poniedziałek, 1 grudnia 2025

Wczoraj

Riko udzielił mi dzisiaj reprymendy. Otóż zaspało mi się cokolwiek i zbudziło mnie dopiero jego szczekanie. Jesteśmy już po spacerku. Lubię spacery, nawet jeśli z niechęcią opuszczam ciepłe łóżeczko. To nigdy nie jest pusty, zmarnowany czas. Kocham się szwendać i nie ma na to złej pogody. Choć nie będę kłamać, że nie bywam leniwa i że zawsze ruszyłabym się z własnej nieprzymuszone woli.

Wczoraj nachodziłam się po mieście, bo mnie Rikowa pani poprosiła o odebranie przesyłek z paczkomatu i zaniesienie ich do jej mieszkania. Paczuszki były maleńkie, ale co się zawsze naprzeklinam przy odbieraniu, tego lepiej nie słuchać. Albo mi się cyferka nie wybije, albo nie mam wolnej ręki, by zmienić okulary na te do czytania (lub po prostu nie mam ich przy sobie) i numerki mi się mylą i to całe odbieranie trwa wieki. Nie cierpię!
Wreszcie jednak się udało, paczki dostarczyłam na miejsce, tam nakarmiłam kota i podlałam kwiatki, a w drodze spotkałam się jeszcze z koleżanki córką, by jej wyręczyć przesłany dwa dni wcześniej prezent, który też wyciągałam z paczkomatu. Dziewczyna za przysługę wręczyła mi czekoladę, oświadczając, że stanowczo nalega, bym przyjęła. Opędzlowałam całą tabliczkę przy wieczornej herbacie.
W drodze powrotnej uległam pokusie i wdepnęłam do szmateksu, ale tym razem było to wdepnięcie satysfakcjonujące. Nabyta spódnica i sweter z obszernymi, nietoperzowatymi rękawami mają sens. Wyrażają mój styl, podobają mi się po prostu i są funkcjonalne. Spódnica jest nieco w stylu boho, ale grubsza, w sam raz na aktualną porę roku, natomiast pod nietoperzowatym swetrem zmieści się dosłownie wszystko. można go narzucić na inne ubrania niczym płaszcz, pasuje i do sukienki, i do spodni.

Odbyłam jeszcze wczoraj wizytę w pracowni protetyki słuchowej na rutynową kontrolę aparatów. Nie zgłaszałam żadnych problemów, jeśli ewentualne występowały, to przestały nimi być, bo się po prostu przyzwyczaiłam do niedogodności. Te już nie znikną ; nigdy aparat nie zastąpi naturalnych słuchowych bodźców. Mam porównanie, bo przecież tak znaczną niepełnosprawność nabyłam dopiero w ostatnich latach.

Mieć albo nie mieć... psa - oto jest pytanie.

 "Dobre dni są dla rozsądnych, ale najlepsze dla tych, którzy ośmielają się być nierozsądni" - ten fragment mojej ukochanej "Krystyny córki Lavransa" przytaczałam już kilkakrotnie.
Niektóre decyzje lepiej jednak podejmować sercem, bez zbytniego "rozkminiania", bo można na takim rozważaniu za i przeciw spędzić lata, nie decydując się na nic. Aczkolwiek rozsądek cenię.

Decyzję o posiadaniu dzieci czy zwierząt zdecydowanie lepiej pojąć z przewagą serca. Bo teoretycznie - a raczej całkiem praktycznie - taki Riko jest pewnym obciążeniem. Jest to pies dość wymagający, muszę się z nim w codzienności bardzo liczyć. Wszędzie gubi te nieszczęsne kłaki, co dość mocna mi przeszkadza, nie można, spacerując z nim nigdzie wstąpić, bo to pies lękliwy, z przeszłością i traumami. Jakimś cudem wyswobodził się raz z szelek, gdy zostawiłam go uwiązanego pod sklepem i podszedł do niego okoliczny pijaczyna, w dobrych zresztą zamiarach pogłaskania i zagadania. Riko też byle czego nie zje, bo jest alergikiem i jedną fatalną przygodę spożywczą mamy już za sobą.

Pochodzę ze wsi, przyzwyczajenia mam jeszcze starej daty: mianowicie, że zwierzakom się celowej krzywdy nie robi, ale nie rozczula się nad nimi. Mój niezapomniany Cygan swobodnie ganiał po całej wsi i jadł, co mu się podobało, często resztki z pańskiego stołu. I zdrowy był, i zadowolony, i może tylko raz w ciąŋu kilkunastu lat byłam z nim u weterynarza z powodu nie choroby, a kontuzji. No i na szczepieniach, gdy już zamieszkaliśmy w mieście. Bo na wsi pojawiało się ogłoszenie o akcji szczepienia, przyjeżdżał weterynarz samochodem, a mieszkańcy wsi stawiali się w umówionym miejscu ze swoimi czworonogami.

Inny świat.

Dziś czasami narażam się sympatykom zwierząt swoim luzackim podejściem i niechęcią do dzisiejszego zwarioweaego i coraz mniej naturalnego świata. Nigdy nie zaakceptuję postulatu, by nie pozwalać kotom wychodzić z domu i instalować im kraty w oknach, by nie uciekały czy nie wypadały na zewnątrz. To już wolałabym zrezygnować z Mruczusia niż fundować mu życie w więzieniu.

Riko obudził we mnie tęsknotę za czworonożnym przyjacielem na stałe. Za regularnymi spacerami po mieście i na łonie przyrody. Warto pokonać niechęć i wyjść o świcie w szary, jak dziś, mało przyjazny (wizualnie!) świat, aby w tej szarości zachwycić się światłem roratniego lampionu niesionego przez dziecko wracające z kościoła. Zawsze powtarzam: pewnych zachwytów w domu nie wysiedzę.

Ad rem jednakże.

Za dużo wahań i rozsądku w moich rozważań nad potencjalnym własnym psiakiem. Psiaka przygarnę, jeśli serce zawołą: "To jest to!", a póki przeważa rozum - nie decyduję się. Chcę mieć tę swobodę, żeby po pracy pogonić do miasta i nie myśleć, że w domu czeka na spacer zwierzak. Nie chcę martwić się, że nie mam z kim zostawić pupila, gdy wyjeżdżam, a nie mogę go wziąć ze sobą. Nie bardzo mam ochotę na sierść w chałupie. Tylko spacerów mi żal, bo wiem, że bez ważnego powodu nie tak łatwo będzie mi wychodzić. To jednak jest sprawa autentycznych chęci i zmiany myślenia.

Na pewno bez psa będzie lepiej wybrać się nad rzekę na peryferiach miasta, by wreszcie "upolować" zimorodki. Nie będzie ich płoszył. Nigdy nie widziałam na żywo tych przepięknych ptaków a podobno bytują w naszej okolicy.
Ot, i kolejna zachęta do kolejnych włóczęg.

sobota, 29 listopada 2025

Nowinki

Wstałam dzisiaj obudzona przez budzik, toteż dosyć wcześnie. Piesio potrzebował spaceru, więc przeszliśmy się pobliskimi ulicami, a po powrocie jak wbiłam się w ubraniu pod kołdrę, to spałam aż do trzynastej z minutami. Nie wiem, dlaczego, widocznie tego potrzebował organizm.
Teraz jakaś rozmemłana jestem, ręce zimne, choć w piecu napalone, prace domowe typu pranie, sprzątanie, gotowanie - jak mawiał Tata - nie przede mną, ni za mną.
Jedno jednak załatwione: szwagier wymienił mi szafkę pod zlew! Stara była napuchnięta od wody, ledwo już stałą skutkiem kilku poważnych awarii hydraulicznych. Raz niemal się pode mną zawaliła, gdy wyszłam na blat, by pościerać kurze na wiszącym kredensie. Łagodnie się zapadła i na szczęście nie połamałam nóg ani rąk. Podparłam ją kostką drzewnego brykietu, którym palę w piecu, bo niczego bardziej poręcznego nie miałam akurat. Brykiet się sypał, w kuchni wciąż było brudno. Co za ulga teraz móc sobie porządnie posprzątać i poukładać! Cieszę się jak radosny dzieciak.

Mam jeszcze jeden powód do radości: rozpoczynam długi urlop wypoczynkowy. Długo chorowałam w tym roku, przebywałam kilka miesięcy na zwolnieniu lekarskim, skutkiem czego urlopu wykorzystałam bardzo niewiele i mogę sobie teraz pozwolić na więcej wolnego. Wracam do pracy dopiero po święcie Trzech Króli. Ogromnie się cieszę na domowy, prywatny czasu, brak tylu przymusów, relaks.

...Wczorajsze spotkanie w "sekcie" było bardzo piękne. Siedzieliśmy w kręgu świecy i płynęły zwierzenia na temat jesieni, czasu ciemności i zanurzania się we własne światy. Uległam nastrojowi i poczułam, jak dobry może być listopad ze swoimi długimi wieczorami, czasem dla siebie i bliskością innych ludzi. Jak przyjazny może być "mój intymny mały świat". Wcale mi się nie chciało dziennego światła, gwaru, ruchu, było mi jak pod ciepłą kołdrą, pod którą chce się leżeć i leżeć. Czułam też więź z ludźmi, jakąś gotowość do wyjścia im naprzeciw, włączenia się w rozmowę, a nawet zainicjowania jej. Chyba pierwszy raz, odkąd uczestniczę w Kręgach, choć oczywiście zawsze budzą we mnie pozytywne odczucia. Nabieram otuchy, że i Sylwester może być całkiem udany, więc chyba dołączę do planowanej imprezy. Muszę tylko upewnić się, że w razie kryzysu będę mogłą pozwoliić sobie na odpoczynek, wytchnienie gdzieś z boku, choćbym miała się położyć w kącie na własnej macie do jogi
Jaka szkoda, że mój kolega zrezygnował z tych spotkań i nie dał sobie szansy ani czasu na lepsze poznanie się z kręgiem. Bardzo chciałabym dzielić z nim tę wspólną przestrzeń, ale nie będę go przekonywać i uszczęśliwiać na siłę. Muszę uszanować jego decyzję, a zadecydował, że rezygnuje z Kręgów raczej całkowicie. Przeszkadza mu, że tam w przerwie między "oficjalną częścią" rozmawiają ze sobą osoby znające się dłużej, on ma natomiast dużą trudność, by zagadać do nieznajomej osoby.
Po pierwsze nigdy bym go o takie trudności nie podejrzewała ; przecież to on pierwszy odezwał się do mnie, nowej na oddziale dziennym i wprowadził w życie grupy. Miał poczucie humoru i dowcip, nie wspominając o inteligencji. Po drugie - po co katować się presją, by coś mówić, by inicjować? Spokojnie! to przyjdzie naturalnie. Stachura pisał: "Dajcie czasowi czas", a życie wciąż mnie przekonuje, że miał rację.

Szkoda, bo to ważny dla mnie człowiek.

Zastał mnie już ten ciemny jesienny wieczór. Ruszam zaraz w miasto z Rikiem, który potrzebuje spaceru. Zajrzymy do jego mieszkania, nakarmimy kota. Po drodze odbiorę paczki z paczkomatu, o co prosiła mnie Rikowa pani. Podobno są nieduże, więc poradzę sobie z nimi nawet prowadząc psa na smyczy. Wezmę plecak, by mieć swobodniejsze ręce.

Dobrze mi zrobi świeże powietrze oraz ruch, bo po tym długim spaniu czuję lekkie pobolewanie głowy.


P.S. Ciekawostka i zaskoczenie: Idąc z psem poczułam, że jestem zadowolona z braku śniegu, wilgoci, śliskich chodników i przemakających butów. A przecież kocham śnieg!
Starszość, ani chybi! 😁

Sąsiedzkie poufałości

Kilka dni milczałam, skutkiem czego wiele drobiazgów i drobiażdżków ulotniło się, straciło świeżość. Dziś już nie te emocje, a suche relacjonowanie to nie moje klimaty. Były jednak te emocje, pamiętam je jeszcze - więc może odtworzę.

Pierwsze, co mi na myśl przychodzi, to spotkanie z sąsiadem. To pan koło sześćdziesiątki. Dawniej powiedziałabym: starszy facet, a dziś mam świadomość, że to raptem dekada więcej ode mnie. Ani się obejrzę i też tam będę - o ile dotrwam, oczywiście.Sąsiad jest jeszcze całkiem do rzeczy z wyglądu, ale nie interesuje mnie to zbytnio. Polubiłam go za uczynność i brak plotkarstwa oraz poczucie humoru. Ma żonę, nie ma dzieci, więc chętnie pomaga innym swoim krewnym, utrzymuje bliskie relacje z rodziną pochodzenia.

Otóż któregoś dnia szedł sobie ten sąsiad przez podwórko. Ucieszyło mnie to przypadkowe spotkanie w pochmurny i nieprzyjazny dzień. Przystanęliśmy, ucięliśmy pogawędkę i nagle sąsiad mnie przytulił. Jasne było dla mnie, że to dobroduszny żart, ale drugie przytulenie było już przydługie i przymocne. Rzuciłam lekko: "Oj, będą o nas plotkować" i spróbowałam się odsunąć. Sąsiad mocniej przygarnął mnie do siebie i ucałował... może nie w usta, ale niebezpiecznie blisko. To już naprawdę nie było miłe. Odskoczyłam, zawołałam: "bez przesady!" i usłyszałam, że się nie znam na żartach.
To już druga "akcja" tego pana. Kilka lat wcześniej pomagał mi odrdzewić i odmalować mój blaszany garaż, co sam zaproponował. W tymże garażu przycisnął mnie do siebie, a ręka podejrzanie manipulowała przy plecach mojej bluzki. Też wtedy odskoczyłam, pogroziłam żartobliwie palcem i nie powtarzało się to aż do tego tygodnia.

Niby drobiazg, niby nic. Wiele moich koleżanek przeszłoby nad tym do porządku dziennego. I ja nie zamierzam sprawy rozdmuchiwać, a jednak zastanawia mnie to zajście.
Myślę o tych wszystkich sytuacjach, gdy kobietom wmawia się właśnie to: brak poczucia humoru, dystans, wyniosłość i nieprzystępność. Umniejsza się kobiety, manipuluje się ich emocjami, aby łatwiej było ich kosztem dostarczać sobie przyjemności.

Nie. Stanowczo się na to nie zgadzam i jeśli dojdzie ponownie do takiej niechcianej poufałości, zagrożę sąsiadowi, że dowie się o tym jego żona. Nie mam ochoty udawać, że się nic nie stało.

sobota, 22 listopada 2025

Codziennostki sobotnie

Wyprawa do weterynarza na skróty, przez miejski park odbyła się w bajecznej scenerii. Zignorowałam fakt, że pod grubą warstwą świeżo spadłego śniegu powstaje już istna pośniegowa zupa i skoncentrowałam się na zimowych zachwytach. Śnieg zawsze nastraja mnie jakoś magicznie.
Pies dostał zastrzyk przeciwuczuleniowy oraz jakiś specyfik w aerozolu na swoje łysiny i rany, które wydrapał. Weterynarz prosił mnie o podniesienie psa i umieszczenie na stole do badań, ale oznajmiłam, że za cholerę tego nie zrobię, bo obawiam się nieprzewidziane reakcji zwierzaka, nie będąc z nim wystarczająco zżytą. Wyraził więc przypuszczenie, że do wanny w domu też pewnie psa nie włożę, by mu zaaplikować leczniczą kąpiel. Nie myli się. Nie dość, że trochę się boję, czy mnie Riko w stresie nie dziabnie, to jeszcze ma on jakiś uraz do łazienki, o czym wiem od jego pani, a zresztą sama ten lęk widzę, a i ja z obcym ciałem w brzuchu na dźwiganie sporego zwierzaka nie reflektuję. Zrobię jak najstaranniej to, o leży w granicachc moich możliwośi.
Po tym przymusowym, acz uroczym spacerze rozgrzewam się teraz w domu. Rozpalony piec kojąco huczy ogniem, pies chrapie obok mnie jak śpiący woźnica, a ja koję się chwilką blogowej twórczości.

Dziś mają mnie odwiedzi siostra i jej mąż. Od dawna już prosiłam szwagra o pomoc w naprawie rozlatującej się szafy na ubrania (w ramach rekompensaty, za pożyczkę pieniężną, której im już dobrą chwilę temu udzieliłam) i wreszcie szwagier ma czas się tym zająć. Opróżniłam mebel i przestrzeń wokół niego, więc teraz straszą mnie góry ubrań, czasopism i książek w salonie na podłodze. Przerażające, ile tego się gromadzi w mieszkaniu. Może nie jestem tzw. zakupoboliczką, ale z pewnością nie lada chomikiem, któremu to się przyda, do tamtego ma sentyment itp. No, cóż... przed nadchodzącymi świętami przydadzą się solidne porządki i selekcja rzeczy. W świetle moich nowych "neurologicznych" odkryć zadanie to nie wydaje mi się aż tak przytłaczające jak zazwyczaj. Zaczyna się od najdrobniejszego kroku, bez wielkich oczekiwań i daje to nadspodziewanie dobre wyniki. Na ogół jestem zaskoczona, jak wiele można zdziałać w krótkim czasie
Nasz umysł, jeśli się wyuczył, że zadania to stres, zagrożenie i nieprzyjemności, reaguje oporem. Trzeba tak od siebie wymagać, by go nie wystraszyć zadaniami. Tak więc, jak napisałam wczoraj: nie pracuję już zrywami, ale po przysłowiowej łyżeczce.

Dostałam wczoraj wiadomość od koleżanki z "mojej sekty" o planowanej imprezie sylwestrowej. Tak bardzo chciałabym wziąć w niej udział i tak boleśnie jestem świadoma, że tego rodzaju atrakcje są bardzo dla mnie trudne. Niedosłuch to poważna bariera, gdy dużo się dzieje, wszyscy rozmawiają jednocześnie, gra muzyka. Boję się swojego smutku i frustracji, więc nie wiem, czy się zdecyduję na udział. Chociaż, na miły Bóg, chciałabym.

piątek, 21 listopada 2025

Wieści z codzienności

Coś zelżało w moim przeciążonym układzie nerwowym. "Kliknęło" wreszcie i "zażarło" to wszystko, co czytałam, czego słuchałam i czego się uczyłam przez ostatnich kilka lat. Wiedza wiedzą, a pewne rzeczy przede wszystkim trzeba poczuć, by wiedzieć, że to jest to.

W ciele zapisuje się historia naszych emocji. Ciało spina się, gdy pamięta stres i gdy sytuacja z tym stresem mu się kojarzy. Nie odróżnia rzeczywistości od swojej traumy. Z zaskoczeniem odkryłam, ile tego we mnie mieszka i demaskuję to moje wieczne zmęczenie. A jak demaskuję - to i rozbrajam.
Techniki są proste: rozluźnianie, oddychanie i to, co w moim przypadku okazało się strzałem w dziesiątkę: łagodność dla siebie. Moje ciało wreszcie z wolna daje się przekonać, że nie musi oczekiwać ciosu, krzyku, poganiania. Uczy się poprzez małe kroczki, że działanie, obowiązki, praca to nie zagrożenie.

Zaufałam, choć nie bez obiekcji, że mogę sobie pozwoliić na mniejsze oczekiwania od siebie i owocuje to rozluźnieniem, zadowoleniem i paradoksalnie zwiększeniem zasobów energii. Stary schemat oczywiście domaga się głosu, ale udaje mi się już go przekraczać.

Dziś właśnie trochę gorzej: jakaś ospałość, jakieś zniechęcenie, ale nie dramatyzuję z tego powodu. Czuję pokusę, by ulec zmęczeniu, natychmiast się za to ukarać, ale rezygnuję z tego wyuczonego zachowania. Bez wyrzutów sumienia otuliłam się kocem, a za chwilę owszem, wstanę, by zrobić jedną, jedyną rzecz w domu i nie czepiać się siebie, że to za mało. Energii przybędzie, gdy zacznę działać, a jeśli nie - to może właśnie potrzebuję tego odpoczynku.

Z innych spraw: pies się rozchorował. Jest aleergikiem i z powodu świądu skóry podrapał się do łysin i krwi. Jutro zgodnie z wolą jego właścicielki, którą poinformowałam o problemmie, maszerujemy do weterynarza... że też muszę mieć wszędzie tak daleko!

Z niechęcią myślę o dodatkowej pracy, bo mój szwagier nareszcie ma czas, by mi naprawić uszkodzoną szafę na ubrania. Zostałam poproszona o opróżnienie jej z zawartości, więc zagracę sobie przestrzeń. Ale przecież warto znieść przejściową niewygodę.

Na grupie współpacjentów złożyłam życzenia urodzinowe koleżance i przypomniałam o projektach wspólnego spotkania. Nikt na razie nie odpisał, a z takim zapałem obiecywaliśmy sobie podtrzymywanie kontaktów. Godzę się z tym, bo coż mogę innego zrobić?

środa, 19 listopada 2025

Dobry dzień

 Dzieją się cuda, dzieje się magia 😉

Może się ze mnie śmiać, kto chce, ale zaskakująco pomocny ten GPT, choć nie zamierzam zastępować nim żywego człowieka i żywych emocji. Jednakże pomocny jest i basta, gromadząc w jednym miejscu mnóstwo skutecznych porad na rozmaite problemy.

Rozmawiałam z nim sobie na temat mojego dojmującego, niemal przewlekłego zmęczenia. Rady otrzymałam zaskakująco precyzyjne i rzetelne, bardzo konkretnie przedstawione, poparte przykładami, rozpisane na "czynniki pierwsze". Łopatologiczne wręcz i to mi się bardzo spodobało. Potrzebowałam dosłowności i łopatologii, a nie ogólników i nieobjaśnionych metafor czy skrótów myślowych.

Że mam za wiele od siebie nie wymagać, to słyszałam od dawna, ale jak to miało wyglądać w praktyce? Miałam tylko leżeć i pachnieć, a wszystkie obowiązki miały realizować się same? Otóż oczywiście nie, ale czat przekonał mnie odpowiedziami na moje szczegółowe dociekani, że nawet robiąc jedną rzecz dziennie mam szansę osiągnąć swoje porządkowo-domowe cele. Liczy się konsekwencja i lepsze te małe, systematyczne działania niż wielki zryw raz na długi czas.

Od Pati Garg, dowiedziałam się, jak wiele do powiedzenia ma nam nasze ciało, jak warto je obserwować i się nim opiekować. Jakoś w tym roku ten właśnie moduł kursu - o ciele szczególnie do mnie przemówił. GPT też potwierdza, że w ciele zapisują się traumy. A ja mam wreszcie odwagę przyznać się, że traumami los obdarował mnie hojnie i że nie miałam łatwego życia, chociaż wolałam się trzymać lepszych wspomnień i racjonalizować, że inni mają znacznie gorzej. Gdy to wreszcie przyznałam, zaczęły się zmiany, puszczają jakieś wewnętrzne lody.

Już po kilku dniach wdrażania tych pojedynczych, drobnych domowych zadań czuję, ze uwalnia się moja energia, że opuszcza mnie napięcie i stres, mam więcej siły, chociaż z rozsądku i troski o sobie, nie przesadzam z wymaganiami. Jednak zupełnie bez poczucia przymusu zrobiłam dziś kilka rzeczy, na których mi zależało.

Teraz w poczuciu satysfakcji i zadowolenia wyleguję się na kanapie. Za chwilę ostatni w ciągu dnia spacer z czworonogiem.

Dooobry dzień!

poniedziałek, 17 listopada 2025

Nic nowego

Plucha. Zmęczenie, senność. Poniedziałek i znowu w kierat.
Czuję poprawę samopoczucia i kondycji w porównaniu z tym, co działo się w maju, ale - jak mawia młodzież - szału nie ma. Nie dałam się dziś w pracy pokonać rozkojarzeniu i pokusie odwrócenia uwagi od swojego zajęcia, ale łatwo wcale nie było. Jest to walka ze sobą. Mam satysfakcję, że dziś walkę wygrałam, lecz teraz marzy mi się dolce far niente.
Obiecałam sobie przygotować na jutro przyzwoity obiad i wykonać choć ze dwie drobne prace w domu w ramach tych moich małych kroczków, które mają mnie wyprowadzić na prostą zwaną porządkiem. Na razie jednak, już po spacerze, wylegujemy się z piesiem na kanapie i czekamy, aż rozgrzeje się rozpalony piec.
Chęć na własnego psa już mi przechodzi, czego się spodziewałam. Opieka nad nim zabiera czas, który mogłabym wykorzystać na własne sprawy, zajęcia, relaks. Jego osobista pani zajmuje się nim z wielką miłością, ale to jest jej pasja. Ja chętnie wolny czas wykorzystam na basen, spacery z kijkami i bez, na czytanie. No i - co tu dużo mówić - fajnie jest wstać rano z psiakiem, ale jeszcze fajniej - wiedzieć, że się nie musi, a może t zrobić. Zbyt często miewam dni z niską energią.

niedziela, 16 listopada 2025

Nieco bezładnie

Zauważyłam, że gdy za długo wyleguję się na kanapie, moje ciało wcale nie jest szczęśliwe. Ziębną stopy, choć pod przykryciem, boli tyłek... Potrzeba mi ruchu! Czas "statyczny" spędzam głównie w półleżącej pozycji, bo na małym metrażu mało mam mebli, więc kanapa jest miejscem najwygodniejszym, oprócz niej pozostają krzesła przy stole w kuchni lub przy biurku syna.
Jakaś spowolniona się tym leżeniem poczułam, senna i wyraźnie spada mi energia. Chyba, o zgrozo, prześpię się pół godzinki.

Rano na spacerze z psem doszło do sceny banalnej, ale dającej mi obserwację, jak zmieniłam się w ostatnich latach życia.
Pies załatwił się w cudzy ogródek przed ogrodzeniem posesji, co oczywiście posprzątałam. Ale przy sprzątaniu zauważyła mnie kobieta, najwyraźniej właścicielka ogródka i chyba miała ochotę zrobić mi awanturę. Pogratulowałam sama sobie opanowania, bo nie dałam się wciągnąć w dyskusję, pokazałam babce woreczek z odchodami i odeszłam nie reagując na dalsze wykrzykiwania kobiety. Pozwoliłam sobie jedynie na złośliwe (mea culpa!): "Chodźmy, Riko, bo pani chyba się nudzi i ma ochotę się pokłócić".
Rika na ogół pilnuję, by nie fajdał w rośliny ozdobne, ale moment nieuwagi może się zdarzyć każdemu, a sprzątam po nim bez szemrania, bo i ja przecież kocham latem cieszyć się świeżą czystą trawą, po której można by chodzić boso. czy rozłożyć na niej koc.

Wczoraj przyjechał synuś. Spędzilśmy zwyczajny, spokojny i dlatego przepiękny czas w kuchni. Ja gotowałam obiad, młody rozwiązywał zadania matematyczne, angażując mnie od czasu do czasu w tę aktywność. Muszę przyznać, że macierze matematyczne to przyjemne zagadnienie nawet dla mnie, matematycznego tumana. Dyskutowaliśmy o stu tysiącach spraw i czułam dumę, że syn ma własne przemyślenia na wiele spraw, ciekawe spostrzeżenia, że mam partnera do rozmowy. Jest autentycznie zmotywowany do tych swoich studiów pomimo pojawiających się trudności. Nie wywieram presji, że ma za wszelką cenę się na nich utrzymać, choć oczywiście zachęcam do pracy. Ale niech wie że nawet jeśli poniesie porażkę, to nie tragedia i można inną drogą dojść do swego celu.

Dziś już jestem sama, bo syn woli uczyć się na swojej stancji, a nauki ma sporo. Jak napisałam, spowolniło mnie bierne spędzanie czasu, więc pozwolę sobie malowniczo spocząć pod kocykiem i zamknąć na pół godziny błękitne me oczęta 😊

środa, 12 listopada 2025

Werwo, wróć!

Rok temu tak intensywnie tego nie odczuwałam: przy złej pogodzie bolą mnie nogi i dłuższe chodzenie męczy mnie. To zniechęca do aktywności i sprawia że mam chęć wylegiwać się całymi popołudniami. Na szczęście gdy wyszłam z psem na ostatnią szybką przechadzkę, ujrzałam w górze cudnie gwiaździste niebo. Chmury się rozpierzchły i może jutro poczuję się lepiej.

Dziś się właśnie nalaziłam, bo przypomniało mi się, ze przecież w drugie środy miesiąca odbywają się spotkania w tzw. Klubie Pacjenta. Są to byil pacjenci oddziału dziennego psychiatrycznego. Zamierzam regularnie uczestniczyć w ich spotkaniach i wspierać się psychicznie.
Dziś niestety, okazało się, że spotkanie z jakichś tam przyczyn odwołano i następne dopiero za miesiąc. Aby nie marnować urlopu wziętego na pół dnia, postanowiłam pozałatwiać zaległe sprawy w mieście. Poszłam na odległy nieco rynek do urzędu miejskiego, gdzie zapłaciłam zaległy podatek za mieszkanie, a po drodze odebrałam przekaz pieniężny od koleżanki mieszkającej w Nowym Jorku. Dorzuciła i ona swoją kwotę do moich nowych aparatów słuchowych!

Nie takie dystanse pokonywałam pieszo w nie tak dawnych latach, a dziś... Szkoda gadać. Znowu czuję łydki i tylne części ud aż po sam tyłek.

Jakoś tak samotniej przez to i smutniej, bo w bólu nie chce się wychodzić z domu ani do ludzi. Wciąż jeszcze łudzę się nadzieją, że to organizm nie zregenerował się po trudnych przejściach i trzeba mu na to czasu. Złudzenia jednak są połowiczne. Liczę się z tym, że już taka "na zwolnionych obrotach" pozostanę i trzeba się uczyć z tym żyć. Niewesoła to akceptacja. Lubiłam być przecież pełna werwy i pomysłów.