Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prywatnie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prywatnie. Pokaż wszystkie posty

piątek, 8 kwietnia 2022

Impreza urodzinowa z prezencikami handmade

Końcem marca mój Syn obchodził szóste urodziny. Ponieważ przez ostatnie dwa lata nie miał żadnej imprezy zorganizowanej (pierwszy i drugi lockdown), a bardzo chciał choć raz mieć urodziny w sali zabaw, to się zmobilizowałam i zorganizowałam. Oczywiście impreza miała być zacna, a dostojny Jubilat miał nielimitowaną listę gości (oj głupia ja). Summa summarum przybyło 13 gości, z różnych kręgów. Część z przedszkola, część z rodziny, część z sąsiedztwa.

Tort zamówiłam w Piekarni Pod Telegrafem. Zamawiam tam od lat i nigdy się nie zawiodłam. Pyszne torty, przepięknie wykonane.


Jubilat nie widział tortu wcześniej i był autentycznie wzruszony :) 

No ale skoro to były urodziny po tak długiej przerwie, to matka-wariatka wpadła na szatański pomysł wydziergania każdemu z gości handmade'owego prezentu w podziękowaniu za przyjście. Ponieważ mój Syn bywał wcześniej na tego typu imprezach, wiedziałam, że jest praktykowany w tym gronie taki zwyczaj.

Na początek pomyślałam, że wydziergam pierogi (najszybciej i najprościej) i popakuję po kilka. Wydziergałam całkiem sporo i poszłam do mojej dziergającej sąsiadki aby pochwalić się koncepcją... (głupia ja!) Zostałam skrytykowana! Bo mało kolorowe! Powinno być pięknie, kolorowo, bo to przecież dzieci! 

Co racja to racja...

Ale jak sobie pomyślałam, co ja takiego kolorowego i pięknego robiłam kiedyś, to zdjęło mnie przerażenie! Ileż to pracy! (razy 13!!!)...

Ale co było robić!? Czas gonił, ambicja wrzeszczała (co? Ty nie dasz rady? TY?). No.... hmm...

Do biegu! Gotowa!? Start!!!  

W tydzień wydziergałam!!!

 Ale dziergałam absolutnie wszędzie i w każdych warunkach. W pekapie głównie, na zebraniach (za torebką ukryta), w poczekalni u lekarza, nocami w domu. Spałam po 4 godziny dziennie (ojjj...strasznie głupia ja...)





Widać, że część nie ma sera żółtego, ale brakło mi włóczki. Brakło mi tez czasu na to, żeby wydziergać rzodkiewki. Szkoda.




Nie zdążyłam  też zrobić napisu w stylu "Dziękuję". Trudno. Uważam, że jak na ten krótki czas i zawirowanie mocne w pracy, tudzież w życiu osobistym, zrobiłam max maksów.  

Impreza była udana i... posypały się zamówienia :)

Jedno się kończy, drugie będzie się dziergać. Kocham!

P.S. No i dzierganie w pekapie na czas świetnie zajmuje głowę. A o to chodziło także.

czwartek, 18 listopada 2021

Marzenia się spełnia

 Tak. Marzenia się nie spełniają. Marzenia się spełnia. Zwłaszcza te z dzieciństwa.

Urodziłam się w siermiężnych latach '70. Wszyscy mieliśmy jednakowe, siermiężne, zabawki i lalki- te do zabawy i te do ozdoby. 

Te do zabawy najczęściej wyglądały jak nieboskie stworzenia ;) moja prawie nie miała włosów i prawie zawsze była naga, ale była ukochana. I to ja ją tak urządziłam w swoich nieświadomych latach. 

Druga była przepiękna. Ruda w białej sukience w kwiatki. Było w niej coś tak idealnego, że nie chciałam się nią bawić. Do dziś wygląda tak, jakbym ja przed chwilą przyniosła ze sklepu.

Gdzieś w latach '80 pojawiły się wśród dziewczynek lalki Barbie...Były to jednostkowe przypadki. Takie Barbie jednorożce prawie.  No i przepadłam! Czegoś tak cudownego, idealnego i przepięknego nie widziałam nigdy wcześniej. Te przecudne blond włosy kręcone jak paciorki... Te usteczka...te oczy... te nogi... ta kibić... No marzenie...

Nigdy nie dostałam. Zawsze zazdrościłam. Potem, w latach "dorosłych" zawsze były pilniejsze wydatki (to przecież nie będę kupować lalek!). Potem kredyt na mieszkanie (no to tym bardziej nie będę kupować lalek!), potem przyszły skomplikowane sprawy rodzinne (to tym bardziej nie będę kupować lalek!). Ale zawsze, ile razy przechodziłam i gdzieś mi wpadła w oczy to serce biło mocniej. No ale one wtedy były dość drogie, a ja jako bibliotekarka nie zarabiałam kokosów (na kupowanie lalek!).

Ale zawsze w sercu wiedziałam, że KIEDYŚ  sobie kupię. Na bank. Niechby na sześćdziesiąte urodziny ale kupię. Gwoli jasności- nie chciałam podróbek. Wolałam raczej nie mieć, niż mieć coś, co nawet nie leżało obok.

No i "nadejszła wiekopomna chwiła" kiedy byłam trzydziestoczteroletnią kobietą. Poszłam na zakupy do Biedronki i zobaczyłam! Lalki Barbie po 9,99! LUDZIE! Pomyślałam, że podróba na bank. Obwąchałam opakowanie z prawa i lewa, z góry i na dół. No i wychodziło na to, że faktycznie są prawdziwe. Były dwie. Blondynka i szatynka.

Wzięłam obie!!!

Frunęłam na skrzydłach szczęścia do domu!!! Schowałam na dno szuflady i nie wyjmowałam przez tydzień ;) Fala wyrzutów sumienia mnie zalała, że stara a głupia ze mnie baba. Inne to w moim wieku w ciuchy inwestują, w kosmetyki, no ewentualnie willę z basenem i mercedesem, a ja w lalki Barbie ;)

Potem zaczęłam zauważać te lalki w SH. Nie mogłam przechodzić obok obojętnie... Musiałam ratować ;) Mam w sumie 11 lalek teraz... Wszystkie markowe, różnych ras i kolorów :)

I wiecie co? Cała szuflada jest zajęta, a ja jeśli zobaczę ładne ciuszki, buty, torebki to kupuję. A czasem sobie coś dziergnę dla nich. A co? Tak. Mam prawie 50 lat... i rozum świadomej kobiety, która zdanie innych co do swojego świra ma... głęboko. I wcale nie zamierzam przestać kupować. Nie zamierzam też przestać dla nich dziergać i szyć. Zamierzam jednak mieć w odwłoku to, co na ten temat myślą inni ;)

No i ostatnio dziergnęło mi się trzy sukienki:


Jak się między innymi dziś okazało, życie jest krótkie i mija bardzo szybko. Nie należy sobie odmawiać przyjemności. Jeśli nasze marzenia nikogo nie krzywdzą, nie są bór wie jak obciążające, to dlaczego nie. Carpe diem kochani. I miejcie w nosie co myślą inni, bo ich jest dużo i każdy mówi co innego.

Kiedyś wydziergałam też ubranka dla Przedszkola mojego Syna. Służą do zajęć nauki j. angielskiego, a także zajęć sensorycznych:


 





Smutna informacja

 Wczoraj wieczorem odeszła Ania...


Prawdopodobnie na C-19. Bardzo mi Jej żal. To osoba tak bardzo pozytywna i tak bardzo ciepła i optymistyczna, mimo wielu, naprawdę bardzo wielu, przeciwności życia. Obserwowałam Ją wszędzie gdzie tylko to było możliwe. Czasem pisałyśmy ze sobą na messengerze... Marcin przekazał tę smutną informację dziś na FB inspirow.anki...

Na pewno znaliście Przystanek Kłodzko i Inspirow.ankę....

Aniu! Tego nie robi się kotu!!!

Mamo Ludmiło, Marcinie, przyjmijcie wyrazy najszczerszego współczucia... Ania była tak kolorowa, że czarno-białe zdjęcie nie wchodzi w grę...

środa, 17 listopada 2021

Uff...

 Wieki mnie nie było... Bardzo dużo się dzieje dookoła i niekoniecznie są to rzeczy fajne. Konkretnie są właśnie niezbyt fajne.

Dziergam trochę, ale nie mam czasu i ochoty na fotografowanie.

Zniechęcenie. To jest najlepsze słowo, które określa mnie dzisiaj.

Jestem obecnie na kwarantannie, mam zatem czas. Kończę zaległe projekty, mam możliwość, nocami, wreszcie jakoś pomyśleć. A jest o czym, uwierzcie.

Zatem bardzo Was przepraszam za moje milczenie. Powolutku postaram się wychodzić "do ludzi". W sensie oczywiście czysto blogowym. Areszt domowy pozwala tylko na takie. 

Pofotografuję może.

Moja sytuacja rodzinna jest teraz bardzo skomplikowana. Choroby, o których nam się nawet nie śniło, napięta sytuacja wokół, praca, która weszła nam do domu i nie chce odpuścić... Zatem na zasadzie "kup pan kozę", dołączyła do nas Fifi Demolka.


 
Fifi nijak nie idzie zrobić normalnego zdjęcia. Nie dość, że jest czarna, to jest żywą iskierką. Jak już żywcem nic się nie dzieje, to kręci młynki. Nie ma nudy :) ale dzięki Niej jeszcze wszyscy nie zwariowaliśmy. Fifi, nazywana Fifką (lubi zjadać pety z chodnika! Ludzie, jak jej tego oduczyc!?) jest kundelkiem, ale gdzieś, kiedyś jej przodkiem był rodowodowy sznaucer miniaturowy. Dawno i nieprawda ;) ale coś na rzeczy jest bo Fifcia jest kobietą z brodą ;) Ma teraz niespełna cztery miesiące, dołączyła do nas 3 października. Jest szorstkowłosa.


Szturmem zawojowała nasze serca. Gorzej z kotami... Mamy teraz wojny podjazdowe i ...nie ma nudy :) Nie ma też porządku w domu ;) Cóż.
 
Co do dziergania, to w domu nie mam szans. Praca z dojazdami, Dziecko, Zwierzęta i Tato z demencją, skutecznie zajmują mi czas. Jak wszyscy pójdą spać, ja przypominam już zombie. Jedyne na co mnie wtedy stać to rozwieszenie prania i posprawdzanie czy wszystko jest powyłączane. Dzień zaczynam o 4:30. Dziergam w pekapie.


I najważniejsza rzecz, o której zapomniałam już dawno. Ja. W tym całym szaleństwie gdzieś się zgubiłam. Dalej jestem ja-matka, ja-córka, ja-żona, ja-pracownik. A nie ma mnie-mnie. Dopiero jak przestałam dziergać, w natłoku spraw, zorientowałam się jak ważnym elementem w moim życiu było właśnie ono. Dlatego, jak zobaczyłam ten kubek w Pepco, stwierdziłam,że muszę go mieć.
 
 


Muszę siebie odnaleźć. Jeszcze nie teraz. To jest plan na przyszłą jesień najwcześniej.

Dalej remontuję Chatę w Kju. Dół już jest praktycznie ogarnięty. Na górze jest jeden malutki pokoik i dwa małe strychy. Pokoik jest już po remoncie i jest prawie umeblowany. Ze strychów, jak Bór da, zimą powstaną dwa pokoje. Do ogarnięcia zostanie klatka schodowa i elewacja zewnętrzna. Marzy mi sie taras, ale czasy idą takie, że boję się marzyć. Zobaczymy. Nie planuję- carpe diem. Uda się, to fajnie.

Trzymajcie się Kochani i do następnego!



wtorek, 15 czerwca 2021

Zaległości...

 Jak chcecie w sobie zabić pasję do dziergania to zacznijcie dziergać za pieniądze... U mnie to działa na pasję jak brom na nie powiem co.

Remont w części najbardziej męczącej się już skończył. Teraz czekamy na izolację poddasza i zrobienie dwóch dodatkowych pokoi. Ceny materiałów budowlanych oszalały! Zresztą w tym roku mało co nie oszalało więc co się dziwić budowlance. W każdym razie w Kju można by było już zamieszkać na stałe gdyby się uprzeć. My jednak pozostaniemy na wyjazdach weekendowych, a w Kju mieszkają moi rodzice. Logistycznie odległość od pracy byłaby zbyt męcząca więc dozór w Kju jest, a i my na weekendy wbijamy, a to trawę pokosić, a to znów przynieść, wynieść, pozamiatać ;) No i zaopiekować się, było nie było, wiekowymi ludźmi. Choć tak naprawdę nauczyłam się zbyt wielu rzeczy nie planować i zbytnio nie zarzekać, bo demencja już niestety puka do drzwi bardzo ochoczo i różnie to może jeszcze być. Myślę o tym z prawdziwą obawą... Już zdarza się im czasem tworzyć takie opowieści, że skóra cierpnie... Cóż, jednak będę twierdzić, że starość Panu Bogu nie wyszła, choć zdeklarowani "coponiektórzy" będą pewnie polemizować, że z Bogiem się nie dyskutuje i decyzji Boga się nie podważa. Owszem ale swoje zdanie trzeba mieć- moje jest właśnie takie.

No ale nie samym remontem i lockdownem żyje człowiek ;) Choć do pracy pomykam już na cały zegar od środka trzeciej fali. Ogólnie czuję się jednak jakaś taka...zniechęcona. Do wszystkiego, nie tylko do dziergania. Gdzieś jakiś "niechcemiś" u mnie zamieszkał... Dziergać nie, czytać nie, gotować nie, sprzątać też najchętniej nie... 

Chodziłabym. Najchętniej na olbrzymie dystanse. Tak pójść w długą i nawet się nie obejrzeć. Przed siebie. W lockdownach przybrałam 7 kilo!!! Ważę tyle ile w dniu porodu... dramat!!! Ale to nie tylko nadwaga mną kieruje. Ot po prostu pojechać, ściskając w ręku kamyk zielony. Objechać świat dookoła i wrócić. Tylko poważnie się zastanawiam czy chciałabym wrócić do swojego życia... Tak...ona też puka do moich drzwi...pani na "D"... I dlatego chyba muszę ją wychodzić...

Póki co jadę z moim synem do Piwnicznej od 12 lipca na tydzień. Zabierają mnie koleżanki. Będziemy "wychadzać", a co z tych "wychodzeń" wyjdzie? Może wyjście z paru bardzo ciężkich sytuacji... Może wychodzę wreszcie pewną decyzję? Kto wie ile osób tak naprawdę zamieszka kiedyś w Kju...Osiągnęłam już w życiu taki etap zamętu, że uratować mnie może tylko śmierć własna ;) Ale nic z tych rzeczy. Jeszcze pożyję...

No ale wróćmy do "adremu", wszak to blog robótkowy, a nie miejsce na narzekania ;)

Wydziergałam na zamówienie pewnego pięciolatka :) Baktus, podobny jak kiedyś dla Syna:




Oraz drugi na zamówienie pani z przedszkola ;) Czyli pani przedszkolanki :)



I obie zusamen do kupy aby unaocznić skalę wielkości



Nie pomierzyłam ich, bo rozeszły się chwilę po tych fotografiach, wręcz fotografowane były przy odbierających.

Jeszcze tylko oddam książkę do druku i w drogę. Aby zapomnieć o wszystkim, a w szczególności o niej. Bo chyba ona ma wielki wpływ na moje samopoczucie... Spisywałam wspomnienia zesłańców z Kazachstanu i Kołymy. Dramat i ludzkie tragedie towarzyszyły mi przez ostatnie lata non stop.... Odchorować muszę...


czwartek, 31 grudnia 2020

Ostatnie prace, podsumowanie i życzenia

 Nigdy nie sądziłam, że to powiem ale...chyba lubię wyzwania. 

Pojawiło się kolejne zamówienie. Najpierw ogarnęło mnie totalne przerażenie! Czapki nie dziergałam nigdy! A tym bardziej kompletu dla niemowlaka...

Czapka  miała być z gatunku "zwyklak" dla Mamy maluszka. Poprzednia już leciwa, a nowych takich już nie kupi. No to powstała, dziergałam ją na tzw intuicję kobiecą. Za nic nie potrafiłam rozliczyć początkowych oczek... Ale wyszła idealna! I Mamie maluszka jest w niej cudownie! Czego nie mogłam powiedzieć o sobie jak ją przymierzałam na wielkość ;)


Naoglądałam się przy tym filmików na YT od groma. I na jednym pani mówiła: nabierz 60 oczek. Na drugim: nabierz 96 oczek. Na trzecim (czapka dziergana na skos) nabierz 40 oczek... Metodą na ślepo nabrałam 88, bo skończyła się nitka dodatkowa. I w punkt! Bo 88 było idealnie. Dziergana z włóczki Merino.

Następny był komplecik dla Jej Synka. Tu z pomocą przyszła LaPanda (czapeczka) i Wełniany Grajdołek (rękawiczki). Nie byłabym sobą gdybym czegoś nie pozmieniała. Ale wyszło!


Również włóczka Merino

No i rok się był prawie skończył... Jaki był? Wszędzie wszyscy krzyczą, że najgorszy. Ja też początkowo porwałam się tej tragicznej retoryce ale potem pomyślałam, policzyłam i wyszło mi, że całkiem całkiem. A nawet nie najgorszy był to rok. Może nawet dobry był....

A dlaczego? Otóż:

  • 12 wydzierganych chust szydełkiem,
  •  ponad 100 uszytych maseczek,
  •  8 szydełkowych podkładek na stół do Kju,
  •  6 wymienionych okien w Kju, w tym 4 tarasowe,
  •  4 pary niemowlęcych bucików na drutach,
  •  2 czapki na drutach,
  •  para rękawiczek na drutach,
  •  1 domek drewniany dla Synka,
  • 1 huśtawka ogrodowa do Kju, drewniana
  • nowe meble w łazience,
  • nowe meble w "gabinecie",
  • nowe łóżko dla Synka
  • remont w kuchni- zamontowanie zmywarki i przeróbka mebli.

Ponadto był to rok spędzony z rodziną. BEZ rozwodu, BEZ wyrzucania nikogo/niczego przez okno. BEZ skakania z nadmiaru rodzinnego szczęścia z balkonu. SUKCES! Bo niejednokrotnie aż się prosiło ;)

No i BEZ koronawirusa. Chyba, że nie wiemy, bo był skąpoobjawowy. Coś nas tam troszkę toczyło ale nienachalnie więc pewności 100 procentowej nie ma.

Był to rok, który dał w cztery litery okrutnie ale dał też bezcenny dar- CZAS. 

Czas z rodziną, czas strachu, czas niepewności, czas pustki i wypełnienia. Czas, który widziany jest dopiero z perspektywy (czasu;)). Dziwny czas. Bezcenny czas. 

Czy twórczy? To już zależy od każdego osobiście. Dla mnie tak. I tego WAM życzę. CZASU. Wykorzystajcie go mądrze.

Do następnego! (oby!)


P.S. Dla niewtajemniczonych: Kju, to odziedziczona przeze mnie działka z domem po Babci. Nie mieszkam tam więc jest to głównie zachwaszczona działka i zaniedbany dom. Do czasu. Tak- tego czasu- bo właśnie zaczęłam ten stan rzeczy zmieniać... Kiedyś będzie tam Kew Gardens ;) teraz jest tam po prostu Kju.

poniedziałek, 28 września 2020

Nowy DOM(ek)

 

W naszym mieszkaniu rewolucja.

W Chacie w Kju rewolucja.

Jednym słowem Chaos. Na początku zwykł bywać ale potem ponoć zapanuje ład i wieczna szczęśliwość ;)

Oprócz totalnej demolki i generalnej zmiany dekoracji, która jest spełnieniem MOICH marzeń, zdarza mi się również spełniać marzenie INNYCH ;)

Na przykład marzenia o DOMU.

"Mamusiu, zbudujesz mi DOM" "Zbuduję Synku, najpiękniejszy na jaki mnie stać" ...

Prezentowane niżej zdjęcie jest placem budowy, bo dekoracje są w trakcie. Możliwe, że pojawią się dopiero w przyszłym roku, bo muszę się teraz skupić na tzw "prawdziwym życiu".


 


Jest mały ale matka do środka wejdzie i się nawet bez problemu wyprostuje ;) Ojciec w 90%. Ale wszak nie dla nas to cudo, a dla naszego Skarba. A Skarb zachwycony!

"Mamusiu, a ten DOM jest całkowicie MÓJ?"

"Tak Kochanie"

"I mogę tu zapraszać PRZYJACIÓŁ?"

"Tak Słonko"

I Przyjaciele na plac budowy przybyli :)

W związku z wizytą demolka jakby większa ;)

Jest dobrze.


środa, 16 września 2020

Zmiany.

Podobno największe rewolucje zaczynają się od pierwszej decyzji, potem już jakoś leci.

Dorosłam do zmian.

Dojrzewam do rewolucji.

Moje dotychczasowe życie to pasmo jakichś tam sukcesów zakończonych najczęściej spektakularnym upadkiem. Dla jednych kobieta sukcesu, dla innych przykład jak się nie powinno. Z jednej strony przykład kobiety spełnionej,  z drugiej..."kobieto, a cóżeś ty najlepszego zrobiła". Zawieszona pomiędzy "pomagaj, bo tak trzeba", a zwykłym "znowu cie wy...li".

Problem leży zazwyczaj w tym, którzy ludzie stoją po której stronie. Jeżeli bliscy wspierają, a wrogowie krytykują- jesteś w raju. Nie zawsze tak jest. Można nawet powiedzieć, że zwykle jest inaczej.

Brak akceptacji można w bardzo łatwy sposób przykryć nowym zakupem. Ot, chandra, mała melancholia idziesz do sklepu, ciuch, pierdółka i humor lepszy. Jedna rzecz jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Druga, piąta, dziesiąta, pięćsetna...gdzieś mija się magiczną granicę dobrego smaku.

Ta narodowa kwarantanna to nie był do końca taki głupi pomysł i nie chodzi mi o wirusa, czy jest czy go nie ma. Historia to oceni. NAM został podarowany czas, żeby się zatrzymać i przyjrzeć się swojemu życiu nieco z boku, choć ze środka. Z epicentrum centrum. Ze środka strachu swojego serca. Skatalogować obawy. Zweryfikować marzenia. Chłodno ocenić fakty.

Daj Boże (dla wierzących) jeśli konstatacja wyszła in plus. NIEDEJBUK (dla pesymistów) jeśli inaczej.

Z obserwacji wynikło mi, że ludzie po kwarantannie zaczęli się zachowywać bardziej radykalnie. Nie chodzi o poglądy (choć w tym też). Nagle wszyscy zapragnęli wyjechać nad polskie morze! Potem w góry! Stwierdzając, że wszędzie jest ścisk, rzucili wszystko by pojechać w Bieszczady!W efekcie wszędzie dzikie tłumy.

Wiem jakie były motywacje takiego stanu rzeczy. Ludzie pochłonięci przez kierat dom-praca-dom, nagle stwierdzili, że kurcze! Przez tyle lat tylko się dorabialiśmy i dorabialiśmy, powiększając majątek, a kiedyśmy ostatnio gdzieś pojechali? W podstawówce! A może na studiach? A tu sześćdziesiątka na karku. Zanim umrę chciałbym/chciałabym jeszcze...

Jedni jak tylko pozwoliły władze państwowe pobiegli złożyć papiery rozwodowe. Inni, dawno samotni, zapragnęli zmienić ten smutny stan rzeczy. Nie nam oceniać- nie my ich życiem żyjemy.

Ja nie należałam do ww grup. Jako karna osoba najpierw grzecznie spędzałam czas w domu, nie wychodząc bez potrzeby. Potem wyjść musiałam. Potem przyszły wakacje i sama nie wiedziałam co z tym fantem zrobić. Jak to w takich sytuacjach bywa gros tytanicznej pracy odwaliła psychika. Blokowana za dnia wystrzeliła gejzerem w nocy. W snach...

Sny doprowadzą mnie kiedyś do rewolucji. Póki co pora skupić się na zmianach. 

Obrosłam rzeczami. Wiem czym to było podyktowane, podświadomość mi podpowiedziała. Jak zwykle miała rację więc bez dyskusji wzięłam się za wyrzucanie, darowanie, dzielenie się. Trzecia bogata zbiórka wielkich gabarytów przed nami. Kosze PCK, czy innych firm, w które nie wnikam, połykają zawartość szaf na wypadek, że może kiedyś schudnę. Sprzęty kuchenne schodzą na pniu. Dziś np pozbyłam się odkurzacza ;) Kiedyś ekspresu do kawy. Radio poszło w prezencie dla starszej cioci. Z ręczników ucieszyło się schronisko dla bezdomnych zwierząt. Książki ubogacają biblioteki i półki bookcrossingu.

Kiedyś, parę lat temu kupiłam sobie książkę "Magia sprzątania" Marie Kondo. O raaaany! To było odkrycie i mega power! Ale nie było czasu. Potem była kwarantanna, był czas ale był strach. A potem przyszła radykalizacja. Kurczę! Przez tyle lat dawałam sobie różne rzeczy wmawiać wierząc jak bardzo wielkim prochem marnym jestem. Zapychałam podświadomość radością z rzeczy materialnych aż w końcu zauważyłam, że one mnie duszą. Pora otworzyć okno i wpuścić świeże powietrze. 

Zapragnęłam minimalizmu.

Kapsułkowej szafy. Dobrej kawy. Remontu.

Nieco mnie pochłonęło to fakt. I jeszcze mi trochę zejdzie choć jestem prawie na finiszu.

Wyrzucam, daruję, dzielę się.

I remontuję Chatę w Kju.



Pierwszych rzeczy pozbywać się było trudno. Teraz z każdą następną czuję radość w sercu. Marie miała rację. Anna Mularczyk-Meyer też. Namiętnie słucham Jej vlogów

Tylko nic nie dziergam...

Dajcie mi trochę czasu...

sobota, 18 kwietnia 2020

Urodziny, urodziny, miejsce na piknik i zaległości.

Styczeń, luty i marzec  obfitują u nas w uroczystości. O ile do początku marca jeszcze odbywaliśmy je bez przeszkód, to ostatni, najmłodszy, załapał się na kwarantannę. I weź tu człowieku wytłumacz, że koledzy nie przyjdą, że Babcie i Dziadkowie też nie przyjdą.
Że tortu nie będzie, bo matka nie umie.
Wrrróć! Umie.
Tort jak tort, ale placek z masą mascarpone wyszedł. Serduszko z Pepco z Walentynek, do tego filcowe kwiatki i czwórka z taśmy ozdobnej z pasmanterii (bo czego, jak czego ale tego w domu nie brakuje).
Jest? Jest. Dziecko zachwycone ;)
Z kolegami na messengerze, z Dziadkami przez telefon. Impreza na 100 fajerek. Nawet na przedszkolnym FB został uwieczniony.

O tempora, o mores... (w duszy matki jednakoż zawyło)



W Kju oprócz altany, którą zrobiliśmy prawie 5 lat temu, przybyła huśtawka. Tylko jeździć tam nie można, nad czym ubolewam. Tzn jeździmy tam czasem pobiegać po podwórku, bo w domu są zamknięci Dziadkowie. Obawa, żeby im czegoś nie przywieź jest straszna. Zatem ogłaszamy, że jedziemy się przewietrzyć, oni wtedy zamykają się  w domu. Koszmar. Ale takie są układy. Ja bardzo serio traktuję izolację i chyba bym sobie nie wybaczyła gdybym niechcący i nieświadomie im coś zawlokła. O ile Mama traktuje to ze zrozumieniem, to Tatowi zrozumieć to trudno dlatego byliśmy tam dopiero 3 razy. Muszę jednak znaleźć złoty środek- mam czterolatka, którego w bloku bez balkonu nie da się trzymać bez przerwy miesiąc. Lasy zamknięte, parki też, a po ulicach chodzić głupio i niebezpiecznie.

 O tempora, o mores... (w duszy Rodziców i córki zawyło niejednokrotnie, co niestety było przeze mnie słyszalne i bolało, a czterolatek już nie pyta czy Babcia otworzy-on już to wie)


 No i koty. Koty! W izolacji od 11 lat! Chryste ja dopiero teraz zrozumiałam jakie życie im zafundowałam!


 Może mi to kiedyś wybaczą :)

I jeszcze zaległości virusowe (grrr...)


Powyżej dla Teściowej, poniżej dla Koleżanki


I tak życie sobie płynie... choć:

;)

poniedziałek, 25 listopada 2019

Koronka teneryfowa i gwiazdka do Nieba...

Zawsze chciałam się jej nauczyć i nie wiedzieć czemu wydawała mi się tak strasznie skomplikowana. Okazała się być całkiem, całkiem.


Już jakiś czas temu ją zrobiłam, ale coś długo schodzi mi publikowanie na blogu. Źle.

Dziś wyjątkowo źle... Tę koronkę dedykuję Marzence, mojej przyjaciółce, która dziś właśnie postanowiła opuścić nas w tej ziemskiej wędrówce...
Marzenko! To dla Ciebie Słonko...


Do zobaczenia, Kochana, gdzieś Tam... w lepszym świecie...

wtorek, 24 listopada 2015

Niespodzianka :)

Całkiem niespodziewanie do naszego Pippidu zawitał Gość. A właściwie Goście ( w liczbie 3).
Nie byle skąd bo z samej Stolicy!
Specjalnie do mnie przyjechali!...



Moje serce rozpłynęło się ze wzruszenia... 
Spędziliśmy naprawdę bardzo miły dzień!!! 


Gadaliśmy, gadaliśmy...


Troszkę pospacerowaliśmy. Posiedzieliśmy w knajpie na Starym Mieście...


I dostałam Dar!... Specjalnie dla mnie uczyniony!...


Już wiecie kto mnie odwiedził???


Tak! Apolch z Rodziną! Szalona kobieta!!!

Aniu! Nikt już od bardzo dawna nie zrobił niczego tylko dla mnie... 
A Wy kochani przyjechaliście specjalnie! Uszyłaś Dar specjalnie...
I jak tu nie kochać życia?...
Siostro ma od serca! DZIĘKUJĘ!!!

wtorek, 29 września 2015

Garść informacji.

Nie ma mnie.
Sprawy się nieco pokomplikowały, ale idą ku dobremu.
Przesiadłam się z Pendolino do drezyny i zupełnie niespodziewanie znalazłam się na urlopie dla poratowania zdrowia. Był szpital, ale są tez dobre wiadomości. Niestety z powodu mojego pobytu w szpitalu przegapiłam termin nadsyłania prac na konkurs DMC w Łodzi. French Filigree niestety nie będzie gościł na wystawie... Z jednej strony szkoda, a z drugiej... może tak będzie lepiej.
Coś tam dziergam, ale... cóż, nie przypuszczałam, że jak człowiek ma cały dzień do dyspozycji to ma tak mało czasu dla siebie ;) tzn czasu dla przyjemności.
W niedzielę zostałam ciocią babcią :) Adaś pojawił się na świecie 3 tygodnie przed terminem! Niestety ze względów zdrowotnych nie będę go mogła zobaczyć inaczej niż przez zdjęcia. Adaś daleko mieszka.
Dzieją się rzeczy nieciekawe, ale dzieją się też te dobre. Tymczasowo złych jest więcej, ale będzie ok.
Obiecuję, że w swoim czasie dowiecie się więcej ale póki co nie chce pisać nic więcej.
Mam nadzieje, że niedługo wrócę z wytworkami rak własnych. Trochę do nich tęsknię :)

Witam nowa obserwatorkę!

Tymczasem nieco staroci w ilości hurtowej na jednym zdjęciu :)


I koty. Koty są super!


Chyba muszę zakupić większe fotele do kuchni ;)

Do następnego!

sobota, 27 grudnia 2014

HAED cz. 10

Coś tam przybywa...


Ten haft jest dziergany głównie w podróży.. "na" i "z" pogrzebów najbliższych...
Będzie takim memorandum.
Będzie jeszcze cenniejszy przez to...
A może sam też stanie się zapisem testamentowym dla Kogoś.
Kto wie?...

U nas w tym roku powstała tylko jedna świąteczna dekoracja. Robi za choinkę i świąteczny zapach w jednym:


Teraz jest już ich dwa razy tyle.


I jeszcze grudniowe koty:


Dziękuję za wszystkie cieple słowa pod poprzednim postem. Pomagają.

A! U nas dopiero wczoraj spadł pierwszy śnieg.
Tyle, że ja nigdy nie należałam do wielbicieli tego typu dekoracji :)
Czekam na lato i słoneczne wakacje w ciepłych krajach :)