj coś mnie podkusiło (a może nie "coś", tylko ja sam siebie) i wszedłem do miejscowej rest. III kat., gdzie wraz z obywatelami tutejszymi wypiłem 100 g żytniówki pod śledzia w oliwie - czyn ten tak osłabiająco wpłynął na moją "wolę", że nic przez cały dzień nie robiłem - łaziłem po miasteczku, czytałem gazety i widać miałem wygląd człowieka słabego i pokusom ulegającego - bo dziewczyna podająca obiad (duża dziewczyna z grubym nosem i niezbyt sympatyczna) pochyliła się poufnie i spytała, czy wolę nogę czy pierś (kaczki), trochę zmieszany odrzekłem, że wystarczy mi "pół piersi" - dziewucha podając te pół piersi, mrugnęła do mnie (mrugała? może) - więc rozejrzałem się bacznie, czy szanowne grono pań i panów (ZAIKS!) nie zauważyło tego mrugnięcia: a na noc na wszelki wypadek przekręciłem klucz w drzwiach, he he he! [str. 83]

Książka po stokroć warta przeczytania.

____________________________________________________________________________________

Tadeusz Różewicz, Zofia i Jerzy Nowosielscy. Korespondencja, wstęp i oprac. Krystyna Czerni, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009
____________________________________________________________________________________


piątek, 5 sierpnia 2011

Wyczerpani oboje

Czułam się niekomfortowo czytając korespondencję Osieckiej i Przybory. To trochę tak, jak grzebać w cudzej szufladzie z bielizną, również tą brudnawą. Do tej pory nie jestem pewna, czy listy powinny ujrzeć światło dzienne. Sam Przybora uważał, że literatura polska ucierpiałaby bez ich publikacji, mnie jednak wydają się zbyt intymne. A skoro romans dwojga znamienitych tekściarzy pozostawał tajemnicą przez dziesiątki lat, może lepiej byłoby tego nie zmieniać?


Ale stało się, listy wydano. Trzeba zaznaczyć - wydano z pomysłem. W książce zamieszczono zdjęcia pocztówek, listów i krótkich wiadomości pisanych ręką Osieckiej i Przybory. Są też liczne fotografie obojga. To duża atrakcja dla fanów, a przy tym znak czasów (kto dzisiaj pisze jeszcze kartki?;). Co do samej treści korespondencji - zdecydowanie przydałaby się większa ingerencja redaktora, bo zbyt wiele tu niejasności. Luki znakomicie wypełnia tekst Grzegorza Sroczyńskiego w Wysokich Obcasach (WO nr 41/2010), który daje lepszy wgląd w sprawę.


Relację Osieckiej i Przybory trudno nazwać właściwie związkiem: ona przed wspólnym dłuższym byciem głównie uciekała, on miał żonę i dzieci. Kiedy w końcu zamieszkali razem, dopadła ich proza życia, a dokładnie odmienność charakterów. Znowu uniki Osieckiej, wzajemne pretensje, nieporozumienia. W sumie romans przyniósł obojgu więcej bólu niż szczęścia. Skorzystała na tym jedynie publiczność, jako że przeżycia zakochanych zaowocowały tekstami do piosenek m.in. Podła, Bez ciebie jestem tak smutny, Na całych jeziorach - ty, Mówiłam żartem.

Z jednej strony piękne wyznania miłości, jakich być może nie wymyśliłby literat tworzący fikcję, z drugiej - kronika nieszczęśliwej miłości. Ogólnie biorąc - smutna lektura.

__________________________________________________________________________________________

Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory listy na wyczerpanym papierze – ułożyła i opatrzyła przedmową i komentarzami Magda Umer, Wydawca Agora, Warszawa, 2010
__________________________________________________________________________________________