Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Les Merles. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Les Merles. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 27 stycznia 2013

Maleńki gość, a może już domownik?


   
 Przyleciał zaledwie kilka dni temu. 
Wczepił się chudymi łapkami w kamienną ścianę domu, jak wytrawny alpinista.
 Obejrzał się, spojrzał czarnymi oczkami i od razu skradł mi serce.
 Teraz przylatuje codziennie. Pewnie mogłabym zamknąć go w dłoni. 
Długo szukałam w książkach, kto taki mnie odwiedził. 
I oto przedstawiam Wam mojego prawie prywatnego... kowalika.

wtorek, 31 stycznia 2012

Ostatni dzień stycznia i trochę chwalenia się..

Jeszcze nie mogę nacieszyć się zimą,ciągle zerkam za okno, stąd więc, jeszcze kilka zdjęć:

nasze zimowe drzwi do świata...
i najbliższy widok z ganka, aby nie za daleko wystawiać nogi na mróz,

Kawałek Guzika ...
To dzieło zdolnych rączek mojego Taty - wielopoziomowy karmnik dla ptaszków.

Moje ukochane renifery, pilnują domu rodziców.







Pierwsze króliczkowe jajko, na pewno nie ostatnie.

Moja praca z ubiegłego roku, kolory dodają mi pogody ducha i energii.
 

 Tak naprawdę, ten obraz jest moją dumą , 
bo z robiony długo, na drobniusieńkiej kanwie, 
skończony i oprawiony w tym roku.





sobota, 28 stycznia 2012

Pierwszy zimowy spacer tej zimy

          Już wczoraj późnym wieczorem zaczęło się coś dziać... najpierw poprószyło takim prawie niezauważalnym " śnieżnym drobiazgiem", a potem coraz większymi płatkami bielutkiego śniegu. I przestało..., wiec dzisiaj miałam super niespodziankę, bo za oknem było bialutko, tak świątecznie...tak zimowo. Przed południem poszłam więc z Guzikiem na nasz pierwszy zimowy spacer.  W końcu doczekałam się zimowej aury .... w górach!



wtorek, 22 listopada 2011

Pożegnanie z jesienią

           Dynie były moimi pierwszymi samodzielnie kupionymi produktami we Francji. Mniejszą kupiłam na lokalnym ryneczku i więcej przy tej transakcji było usmiechów niż słów, ale i tak niosłam te 6 kg  z taką dumą do samochodu, że ho, ho...
Druga została zakupiona 2 tygodnie później na lokalnym brocantie za połowę ceny mniejszej.
 
  
Jędrek musiał ją nieśc kawałek drogi do naszego auta, a po drodze kilka osób sugerowało, że jest taka śliczna, więc na pewno plastikowa...
          Obie dojechały do domu bezpiecznie, aby rozsiąść się wygodnie na ganku. Wygrzewały się w słonku długie tygodnie....
Aż w końcu nadszedł czas, by te pomarańczowe kule zamknąć z słojach.

Przepis podała mi mama:
  • dynię obrać ze skórki, 
  • pociąć na sporą kostkę, 
  • przełożyć  do garnka i zasypać cukrem,
  • tak pozostawić na 12 godzin, w tym czasie dynia puszcza sok.
  • następnie sok zlać, dodać ocet, goździki i cukier.
Wszystko jest na smak. Nie ma proporcji - w każdym razie ma być słodko-kwaśno, ale z ostrzejszą nutą octu.
Kosteczki poukładać w słoiki i zalać gorąca zalewą. Można za pasteryzować albo docieplić słoiki.
        
A i oczywiście przechować pestki do następnego roku, bo mój ambitny plan jest taki, by w następnym roku samej wyhodować te cudowne warzywa.   

      
A to już ostatnie zdjęcie mojej ulubionej dyni w całości w towarzystwie koleżanek. Teraz została już tylko mała- prezent od Dominiki, ktorą sama wyhodowała - i ciepliwie czeka na przyrządzenie z niej zupy....

czwartek, 17 listopada 2011

Jesienny spacer

Od tygodnia wieje silny mistral. Pada i pada, ale dzisiaj mimo pochmurnej pogody, ale braku deszczowych kropli postanowiłam wytoczyć sie z cieplutkich pieleszy domu i obejrzeć świat zewnętrzny, a tak oto wygląda....

na pewno poziom wody podniósł sie zdecydowanie, bo nie było wcześniej widać tej wijącej się rzeczki,
 a niebo, sami spójrzcie...
wiatr spowodował, ze drzewa straciły swoje liście...prawie wszystkie, to już ostatnie kolory tej jesieni,
a ta czerwień - zawsze zaskakują mnie kolory wydobywające sie z burej ziemi...
 A to moj piesek - Gouzik /wg francuskiej pisowni/, u nas Guzik, Guzio, Guzidło...


I to dzisiaj ostatnie z moich ulubionych, okolicznych miejsc, bo mam nadzieje pokazać je wiosną i latem. 
To mój ukochany dziki skalnik, Matka Przyroda ma profesurę z projektowania zieleni...

piątek, 28 października 2011

Moje ogrodki

Pierwsze odkrycie ogródka
I tak jak obiecałam ostatnio, kilka zdjęć  z najbliższego otoczenia. Mój nowo powstały ogródeczek. Jest w nim kilka świeżutko zasadzonych lawend, które mają zakwitnąć latem następnego roku, w sklepie dostałam na to pisemną gwarancją - coś niespotykanego w Polsce, tu podobno całkiem oczywista oczywistość.
W rogu siedzi dumnie, spore drzewko laurowe, z którego korzystam gotując i piecząc rozmaitości.





Druga odsłona


Tak wyglądał mój ogródeczek na początku lipca. Obecni troszkę się przekształcił i doszły do niego inne roślinki. Cały czas coś przesadzam, dokupuję i kombinuję.
Pod koniec sierpnia ogródek znowu zmienił oblicze i dzięki pomocy mojego Jędrka, który przywiózł mi biały gres, wysypał go i uformował w zawinięta dróżkę, na której ułożyliśmy lozy - loz używano kiedyś do pokrywania dachów kamiennych domów.|




I znowu maleńka zmiana...



Ostatnio posadziła tu ponad 100 cebulek tulipanów i mam nadzieje na ferię barw wiosną.Musieliśmy zabezpieczyć cebulki siatką, ponieważ nasze zwierzaki: kot Pirat i najnowszy członek rodziny mini sznaucer Guzik - rozkoszują się w wykopywaniu i podgryzaniu tulipanów.




To było najbliższe otoczenie, te tuz za rogiem, a poniżej trochę dalsze, ale nie za bardzo.
Zagubiony gdzieś w górach kamienny dom...


Wiatraki widać z naszego podwórka, no może nie aż tak dokładnie...

Góry nie za wysokie, ale jakże urocze..
 To tyle na dzisiaj, następnym razem będzie z innej beczki.

czwartek, 20 października 2011

Moje pierwsze kroczki...

Minęły już 3 miesiące mojego pobytu we Francji . 
Obiecałam sobie zaraz po przyjeździe, ze będę pisać ten dziennik i dopiero dzisiaj dojrzałam do tego by to zrobić. Przyleciałam tu 9 lipca 2011 będąc dokładnie 9 dni po rozwiązaniu umowy o pracy w związku z przeniesieniem działu finansów BAT do Rumunii - cóż polityka firmy pozbawiła nas pracy ciężkiej, bardzo stresogennej i ogromnie niewdzięcznej. Nie było czego żałować, jeżeli patrzyło się na to po katem zdrowia psychicznego, przynajmniej w najbliższym czasie. Rozdział 7 lat zamknięty na dobre i na szczęście. Może i inaczej jest jak ma się alternatywę na przyszłość. 
Ja jakąś miałam... miałam polecieć na francuska prowincje i jak to nawet tubylczy Francuzi mówią o tym regionie "głęboka Francja". W rzeczywistości spokój, cisza otaczająca przyroda to, to co na mnie spadło.
Potrzebowałam tej zmiany ogromnie i byłam szczęśliwa podejmując te drastyczna decyzje.


Potem zaczęłam rozglądać się po okolicy, przemierzając nożnie okoliczne drogi. I co?   zaskoczenie. Zaczęłam odczuwać, analizować otaczający mnie świat. To odkrycie stało się dla mnie objawem "przyklejenia skrzydeł". Zachciało mi się chcieć.... po tylu latach mechanicznego pojmowania otoczenia, wiecznego zmęczenia, ostrożności do nowych znajomych... Takie słodkie mrowienie w okolicy serca... Na początku trochę się przestraszyłam, ale z każdym następnym dniem to czekanie stawało się maleńkimi dawkami adrenaliny, na która czekałam gdy tylko patrzyłam na te ukwiecone łąki.
Lipiec był słodki jak miód, mimo przejmującego zima na dworze, ale i tak chodziłam na spacery, aby patrzeć, patrzeć szeroko otwartymi oczami.
Otoczenie zauroczyło mnie... ale o tym następnym razem.