Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lifestyle. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lifestyle. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 20 stycznia 2019
5 powodów dla których warto mieć kota
Nigdy nie lubiłam kotów. Wydawały mi się dzikie, zbyt introwertyczne i humorzaste. Za bardzo skryte, egoistyczne i władcze.
A to przecież ja mam naturę dyktatora jakiegoś małego państewka tudzież cesarzowej wszystkiego i to mnie trzeba okiełznywać :)
W którymś jednak momencie zapragnęłam mieć jakieś żywe stworzonko, do którego można pogadać i nawiązać interakcje bliższe niż z roślinką czy rybką.
Z racji mieszkania w mieście, w bloku i pracy na etacie (czyli nieobecności w domu średnio 9-10 godzin dziennie) z góry skreśliłam posiadanie psa. Mamy jednego w domu rodzinnym na wsi i wiem, jak tęskni, gdy zostanie sam choćby na godzinę, poza tym pies powinien mieć gdzie się swobodnie wybiegać, w Częstochowie jakoś mi to nie pasuje.
Padło więc na kota...
I pojawił się Imbir.
Tak samo jak nasz pies, #adopciak oczywiście.
Od razu przyznaję się, że wychowałam go jak owego psa, co podobno widać :) Po prostu nie umiem inaczej, kocura nigdy nie miałam, nie licząc tych półdzikich na wsi, które przychodzą tylko jeść i znikają na całe dnie.
Imbir jest tymczasem bardzo przyjacielski, reaguje na swoje imię i przybiega od razu, jest poza tym okropną gadułą. Komunikuje różnym tonem mruczenia i miauczenia absolutnie wszystko.
Zmieniłam kompletnie zdanie na temat kotów w ogóle i dlatego dziś i Was chcę przekonać, że kociak w domu to bardzo fajna sprawa!
1. Towarzysz
Miło jest wracać do domu, w którym ktoś na Ciebie czeka. Nawet jeśli ten ktoś waży tylko 3 kg i ma ogon oraz futerko :) Mój Imbir czeka zawsze w drzwiach wejściowych, gdy tylko je otworzę przymila się i nadstawia do pieszczot. W ciągu dnia również jest blisko, podpatruje co robię, musi wszystko obejrzeć i obwąchać, jako kompan sprawdza się idealnie!
2. Lek na smutki
Wiecie, że koty to świetni terapeuci? W psychologii funkcjonuje już nawet określenie felinoterapia, czyli po prostu kototerapia.
Te małe futrzaki są doskonałym remedium na smutki, stres, a nawet depresję - potwierdzam, sprawdzone na własnej skórze! Kiedy Imbir wskakuje i żąda pieszczot i przytulania automatycznie skupiam się na nim, zaczynam go głaskać, ten błogo drzemie i nagle łapię się na tym, że ta błogość udziela się również mnie. Rozluźniam się. Z kolei szaleństwa z ulubionymi zabawkami, bieganie za piłeczką zawsze doprowadzą mnie do śmiechu, humor od razu szybuje w górę.
3. Kołysanka
Od kilku lat mam dość duże problemy z zasypianiem, niestety ale stres i tempo życia robią swoje.
Odkąd pojawił się Imbir, problem po woli znika. Futrzana przytulanka, która wchodzi na Ciebie i zaczyna mruczeć działa na mnie niczym miś szumiś na dziecko. Wycisza i koi emocje, jakoś łatwiej zatrzymać gonitwę myśli i również odpłynąć w sen.
4. Jest do kogo pogadać
I masz pewność, że choćby nie wiem co się działo, kot wysłucha, nie skrytykuje, nie nakrzyczy na Ciebie, nie pokłócicie się. Możesz opowiedzieć mu naprawdę wszystko, zdradzić największe tajemnice i największe głupoty. O tym, że potrzebujesz kolejnych szpilek (tym razem fuksjowych), że Brad Pitt to ciągle piękny i nie pogardziłabyś :) a w ogóle to chyba trzeba pomalować sufit w łazience... Na wszystko pełna kocia aprobata!
5. Jest kogo kochać i kim się opiekować
Pewnie dla części z Was powód bardzo banalny, tudzież dziwny. Ale kobiety lubią się opiekować kimś lub czymś, taką mamy naturę. A jeśli jesteś w sytuacji podobnej do mnie (czyli trójka z przodu, po pierwszym ex-mężu już dawno słuch zaginął, drugi się jeszcze nie pojawił i potomek również dopiero w planach) to też pewnie masz tą potrzebę pomatkowania. Taki kociak jest idealny jako swego rodzaju kompensacja a jednocześnie trening przed czymś poważniejszym.
niedziela, 18 czerwca 2017
Nadwrażliwość?
Etykiety:
life,
lifestyle,
nadwrażliwość
Znasz takie dni?
Kiedy włosy układają się w zupełnie idiotyczny sposób i walczysz z nimi rano godzinę, już na wyjściu z domu robisz plamę na ulubionej sukience a pies sąsiadów (dotąd słodki jak pluszaczek) wściekle obszczekuje Cię na schodach kłapiąc zębiskami podejrzanie blisko Twoich kostek? Potem jest tylko... gorzej.
Nie możesz wsiąść do samochodu bo jakiś geniusz parkowania postanowił sprawdzić jak blisko mogą znajdować się dwa pojazdy nie ocierając się o siebie. Wsiadasz przez bagażnik i dojeżdżasz jednak do pracy. Dobijasz tą nieszczęsną sukienkę tuszem wymieniając toner w drukarce, zbierasz ochrzan za koleżankę, która zawaliła wasz wspólny projekt, a na koniec dnia w biurze twój ulubiony kubek do kawy przyciągany siłą grawitacji kończy swój żywot na kuchennej podłodze...
Wychodzisz starając się nadal jeszcze nie wybuchnąć, ale olbrzymi korek w drodze powrotnej do domu mocno nadwyręża Twój zapas cierpliwości.
W skrzynce na listy zaś znajdujesz pisemko ze spółdzielni o rozliczeniu ogrzewania - coroczna nadpłata w tym roku zmienia się w niedopłatę 330 zł (jak? dlaczego? ominął Cię gdzieś fakt, że nastała epoka lodowcowa i włączałaś kaloryfery na max?).... Hmmm, w myślach żegnasz się więc z weekendowym wyjazdem bo skarbonka coś pustawa i niestety wygrywa spółdzielnia, co wybitnie podnosi Twój nastrój.
Wchodzisz do domu i masz ochotę albo się rozryczeć, albo stłuc kilka talerzy rzucając przy tym mnóstwo słów uznawanych powszechnie za niecenzuralne. Ewentualnie obie opcje na raz (talerze tanie, z Ikea, wielkiej straty nie będzie).
Masz tak? Często? A może codziennie?
Bo ja tak!
A wiesz, że wszystko to mniejsze lub większe bzdury, wyolbrzymiane w głowie do poziomu prawie-tragedii, którymi sama siebie zatruwasz? Rzeczy, na które nie masz wpływu, a psują Ci humor na resztę dnia, zastanawiasz się nad nimi i rozbierasz w głowie na części pierwsze, zamiast cieszyć się wolnym popołudniem, poczytać książkę czy iść na spacer.
Nadwrażliwość.
Ciężko jest żyć, gdy z równowagi potrafi wyprowadzić Cię najmniejszy drobiazg.
Ciągle uczę się, jak okiełznać ową cechę charakteru, by nie była ona kłodą na drodze, hamującą mój rozwój. Bo że hamuje to niestety jasne. Dla innych głupotka nad którym przejdą w miarę obojętnie, mnie podcina skrzydła. Ja się zastanawiam dlaczego, pewnie to coś znaczy, jakiś sygnał od wszechświata czy warto w takim razie dalej próbować?
WARTO. Jeśli tylko nie dążysz do celu po przysłowiowych trupach, w zgodzie z własnym sumieniem, warto. Stań na chwilę w miejscu, policz do dziesięciu, pomyśl o czymś przyjemnym i ruszaj dalej.
Ja przenoszę się w głowie w miejsce które relaksuje mnie najbardziej na świecie - na plażę, ze słońcem i błękitnym oceanem w tle. Prawie czuję zapach wiatru, szum wody, drobiny piaski pod stopami. Zamykam oczy, biorę dwa wdechy i od razu lepiej, nie ma się czym przejmować!
W codziennym życiu staram się przekuwać te negatywne sygnały właśnie na zasadzie "stało się-trudno-żadnej filozofii do tego".
Wyłapuję za to te dobre, ciesząc się drobnymi przyjemnościami. Bo to zaleta nadwrażliwości - małe "złe" rzeczy psują humor, ale małe "dobre" potrafią niezmiernie cieszyć. Czystą, niemal dziecięcą radością. A to cecha, którą pielęgnuję w sobie i będę o to walczyć do upadłego. Lubię "dziecko" we mnie.
Magnesik na lodówkę kupiony podczas niedawnego wypadu do Krakowa, miła konwersacja z panią sprzedającą w Żabce, która zachwyciła się moimi paznokciami. Kilka słów pochwały w pracy. Piękna bluzka, wyszperana w second hand za kilka złotych. O tym pamiętam.
A że yorki są nadpobudliwe? Trudno, ten typ tak ma. Jak mnie ugryzie to mu oddam, zabaczymy, kto będzie głośniej wyć :) Plama z sukienki da się wywabić, a jeśli nie, kupię inną :) Do ogrzewania dopłacę, a na przyszłą zimę wyciągnę z tego wnioski, a z szafy grubsze swetry i przykręcę kaloryfery :)
Jeśli mogę Ci coś radzić, kimkolwiek jesteś czytający to człowieku, kolekcjonuj w głowie te dobre momenty i momenciki, które sprawiają, że myśląc o nich uśmiechasz się.
Złe przepracuj, zaklnij pod nosem, policz do trzech (lub do dziesięciu :), podnieś głowę i zapomnij.
Z nadwrażliwością da się żyć!
Naprawdę!
Zdjęcie pierwsze selfie z ręki, zdjęcie drugie by Beassima.
środa, 22 lutego 2017
Sztuka kochania
Etykiety:
film,
kino,
lifestyle,
sztuka kochania
| foto: kinówki.pl |
Nie lubię polskich filmów.
Poza kilkoma współczesnymi wyjątkami, które jestem w stanie zliczyć na palcach jednej ręki, w naszej rodzimej kinematografii cenię klasyki typu "Seksmisja" czy "Miś".
Dlatego wyciągnąć mnie do kina na polskie dzieło graniczy niemal z cudem.
Udało się to niedawno mojej przyjaciółce, która przyleciawszy po dłuższej przerwie z Irlandii spragniona była łyka rodzimej kultury i sztuki.
Poszłyśmy więc na film, o którym ostatnio bardzo głośno, a mianowicie "Sztuka Kochania. Historia Michaliny Wisłockiej".
I o tym właśnie będzie dzisiejszy post. O pięknym i mądrym filmie i niezwykłej kobiecie.
Michalinę poznajemy w momencie, gdy jest osobą dojrzałą, pracuje w poradni i pomaga innym kobietom nie tylko w sferze seksu, ale życia małżeńskiego w ogóle.
Potem reżyser Maria Sadowska płynnie cofa nas w czas II wojny światowej, gdy bohaterka jest młodziutką dziewczyną i poznaje swojego męża, Stanisława. Przeżywa wielką miłość i... rozczarowanie seksem na tyle silne, że podsuwa mężowi swoją przyjaciółkę Wandę... Sama zaś zagłębia się w karierę naukową, żyjąc w takim (bardzo udanym zresztą!) miłosnym "trójkącie" przez wiele lat. Tyle, że życie lubi płatać figle...
Nie chcę Wam zdradzać za wiele szczegółów życia pani Wisłockiej, bo to one tworzą i budują ten film. Na pewno jest pikantnie, natomiast na poziomie. Chwilami smutno, chwilami śmiesznie, chwilami nostalgicznie.
Pojawiają się tutaj cudowne kostiumy i cały przekrój mody z tamtego okresu, sukienki szyte z zasłon i tego typu smaczki. A ja bardzo lubię styl retro!
"Sztuka kochania" zachwyciła mnie od pierwszej do ostatniej sceny.
To film dopracowany, z wielką dbałością o szczegóły, świetnie oddający klimat wojennej i powojennej Warszawy, a potem komunistycznych lat 70 i polskiej rzeczywistości.
Rewelacyjna gra aktorska Magdaleny Boczarskiej, która stworzyła postać wyrazistą, ludzką, kobiecą. Genialny Eryk Lubos - zakochałam się w jego magnetyzującym głosie, no kurcze facet ma w sobie "to coś" :)
Świetne role Jaśminy Polak i Justyny Wasilewskiej, aktorek, o których przyznam nie słyszałam wcześniej. Natomiast kradną uwagę widza i hipnotyzują. Jedna jako Tereska, druga jako Wanda.
Uwodzą również widza ci znani i lubiani, obsadzeni w rolach drugoplanowych: Borys Szyc, Danuta Stenka, Wojciech Mecwaldowski i Arkadiusz Jakubik.
Muzykę do filmu stworzył Jimek, zaś piosenka tytułowa w wykonaniu Ani Rusowicz "W co mam wierzyć" jest pięknym coverem utworu Miry Kubasińskiej i zespołu Breakout sprzed lat (i jak na cover, wyjątkowo udanym).
Weszłam na seans z nastawieniem "a co tam, obejrzę", wyszłam poruszona, zachwycona i z dziwnie wilgotnymi oczami. Mam ochotę wybrać się drugi raz.
To chyba znaczy, że warto :)
czwartek, 26 stycznia 2017
Instamix
Instagram wciąga.
Chyba bardziej niż jakikolwiek inny portal społecznościowy. Łapię się na tym, że każdego wieczora leżąc w łóżku klikam w telefon i oglądam to, czym dzielą się osoby, które obserwuję. Piękne miejsca, inspirujące stylizacje, pyszne potrawy.
Sama też często dodaję takie zdjęcia.
Dziś czas na instamix, w razie gdybyście nie wiedzieli, znajdziecie mnie na Insta TUTAJ :)
A jeśli nie macie konta, możecie sobie pooglądać fotki w tym poście.
Podsumowanie grudnia i stycznia.
Od góry od lewej:
kalendarz świąteczny od Domodi
nowe pazurki i jeden z ulubionych zapachów, Aqua Roberto Cavalli
styczniowe łupy wyprzedażowe - kożuszek z ostatniego posta i sztyblety
świąteczny pierniczek autorstwa koleżanki Pati :)
moja pseudochoinka...
świąteczne kosmetyki od Eveline
Chyba bardziej niż jakikolwiek inny portal społecznościowy. Łapię się na tym, że każdego wieczora leżąc w łóżku klikam w telefon i oglądam to, czym dzielą się osoby, które obserwuję. Piękne miejsca, inspirujące stylizacje, pyszne potrawy.
Sama też często dodaję takie zdjęcia.
Dziś czas na instamix, w razie gdybyście nie wiedzieli, znajdziecie mnie na Insta TUTAJ :)
A jeśli nie macie konta, możecie sobie pooglądać fotki w tym poście.
Podsumowanie grudnia i stycznia.
Od góry od lewej:
kalendarz świąteczny od Domodi
nowe pazurki i jeden z ulubionych zapachów, Aqua Roberto Cavalli
styczniowe łupy wyprzedażowe - kożuszek z ostatniego posta i sztyblety
świąteczny pierniczek autorstwa koleżanki Pati :)
moja pseudochoinka...
świąteczne kosmetyki od Eveline
Poniżej trochę rodzimej Częstochowy, całkiem urokliwe to miasto :)
Sałatka macedońska w "Skrzynce" - polecam!
Moje wieczory książkowe...
I wiosna w wersji mini czyli fioletowe dzwoneczki w doniczce.
piątek, 30 grudnia 2016
Rok 2016 - podsumowanie prywatne
To był dziwny rok. Nie mogę go nazwać ani dobrym ani złym, bowiem nie zdarzyło się nic na tyle spektakularnego, co przegięłoby szalę na jedną lub drugą stronę.
Dziwny to dobre określenie. Mogłam w jego trakcie wyczuć pod skórą jakieś wibracje, mające lekko negatywny posmak. Z kim nie rozmawiałam, każdy mówił, że to niespecjalnie fajny rok. Teraz to pewnie brzmi dla Was jak śmieszne gadanie, ale taka jest prawda, jestem osobą niesamowicie wrażliwą i mam mocno rozwiniętą intuicję. Pewne rzeczy po prostu wyczuwam i tyle.
Co najbardziej utkwiło mi w głowie z tego anno domini 2016?
Początek roku. Warszawa. Spontaniczne fotki w hotelu, które miały nie zostać opublikowane, a jednak zostały.
Przesuwam granice, bo kiedyś wydawało mi się, że takie zdjęcia powinny zostać w prywatnym archiwum. A z drugiej strony która z nas nie chce czuć się seksownie, pięknie, jak dziewczyny z kolorowych czasopism? Granica dobrego smaku nie została przekroczona, mogę więc TE zdjęcia pokazać i Wam. Tak zrobiłam w styczniu, jestem dumna, bo wyszło ze smakiem, ale i ze "smaczkiem"... :)
O pefekcjonizmie - ten tekst to dość osobiste wyznanie, jestem takim neurotykiem perfekcjonistą, co to zawsze wszystko musi być naj... a nie zawsze się da...sama utrudniam sobie życie.. BO NIE MOŻESZ MIEĆ ZAWSZE CZYSTYCH BUTÓW
Kraków. Siedzi we mnie ten Kraków cały rok, jak zadra. Ktoś powiedział mi ostatnio, że być może jest mi pisany. Dziwne to, bo nie znoszę tego miasta, a ono mnie. A jednocześnie prawie je kocham...
Byłam w nim kilkukrotnie tego roku, zawsze w dziwnymi uczuciami i przeczuciami. Tylko tu ktoś życzył mi, bym zdechła, bo nie dałam pieniędzy na alkohol. W moim małym, ograniczonym zwykłą ludzką przyzwoitością rozumku nie mieści się nadal, jak można życzyć tak źle drugiemu człowiekowi. Przez gardło nie przeszłoby mi życzyć komuś (istocie ludzkiej!) śmierci.
Jednocześnie tak tu pięknie, pachnie historią za każdym rogiem. I ta Wisła taka jakaś majestatyczna, aż miło spacerować wzdłuż jej brzegów.
Wszystkie moje krakowskie teksty i zdjęcia - TUTAJ, TUTAJ, TU oraz TU
Finał Stylowych Zakupów z Dorotą Wróblewską - ciekawa impreza, w Krakowie oczywiście, na której stres zeżarł mnie od szpilek po czubek głowy. A szkoda, bo było to fajne wydarzenie modowe i towarzyskie. Poznałam wreszcie "na żywo" grono blogujących dojrzałych, fantastycznych dziewczyn, Marzenę, Marzannę, Krysię, Grażynkę, a także eteryczną Ewę z Mad Cat Fashion która była dla mnie odkryciem tej imprezy. Monikę, Gosię i Sonię miałam wielką przyjemność poznać wcześniej. Czułam się jak ryba w wodzie, dopóki nie musiałam pospacerować po wybiegu... Dla odświeżenia moja relacja TUTAJ
Fashion Philosophy Fashion Week Poland 14th, jak się okazało, jedyna tegoroczna edycja. Robiona "na szybko", niedbale, do samego rozpoczęcia imprezy nie było wiadomo, czy się w ogóle odbędzie. Wielka szkoda, bo przez poprzednie eventy to polskie święto mody wyrobiło sobie dobrą markę, ten ostatni pozostawia lekki niesmak. No i jesiennej edycji tego roku już nie było, zły to znak.
Więcej na ten temat przeczytacie TU
Ten tekst powstał w mojej głowie szybko, napisałam go jeszcze szybciej.
Moje przemyślenia na temat tego, co ważne i jak bardzo nakręcamy się w pragnieniu posiadania, spodobał się Wam bardzo, napisaliście pod nim wiele ciepłych słów. I dla mnie jest to tekst szczególny, nie tylko dlatego, że lubię zapach maja... KUP KONWALIE DAJ KOMUŚ KOGO KOCHASZ
Lato. Lipiec. Już od dwóch lat kojarzy mi się z szybkim wypadem do ukochanego Trójmiasta na największy w Polsce zlot braci blogerskiej i vlogerskiej, czyli See Bloggers. Długi weekend, który zawsze trwa zaskakująco krótko, zawsze również w doborowym towarzystwie.
Ulubiona sesja zdjęciowa z ubiegłego roku, autorstwa mojej Mamy. Ze słońcem w tle, na łące sąsiada w mojej rodzinnej miejscowości, na boho luzie - więcej TU
Wakacje na Zakynthos. Piękne miejsce, wymarzone jako cel podróży już dawno, wreszcie zrealizowane. Wysiadłam z samolotu (zestresowana jak nigdy! a już parę razy latałam) i poczułam się tak dobrze... Otuliło mnie wręcz to greckie ciepło i nawet brzydota lotniska nie zakłóciła mojego błogiego nastroju. Dotarliśmy za wcześnie, pokoje nie były przygotowane, za to mogliśmy już korzystać ze wszystkich atrakcji hotelu. Po śniadaniu przebrałyśmy się więc razem z moją towarzyszką w bikini i poszłyśmy poopalać się na basenie. Walizki, które ustawiłyśmy obok leżaków nie były jakimś wielkim problemem, a i po chwili inni goście z naszej wycieczki również dołączyli z bagażami do towarzystwa.
Potem było już tylko lepiej - ładny pokój, ogólnie ładny hotel położony w centrum Laganas, fajne towarzystwo. Zjechaliśmy samochodem kawał wyspy, obejrzeliśmy piękne miejsca, zakosztowaliśmy lokalnych specjałów. Było pięknie! A i polenić się z książką nad basenem zdążyłam, napić ouzo, spróbować mousaki. Moją pełną relację foto znajdziecie TUTAJ
W trakcie mojego późnego urlopu udało mi się również stworzyć PRZEWODNIK PO CZĘSTOCHOWSKICH SECOND HAND, projekt do którego robiłam kilka "podejść" wcześniej, ale zawsze brakowało mi czasu na sprawdzenie wszystkich miejsc, w których kiedyś bywałam. W końcu powstał i patrząc na statystyki i wasze wyszukiwania, cieszy się sporym zainteresowaniem. Chyba takich maniaczek buszowania w lumpku jest w okolicy Częstochowy więcej :)
A poza tym?
Nadal uwielbiam "Strangers in the night" Franka Sinatry.
Zakręciłam się totalnie na nową płytę Organka. "Czarna Madonna" absolutnie kultowa!
Chcę mieć psa. Bardzo. Ale mieszkam sama i szkoda mi futrzanej kulki, która zostawałaby sama na co najmniej 8 godzin dziennie, gdy jestem w pracy. Kiedyś kupię sobie domek, małą chałupkę z ogródkiem i zgarnę całą hałastrę niechcianych i niekochanych psów, którym dam prawdziwym dom.
Jesienią obcięłam włosy, teraz żałuję i czekam z niecierpliwością, aż odrosną :)
Za to zaczęłam malować paznokcie lakierami hybrydowymi i bardzo to sobie chwalę. Dwa tygodnie pięknego połysku bez odprysków!
Taki to był właśnie rok!
W przyszłym życzę sama sobie więcej spokoju i dystansu, pięknych podróży i samych fajnych ludzi na swojej drodze.
Dziwny to dobre określenie. Mogłam w jego trakcie wyczuć pod skórą jakieś wibracje, mające lekko negatywny posmak. Z kim nie rozmawiałam, każdy mówił, że to niespecjalnie fajny rok. Teraz to pewnie brzmi dla Was jak śmieszne gadanie, ale taka jest prawda, jestem osobą niesamowicie wrażliwą i mam mocno rozwiniętą intuicję. Pewne rzeczy po prostu wyczuwam i tyle.
Co najbardziej utkwiło mi w głowie z tego anno domini 2016?
Początek roku. Warszawa. Spontaniczne fotki w hotelu, które miały nie zostać opublikowane, a jednak zostały.
Przesuwam granice, bo kiedyś wydawało mi się, że takie zdjęcia powinny zostać w prywatnym archiwum. A z drugiej strony która z nas nie chce czuć się seksownie, pięknie, jak dziewczyny z kolorowych czasopism? Granica dobrego smaku nie została przekroczona, mogę więc TE zdjęcia pokazać i Wam. Tak zrobiłam w styczniu, jestem dumna, bo wyszło ze smakiem, ale i ze "smaczkiem"... :)
O pefekcjonizmie - ten tekst to dość osobiste wyznanie, jestem takim neurotykiem perfekcjonistą, co to zawsze wszystko musi być naj... a nie zawsze się da...sama utrudniam sobie życie.. BO NIE MOŻESZ MIEĆ ZAWSZE CZYSTYCH BUTÓW
Kraków. Siedzi we mnie ten Kraków cały rok, jak zadra. Ktoś powiedział mi ostatnio, że być może jest mi pisany. Dziwne to, bo nie znoszę tego miasta, a ono mnie. A jednocześnie prawie je kocham...
Byłam w nim kilkukrotnie tego roku, zawsze w dziwnymi uczuciami i przeczuciami. Tylko tu ktoś życzył mi, bym zdechła, bo nie dałam pieniędzy na alkohol. W moim małym, ograniczonym zwykłą ludzką przyzwoitością rozumku nie mieści się nadal, jak można życzyć tak źle drugiemu człowiekowi. Przez gardło nie przeszłoby mi życzyć komuś (istocie ludzkiej!) śmierci.
Jednocześnie tak tu pięknie, pachnie historią za każdym rogiem. I ta Wisła taka jakaś majestatyczna, aż miło spacerować wzdłuż jej brzegów.
Wszystkie moje krakowskie teksty i zdjęcia - TUTAJ, TUTAJ, TU oraz TU
Finał Stylowych Zakupów z Dorotą Wróblewską - ciekawa impreza, w Krakowie oczywiście, na której stres zeżarł mnie od szpilek po czubek głowy. A szkoda, bo było to fajne wydarzenie modowe i towarzyskie. Poznałam wreszcie "na żywo" grono blogujących dojrzałych, fantastycznych dziewczyn, Marzenę, Marzannę, Krysię, Grażynkę, a także eteryczną Ewę z Mad Cat Fashion która była dla mnie odkryciem tej imprezy. Monikę, Gosię i Sonię miałam wielką przyjemność poznać wcześniej. Czułam się jak ryba w wodzie, dopóki nie musiałam pospacerować po wybiegu... Dla odświeżenia moja relacja TUTAJ
Fashion Philosophy Fashion Week Poland 14th, jak się okazało, jedyna tegoroczna edycja. Robiona "na szybko", niedbale, do samego rozpoczęcia imprezy nie było wiadomo, czy się w ogóle odbędzie. Wielka szkoda, bo przez poprzednie eventy to polskie święto mody wyrobiło sobie dobrą markę, ten ostatni pozostawia lekki niesmak. No i jesiennej edycji tego roku już nie było, zły to znak.
Więcej na ten temat przeczytacie TU
Ten tekst powstał w mojej głowie szybko, napisałam go jeszcze szybciej.
Moje przemyślenia na temat tego, co ważne i jak bardzo nakręcamy się w pragnieniu posiadania, spodobał się Wam bardzo, napisaliście pod nim wiele ciepłych słów. I dla mnie jest to tekst szczególny, nie tylko dlatego, że lubię zapach maja... KUP KONWALIE DAJ KOMUŚ KOGO KOCHASZ
Lato. Lipiec. Już od dwóch lat kojarzy mi się z szybkim wypadem do ukochanego Trójmiasta na największy w Polsce zlot braci blogerskiej i vlogerskiej, czyli See Bloggers. Długi weekend, który zawsze trwa zaskakująco krótko, zawsze również w doborowym towarzystwie.
Ulubiona sesja zdjęciowa z ubiegłego roku, autorstwa mojej Mamy. Ze słońcem w tle, na łące sąsiada w mojej rodzinnej miejscowości, na boho luzie - więcej TU
Wakacje na Zakynthos. Piękne miejsce, wymarzone jako cel podróży już dawno, wreszcie zrealizowane. Wysiadłam z samolotu (zestresowana jak nigdy! a już parę razy latałam) i poczułam się tak dobrze... Otuliło mnie wręcz to greckie ciepło i nawet brzydota lotniska nie zakłóciła mojego błogiego nastroju. Dotarliśmy za wcześnie, pokoje nie były przygotowane, za to mogliśmy już korzystać ze wszystkich atrakcji hotelu. Po śniadaniu przebrałyśmy się więc razem z moją towarzyszką w bikini i poszłyśmy poopalać się na basenie. Walizki, które ustawiłyśmy obok leżaków nie były jakimś wielkim problemem, a i po chwili inni goście z naszej wycieczki również dołączyli z bagażami do towarzystwa.
Potem było już tylko lepiej - ładny pokój, ogólnie ładny hotel położony w centrum Laganas, fajne towarzystwo. Zjechaliśmy samochodem kawał wyspy, obejrzeliśmy piękne miejsca, zakosztowaliśmy lokalnych specjałów. Było pięknie! A i polenić się z książką nad basenem zdążyłam, napić ouzo, spróbować mousaki. Moją pełną relację foto znajdziecie TUTAJ
W trakcie mojego późnego urlopu udało mi się również stworzyć PRZEWODNIK PO CZĘSTOCHOWSKICH SECOND HAND, projekt do którego robiłam kilka "podejść" wcześniej, ale zawsze brakowało mi czasu na sprawdzenie wszystkich miejsc, w których kiedyś bywałam. W końcu powstał i patrząc na statystyki i wasze wyszukiwania, cieszy się sporym zainteresowaniem. Chyba takich maniaczek buszowania w lumpku jest w okolicy Częstochowy więcej :)
A poza tym?
Nadal uwielbiam "Strangers in the night" Franka Sinatry.
Zakręciłam się totalnie na nową płytę Organka. "Czarna Madonna" absolutnie kultowa!
Chcę mieć psa. Bardzo. Ale mieszkam sama i szkoda mi futrzanej kulki, która zostawałaby sama na co najmniej 8 godzin dziennie, gdy jestem w pracy. Kiedyś kupię sobie domek, małą chałupkę z ogródkiem i zgarnę całą hałastrę niechcianych i niekochanych psów, którym dam prawdziwym dom.
Jesienią obcięłam włosy, teraz żałuję i czekam z niecierpliwością, aż odrosną :)
Za to zaczęłam malować paznokcie lakierami hybrydowymi i bardzo to sobie chwalę. Dwa tygodnie pięknego połysku bez odprysków!
Taki to był właśnie rok!
W przyszłym życzę sama sobie więcej spokoju i dystansu, pięknych podróży i samych fajnych ludzi na swojej drodze.
środa, 14 grudnia 2016
Nie jesteś ideałem...
| foto: Rachel Preeya Photography, source: pinterest |
Nie ma ludzi idealnych.
Nawet, jeśli za takich uchodzą.
Ikona lat 90, cudna ciemnoskóra Naomi Campbell nie znosi swoich... stóp. Lata tańca w balecie sprawiły, że ta właśnie część ciała jest według niej okropna i zniekształcona.
Tysiące, jeśli nie miliony ludzi uważali i nadal uważają ją ją za ideał urody, przepiękną boginię o skórze jak heban i niesamowitych kształtach. Ona zaś skupia się na tych nieszczęsnych stopach...
Linda Evangelista, jedna z ikon modelingu, ta z najwyższej półki. To ona uwiodła Kyle'a Maclachlana, czyli agenta Coopera z "Miasteczka Twin Peaks" (starsze dziewczyny wiedzą :), zagrała w teledysku Georga Michaela "Freedom", była zaręczona z Fabienem Barthezem - kiedyś czołowym bramkarzem reprezentacji Francji.
Nigdy nie znosiła swojego nosa....
I każda z nas potrafi znaleźć w sobie coś, co sprawia, że czujemy się niedoskonałe, nawet, jeśli otoczenie uważa inaczej.
Ja na przykład nie lubię swoich zębów. Mam małą wadę zgryzu, lekko wystający lewy kieł, który od zawsze jest przyczyną moich kompleksów. Nauczyłam się uśmiechać w określony sposób, zaś po cichu zazdroszczę posiadaczkom pięknego uzębienia.
To samo ramiona! Szerokie, zdecydowanie przewyższające rozmiarem pupę... Podobno jestem klepsydrą ale wiecie co? Mam ochotę tą klepsydrę roztłuc o glebę! Większość ubrań wygląda na mnie źle, muszę się nagimnastykować jak diabli, by wyglądać jak proporcjonalny człowiek...
A jednak mimo wszystko, generalnie lubię siebie! I kieł i ramiona, to ja ;)
Ciężko stwierdzić, w którym momencie zatraciliśmy granice.
Te, kiedy dziewczyny ze "Słonecznego Patrolu" były ideałami urody, ale na Pamelę ze sztucznym biustem patrzyło się z przymrużeniem oka. Tak, była ponętna i seksowna, ale to PAMELA i jej silikon.... Fajniejsze były te inne, bardziej naturalne. A przynajmniej dla ludzi z mojego pokolenia, dzisiejszych trzydziesto - czterdziestolatków.
Potem nagle nastał wiek XXI i do powiększonego biustu doszły nadmiernie zbotoksowane usta, doczepiane włosy, paznokcie przyklejane w różnych konfiguracjach i wielkie sztuczne tyłki by Kardashians.
Stało się to trendy, modne, pożądane... Preferencje "nowego pokolenia".
A jak dla mnie, zwyczajnie.. .zgłupieliśmy!
Tylko taki wniosek nasuwa mi się, patrząc na obecne "ideały piękna".
Zoperowane i to jakoś nieudolnie, tandetne, kobiety z krwi i kości nie uświadczysz.
Doszliśmy do momentu, kiedy podstawowym wyznacznikiem czegokolwiek jest nienaturalny wygląd pod określony styl.
Jak pod szablon - usta glonojada, sztuczne włosy, nadmiar solarium, tu coś wstrzyknięte, tam ostrzyknięte, rzęsy jak u jelonka Bambi z Disney'a... Taki model kobiety jest teraz lansowany w mediach społecznościowych. A dla mnie to straszne!
Nie, nie przemawia przeze mnie zazdrość.
Nie ma żadnej filozofii w wizycie w klinice chirurgii medycyny estetycznej, u fryzjera, kosmetyczki... Płacisz, robisz co chcesz...Powiększasz, zmniejszasz, przyklejasz.
Tylko po co upodabniać się do plastikowego manekina?
To nasze kompleksy nas definiują!
Bo to ja i nie zmienię sobie rysów twarzy, nie powiększę ust - choć podobno powinnam, bo mi nie pasują do stylizacji!!! (opinia specjalistek z Zeberki, dawno mnie tak nie powaliły czyjeś argumenty :). Taka jestem od zawsze.
Pracujmy nad sobą, bądźmy zadbane, ćwiczmy, malujmy paznokcie, chodźmy do kosmetyczki i nakładajmy maseczki. Wszystko jest dla ludzi.
Ale też akceptujmy siebie takimi, jakimi jesteśmy, nie szukajmy nieosiągalnych "plastikowych" wzorców.
I nie wymyślajmy na siłę - coś, co dla Ciebie jest wadą, dla kogoś innego stanowi zaletę!
środa, 16 listopada 2016
Czujesz, że szpanujesz?
Czasem zastanawiam się, czy pokazywanie na blogu czegoś, co jest droższe niż przysłowiowa stówa czy dwie nie jest w złym guście?
Gdzie kończy się noszenie, a zaczyna obnaszanie? Zwłaszcza w przypadku rzeczy z widocznym logo?
Dziwnie zabrzmi, ale czuję się winna, że wrzucam Ray Bany albo torebkę Michael Kors za kilkaset złotych, gdy inni ludzie mają tyle, żeby przeżyć cały miesiąc. Z drugiej strony, skoro nie umiem sobie odmówić posiadania i noszenia takiej rzeczy, dlaczego mam udawać, że jest inaczej?
Podobno każdy ma tyle, na ile zapracuje, ale prawda jest taka, że nie żyjemy w sprawiedliwym świecie i jest tak już od zarania dziejów. Jak mówią " raz na wozie, raz pod wozem".
Znam ten stan, rozpaczliwe liczenie złotówek, kiedy nie wiesz, czy do pierwszego starczy Ci na bułki i żółty ser. Kiedy ta masa seropodobna jest dla Ciebie luksusem, bo dzienny budżet zawiera się w monecie i masz szczęście, że to "piątak" i liczony tylko na jedną osobę, a nie mniejszy nominał.
Znam również okoliczności, gdy kupowałam sobie zwykłe skórzane czarne baletki za "jedyne" 350 zł i nie patrzyłam na stan konta. Nie musiałam. Po prostu mi się podobały, były wygodne i takich właśnie potrzebowałam.
Niestety, mój gust zawsze odstawał więc w większości przypadków to, co mi się podoba pozostaje ozdobą sklepowej wystawy. Jest drogie, doskonałe w gatunku, a fakt, że pięknie to kwestia... gustu. No chyba, że wyszperane w second hand za kilka zł, wtedy moje.
Znam obie strony medalu.
Wiem, ile to kosztuje i jak niepojęte czasem zdawało mi się posiadanie takiej rzeczy. Albo jak proste.
Właśnie dlatego chwilami głupio mi, gdy noszę i wrzucam na blog coś "markowego". Tak szczerze, od serca głupio, pomimo, że kupiłam coś nie dla metki, a dlatego, że bardzo mi się podobało, jest klasyczne i posłuży mi kilka lat. Kto bowiem czyta mój blog regularnie wie, że głoszę zasadę inwestowania w klasykę dobrej jakości. Taką na owe lata właśnie. Bo robiąc długoterminowy bilans okazuje się, że kilka par butów/torebek/okularów słonecznych kupowanych po kilkadziesiąt złotych co kilka miesięcy składa na jedną, markową, której używać będę przez wiele sezonów.
Oczywiście nie każdy może się z takim podejściem zgodzić, bo są osoby wolące wydawać jednorazowo mniejszą kwotę, ale częściej. Też kiedyś tak robiłam. Do czasu, kiedy owe drogie i markowe rzeczy okazywały się niezawodne, zaś "sezonówki" wyrzucałam po kilkunastu miesiącach - - a to ucho się przetarło, a to obcas oderwał... Postanowiłam więc poczekać, zaoszczędzić, ale kupić raz.
Nie próbuję nikogo przekonać na siłę do mojego zdania, czy do takiego właśnie podejścia. Często wymaga to wiele wyrzeczeń, kombinowania, odkładania i przekonywania samego siebie, że warto. Ale ja tak właśnie mam, tak lubię i tak chcę.
Czasem zastanawiam się, czy to nie leczenie własnych kompleksów z czasów "piątaka na dzień", udowodniania sobie, że mogę i mnie stać, a co! Z drugiej strony, zakupy w second hand też są często rzędu takiej kwoty, a kupując"perełkę"od projektanta aż skaczę z radości.
Po prostu kwestia wybujałego gustu :)
niedziela, 13 listopada 2016
Istamix czyli jesień 2016
Dawno nie było zdjęć z Instagrama okraszonych moim barwnym komentarzem :), czyli tego, co działo się u mnie w mniejszym lub większym stopniu blogowo i prywatnie.
Ostatnie takie podsumowanie pojawiło się na koniec sierpnia więc czas na mix jesienny.
Na początek trochę prywatnie, ale bardzo mi się podoba! Ta piękna grafika, którą widzicie u góry jest autorstwa Edytki z bloga Dziewczyna w kapeluszu - dziękuję!
Na początek trochę prywatnie, ale bardzo mi się podoba! Ta piękna grafika, którą widzicie u góry jest autorstwa Edytki z bloga Dziewczyna w kapeluszu - dziękuję!
Zacznę wrześniowym urlopem, który spędziłam na pięknym greckim Zakynthos. Tym samym spełniłam jedno z małych marzeń podróżniczych! Bardzo mnie to cieszy, w ramach długoletniego programu pod hasłem "travel" założyłam sobie, że co najmniej raz w roku pojadę w miejsce, które bardzo chciałabym odwiedzić :) Jak na razie od kilku lat udaje mi się to zrobić i mam wielką nadzieję, że będę mogła swoje plany kontynuować.
A powyżej kilka fajnych urlopowych fotek :)
Nowe nabytki.
Czerwone Conversy "chodziły" za mną od kilku miesięcy, jeśli nie dłużej. Ciągle zwlekałam z zakupem, zastanawiając się, czy potrzebna mi kolejna para butów. W końcu doszłam do wniosku, że tak :)
Urlop i wolne dwa tygodnie wykorzystałam nie tylko na Grecję, ale i na research po moich ulubionych lumpeksach w Częstochowie. Wynikiem tego były udane zakupy m.in. sukienki Dior, ale i post o częstochowskich send-handach ogólnie. Stworzyłam coś na kształt przewodnika z adresami, zakresem cen i określeniem, kiedy można tam wpaść na "nowy towar". Jeśli jeszcze nie czytaliście, zapraszam TUTAJ
Najświeższe cudeńko, od Guess. Moja wygrana w konkursie na Domodi.pl - zakochałam się w tej torebce!
I dalej z cyklu "wszystko czerwone" - portfel z personalizacją.
Tak. Znowu Kraków!!!
Zaczynam odczuwać coś na kształt sympatii do tego miasta :) Fakt, Planty jesienią wyglądają pięknie, ominęłam też zatłoczony Rynek, prosto z dworca udając się nad Wisłę. A tam w sobotnie przedpołudnie panował spokój, królowa polskich rzek majestatyczna i rozświetlona słońcem, spodobały mi się takie spacery i mogłabym częściej :) Okazją do odwiedzin były 5 urodziny Elfa Pharm, na które byłam zaproszona. Impreza odbyła się na Barce, a dokładną relację znajdziecie TUTAJ
A to jesień w ogóle.
Ewcia kupiła mi w Lidlu bodajże zestaw obiektywów do telefonu w promocji za 9,99 zł. W tym sławetne "rybie oko", bardzo fajna sprawa!
Nowe nabytki.
Czerwone Conversy "chodziły" za mną od kilku miesięcy, jeśli nie dłużej. Ciągle zwlekałam z zakupem, zastanawiając się, czy potrzebna mi kolejna para butów. W końcu doszłam do wniosku, że tak :)
Urlop i wolne dwa tygodnie wykorzystałam nie tylko na Grecję, ale i na research po moich ulubionych lumpeksach w Częstochowie. Wynikiem tego były udane zakupy m.in. sukienki Dior, ale i post o częstochowskich send-handach ogólnie. Stworzyłam coś na kształt przewodnika z adresami, zakresem cen i określeniem, kiedy można tam wpaść na "nowy towar". Jeśli jeszcze nie czytaliście, zapraszam TUTAJ
Najświeższe cudeńko, od Guess. Moja wygrana w konkursie na Domodi.pl - zakochałam się w tej torebce!
I dalej z cyklu "wszystko czerwone" - portfel z personalizacją.
Tak. Znowu Kraków!!!
Zaczynam odczuwać coś na kształt sympatii do tego miasta :) Fakt, Planty jesienią wyglądają pięknie, ominęłam też zatłoczony Rynek, prosto z dworca udając się nad Wisłę. A tam w sobotnie przedpołudnie panował spokój, królowa polskich rzek majestatyczna i rozświetlona słońcem, spodobały mi się takie spacery i mogłabym częściej :) Okazją do odwiedzin były 5 urodziny Elfa Pharm, na które byłam zaproszona. Impreza odbyła się na Barce, a dokładną relację znajdziecie TUTAJ
A to jesień w ogóle.
Ewcia kupiła mi w Lidlu bodajże zestaw obiektywów do telefonu w promocji za 9,99 zł. W tym sławetne "rybie oko", bardzo fajna sprawa!
środa, 9 listopada 2016
7 miejsc na świecie, które chcę zobaczyć
| foto by me, Belfast |
Tak naprawdę, wymyśliłam tego posta jako "5 miejsc na świecie", niestety gdy przyszło co do czego, nie umiałam wybrać i ograniczyć się do owej piątki. Wyszła więc z tego siódemka, ale tak naprawdę, to najchętniej wyruszyłabym w podróż dookoła świata :) Po kolei zwiedzając to, co mi do głowy przyjdzie jak i miejsca, które są zachwycające, a zapewne nie mam o nich pojęcia. I kosztując kuchni różnych krajów, bo nie ukrywając, jestem straszną hedonistką, jeśli chodzi o jedzenie. To dla mnie jeden z przejawów celebracji życia, dogadzanie podniebieniu właśnie. W połączeniu z oglądaniem krajobrazów i ruin - cudo!
| foto: onet.pl |
Półwysep Jukatan. Takie marzenie przez duże "M" (M jak Meksyk :), nie wiem czy do spełnienia, choć nie jest nieosiągalne. W obecnej chwili jednak byłby z tym duży problem. Za to w głowie (i na kanałach tematycznych TV) zwiedzam Chichen Itza, Mayapan i inne miejsca, w których są pozostałości po kulturze Majów. Piramidy schodkowe, świątynie, pyszne płaskorzeźby bogów czczonych przez to plemię. Cenoty z wodą czystą jak kryształ...
Poza tym kilka dni na plażowanie i opalanie, byłoby to połączenie doskonałe!
| foto: LosWiaheros.pl |
P.S. Przepiękne zdjęcia i porady dotyczące wyjazdu znajdziecie na blogu Marylki TUTAJ
| foto: foundtheworld.com |
Zapachnie banałem, ale Egipt, Giza, Sfinks, piramidy i w ogóle wycieczka do wszystkich wielkich świątyń typu Abu Simbel . Tak się jakoś złożyło, że jedna z destynacji, które już od lat są popularne wśród Polaków, nie ułożyła się jako cel mojej podróży. Na pewno i z wygody - chwilowo nie chce mi się odnawiać paszportu, znajdę zawsze inny wakacyjny kierunek w Europie, który zwiedzę "na dowód". Poza tym po cichutku się przyznam - boję się rozczarowania. Oglądam mnóstwo programów na Discovery czy Viasat o Starożytnym Egipcie, zachwycam się, nakręcam na zwiedzenie... A potem znajduję artykuły typu - piramidy, zdjęcia a rzeczywistość. I odrobinę spadam na ziemię... Pomimo wszystko, ale jednak KIEDYŚ chcę jechać :)
| foto:lekier.com.pl |
Paryż. Bardzo konkretnie, o ile konkretem można nazwać ogromne europejskie miasto, którego podziwianie zapewne zajęłoby mi dobry tydzień a i tak byłaby to połowa rzeczy do zwiedzenia, jeśli wiecie o co mi chodzi. Sam Luwr to ze 3 dni (dział Starożytności!!!!). A jeszcze dodając czas na jakąś piękną sesję zdjęciową (albo dwie, albo dziesięć :), cappucino i croissanty, powłóczenie się po prostu uliczkami i chłonięcie atmosfery... Dwa tygodnie to chyba najbardziej optymalny czas na pobyt w stolicy Francji :)
| foto: turystyka.wp.pl |
Toskania. Ten region Włoch twórcom "Pod słońcem Toskanii" powinien zapewnić pobyt w wersji "dziękujemy, macie wszystko gratis". Piękne krajobrazy i urocza willa Bramasole przedstawione w tym filmie są chyba najlepszą reklamą tej cudnej krainy. Włochy znam już "fragmentami" jak Rzym czy Wenecja, zaś do Toskanii nigdy nie dotarłam, poza Florencją zwiedzaną na szybko. Poznałam za to ogólnie charakter mieszkańców słonecznej Italii, ich życzliwość, uśmiech i temperament - bardzo mi to odpowiada bo... mam podobnie :) Czuję się więc jak wśród swoich. Dodając przepiękne stare wille z cyprysami dookoła, winnice i idealny dla mnie (istoty ciepłolubnej) klimat śródziemnomorski, tworzę obraz wakacji idealnych! No i to włoskie jedzenie... :)
| foto:thestar.com |
Kuba, wyspa jak wulkan gorąca... Cygara, genialne plaże, uśmiechnięci ludzie i... bieda - takie są moje pierwsze skojarzenia dotyczące tego jakże odległego regionu. Niby nic, a jednak ma on w sobie owo "coś". Coś, co mnie przyciąga i kusi. Stara Hawana, znana z filmów, jawi mi się jako to miejsce na ziemi, które koniecznie muszę odwiedzić. Tak po prostu. Taki mój "większy kawałek świata" cytując Chmielewską.
| foto:naTemat.pl |
I swojsko, Bieszczady i Mazury. Może Wam się to wydawać dziwne, ale nigdy tm nie byłam. Na kolonie nie jeździłam, spędzając co roku wczasy z rodzicami nad Bałtykiem. Także Kołobrzeg, Ustronie Morskie, Sianożęty, Świnoujście znam aż za dobrze :) Za to kompletnie na żywo, jedynie ze zdjęć wcześniej wspomniane regiony. Żeglarzem nie jestem, nawet pływać nie potrafię więc Śniardwy czy Mamry nigdy mnie przesadnie nie kusiły. A jeśli góry, to zawsze wypadały Tatry lub pobliska Wisła czy Żywiec, ewentualnie Szczyrk. Latem spacerowo, zimą narciarsko. Zwłaszcza, że Bieszczady to wielkie, majestatyczne, górskie przestrzenie, raczej z mniejszą ilością turystów niż w Zakopanem i okolicach. Idealne, żeby zebrać myśli, wyciszyć się i poukładać w głowie różne sprawy.
Gdyby ta lista powstała jeszcze dwa miesiące temu, byłoby tu także Zakynthos.
Ale miałam to szczęście, że niedawny urlop spędziłam właśnie tam (kto ciekaw, relacja TUTAJ).
A Wy macie jakieś wymarzone miejsca na świecie?
Kochani piszcie w komentarzach, być może któregoś nie znam i się zainspiruję!
niedziela, 28 sierpnia 2016
Różne różności czyli insta mix
Dawno nie było mixu instagramowego, dlatego dziś taka właśnie zdjęciowa sałatka.
Na sam początek ja i moje ulubione fotki z ostatnich sesji, które możecie znaleźć na blogu.
Dużo w nich czerwieni, która nieodmiennie kojarzy mi się z działaniem i radością.
Ja właśnie taka jestem, uwielbiam coś robić, nie lubię stagnacji i szybko się denerwuję.
Czerwień jest dla choleryczki idealna :)
Nowości i prezenty urodzinowe.
Te pierwsze to bransoletka Lilou, torebka z Zary (buty oddałam), nowe perfumy które dostałam od FM Group na See Bloggers, a także biografia Lennona kupiona na kiermaszu książek w Biedronce.
W dziedzinie nowości także pierwszy raz paznokcie pokryte lakierem hybrydowym. Stałam się ich wielką fanką - 2 tygodnie spokoju, bez odprysków, a wyglądają naturalnie.
Prezenty urodzinowe od moich kochanych przyjaciółek, które znają mnie jak nikt - książki, kosmetyki, bajerancki termokubek do kawy = same fajności!!!!!
To, co kocham.
Moja Ewa i jej siostra Kasia.
Bałtyk umiłowany mój... Kocham jego szept fal, kocham gdy krzyczy sztormem... To miejsce, kiedy po prostu CZUJĘ i WYCISZAM SIĘ...
Figo alias Bubu czyli małe, rude kochane stworzenie, okazujące swoją miłość i przywiązanie na każdym kroku. Przylepka wielka, ale na hasło "przynieś piłeczkę" zmienia się z miłośnika buziaków w psa piłkarza :)
I ja - zastanawiam się, czy nie zejść do jaśniejszego koloru i nie zapuścić włosów jak na foto środkowym.
Jedzenie, mój największy grzech i najsilniejsza pokusa :)
Desery lodowe w Caramelito na Rakowie to niebo w gębie!
Kukurydzę uwielbiam i gotuję niemal codziennie, dopóki trwa na nią sezon.
Kawka i śliwki w czekoladzie to idealne towarzystwo do książki, zwłaszcza ulubionego Nesbo.
Rozpusta czyli sałatki w Boulangerie, zawsze jem figową, tym razem postawiłam na pikantną, była równie pyszna.
A na koniec trochę się pochwalę - nawiązałam współpracę z Centrum Handlowym Auchan.
Wraz z grupą blogerów z innych miast tworzymy wpisy stylizacyjne i nie tylko, na blogu O!Shopping.pl
Mój pierwszy wpis "Jedna baza, trzy style - jak dzięki dodatkom odmienić strój" możecie zobaczyć TUTAJ
środa, 3 sierpnia 2016
Pokuta
| foto: filmweb.pl |
Nie jestem wybitnym kinomanem.
Lubię kino lekkie, łatwe i przyjemne. Na pewno nie typowo "babskie" (kultowy podobno "Pamiętnik" obejrzałam dopiero w zeszłym roku i nadal nie rozumiem, o co tyle hałasu?).
Gdyby ktoś zaprosił mnie na seans i zapytał, czy wolę nową część "Thor'a" czy jakąś komedię romantyczną lub melodramat, poprosiłabym tylko o jakieś dobre miejsca, żeby lepiej widzieć Loki'ego :) Uwielbiam "Władcę pierścieni", wszystkie części "Obcego" czy "X man-ów".
A jednak filmem, który chcę Wam gorąco polecić, jeśli jeszcze nie oglądaliście, jest "Pokuta" (Atonement), zwycięzca Złotego Globu w kategorii Najlepszy Film Dramatyczny w 2008 roku, w tym samym roku zdobywca nagrody BAFTA. Ponadto nominowany w wielu innych kategoriach m.in. do Oscara czy Złotego Lwa na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji.
Melodramat, to raz.
Toczący się w czasie II wojny światowej, to dwa.
Co najmniej dwa powody, dla których sama nie powinnam go oglądać. Nie lubię takich sentymentalnych dzieł, zaś tematyka okołowojenna fascynuje mnie tylko w formie dokumentalnej.
Puszczono go na jakimś kanale telewizyjnym i włączyłam z sympatii dla Keiry Knightley i jako tło do "rzucania okiem" i obrabiania zdjęć w międzyczasie :)
Nie pamiętam po ilu minutach laptop wylądował na stole, a ja usiadłam wygodniej i wpatrzyłam się w ekran.
Napiszę Wam jedno - to jest bardzo dobry film!
Wzrusza.
Uczy, że nie wszystko jest takim, na jakie wygląda. A raczej jak my to interpretujemy...
Jak bardzo nieprzemyślane decyzje i pochopne wnioski mogą zniszczyć czyjeś życie...
Rok 1935. Narratorka opowieści, Briony Tallis ma 13 lat i bardzo bujną wyobraźnię, chce w przyszłości zostać pisarką. Jest bardzo ciekawa świata i zafascynowana swoją starszą siostrą Cecilią, ale jeszcze bardziej synem służącej, Robbie'm Turnerem. Nie wie, że ci dwoje są w sobie szaleńczo zakochani. Że podejrzane i podsłuchane fakty, są czymś innym, niż jej się wydaje i jakie niesie to za sobą konsekwencje.
Taki splot okoliczności sprawia, że kiedy wizytująca rodzinę nastoletnia kuzynka Lola zostaje zgwałcona, dziewczynka z całą stanowczością twierdzi, że widziała Robbie'go...
Cecilia wierzy w niewinność ukochanego, wyprowadza się z posiadłości i zrywa kontakt z rodziną, a kiedy ten zostaje wysłany na front II wojny światowej, jako pielęgniarka wyrusza za nim.
Mija kilka lat, wojenna pożoga w Europie trwa, zaś dorosła już Briony stawia pierwsze pisarskie kroki i pracuje jako pielęgniarka. Zdaje sobie już sprawę z tego, że swoim oskarżeniem zniszczyła życie starszej siostry i Robbie'go, teraz czas na pokutę...
Nie będę Wam zdradzać, jak ta historia się kończy.
Uwierzcie, jeszcze dłuższą chwilę po zakończeniu filmu po policzkach ciekły mi łzy wielkości groszków (rzadki widok :). Siedziałam i płakałam jak mała dziewczynka , nawet teraz pisząc ten post nie potrafię powstrzymać emocji.
Bo film naprawdę daje do myślenia.
Reżyseria : Joe Wright, scenariusz Christopher Hampton na podstawie powieści Ian'a McEwana.
Dodajmy do tego dobre aktorstwo - poza Keira Knightley występują tutaj również James McAvoy, Saoirse Ronan i Romola Garai - oraz świetną muzykę Dario Marianelli, za którą dostał w 2008 roku Oscara oraz Złoty Glob.
To chyba wystarczające powody, by usiąść wygodnie i obejrzeć "Pokutę". Nie ważne, czy lubicie "babskie" kino, czy macie gust tak spaczony jak ja :)
| foto : filmweb.pl |
środa, 27 lipca 2016
See Bloggers 2016
Etykiety:
life,
lifestyle,
SeeBloggers,
travel
Po raz czwarty, a dla mnie trzeci... - kolejna edycja See Bloggers za nami, kolejny szalony weekend w Gdyni zaliczony.
Pomimo wielkiej sympatii do organizatorów i imprezy, początkowo miałyśmy razem z Bambi Boho odpuścić sobie wyjazd. Ze względów czysto praktycznych - noclegi w Trójmieście w tym roku przeszły cenowo najśmielsze fantazje a raczej koszmary... 80 zł za pokój "dwójkę" o standardzie nieco tylko lepszym od ziemianki tudzież zagrzybionej nory... No nie!
Potem napisała do mnie Kasia z bloga Marionetka Mody, z pytaniem czy się wybieramy. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie, bo troszkę to za drogo wychodzi, a jest w planach wrześniowy urlop za granicą. Na to ona zaproponowała pokój czteroosobowy w hostelu w Gdyni, z wliczonym śniadaniem, całość w bardzo rozsądnej cenie. Zgodziłyśmy się od razu, bo tak naprawdę, bardzo chciałyśmy jechać :)
Tym sposobem, w ubiegły piątek znowu zobaczyłam ukochany Bałtyk, poczułam piasek pod stopami, zjadłam smażoną pyszną flądrę w chrupiącej skórce i nawiązałam znajomość z jednym sympatycznym łabędziem pływającym w porcie :)
Sama miejscówka - Sea Hostel - bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Słowo "hostel" kojarzy mi się z tanimi horrorami i spaniem w warunkach "bylejakich". Tymczasem budynek, znajdujący się tuż przy dworcu Gdynia Główna, przeszedł niedawno remont i jest kompleksowo odnowiony. W skrócie: czysto, nowocześnie i z bardzo miłą obsługą. Pomimo rezerwacji od 16 dostałyśmy pokój po przybyciu na miejsce już o 14, mogłyśmy się więc odświeżyć i wyruszyć na śródmiejską plażę. Niestety zabrakło słońca, plany leniwego opalania spełzły na niczym, za to spacer udał się wyśmienicie.
Wieczorem dotarła Kasia oraz Pati z Patriszja Fashion, byłyśmy więc w komplecie.
Na sobotnią inaugurację See Bloggers dotarłyśmy po 11, także miałyśmy czas zorientować się "co, gdzie i jak". Podobnie jak na poprzednich edycjach i tym razem obowiązywał podział na strefy: Education, Cooking, Fashion&Beauty, Parenting, Active, Youtube, Moto, Design oraz Photo&Travel. W każdej z nich było mnóstwo atrakcji, takich jak wspólne gotowanie, porady ekspertów, prelekcje tematyczne i konkursy. W tym roku wszyscy niezadowoleni z ubiegłorocznych identyfikatorów (tak, byli tacy!) zostali dopieszczeni, oprócz imienia i nazwiska pojawiły się nazwy blogów czy kanałów YT.
W południe zaczęłyśmy oficjalnie jako uczestniczki warsztatów z marką Apart (było na nie tylko 10 miejsc, także obie z Bambi czujemy się docenione, że to właśnie nas wybrano). Podczas nich tworzyłyśmy piękne bransoletki, zaś dziewczyny z Pica Pica przybliżały nam aspekty profesjonalnej współpracy na linii bloger - firma.
Po krótkiej przerwie czas na coś dla ciała a konkretnie dla włosów - udało mi się zapisać na warsztat z marką Michel Mercier. Prelekcja była ciekawa i dotyczyła pielęgnacji oraz błędów, jakie popełniamy dbając o fryzurę. Dowiedziałam się między innymi, że... źle myję włosy oraz skórę głowy, nie powinnam też robić tego codziennie!
Uczestniczki miały również możliwość przetestowania szczotek marki ze specjalnymi, opatentowanymi wypustkami i twardością dopasowaną do typu włosa - dostałyśmy je potem w prezencie. Nie ukrywam, miły akcent, który bardzo mnie cieszy, bo moja poprzednia szczotka dożywa swoich dni, poza tym trafiłam na wersję kompaktową, idealną do noszenia na co dzień w torebce.
Podczas tej edycji mocno postawiłam na strefę Beauty, dlatego kolejnymi zajęciami w których uczestniczyłam były te z Gosh Copenhagen. Lubię tą markę, zwłaszcza podkład Gosh Drops Foundation - najlepszy, jaki miałam (recenzja TUTAJ).
Na warsztatach przedstawiono nam nowości w ofercie a także trendy makijażowe na ten sezon. Dostałyśmy również produkty do przetestowania, także możecie się spodziewać, że w kolejnych postach cyklicznie będą się pojawiać opinie o kosmetykach tej marki.
A co poza tym?
Spotkałyśmy mnóstwo blogerów, znanych nam wcześniej "na żywo", poznałam również osobiście kilka osób kojarzonych tylko "on line".
Zintegrowałyśmy się z warszawską częścią naszego teamu, czyli Patrycją i Kasią :) Tak bardzo, że w sobotni wieczór... nie dotarłyśmy na after party, tylko poszłyśmy zwiedzić port, po babsku pogadać i skosztować rybki :)
Żałuję, że nie mogłyśmy uczestniczyć w niedzielnych panelach, niestety powrót z Gdyni do Częstochowy zajmuje dłuższą chwilę, musiałyśmy wracać, a szkoda bo to był świetny weekend!
Proszę częściej! :)
Pomimo wielkiej sympatii do organizatorów i imprezy, początkowo miałyśmy razem z Bambi Boho odpuścić sobie wyjazd. Ze względów czysto praktycznych - noclegi w Trójmieście w tym roku przeszły cenowo najśmielsze fantazje a raczej koszmary... 80 zł za pokój "dwójkę" o standardzie nieco tylko lepszym od ziemianki tudzież zagrzybionej nory... No nie!
Potem napisała do mnie Kasia z bloga Marionetka Mody, z pytaniem czy się wybieramy. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie, bo troszkę to za drogo wychodzi, a jest w planach wrześniowy urlop za granicą. Na to ona zaproponowała pokój czteroosobowy w hostelu w Gdyni, z wliczonym śniadaniem, całość w bardzo rozsądnej cenie. Zgodziłyśmy się od razu, bo tak naprawdę, bardzo chciałyśmy jechać :)
Tym sposobem, w ubiegły piątek znowu zobaczyłam ukochany Bałtyk, poczułam piasek pod stopami, zjadłam smażoną pyszną flądrę w chrupiącej skórce i nawiązałam znajomość z jednym sympatycznym łabędziem pływającym w porcie :)
Sama miejscówka - Sea Hostel - bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Słowo "hostel" kojarzy mi się z tanimi horrorami i spaniem w warunkach "bylejakich". Tymczasem budynek, znajdujący się tuż przy dworcu Gdynia Główna, przeszedł niedawno remont i jest kompleksowo odnowiony. W skrócie: czysto, nowocześnie i z bardzo miłą obsługą. Pomimo rezerwacji od 16 dostałyśmy pokój po przybyciu na miejsce już o 14, mogłyśmy się więc odświeżyć i wyruszyć na śródmiejską plażę. Niestety zabrakło słońca, plany leniwego opalania spełzły na niczym, za to spacer udał się wyśmienicie.
Wieczorem dotarła Kasia oraz Pati z Patriszja Fashion, byłyśmy więc w komplecie.
Na sobotnią inaugurację See Bloggers dotarłyśmy po 11, także miałyśmy czas zorientować się "co, gdzie i jak". Podobnie jak na poprzednich edycjach i tym razem obowiązywał podział na strefy: Education, Cooking, Fashion&Beauty, Parenting, Active, Youtube, Moto, Design oraz Photo&Travel. W każdej z nich było mnóstwo atrakcji, takich jak wspólne gotowanie, porady ekspertów, prelekcje tematyczne i konkursy. W tym roku wszyscy niezadowoleni z ubiegłorocznych identyfikatorów (tak, byli tacy!) zostali dopieszczeni, oprócz imienia i nazwiska pojawiły się nazwy blogów czy kanałów YT.
W południe zaczęłyśmy oficjalnie jako uczestniczki warsztatów z marką Apart (było na nie tylko 10 miejsc, także obie z Bambi czujemy się docenione, że to właśnie nas wybrano). Podczas nich tworzyłyśmy piękne bransoletki, zaś dziewczyny z Pica Pica przybliżały nam aspekty profesjonalnej współpracy na linii bloger - firma.
Po krótkiej przerwie czas na coś dla ciała a konkretnie dla włosów - udało mi się zapisać na warsztat z marką Michel Mercier. Prelekcja była ciekawa i dotyczyła pielęgnacji oraz błędów, jakie popełniamy dbając o fryzurę. Dowiedziałam się między innymi, że... źle myję włosy oraz skórę głowy, nie powinnam też robić tego codziennie!
Uczestniczki miały również możliwość przetestowania szczotek marki ze specjalnymi, opatentowanymi wypustkami i twardością dopasowaną do typu włosa - dostałyśmy je potem w prezencie. Nie ukrywam, miły akcent, który bardzo mnie cieszy, bo moja poprzednia szczotka dożywa swoich dni, poza tym trafiłam na wersję kompaktową, idealną do noszenia na co dzień w torebce.
Podczas tej edycji mocno postawiłam na strefę Beauty, dlatego kolejnymi zajęciami w których uczestniczyłam były te z Gosh Copenhagen. Lubię tą markę, zwłaszcza podkład Gosh Drops Foundation - najlepszy, jaki miałam (recenzja TUTAJ).
Na warsztatach przedstawiono nam nowości w ofercie a także trendy makijażowe na ten sezon. Dostałyśmy również produkty do przetestowania, także możecie się spodziewać, że w kolejnych postach cyklicznie będą się pojawiać opinie o kosmetykach tej marki.
A co poza tym?
Spotkałyśmy mnóstwo blogerów, znanych nam wcześniej "na żywo", poznałam również osobiście kilka osób kojarzonych tylko "on line".
Zintegrowałyśmy się z warszawską częścią naszego teamu, czyli Patrycją i Kasią :) Tak bardzo, że w sobotni wieczór... nie dotarłyśmy na after party, tylko poszłyśmy zwiedzić port, po babsku pogadać i skosztować rybki :)
Żałuję, że nie mogłyśmy uczestniczyć w niedzielnych panelach, niestety powrót z Gdyni do Częstochowy zajmuje dłuższą chwilę, musiałyśmy wracać, a szkoda bo to był świetny weekend!
Proszę częściej! :)
środa, 6 lipca 2016
Torebka latem czyli niezbędnik miejski
Letni niezbędnik to temat nieco "oklepany", a jednak nadal na czasie.
Nutka ciekawości pcha nas do zajrzenia, co inna kobieta nosi w torebce, a jeśli przy tym odkryjemy jakiś fajny kosmetyk lub gadżet (o którego istnieniu nie miałyśmy pojęcia, a okazuje się ideałem!) to już podwójny bonus :)
Wakacyjnych niezbędników może być kilka - co innego zabieramy na plażę, inaczej pakujemy się na górską wycieczkę, inaczej na grill do znajomych.
A co z klasyczną "miejską" torebką latem? Gdy nigdzie nie wyjeżdżamy, a życie toczy się trybem pracy, spotkań, zakupów i innych tego typu przyjemności?
Zacznę banalnie, ale w mojej torbie nie może zabraknąć przede wszystkim... butelki z wodą. Strasznie dużo piję (świetnie brzmi! :), odwadniam się bardzo szybko i uzupełnienie płynów to sprawa priorytetowa. Uczucie suchości w ustach i pragnienia są nieznośne, kiedyś nie myślałam o tym zupełnie i kończyło się colą lub innym lepkim paskudztwem, kupowanym na szybko. Teraz jestem dobrze przygotowana - klasyczna niegazowana :)
Okulary przeciwsłoneczne z filtrami, również niezbędne. Nie lubię zwłaszcza prowadzić samochodu, gdy słońce razi mnie w oczy i ogranicza pole widzenia.
Nawilżane chusteczki, na przykład Cleanic klasyczne, czy też z efektem chłodzącym. Często wstępuję do second - handów, potem biegam dalej i załatwiam różne sprawy, a chciałabym zwyczajnie umyć ręce. Takie drobiazg w torebce, a jak bardzo niezastąpiony!
Fajną nowością jest też dezodorant w chusteczce tej samej marki - jakkolwiek latem mogłabym brać prysznic średnio co godzinę, nie zawsze się to udaje, zwłaszcza będą w pracy, zaś uczucie świeżości - niezastąpione!
Puder ryżowy, jeden z najlepszych wynalazków ludzkości... No dobrze, przesadziłam, są ważniejsze, ale chyba każda kobieta doceni, gdy nawet w największy upał jej buzia pozostaje matowa! Ja jestem wierna od lat temu z Essence, skuteczny i niedrogi.
Perfumy - od zimy zakochana jestem w Aqua Roberto Cavalli, zapachu nieco dziwnym, ale idealnie komponującym się z moją skórą. Zdradziłam dla niego nawet ukochaną Escada Magnetism!
Jeśli jesteś jak ja maniaczką perfekcyjnego manicure, w Twojej torebce nie może zabraknąć zmywacza do paznokci... najlepiej w chusteczce, dla wygody (Cleanic). Zadbane dłonie to podstawa, a nie ma nic bardziej denerwującego, niż lakier (zwłaszcza w intensywnym kolorze), który nagle odskoczy z połowy paznokcia w najmniej oczekiwanym momencie. Lepiej zmyć wszystko pozostawiając naturalne dłonie, niż takie "odpryski".
Balsam do ust Oriflame, idealny noszony solo jak i jako baza pod pomadkę czy inny tego typu produkt.
Latem, zwłaszcza gdy się opalę, preferuję naturalny makijaż, jedynie rzęsy muśnięte tuszem i dobrze nawilżone usta.
... ewentualnie, bardzo stonowane. Jednym z moich ulubieńców jest ostatnio błyszczyk Celia nr 14 - kupiony zupełnym przypadkiem. Nie miałam monet aby zapłacić w parkometrze za postój, zaś pani w kiosku była średnio chętna, by rozmienić 100 zł. Nabyłam więc jakąś tanią babską gazetę z owym kosmetykiem właśnie. Okazał się świetny, a za 7 zł poczytałam dodatkowo jak modne są w tym sezonie bandamki i spodnie dzwony - eureka :)
Babeczki, a bez czego Wy nie możecie obejść się latem, ruszając w miasto?
Piszcie w komentarzach, chętnie trafię na jakąś nowinkę, w której się zakocham :)
środa, 25 maja 2016
Wakacyjny niezbędnik zwierzęcia ciepłolubnego
Wakacje to chyba najbardziej wyczekiwany czas: przez tych młodszych, którzy muszą większą część roku siedzieć w szkole, oraz tych trochę starszych, snujących non stop marzenia o słońcu, cieple i nicnierobieniu. Niezależnie gdzie pracujemy, o urlopie marzy każdy :)
Każdy z nas ma również własny sposób na jego spędzanie, jedni smażą się na plaży lub na działce pod miastem, inni wędrują po górach, jeszcze inni nie wyobrażają sobie letniego wypoczynku bez wiatru w żaglach i we włosach.
Ja jestem zwierzęciem wybitnie nadmorskim, kocham wszelkiego rodzaju wodę, a im cieplejsza, tym lepiej, choć i nasz rodzimy Bałtyk darzę wielką miłością - genialne zachody słońca tylko w Polsce!
Niemniej wolę, gdy mogę się kąpać bez opcji "szczękam zębami, ale wmawiam sobie, że nie wykręca mi odnóży z zimna"... Kąpać albo nawet taplać, chlapać i ogólnie siedzieć non stop zamoczonym po pas (razem z trzylatkami, od nich odróżnia mnie brak foremek, kółek, łopatek - radość z przebywania w morzu mamy taką samą).
Pływam ledwo - ledwo więc taka forma na fokę oblewaną przypływem całkowicie mnie zadowala :) Zwłaszcza, że fale doskonale chłodzą skórę rozgrzaną opalaniem.
Cóż więc takie plażolubne stworzenie zabiera ze sobą jako wakacyjny niezbędnik?
Potraktujcie tę list z przymrużeniem oka, jako oczywistą oczywistość (wyrażenie użyte celowo!) i weźcie pod uwagę, że pisze to kobieta i blogerka :)
1. Kostium - wygodny strój to podstawa. I jakkolwiek lubię fasony bez ramiączek (wiadomo, ładnie opalony dekolt) tak totalnie nie sprawdzają się, gdy chcemy wskakiwać w fale. Sprawdzone na własnej skórze nad Bałtykiem właśnie - średnio komfortowe uczucie gdy wynurzasz się i nagle stwierdzasz, że stanik znajduje się na linii dolnych żeber, zaś pan na materacu obok z szerokim uśmiechem stwierdza, że to jest naprawdę fajny dzień :)
Dlatego na ten sezon wybrałam model bardziej stabilny, z ramiączkami, które w razie czego można zawiązać na szyi (całość Decathlon)
2. Okulary przeciwsłoneczne
Nie wiem jak Wy, ja nie potrafię latem obyć się bez tego dodatku, koniecznie z ciemnymi szkłami. Zwłaszcza pod palącym, południowym słońcem (okulary Ray Ban model Clubmaster)
3. Kosmetyk "do" i "po" opalaniu
Kremy z filtrem to produkt niezbędny, nieważne w którym zakątku świata przebywamy. Nadmiar słońca bywa zgubny, a skóra podziękuje nam przez kolejne lata za właściwe nawilżenie i pielęgnację.
W zeszłym roku podczas wakacji mogłam się o tym przekonać dość drastycznie - zabraliśmy "po" ale nie "przed". Przecież koniec sierpnia, byłam przyzwyczajona, że na polskim lub włoskim wybrzeżu byłabym po prostu piękny brąz po trzech dniach... To, że na Cyprze UPALNE lato jest w pełni jakoś mi umknęło...Na miejscu okazało się, że skwar panuje nieziemski, a nurkując w morzu też się opalasz (poparzone plecy to absolutnie nic przyjemnego). Nigdy więcej! (żel Eveline)
4. Letni kapelusz...
lub inne okrycie głowy. Dodatek oczywisty, jeśli nie chcemy dostać udaru słonecznego i innych bardzo przyjemnych rzeczy.
Chusta, czapka z daszkiem, słomkowe rondo - co nam tylko wyobraźnia dyktuje i co lubimy.
Ja mam swój ulubiony mały kapelusik, kupiony któregoś roku na wyprzedaży, bardzo wygodny i bardzo przewiewny, od momentu nabycia wożę go na wakacje stale (kapelusz Chillin')
5. Książka, zawsze! Nie umiem leżeć bezczynnie prze kilka godzin, kilka dni pod rząd. Pierwszego dnia rozkoszuję się beztroską. Drugiego czuję, że czegoś mi brakuje. Trzeciego sięgam po słowo pisane, nawet jeśli nie jest lekturą zbyt ambitną. Kocham czytanie, a urlop to okres temu najbardziej sprzyjający, gdy bez wyrzutów sumienia można sobie na to pozwolić! Na zdjęciu oczywiście ukochany Stephen King, jedna z najpiękniejszych - "Zielona Mila".
6. Telefon - prognoza pogody, mapy, playlista, pamiątkowe zdjęcia to powody wystarczające, by zabrać go ze sobą. Kontakt ze światem i powiadomienie rodziny "tak, żyję, dotarłam" w tym przypadku to już prawie bonus :) Niemniej, taka wygoda bardzo uzależnia. Nie wiem, jak kiedyś radziliśmy sobie bez urządzenia tak multiuniwersalnego jak smartfon. Ja przyznaję - nie umiem już chyba funkcjonować bez mojego staruszka Samsunga
7. Tusz do rzęs i lakier do paznokci
Trywialnie i babskie. A jednak! Pełen makijaż, spływający po twarzy podkład i rozmazujące się cienie to chyba najśmieszniejszy i najbardziej absurdalny widok, jaki można spotkać na plaży. Polskiej i zagranicznej. Niektóre panie jednak twardo przy tym obstają (ich sprawa), osobiście stawiam jedynie na dobry wodoodporny tusz i zadbane paznokcie. Gdy jest ciepło, lubię naturalną skórę, lekko muśniętą słońcem, naturalną i bez nadmiernego obciążenia.
Lakier Miss Sixty, tusz Gosh
A Wy macie jakieś kosmetyki lub rzeczy, bez których nie wyobrażacie sobie wakacji, a których nie wymieniłam?
Urlop przede mną, podpowiedzcie!
Piszcie w komentarzach... i wpadnijcie na mój fanpage TUTAJ, gdzie ruszył KONKURS - aż trzy osoby będą mogły wygrać dowolnie wybrany kostium z nowej kolekcji Decathlon!
niedziela, 15 maja 2016
Kup konwalie, daj komuś kogo kochasz
Miały być zdjęcia, miał być normalny post. I pustka w głowie - co napisać? Że znów mam żakiet, że jeansy, że białą bluzkę? O bogowie inwencji twórczej, siedźcie i płaczcie. Nuda.
Średnio raz na dwa tygodnie mam ochotę wywalić własną szafę przez okno, średnio raz na kilka dni znajduję coś, co sprawia, że serce zaczyna mi mocniej bić. Jak dziecko, które widzi nową zabawkę i już nie ma ochoty bawić się tą starą.
Od małoletnich odróżnia mnie to, że nie kładę się przed mamą w sklepie i nie walę nogami w podłogę, wrzeszcząc przy tym jak opętaniec, dopóki mi nie kupi :) Dorosłe dzieci utrzymują się same, prawa dżungli są niezaprzeczalne a i sumienie nie pozwala mi inaczej. Co najwyżej mogę taką sztuczkę odwalić w domu przed lustrem dla wyładowania emocji, ewentualnie powyobrażam sobie, jak świetnie by ta rzecz na mnie leżała (cud, w głowie wszystko pasuje i jest idealne!) i jak bardzo jej pragnę...
A gdybym rzeczywiście ją kupiła... to za jakiś czas i tak miałabym ochotę wyrzucić ją razem z resztą.
To chyba bolączka ludzi w dzisiejszych czasach - pragniemy mocniej i więcej, nie potrafiąc cieszyć się tym, co już posiadamy.
Samochód nigdy nie jest za fajny i szybki, bo wyższy model, który pojawi się w przyszłym roku bije go na głowę. Telefon w zasadzie trzeba by wymieniać co dwa-trzy miesiące, marki prześcigają się w innowacjach tworząc sprzęt na miarę Jamesa Bonda. Dom - nowe pomysły architektoniczne rosną jak grzyby po deszczu, dodatkowo świat jest tak piękny... Po co zadawalać się wielką płytą w Warszawie jeśli można mieć willę w Toskanii albo chatę na Malediwach?
Ciuchy po jednym, dwóch założeniach robią się we własnym mniemaniu nieciekawe i niemodne.
Gonisz i pędzisz.
Szukasz szczęścia i ciągle myślisz, że będzie za horyzontem, musisz tylko pracować ciężej, więcej, iść dalej i dalej...
Wychodzisz na ulicę, mijasz zagonionych, smutnych ludzi, którzy tworzą namiastkę życia pijąc kawę na wynos, klikając jak wariaci w laptopy i telefony, żyjąc on-line i nie mając czasu i ochoty spojrzeć w niebo a tym bardziej na realnego człowiek obok. Frustracja i stres - tym w większości żyjemy i to nas napędza.
Zaczynamy przypominać zombie, zaprogramowane i skupione na pewnych czynnościach, które musimy wykonać, za wszelką cenę.
Nie umiemy być już dla siebie mili, tak zwyczajnie i po ludzku.
Każde działanie przeliczane jest na zysk, a skoro go nie przyniesie, nie jest w ogóle inicjowane.
Przed Wielkanocą robiłyśmy z Bambi zdjęcia koło Filharmonii Częstochowskiej. Jak zwykle mijali nas ludzie, w większości spojrzenia obojętne, gdybyśmy były przezroczyste różnicy by nie zrobiło. Na szczęście ruchu nie tamujemy więc obywa się bez nieprzyjemnych sytuacji.
Ale...
Kto zna Częstochowę ten wie, że budynek sąsiaduje z ulicą Garibaldiego, jedną z tych dzielnic w mieście, gdzie lepiej nie zapuszczać się samemu po zmroku. A i w ciągu dnia wędrują mniejsze lub większe grupki bezdomnych i ludzi z tzw. marginesu społecznego.
Mija nas kobieta - pięknie ubrana, elegancka, wyglądająca na spełnioną i szczęśliwą (wyglądająca?), błysk oczu, pustka, cisza.
Za chwilę przechodzi bezdomna - brudne ubrania, twarz "po przejściach" - zatrzymuje się by nie przeszkadzać, kiedy mówimy żeby przechodziła, nie chcemy tamować ruchu, uśmiecha się wpół bezzębymi ustami i mówi "dziękuję wesołych świąt Paniom życzę."
Klik - wszystko jakby się zatrzymuje, w gardle rośnie mi gula a oczy podejrzanie wilgotnieją. NIKT poza nią nie życzył nam tych cholernych wesołych świąt, a i my nie byłyśmy lepsze. Przyszłyśmy zrobić zdjęcia i tyle. Też nie składałyśmy nikomu życzeń, jakby uśmiech i te kilka słów kosztowały tak wiele. Zapomniałyśmy o tym, skupiłyśmy się na celu. Gdzie świat dookoła? Zniknął.
Mając za wiele, gubisz sens tego co masz. Chcesz więcej i więcej. I jesteś nieszczęśliwy, bo nagle okazuje się, że dochodzisz do granicy swoich możliwości. Za tym płotem są krainy mlekiem i miodem płynące, a za plecami mieszkanie na kredyt, dziesięcioletni samochód, kochająca rodzina, przyjaciele i wierny pies. Piękne rzeczy, ale w twoim mniemaniu MAŁE i DROBNE, przyzwyczaiłeś się już, że one po prostu SĄ i nawet nie zauważasz. Jednak to one tworzą sens życia, sprawiają, że masz w brzuchu motyle gdy przyjaciele urządzają urodzinowe przyjęcie niespodziankę i pragniesz głośno krzyczeć jakie to masz szczęście, kiedy partner kupuje Ci na gwiazdkę wymarzoną płytę Queen.
Może warto chwilę pomyśleć?
Do ludzi, zamiast do rzeczy?
Zakręcamy się we frustracji z niespełnionych marzeń (miałam być Indianą Jones w spódnicy!), robimy się zgorzkniali i niezadowoleni, zapętlamy się w nerwicach.
Może lepiej powiedzieć sobie - mam dużo, jest to dla mnie cenne. Tyle mam i na razie nie potrzebuję więcej. Za to muszę bardziej zatroszczyć się o ludzi którzy mnie otaczają, bo kiedy spadnę na dno tylko drugi człowiek jest mi w stanie podać pomocną dłoń.
Dlatego kup te konwalie i daj komuś, kogo kochasz lub lubisz.
wtorek, 2 lutego 2016
Książkowe podsumowanie stycznia - Miłoszewski, Nesbo i Dziewczyna z pociągu...
Postanowiłam wprowadzić na blogu nowy cykl - książkowe podsumowanie miesiąca.
Czytanie to jedna z tych przyjemności, dla których potrafię zarwać noc i zrezygnować z wielu innych rzeczy.
Paradoksalnie jednak, proza życia sprawia, że mam na nie coraz mniej czasu.
Najwyższa pora to zmienić!
Obecnie nadrabiam zaległości w każdej wolnej chwili.
Styczeń upłynął pod znakiem Zygmunta Miłoszewskiego i Jo Nesbo a także Pauli Hawkins.
Obu autorów "odkryłam" pod koniec roku ubiegłego, aczkolwiek słyszałam o nich wiele dobrego dużo wcześniej. Jednak nie mieliśmy okazji się poznać :) O Pani natomiast nawet nie słyszałam, dopiero niedawno, gdy książka z pociągiem w tytule stała się tematem wielu dyskusji.
Chronologicznie zatem...
"Bezcenny" pochłonęłam w noc sylwestrową i Nowy Rok, leżąc w łóżku z grypą. Jedna z najlepszych powieści z historią w tle, na dodatek naszą, polską historią. Niech się schowa Dan Brown czy nawet Umberto Eco!
Głównym motywem są poszukiwania słynnego "Portretu Młodzieńca" Rafaela Santi, skradzionego przez Niemców w czasie II wojny światowej. Zadania na zlecenie polskiego rządu podejmuje się doktor Zofia Lorentz, historyk i pasjonatka sztuki. Pomaga jej w tym marszand (i jednocześnie dawny kochanek), tajny agent wywiadu i międzynarodowej sławy... złodziejka. Okazuje się jednak, że nie chodzi o sam obraz, a i tajemnicę... Tak wielką, że zmieniłaby oblicze historii świata. Wielu politykom zależy na tym, by nigdy nie ujrzała światła dziennego więc nasi bohaterowie mają przeciw sobie służby obcych mocarstw...
Nie będę zdradzać więcej, to trzeba przeczytać! Wartka akcja, świetne przygotowanie merytoryczne, ale bez dłużyzn. No i wielka miłość w tle!
Z kolei "Czerwone Gardło" Jo Nesbo to kolejna część o przygodach Harrego Hole, norweskiego policjanta z barwną przeszłością (jego poprzednie sprawy kryminalne to pozycje: "Człowiek - nietoperz" i "Karaluchy"). Serie czytam zawsze chronologiczne, ale wspomniane dwie poprzednie książki pochłonęłam w grudniu, poza ty dzieją się jedna w Australii druga w Tajlandii więc poza zachęceniem do lektury nie będę ich opisywać. Skupię się na "Czerwony gardle", gdyż jest to pierwszy tom tzw. sagi z Oslo - akcja rozgrywa się już w rodzimym mieście policjanta a w kolejnych częściach pewne wątki są połączone.
Kim jest Harry Hole? Alkoholikiem, który właśnie próbuje na nowo poukładać sobie życie, a przy tym genialnym śledczym. Nie sposób go nie lubić, to taki dwumetrowy cynik - macho, z blizną na twarzy i z zasadami. Ma "nosa" i instynkt, które sprawiają, że nawet przydzielony do wydziału spraw wewnętrznych i "papierkowej roboty" wpada na trop planowanego zabójstwa. Ślad wiedzie od nielegalnie sprowadzonego do Norwegii rzadkiego karabinu marki Marklin, a historia zatacza krąg sięgając swymi korzeniami do czasów II wojny światowej. Kto wtedy właściwie zginął? Dlaczego zwłoki, które pochowano znów się pojawiły? Kim jest tajemniczy handlarz bronią? I kto zabija obecnie?
Na wszystkie pytania znajdziecie odpowiedź w książce!
Ja jestem już w trakcie kolejnej części "Trzeci klucz".
Najświeższą pozycją, pochłoniętą w piątkowe popołudnie i wieczór był "Domofon" czyli... horror Miłoszewskiego.
Przyznam szczerze, jak lubię autora, tak miałam obawy, czy poradzi sobie z gatunkiem.
Stephen King ustawił poprzeczkę bardzo wysoko, a przy tym jestem jego wielką (prawie bezkrytyczną!) fanką...
Moje obawy okazały się bezzasadne - książka napisana jest lekko, świetnie się czyta, bohaterowie ciekawi i bardzo ludzcy.
Akcja rozgrywa się w jednym z warszawskich bloków. Mieszka tu nastoletni Kamil z rodzicami, a także redaktor Wiktor, który kocha dwie rzeczy na "p" : pisanie i picie. Wprowadzają się również Agnieszka i Robert, młode małżeństwo, zaczynające nowe życie. Trup pojawia się, zanim jeszcze zdążą wnieść meble, a kilka dni potem okazuje się, że cały blok jest odcięty... Nikt nie może go opuścić... Nikt nie może do niego wejść... A mieszkańcy boją się usnąć, bo śnią im się najgorsze koszmary... Czy spełnią się one również na jawie?
Tego Wam nie powiem, dowiedzcie się sami!
"Dziewczyna z pociągu" Pauli Hawkins. Przyznaję się, że dopisuję tą pozycję teraz, kilka godzin po publikacji tekstu. Po prostu o niej zapomniałam! Kiepsko to chyba świadczy o dziele, ale nie jest tak źle, znalazło się po prostu w zbyt silnym gronie literackich konkurentów, poza tym czytałam ponad tydzień temu, obecnie jestem już jedną i pół książki dalej :)
To pozycja ciekawa, napisana z punktu widzenia trzech kobiet. Pomysł z pociągiem bardzo trafiony. Czyta się fajnie, akcja wciąga, tyle, że... no właśnie. Namiętni pochłaniacze kryminałów mają to zboczenie, że pomijając mistrzów typu Conan Doyle czy Agatha Christie, w literaturze nieco niższych lotów potrafią przewidzieć kto zabił mniej więcej w połowie książki. Albo i wcześniej. Tak było tutaj. Zakończenie poza drobnymi detalami nie było dla mnie zaskoczeniem. A szkoda, bo o pozycji jest bardzo głośno i spodziewałam się czegoś więcej. Choć odrobinę. Co nie zmienia faktu, że nadal jest to fajny zabijacz czasu. Do poczytania... w pociągu na przykład :)
Zdjęcia ze strony empik.com, kolaż mojego autorstwa.