Mgła za oknem, mgła w myślach

Rano świat zniknął. Zasnuła go mgła — gęsta, mleczna, cicha. Drzewa straciły kontury, domy rozpłynęły się jak wspomnienia. Nawet dźwięki brzmią dziś inaczej, jakby ktoś przykrył ziemię grubym, miękkim kocem. Lubię ten stan zawieszenia. Nie trzeba się spieszyć, nie trzeba nic udowadniać. Można po prostu być. Patrzeć, jak świat chowa się za woalem i jak wszystko — nawet myśli — zwalnia.

Mgła zawsze miała w sobie coś symbolicznego. Kiedyś myślałam, że to tylko pogoda. Dziś wiem, że to też stan duszy.
Bo bywają dni, kiedy w głowie robi się tak samo gęsto jak za oknem.
Trudno wtedy coś zobaczyć wyraźnie. Trudno podjąć decyzję, zaplanować, działać. Ale może właśnie o to chodzi — żeby nie działać przez chwilę. Żeby dać sobie prawo do zatrzymania.

Nie zawsze trzeba wszystko wiedzieć, rozumieć, mieć jasno przed sobą.
Czasem warto po prostu zaufać, że za tą mgłą coś jednak jest — nawet jeśli tego jeszcze nie widać.

Kiedy siedzę przy oknie z kubkiem herbaty, patrzę, jak powoli znika sąsiedni blok, drzewa, niebo. I myślę, że tak właśnie wygląda życie – czasem nic nie widać, ale ono się toczy. Cicho, spokojnie, własnym rytmem.

Mgła uczy pokory.
Uczy cierpliwości.
I przypomina, że nie wszystko musi być ostre, wyraźne, zaplanowane.

Bo w tej miękkości, w tej niepewności, też można znaleźć spokój. Może nawet większy niż w słońcu.

Więc dziś nie będę robić nic.
Nie posprzątam, nie zaplanuję, nie nadrobię zaległości.
Pozwolę sobie na mgłę — za oknem i w myślach.

Bo czasem to, co najpotrzebniejsze, dzieje się właśnie wtedy, gdy przestajemy się starać.

Mały teatr — wielkie serce: Lalki sceniczne z Nohant

Przy okazji pobytu w Żelazowej Woli byłam na wystawie Teatr zapięty na ostatni guzik: Lalki sceniczne z Nohant i wciąż nie mogę zapomnieć tego niezwykłego świata w miniaturze. Każda sala to jak osobny mały teatr - pełen pacynek, miniaturowych kostiumów i drobnych rekwizytów, które kryją w sobie historie i artystyczne detale. Czułam, jakby czas na chwilę zwolnił, a ja mogłam zatrzymać się przy każdym szczególe i odkrywać go na nowo. (Wystawa trwa od 12 lipca do 31 października w Domu Urodzenia Fryderyka Chopina w Żelazowej Woli.)


Najsilniejsze wrażenie zrobiła na mnie ręka twórcy, Maurice’a Sanda. Te lalki to nie są zwykłe zabawki, to miniaturowi aktorzy i aktorki z duszą, którzy wciąż potrafią opowiadać historie sprzed prawie 170 lat. Każdy guzik, każdy maleńki haft, każda szpilka świadczą o cierpliwości i zaangażowaniu twórców.


Wystawa pokazuje też, że sztuka może rodzić się w codzienności, z prostych materiałów i miłości do opowieści. Kostiumy, rekwizyty, miniaturowe scenografie, to wszystko sprawia, że ekspozycja przypomina rodzinną kronikę, pełną drobnych radości i subtelnej magii.


Wracałamm do domu z uczuciem ciepła i wdzięczności za sztukę, która potrafi opowiedzieć całe historie z maleńkich elementów, za przyjaciela, który patrzy na detale tak jak ja, i za miejsca, które dbają o pamięć o takich drobiazgach.

Jeżeli szukasz wystawy, która nie krzyczy, nie udaje wielkości, a mimo to zostawia w tobie echo, to jest właśnie to miejsce.










Poranna niedzielna kawa

Niedzielny poranek ma w sobie coś wyjątkowego. Nie pędzi, nie pogania, nie stawia wymagań. Siadam z filiżanką kawy, patrzę na bukiet słoneczników w wazonie i myślę, że czasem naprawdę niewiele potrzeba, by poczuć spokój.

Słoneczniki w środku tygodnia

Czasem w zwykłym dniu zdarzają się cuda. Takie małe, ciche, ale tak bardzo znaczące. Dostałam bukiet słoneczników. Ogromny, pełen słońca w najpiękniejszym kolorze, który zawsze rozświetla moje myśli.

Nie było żadnej okazji. Nie było urodzin, imienin ani święta. Była po prostu… chęć, by powiedzieć „myślę o Tobie”. Tak, to zrobił on - ktoś, kto jest ze mną w radościach i w trudach, kto zna każdy zakamarek mojej duszy i wie, że słoneczniki to dla mnie coś więcej niż kwiaty.

Patrzyłam na te żółte płatki i pomyślałam, jak niezwykłe są gesty, które mówią więcej niż słowa. Gesty, które zostają w sercu na długo. Bo czasem nie trzeba wielkich słów, wielkich deklaracji - wystarczy jeden bukiet, jeden moment, jeden uśmiech.

Dziękuję Ci, że wiesz, jak sprawić, by zwykły dzień stał się wyjątkowy. Za pamięć, za serce, za to, że jesteś.

A ja… ja będę te słoneczniki obserwować długo. I czuć przy nich ciepło, które przynosi tylko prawdziwa bliskość.

Żelazowa Wola - między słowem a milczeniem

Byliśmy w Żelazowej Woli. Ja i mój wieloletni przyjaciel - ten od rozmów, które nigdy się nie kończą i od milczeń, które wcale nie są niezręczne.

To miejsce zna każdy z nazwy, ale nie każdy pozwala sobie, żeby je naprawdę poczuć. My pozwoliliśmy.
Spacerowaliśmy alejkami, które same w sobie są jak preludia - krótkie, a jednak pełne. Dźwięków nie trzeba było szukać - były w powietrzu, w szumie drzew, w krokach na kamieniach, w tym, że człowiek nagle zatrzymuje się i czuje, że tu naprawdę coś się zaczęło.

Nie opowiem Wam historii tego domu. Nie będę przewodnikiem, bo to nie o fakty tu chodzi. To było spotkanie z ciszą, z muzyką, z pamięcią i - chyba najbardziej - z nami samymi.

Patrzyłam na mojego przyjaciela i myślałam, jak rzadko w życiu ma się kogoś, z kim można być tak zwyczajnie, a jednocześnie głęboko. Patrzył na mnie, uśmiechał się i wiedziałam, że oboje pamiętamy więcej, niż mówimy.

Żelazowa Wola nie była tylko miejscem. Była chwilą. Taką, którą zabieram ze sobą - żeby przypominała, że w codziennym hałasie też da się usłyszeć muzykę.