Pokazywanie postów oznaczonych etykietą różne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą różne. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 12 grudnia 2022

Figurkowy Karnawał Blogowy #100


Osiem lat- niecałe, ale blisko. W życiu nie sądziłem, kiedy zaczynałem FKB, skopiowany od nieodżałowanego Borejki, że przetrwa tyle czasu i rozmaitych zawirowań. Jakoś jednak przetrwał i nie zginął, choć parę razy było blisko. Kiedy Gonzo przypomniał mi o nadchodzącej okrągłej cyferce jednego byłem pewny, nie będzie nic o malowaniu- po prostu obecnie nie jestem w stanie malować. Dość długo zastanawiałem się nad jakimś ciekawym tematem, w końcu do mnie dotarło. nic lepszego niż klamrę spinającą wydania 1-100 raczej nie wymyślę. Skoro więc początkiem było "Nasze początki figurkowo-bitewne). niech setnym wpisem, będzie coś o osobistej Next big Thing"

Moje obecne działania wargamingowe skupiają się zresztą mocno na myśleniu o tym w co bym pograł i co bym chętnie pomalował. Pozwoliłem sobie wobec tego zrobić krótką listę tego co mi w ostatnich miesiącch zajmowało lub zajmuje myśli. Kolejność przypadkowa...

Oathmark- nadal mam wielką ochotę w to pograć przemawiają do mnie i opisy bitew i mechanika i tworzenie i rozwój królestwa , a także figurki wydawcy. Niestety w mojej grupce chyba tylko ja mam na to ochotę

Star Wars: Legions- tutaj pewne działania są już poczynione- starter sojuszu Separatystów kupiony i nawet w niewielkiej części pomalowany dzięki uprzejmości mojego brata Jako że w SWL w mojej grupce się gra, jest szansa, że i ja poturlam kostkami i porobi roger roger paszczowo;)

A Song of Fire and Ice- początkowo zarzekałem się, że nie, ale po poczytaniu recenzji i  przypomnieniu sobie serialu, doszło do mnie, że jednak tak- Waham się jeszcze pomiędzy przybraniem czerni i zaprzyjaźnieniem się z olbrzymami, ale w końcu podejmę jakąś decyzję.

Old World- cholera wie kiedy i w jakiej formie się to w końcu ukaże- niemniej jednak mam nadzieję, że będzie fajne i że będzie w miarę szybko.

Black Seas- tęsknię do prowadzonych w wyobraźni akcji rodem z Master and Commander. niemniej jednak stopień skomplikowania montażu żaglowców uniemożliwia  teraz bawienie się w stocznięstoczni. Przynajmniej stronę mam wybraną-  Vive L'Empereur.

i na koniec jeszcze cos polskiego: Bogowie Wojny: Togo. Fascynuje mnie morski wyścig zbrojeń przełomu XIX i XX wieku, gdy zdarzało  się, że całe serie wielkich okrętów były przestarzałe już  w momencie nadawania nazwy okrętowi prototypowemu. Na razie swoją  fascynację pogłębiam bawiąc się w Ultimate admiral: dreadnought na PC... 

Ciekawe jak z Waszymi planami na przyszłość.

 



piątek, 19 czerwca 2020

Pół roku poza światem

dokładnie pół roku temu, 19 grudnia, przydarzyło mi się coś, czego nikomu nieżyczę cięż
ki udar niedokrwienny,ze szpitala wyszedłem wyszedłem miesiac temu z niewladną lewą stroną ciala Na szczęście powolutku i z dużym trudem wracam do zdrowia dzięki rehabilitacji zaczalem nawet trochę chodzic, gorzej z ręką, ale z czasem może i ona wróci do jakiej takiej sprawności niestety, malowanie chwilowo odpada,ale jestem dobrej myśli 

sobota, 6 października 2018

"Minidremel" za minipieniądze

Dremel to jedno z najfajniejszych narzędzi w warsztacie modelarza. Wyposażony w dziesiątki końcówek pozwala szybko i relatywnie łatwo wykonywać rozmaite prace, które są mocno kłopotliwe bez tego narzędzia. Dremel jednak ma i swoje wady. Po pierwsze, jest stosunkowo drogi. Po drugie, nawet wersja mini, przeznaczona do prac precyzyjnych i wyposażona w wałek giętki, taka jakiej używam, jest relatywnie niewygodna i jednak zbyt duża do prac związanych ze szlifowaniem czy polerowaniem części figurek. Idealnie nadaje się do robienia elementów makiet, prac nad dużymi modelami i podobnych zadań, jednak przy miniaturkach bywa mocno kłopotliwy.

Kilka dni temu wybrałem się do jednej z sieciowych drogerii, zawsze kiedy tam jestem rzucam okiem na dział "przeszkadzajek" - wszelakich kabli usb, całkowicie zbędnych kubków, niesamowicie działających wieloczynnościowych nożyczek i innych podobnych ustrojstw. Tym razem jednak wypatrzyłem coś, co miało mieć szanse być naprawdę przydatnym narzędziem w warsztacie. Ekhem, prosze się nie śmiać - elektryczny zestaw do manicure/pedicure. Tak naprawdę, to po prostu uchwyt z silniczkiem, zasilanym bateryjkami AAA, do którego zamocować można jedną z sześciu dostępnych końcówek. A ponieważ manicure/pedicure to głównie ścieranie, to takie właśnie końcówki są w zestawie. Dostajemy też całkiem niezły klip do obcinania paznokci i plastikową szpatułkę do skórek, którą można wykorzystać do nakładania jakiejś szpachli, ale to tylko dodatki - liczy się elektryczne narzędzie i końcówki. No i cena - zapłaciłem za to jakieś 30 PLN.


Samo narzędzie wykonane jest z naprawdę fajnego, gładkiego, mocnego plastiku, wraz z zamontowaną końcówką ma długość ok. 15 cm i jest bardzo lekkie - nie sprawia żadnego problemu przy nawet dłuższych pracach wymagających precyzji. Przycisk na górze rączki pozwala wybrać obroty w lewo lub w prawo i dwie prędkości pracy, przy jego przesunięciu włącza się też automatycznie niewielka dioda podświetlająca miejsce pracy. Końcówki robocze montowane są na wcisk, a więc odwrotnie niż w dremelu, ale... oznacza to również, że możliwe jest wykorzystanie dremelowskiego uchwytu zaciskowego, więc - tak naprawdę, można poszaleć z końcówkami innymi niż firmowe.

Narzędzie sprawuje się bardzo dobrze przy pracy z figurkami - wykorzystywałem je dotychczas do delikatnego wygładzania powierzchni cięcia i szlifowania miejsc szpachlowania figurek plastikowych. Korzystałem z wolniejszych obrotów, duże są - przy koniecznej precyzji pracy - nieco zbyt szybkie i mam wrażenie, że łatwo jest uszkodzić materiał. Oczywiście, w przypadku figurek metalowych jest jeszcze fajniej, nie grozi nam przypadkowe uszkodzenie miniaturki.

Prawdę powiedziawszy, ten zestaw pielęgnacji paznokci równie dobrze mógłby być sprzedawany w sklepach modelarskich za cenę trzy razy większą i - podejrzewam - miałby liczne grono użytkowników.


piątek, 31 sierpnia 2018

Saga Kilku Warlordów - zaczynamy

W jednym z niedawnych wpisów wspomniałem o inicjatywie, jaka ostatnio powstała w naszym hobbystycznym kręgu. Postanowiliśmy na naszym podwórku powtórzyć jeden z fajniejszych cykli z White Dwarfa - The tale of four warlords. Artykuły tego rodzaju pojawiały się w rozmaitych inkarnacjach magazynu i traktowały o budowaniu armii do różnych gier - oryginał poświęcony był jednak WFB.

Luźno rzucony pomysł spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem, udział zadeklarowało pięć osób, dwie kolejne nie będą brały, co prawda, udziału, niemniej jednak i one postarają się pomalować coś wpisującego się w temat.

Jak się okazało, wszyscy wybraliśmy armie do Age of Sigmar, czyli okrągłe podstawki. O przyczynach swoich wyborów uczestnicy wypowiedzą się w swoich wpisach, ja o swoich napisałem już wcześniej. Dzięki wyborowi wspólnej gry nie mieliśmy problemu z ustaleniem progu punktowego naszych armii - 1250 punktów pozwoli nam na pomalowanie figurek i rozegranie bitwy, a jednocześnie jest możliwe do zrealizowania w rozsądnym czasie - musimy brać pod uwagę swoje zobowiązania rodzinne i zawodowe, które z pewnością staną nam na drodze. Początkowo ustaliliśmy termin dwumiesięczny, okazało się jednak, że jakbym nie kombinował, stworzenie armii Nocnych Strachów tej wielkości wymaga pomalowania  co najmniej około 60 figurek... Znając swoje tempo malowania, poprosiłem o dołożenie dodatkowego miesiąca.

Ustaliliśmy więc, że z początkiem kolejnego miesiąca wyzwania - września, października i listopada - na blogu pojawią się wpisy uczestników, pokazujące postęp prac i, może, jakieś dodatkowe przemyślenia czy smaczki. A na zakończenie, w pierwszych dniach grudnia, pokażemy pomalowane armie w osobnych wpisach i rozegramy wspólnie bitwę.

W Sadze udział biorą Stormcast Eternals malowani przez Maćka, Orruks Ironjaws malowani przez Olka, Maggotkin autorstwa Marcina, demony Nurgla dowodzone przez drugiego z naszych Marcinów (dla rozróżnienia będą to demony Piaska) i moje Nocne Strachy. Przemek i Mormeg nie biorą udziału w naszej zabawie, ale stwierdzili, że najprawdopodobniej pomalują coś odpowiedniego.

Prace nad armiami zaczęliśmy trochę wcześniej, części z nas udało się też spotkać i rozegrać pierwszą bitwę, tym razem jeszcze na jedynie częściowo pomalowanych figurkach. Wrażenie było ponoć super pozytywne, o czym świadczą wymienione uwagi w mailach i na naszej prywatnej grupie fejsowej, poświęconej Wyzwaniu Kilku Warlordów.

Wspomniałem, że każdy z nas zaprezentuje na łamach Miniwojny swoje armie - jako prowadzący bloga przyznałem sam sobie prawo pierwszego wpisu:) Mimo blisko dwóch tygodni przeglądania podręcznika, oglądania zapisów gier i czytania for nie udało mi się, do końca, sprecyzować jak będzie wyglądała ostatecznie moja armia - jej skład wciąż ewoluuje. Jestem jednak pewny, że postaram się maksymalnie wykorzystać zawartość pudełka Soul Wars, dodając paręnaście figurek dla uzupełnienia stanów oddziałów i - może jakiegoś bohatera czy dwóch.

Minione kilkanaście dni wykorzystałem zaś na pomalowanie jednego z liczniejszych oddziałów w mojej armii, chainraspów. Są już praktycznie gotowi, sukcesywnie będą pokazywani na blogu.

wtorek, 12 czerwca 2018

Blood for the Blood God!

Dawno nie pojawiło się nic na blogu, a przyczyny są prozaiczne - wyjechałem na krótki wypoczynek, podładować baterie. Energii już ciut więcej, trwają prace nad kilkoma figurkami, a dziś coś tylko luźno związanego z figurkami - a jeśli już, to z całkiem dużymi, obszernymi figurami;)

Tak się jakoś złożyło, że wśród naszej grupki kolegów grających razem i wspólnie wychodzących na piwko, jestem najstarszy. Ale powoli, powoli w latach posuwają się też pozostali panowie. Właśnie niedawno Maciek świętował wejście w prawdziwą dorosłość. Z tej też okazji dostał od nas, pozostałych kolegów-graczy, taki oto portret naszej grupki.

Dostojny Jubilat w centrum grupy jako adept Tzeentcha, przyjaźnie wyglądający Kosmiczny Wilk to Marcin, orczy Boss to drugi Marcin, Necron to Przemek (jego krasnoludy i Dark Angels widnieją na blogu), uśmiechnięty wesoło Black Templar to Olek (też kilka jego prac pojawiło się na Miniwojnie, to też autor całej grafiki), a ten stary dziad, berzerker Khorne'a, to niżej podpisany:)

I żeby nie zginęło, tak wyglądam w całości, gdy rąbię czachy dla boga krwi;)

piątek, 27 kwietnia 2018

Tytułowe zdjęcia do notek - jak je robię?

Parę osób pytało mnie w jaki sposób powstają moje tytułowe fotografie do notek pokazujących malowane figurki. Cóż, nie jest to żadna wiedza tajemna, ani nic specjalnie skomplikowanego.

Praktycznie wszystkie zdjęcia, jakie robię na potrzeby bloga, powstają przy wykorzystaniu bardzo prostego aparatu cyfrowego Samsung L100, mającego pewnie już z 10 lat i równie prostego namiotu bezcieniowego z wbudowanymi lampami fotograficznymi stosunkowo niewielkiej mocy (dokładnie takiego, jak ten).

Zacznę może jednak od tego, co jest - w zależności od zdjęcia - mniej lub bardziej widoczne, pojawia się jednak na każdej fotografii, czyli od tła. Wykorzystuję znalezione w Sieci zdjęcia wydrukowane na zwykłym papierze, na zwykłej drukarce kolorowej. Zazwyczaj to format A4, ale mam też parę ciut większych, wydrukowanych w formacie A3. Z tych ostatnich korzystam dość rzadko, są bowiem już na tyle duże, że niespecjalnie mieszczą się wewnątrz namiotu bezcieniowego.

Wydrukowane tło przypinam klamrami biurowymi do sztywnej tektury i umieszczam pionowo, opierając je o tylną ściankę namiotu. Idealnie byłoby, gdyby wydruk był jak najbardziej matowy - pozwala to pozbyć się blików świetlnych - ja nie mam takich możliwości, a psiukanie lakierem matowym nie zdało egzaminu. Mówi się trudno - trzeba po prostu tak manewrować ustawianym tłem, żeby odbicia światła były możliwie najmniejsze.

Tutaj widać zdjęcie bez jakiejkolwiek obróbki - świetnie widoczne jest tło przymocowane klamrami biurowymi do tektury.

Dość istotną rolę w robieniu takich zdjęć, o jakich piszę, odgrywa perspektywa. Zazwyczaj staram się zrobić fotografię tak, by pokazywała miniaturkę ustawioną względnie nisko wobec oczu oglądającego. To, oczywiście, kwestia ustawień indywidualnych, uzależnionych od używanego statywu do aparatu, miejsca gdzie robimy zdjęcie, itd. W moim przypadku wygląda to tak, że cała fotografowana "scena" umieszczana jest na pudełku o wysokości ok. 5 cm. Podnosi to miejsce całej akcji wobec obiektywu aparatu tak, by podstawka na wykonanym zdjęciu była widoczna głównie "z profilu" - rant, odrobina widoczna też od góry. Staram się unikać robienia zdjęć "z lotu ptaka" - nie zawsze jest to możliwe, czasem zresztą celowo robię zdjęcie nieco z góry, ale generalnie staram się trzymać tej zasady. Dlaczego? Cóż, znacznie ułatwia mi to potem obróbkę zdjęcia, poza tym taka perspektywa pozwala oszukać widza podczas budowania całej pokazywanej scenki.

Czasami zresztą stosuję pewną sztuczkę - na pierwszym planie umieszczam jakiś element terenu - skałkę, ruinę, krzaki - które zasłaniają podstawkę figurki, eliminując potrzebę usuwania tego elementu z gotowego zdjęcia.

Kolejna fotografia pokazująca całe zdjęcie przed obróbką - na pierwszym planie krzaki, zasłaniające do pewnego stopnia podstawkę. Widoczny też fragment pudełka - podstawy pod całą scenkę.
Ta sama fotografia już obrobiona, w takiej postaci ukazała się na blogu.

Zdarza się też, że podczas robienia zdjęcia korzystam z modeli, zwłaszcza budynków, które są w odmiennej skali niż figurka będąca głównym elementem danej sceny. Mniejsze budynki, drzewa i podobne elementy pozwalają uzyskać coś, co nazywa się wymuszoną perspektywą. Nie korzystam z tego zbyt często, bo namiot nie jest na tyle duży, by wyglądało to wiarygodnie, niemniej jednak mam chęć poeksperymentować z tym w przyszłości.

Ustawienia aparatu mam w zasadzie niezmienne, niezależnie czy robię zdjęcie scenki, czy samej figurki. Jestem mocno ograniczony możliwościami mojego aparatu, który jest naprawdę bardzo prostym automatem. Po pierwsze, ustawienia manualne. Zero automatyki. Przesłonę ustawiam na maksymalnie wysoką jaką się da - to parametr opisywany najczęściej symbolem f, u mnie wynosi - tradam - 7:). Czas naświetlania w zależności od tego, jak jasna jest fotografowana scenka - najczęściej 1/10 lub 1/8 sekundy. W przypadku mojego aparatu oznacza to, że zdjęcia są nieco niedoświetlone, ale robię to celowo. Porównanie fotek wykonanych w identycznych warunkach przy zmienionym tylko czasie naświetlania wykazało, że bardziej podobają mi się te ciut ciemniejsze - po prostu lepiej widoczne są, wbrew pozorom, kolory. Pomijam, celowo, wszystkie sprawy związane z ustawianiem balansu bieli, itd. To kwestia indywidualna aparatu i jego możliwości, źródeł światła, itp.

Sama scenka powstaje w bardzo prosty sposób. Na wspomnianym pudełku ustawiam "grunt". Mam kilka żywicznych odlewów, będących wg. producenta podstawkami pod las (seria Battlefield in the box), które znakomicie sprawdzają się w tej roli. Zrobiłem też sobie kilka odpowiednio przyciętych i pomalowanych plansz z płyt pod panele podłogowe, sprawdzających się w roli "podłóg" lochów, czy czegoś podobnego. Do tego dochodzą rozmaite domki, ruinki, drzewka, skałki i podobne przeszkadzacze. Pokazywałem je kilkukrotnie na blogu. Robiąc je mam zawsze w pamięci potrzeby zarówno gier, jak i fotografii - ponieważ ogranicza mnie wielkość namiotu bezcieniowego, elementy mające być też częścią fotografii nie są specjalnie duże. Mam też zrobionych kilka "zdjęciowych" wzgórz,lasek, itp. "Zdjęciowych" dlatego, że zrobione zostały specjalnie do robienia fotek - nie są wykończone, lub są gorzej wykończone z niewidocznych stron.

Reszta to odpowiednie ustawienie elementów, zgranie ich ze sobą tak, by wyglądały przyzwoicie w obiektywie i nie zasłaniały świateł. Zrobione zdjęcie obrabiam potem jeszcze w Picasie - jestem analfabetą, jeśli chodzi o grafikę komputerową, więc obróbka moich zdjęć to proste narzędzie Retusz, które po wybraniu miejsca na zdjęciu "zastęplowuję" je fragmentem zdjęcia wskazanym przeze mnie, dopasowując automatycznie kolory. Usuwam z jego pomocą ranty podstawek, poprawiam brzegi elementów terenu, pozbywając się cieni. Do tego jeszcze ciemniejsza ramka i w zasadzie tyle. Reszta to już tylko wyobraźnia:)

Oryginalne zdjęcie, bez jakichkolwiek poprawek.
To samo zdjęcie co wyżej - przycięte, z wyretuszowanymi brzegami terenów i podstawką, dodana jest też ramka.

niedziela, 11 marca 2018

Pielgrzymka na Terrę

Na początku stycznia nasza zaprzyjaźniona grupka nerdowych graczy postanowiła odwiedzić centrum warhammerowego świata, Terrę, siedzibę Sigmara i Imperatora, czyli kwaterę Games Workshop w Nottingham - a wszystko rozpoczęło się od chęci kupna reprintu jednej z ksiąg Realm of Chaos. Jako że książka jest dostępna wyłącznie w Warhammer World, centrum warhammerowej aktywności hobbystycznej w Nottingham, tak narodził się plan wyprawy. Szybka rezerwacja lotów, hotelu i pozostało tylko oczekiwanie na marzec.

W Nottingham zjawiliśmy się w czwartek wczesnym popołudniem. W hotelu powitał nas miły pracownik, który - jak się po chwili okazało - był Polakiem. Pogadaliśmy chwilę i zdecydowaliśmy się na obiad i potem krótką wizytę w Warhammer World. Nottingham nie jest specjalnie dużym miastem, centrum spokojnie można obejść pieszo w 30-40 minut. Jest też sprawnie działająca komunikacja miejska, tramwaje i autobusy, więc jak ktoś nie lubi chodzić, może sobie przynajmniej część drogi podjechać.

My jednak zdecydowaliśmy się na wersję pieszą, drogę prowadzącą obok zamku, pomnika Robin Hooda, uroczego pubu Droga do Jeruzalem, szczycącego się mianem najstarszego pubu w Anglii, brzegiem uroczego kanału, położonego na tyłach typowych dla Anglii szeregowych domków. Kanał był zresztą pełen barek mieszkalnych, a po drodze mijaliśmy "marinę", wypełnioną dziesiątkami podobnych jednostek. "Boat people" pełną gębą.


Siedziba Games Workshop mieści się w przemysłowej części miasta, widoczna jest z daleka - duże, szarogranatowe budynki z charakterystycznym logiem przyciągają wzrok pośród rozmaitych magazynów. Obok piętrowego budynku biurowego, mieszczącego zapewne studio projektowe, redakcję WD i podobne działy jest drugi budynek biurowy (z figurą złotego sigmarity umieszczoną na postumencie przed nim), a nieco z tyłu, za parkingiem, stoi duży, płaski budynek Warhammer World - główny cel naszej podróży. To właśnie przed nim stoi zaparkowany transporter Rhino, a niedaleko jest pomnik Space Marine.




Wejście na parterze wita odwiedzających kolejnymi figurami - jeszcze jednym kosmicznym marine, uruk-hai ze Śródziemia, a dodatkowo gablotami ze stosunkowo niewielkimi dioramami (tak metr na metr), prezentacją kilkunastu różnych figurek, tytanów, częścią nowości - ot, takie lekkie wprowadzenie w temat. Jeszcze tylko kręte schody i można wejść do sklepu GW.

Sam sklep jest bardzo duży, przy wejściu kontuar, obok chemia, gablota ze sklejonymi i pomalowanymi nowościami. Olbrzymie wrażenie zrobiły na mnie nowe Daughters of Khaine - piękne, świetnie pomalowane (Maciek tutaj miał odmienne zdanie) modele, delikatne i jednocześnie pełne agresji.

Obok stand z wyrobami dostępnymi wyłącznie w Warhammer World. Parę różnych figurek do czterdziestki i starego WFB, kilkanaście rodzajów kubków, zestawy czołgów imperialnych, specjalni bohaterowie do Śródziemia, książki - reprinty stareńkiego Rogue Tradera i Realm of Chaos: Slaves to Darkness, a także wydana dosłownie pięć dni wcześniej książka przedstawiająca dioramy z Warhammer World.

Sam właściwy sklep to generalnie salon wystawienniczy - wielkie gabloty zawierające wszystkie modele dostępne w sklepie w wersji sklejonej, a często i pomalowanej, podpisane, z podaną ceną. W szafkach lub zawieszone na ścianie te same modele do kupienia. Świetne rozwiązanie, znakomicie myślę wspomagające sprzedaż, zwłaszcza wśród klientów nie mających zbyt wielkiego rozeznania. Sam złapałem się na tym, że zachęcony widokiem urokliwie pomalowanych modeli, miałem dużą, naprawdę trudną do zwalczenia chęć kupienia rozmaitych pająków i monstrów do Śródziemia - siła marketingu;).

Do samego sklepu mam tylko dwa zastrzeżenia - po pierwsze, ceny są dokładnie takie same jak wszędzie indziej. Żadnych ofert promocyjnych, typu trzeci kupowany produkt za pół ceny, czy zniżka 10% po wydaniu 100 funtów, czy cokolwiek innego. Null, zero, nic. Trochę to zniechęca, biorąc pod uwagę, że znaczną część asortymentu GW większość graczy kupuje i tak z solidną zniżką w zaprzyjaźnionych sklepach. Druga rzecz, o którą mógłbym się czepiać - wzorów koszulek naprawdę dużo, ale takich, które można było dostać w rozmiarach XL i większych można było ze świecą szukać. A wierzcie mi, ma to znaczenie;)

Ze sklepu Games Workshop przeszliśmy do położonego obok sklepu Forge World. Wow. Powiem tak - nigdzie indziej nie zobaczycie takiej kasy w postaci utwardzonej żywicy. Dookoła sklepu, w gablotach, stoją wszystkie dostępne modele tej firmy - od fimirów, do największych tytanów. Obok każdego modelu tabliczka z nazwą i, oczywiście, ceną - jak wiadomo, raczej z tych naprawdę wysokich. Dodatkowo farby FW, chemia, książki i bardzo kompetentna obsługa.

Obok sklepu jest wielka sala, w której odbywają się turnieje GW, ale zazwyczaj służy po prostu do grania dla każdego chętnego. Gotowe stoły, gracze przynoszą tylko swoje figurki, ustawiają i można się bawić. Byliśmy tam w porze raczej wieczornej, zajęte było więcej niż 2/3 z chyba około stu stołów, przy większości z nich panowie w wieku na pewno nie nastoletnim. Zresztą kolejnego dnia, gdy odwiedziliśmy to samo miejsce około południa, zajętych stołów było jeszcze więcej, a młodzież nie była wcale jakoś znacznie liczniej reprezentowana.

Obok sali turniejowej jest Bugman's Bar - duży, z relatywnie niewielką kartą i piwem, które można też pić grając obok. Niestety, Bugman's XXX okazał się dla nas wszystkich sporym rozczarowaniem. Było to nasze trzecie piwo tego dnia i zdecydowanie najsłabsze pod względem smaku.

A na koniec to, co najlepsze. Warhammer World, część wystawowa. Dodatkowo płatne, ale warte każdego funta. Cztery bodajże sale, podzielone na rzeczy związane z początkiem firmy, Age of Sigmar, Empire of Man i Enemies of Mankind. Każda sala wypełniona po brzegi gablotami zawierającymi bądź to same figurki poszczególnych armii, bądź to dioramy rozmaitej wielkości - od relatywnie niewielkich, przedstawianych w White Dwarfach w latach 90. ubiegłego wieku, przy których z podnieceniem rozpoznawaliśmy znane nam z kart magazynu fragmenty, po te naprawdę olbrzymie.


Na samym początku zwiedzania można zobaczyć kilka gablot przedstawiających początki firmy. Parę starych katalogów, kilkanaście starych figurek, parę starych dioram, kilka pierwszych gier. Nie ma tego zbyt wiele, ale produkty z tego okresu, oryginały figurek pokazywanych na łamach White Dwarfa w latach 80. znajdują się obecnie w Wargames Foundry, firmie Bryana Ansella, byłego właściciela Games Workshop, który po sprzedaży GW zatrzymał większość pomalowanych figurek. 

Mimo jednak niewielkiej liczby pokazywanych staroci, była to dla mnie bardzo ciekawa część wystawy - sporo figurek widziałem na żywo po raz pierwszy, były o dotknięcie dłoni. Potem można było obejrzeć częściową ewolucję niektórych armii - ich wygląd w czasach 4. czy 6. edycji WFB, pomalowane oddziały, bohaterów, a - w końcu - widok praktycznie wszystkich dostępnych modeli z Czasów Końca. W gablotach stoją bowiem figurki pomalowane przez 'Eavy Metal do podręczników i raportów w magazynie. Naprawdę niesamowite wrażenie... Gablota po gablocie, rząd po rzędzie świetnie pomalowanych miniaturek.




I dioramy. Nie sposób jest opisać każdą z nich, ale naprawdę wykonane są na poziomie mistrzowskim. Oczywiście, zapewne jakieś elementy można byłoby ulepszyć, dodać np. efekty świetlne - niemniej jednak wszystkie dioramy są bardzo fajne. Dobrze lub bardzo dobrze pomalowane figurki, bardzo dopracowany teren, całość opowiadająca jakąś historię, pełna drobiazgów i szczególików, które dostrzega się dopiero po jakimś czasie. 

Wielkie wrażenie zrobiło na mnie kilka makiet - The End Times, pokazująca walkę krasnoludów ze skavenami atakującymi jedną z krasnoludzkich twierdz w Górach Krańca Świata, Chaos Musters, pokazująca wymarsz armii Nurgla z jakiejś przegniłej fortecy, atak tyranidów na Magnir's Crag, Oil Rig i - przede wszystkim - The Battle for Angelus Prime. Największa diorama na całej wystawie, budowana przez zespół dziesięciu modelarzy przez dziewięć miesięcy, zawierająca tysiące figurek i setki pojazdów... robi naprawdę niesamowite wrażenie...



Długo omawialiśmy jeszcze rozmaite szczegóły poszczególnych dioram, człowiek, fan, dostaje niesamowitego kopa widząc te wszystkie pomalowane miniaturki, wielkie apokaliptyczne bitwy, starcia tytanów i herosów. Ochota na złapanie pędzla czy kostek jest wielka...

Następnego dnia odbyliśmy jeszcze jedną wycieczkę, tym razem zawitaliśmy najpierw do sklepu Warlord Games, położonego o 15 minut drogi pieszo od siedziby GW. Sklep również fantastyczny, oczywiście pełen produktów WG - od Hail Caesar do najnowszej, jeszcze nieopublikowanej Blood Red Skies. Miła obsługa, rzędy figurek na ścianach, pudła z armiami, stoły do gry, gotowe makiety...

A obok, całkiem dla nas niespodziewanie - siedziba Northstar Miniatures, oficjalnego wydawcy figurek do gier Osprey'a. Ich siedziba, to co prawda raczej magazyn i biuro handlowe niż miejsce, które można zwiedzać, ale przyjęli nas niesamowicie gościnnie i entuzjastycznie, opowiadając o swoich produktach, planach... Porozmawialiśmy o rozmaitych aspektach hobby, obkupiliśmy się w rzeczy do Frostgrave, Ghost Archipelago, Sagi i paru innych gier, wymieniliśmy uwagi na różne uwagi, zdołaliśmy zrzucić na podłogę stos faktur... I powędrowaliśmy drugi raz do siedziby GW, gdzie moi koledzy kupili ostatni dostępny egzemplarz reprintu Slaves to Darkness. Dziewczyna obsługująca sklep powiedziała nam, że książka jest nie tylko dostępna wyłącznie w Warhammer World, ale na dodatek limitowana i nie wie, kiedy i czy w ogóle będzie jeszcze dostepna. Biorąc jednak pod uwagę, że znajomość figurek GW starszych niż kilka lat i ogólna orientacja w hobby sprzedawców w sklepie GW były, naszym zdaniem, średnie, to mogła się mylić.

Potem jeszcze spacer, piwko w dużym kościele przemienionym w bardzo nastrojowy pub, odwiedziny w innym pubie, nocleg i następnego dnia, w sobotę, powrót do domu. Wyjazd naprawdę bardzo udany, pełen wrażeń, ładujący hobbystyczne baterie na długie tygodnie. Gorąco i serdecznie polecam.

Poniżej jeszcze kilkanaście zdjęć - przepraszam za jakość, są robione telefonem, a dodatkowo warunki ekspozycji nie sprzyjają robieniu fotografii bez refleksów od szyb. Coś tam jednak widać.