| foto: kinówki.pl |
Nie lubię polskich filmów.
Poza kilkoma współczesnymi wyjątkami, które jestem w stanie zliczyć na palcach jednej ręki, w naszej rodzimej kinematografii cenię klasyki typu "Seksmisja" czy "Miś".
Dlatego wyciągnąć mnie do kina na polskie dzieło graniczy niemal z cudem.
Udało się to niedawno mojej przyjaciółce, która przyleciawszy po dłuższej przerwie z Irlandii spragniona była łyka rodzimej kultury i sztuki.
Poszłyśmy więc na film, o którym ostatnio bardzo głośno, a mianowicie "Sztuka Kochania. Historia Michaliny Wisłockiej".
I o tym właśnie będzie dzisiejszy post. O pięknym i mądrym filmie i niezwykłej kobiecie.
Michalinę poznajemy w momencie, gdy jest osobą dojrzałą, pracuje w poradni i pomaga innym kobietom nie tylko w sferze seksu, ale życia małżeńskiego w ogóle.
Potem reżyser Maria Sadowska płynnie cofa nas w czas II wojny światowej, gdy bohaterka jest młodziutką dziewczyną i poznaje swojego męża, Stanisława. Przeżywa wielką miłość i... rozczarowanie seksem na tyle silne, że podsuwa mężowi swoją przyjaciółkę Wandę... Sama zaś zagłębia się w karierę naukową, żyjąc w takim (bardzo udanym zresztą!) miłosnym "trójkącie" przez wiele lat. Tyle, że życie lubi płatać figle...
Nie chcę Wam zdradzać za wiele szczegółów życia pani Wisłockiej, bo to one tworzą i budują ten film. Na pewno jest pikantnie, natomiast na poziomie. Chwilami smutno, chwilami śmiesznie, chwilami nostalgicznie.
Pojawiają się tutaj cudowne kostiumy i cały przekrój mody z tamtego okresu, sukienki szyte z zasłon i tego typu smaczki. A ja bardzo lubię styl retro!
"Sztuka kochania" zachwyciła mnie od pierwszej do ostatniej sceny.
To film dopracowany, z wielką dbałością o szczegóły, świetnie oddający klimat wojennej i powojennej Warszawy, a potem komunistycznych lat 70 i polskiej rzeczywistości.
Rewelacyjna gra aktorska Magdaleny Boczarskiej, która stworzyła postać wyrazistą, ludzką, kobiecą. Genialny Eryk Lubos - zakochałam się w jego magnetyzującym głosie, no kurcze facet ma w sobie "to coś" :)
Świetne role Jaśminy Polak i Justyny Wasilewskiej, aktorek, o których przyznam nie słyszałam wcześniej. Natomiast kradną uwagę widza i hipnotyzują. Jedna jako Tereska, druga jako Wanda.
Uwodzą również widza ci znani i lubiani, obsadzeni w rolach drugoplanowych: Borys Szyc, Danuta Stenka, Wojciech Mecwaldowski i Arkadiusz Jakubik.
Muzykę do filmu stworzył Jimek, zaś piosenka tytułowa w wykonaniu Ani Rusowicz "W co mam wierzyć" jest pięknym coverem utworu Miry Kubasińskiej i zespołu Breakout sprzed lat (i jak na cover, wyjątkowo udanym).
Weszłam na seans z nastawieniem "a co tam, obejrzę", wyszłam poruszona, zachwycona i z dziwnie wilgotnymi oczami. Mam ochotę wybrać się drugi raz.
To chyba znaczy, że warto :)