Minęły już 3 miesiące mojego pobytu we Francji .
Obiecałam sobie zaraz po przyjeździe, ze będę pisać ten dziennik i dopiero dzisiaj dojrzałam do tego by to zrobić. Przyleciałam tu 9 lipca 2011 będąc dokładnie 9 dni po rozwiązaniu umowy o pracy w związku z przeniesieniem działu finansów BAT do Rumunii - cóż polityka firmy pozbawiła nas pracy ciężkiej, bardzo stresogennej i ogromnie niewdzięcznej. Nie było czego żałować, jeżeli patrzyło się na to po katem zdrowia psychicznego, przynajmniej w najbliższym czasie. Rozdział 7 lat zamknięty na dobre i na szczęście. Może i inaczej jest jak ma się alternatywę na przyszłość.
Ja jakąś miałam... miałam polecieć na francuska prowincje i jak to nawet tubylczy Francuzi mówią o tym regionie "głęboka Francja". W rzeczywistości spokój, cisza otaczająca przyroda to, to co na mnie spadło.
Potrzebowałam tej zmiany ogromnie i byłam szczęśliwa podejmując te drastyczna decyzje.
Potem zaczęłam rozglądać się po okolicy, przemierzając nożnie okoliczne drogi. I co? zaskoczenie. Zaczęłam odczuwać, analizować otaczający mnie świat. To odkrycie stało się dla mnie objawem "przyklejenia skrzydeł". Zachciało mi się chcieć.... po tylu latach mechanicznego pojmowania otoczenia, wiecznego zmęczenia, ostrożności do nowych znajomych... Takie słodkie mrowienie w okolicy serca... Na początku trochę się przestraszyłam, ale z każdym następnym dniem to czekanie stawało się maleńkimi dawkami adrenaliny, na która czekałam gdy tylko patrzyłam na te ukwiecone łąki.
Lipiec był słodki jak miód, mimo przejmującego zima na dworze, ale i tak chodziłam na spacery, aby patrzeć, patrzeć szeroko otwartymi oczami.
Otoczenie zauroczyło mnie... ale o tym następnym razem.