Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Arthi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Arthi. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 17 czerwca 2012

Together czyli ,,24 hours"


Nastał wieczór, noc i poranek- czyli powrót na przemyskie włości w doborowym towarzystwie mej pięknej małżonki ;]



w roli drugoplanowej Arthi ;P

P.S.
3:02 minuta :DDDDDDDDD
Meluzyno! Meeeeluzynooo!

czwartek, 10 maja 2012

Nowe Włości


 Majówka okazała się nie tylko samym odpoczynkiem, a wielkim harmiderem amoku pracy, który o dziwo wniósł wiele spokoju- jednak prawdą jest, że praca jest dobra na wszystko- a tym bardziej na roztrząsanie przeszłości. 

Zamykając jeden rozdział za drugim, przyszedł i upragniony moment przeprowadzki- co niesie za sobą posiadanie własnej pracowni :) po półtora roku bytowania na krakowskich włościach (w tym mieszkając do tej pory na kilku metrach kwadratowych), mimo kryzysu finansowego i krachu emocjonalnej giełdy, moje plany w końcu zostały zrealizowane.

Mam tutaj swój kąt, w którym w końcu czuje się jak u siebie, jak w domu- nie tylko ze względu na imponującą przestrzeń, ale przede wszystkim na możliwość spokojnej pracy u boku osób, które wnoszą wiele ciepła do serca i jednocześnie emocjonalnego wsparcia.


 W końcu obrazy mogą zostać powieszone (nie stojąc za szafą, obsiadając kurzem), rysunki zostały zwinięte w rulony (tematycznie posegregowane, nie stojąc w rogu pokoju), a teczki z rysunkami w końcu wylądowały na podłodze (do tej pory stały za łóżkiem, gnąc się niemiłosiernie, łamiąc jednocześnie teczki w pół od nadmiaru makulatury).

Ponad 2 metrowy stół pomoże przy powstawaniu tuszaków, no i jest w końcu miejsce by postawić sobie sztalugę ;>

Własny kolor, który nie został narzucony z góry w końcu może nastrajać mnie wizualnie, a gadżety, którymi uwielbiam się otaczać (będące związane z każdym osobnikiem, który wiele dla mnie znaczy- a ja spijam z nich energetyczne wibracje), w końcu są na swoim miejscu, mając w końcu swój niepowtarzalny urok :)



Sam remont trwał bite 3 dni (śpiąc zaledwie kilka godzin), łącznie z zagruntowaniem ścian, czyszczeniem ich papierem ściernym, nakładając grunt i od podstaw odmalować.
Kuchnia w końcu zabłyszczała, a turkus na suficie w łazience w końcu pozwolił na relaks w wannie po amoku gibania się na ścianach i podłodze. 

Rośliny w letnim ,,patio" powoli zaczynają swoją robotę, pnąc się po balustradzie i filarze, a sprzętów domowych zaczyna przybywać :)

Maszka nie uwierzyła swoim oczom, gdy przyszła na ,,gotowe" i zobaczyła jaką wraz z Arthim wykonaliśmy robotę. Mimo, że kolor Papai nie jest jej ulubionym, to i tak w porównaniu z jej poprzednim mieszkaniem jest to niebo a ziemia.

Moment wspólnego zamieszkania nastał :) 
teraz spijać z tego jak najwięcej pozytywu.


Na oknie zawisł ,,Łapacz Snów", który wyszedł z pod dłoni Anety- już działa- mając okno na wschodnią stronę, budzi mnie słońce a na dobranoc utula księżyc zaglądając ukradkiem.
Siewca snów przyprawia o nocne obrazy, o których do tej pory mogłem sobie pomarzyć, nigdy sen nie przychodził tak prędko.

 Za dnia, chusta od Doro (którą swego czasu z gestem rzuciłem pod stół- ponoć- bo nie pamiętam tego zdarzenia), pięknie przenika światło do pokoju, rzucając na podłogę orientalny wzór.

Na kamiennym parapecie wylądowały etniczne gadżety, a zaraz za nimi maciczny kwiat autorstwa Rogalika, którego staram się codziennie pielęgnować- niekoniecznie wodą ;)



A skoro mowa o Rogaliku...
W pracowni znalazł nawet swoje osobne miejsce...



 Ciotka Klotka- Pipa Gradowa w środowisko blogowym znana jako skromna Aneta, wpadła niczym chińczyk-japończyk do mej nowej twierdzy, dokumentując wszystko co się rusza- a raczej to co się nie rusza...

W tle materac, a na nim biały sweter tulący mnie na dobranoc...


Poszukiwała niepublikowanych chrabąszczy, na szczęście nie wpadła na pomysł by poodwracać płótna, które stoją przy ścianie ;) sam osobiście zapomniałem wręczyć jej plik grafik (pierwszaków, a szczególnie tryptyku Ofeliona i mniejszego jego dyptyku) oraz obiecane szkice do Degrengolandu (które miałem w pierwszej myśli ofiarować Maćkowi Pałce, do Jego pracowni w Lublinie, jednak strach mnie obszedł- był silniejszy).

Następnym razem Słońce ;*


W ramach remontów, przeprowadzek, napraw, sprzątania i głową kiwania, nie pozostaje mi nic innego jak poćwierkać razem z Andree 3000 & Big Boy'em:


na zakończenie dowody na to, że obiecane, codziennie zmieniane (a raczej przez Arthiego zaplatane) warkoczyki mają ciągle racje bytu ;)



jeszcze przed wplątaniem ,,kła" na ogonie ;)
mnisi, wschodni warkocz jest już coraz bliżej ;P

P.S.
Dopiero teraz mogę pozwolić sobie na urlop

P.S.2
Czas teraz oblać nowe włości ;>

P.S.3
Szykują się zmiany również na blogu ;>

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

,,Maori Warriors: Brothers Project"


 W połowie stycznia wraz z Cypisem, podjęliśmy się małego projektu chrabąszczowego- a raczej samego pomysłu zrodzonego z zabawy (wieczornej nudy). Nadszedł czas, by z końcu zacząć go realizować. Pomysł przeszedł moją małą ewolucję...

  Pomysł tak stał i stał i stał... a ja od 3 miesięcy nie podjąłem ani jednego chrabąszcza, który miał być tylko dla mnie (nie licząc Ofeliona w pracowni Wklęsłodruku, który ciągnął się za mną jak sraczka, doprowadzając do odruchu wymiotnego). Bujając się w swoich emocjach- zamykając i dojrzewając jednocześnie, w końcu wpadam w wir pracy- mam nadzieje, że pozwoli mi na zapomnienie się w niej- zamykając definitywnie przeszłość, projekty i pomysły za sobą- ukazując nowe, świeże i te spowodowane wewnętrznym problemem, konfliktem emocjonalnym, a nie brzusznym motylem.



 Tworząc materiał fotograficzny oraz szkicowy, ewolucja i potrzeba mówienia o swoim ekshibicjonizmie doprowadził do zmiany ,,If U Had Maori Heart" do czegoś bardziej ,,mojego".
Może zaczynam wpadać w błędne koło, ale materia jaką jest ,,homo-chrabąszcz" okazuje się miejscem nie do końca jeszcze odkrytym. I z tym mam zamiar teraz się zmagać (co ma miejsce już od roku- na oślep macając relacji m+m).



 Wracając do projektu- pierwszym chrabąszczem gdzie ukazałem siebie i brata, był obraz z połowy 2010 roku (moje malarskie i artystyczne początki) ,,Bracia...".

Teraz Cypis znów powraca u mojego boku... 

 Wojownik walczący ze zwierzęciem, którego ma w sobie- w taki sposób przedstawia mnie Aneta niejednokrotnie na swoim poletku, wiec i to stało się impulsem do tworu. 
Kropką nad ,,i", był zaległy, HamKid'owy  pomysł, który z racji sił wyższych, nie może zostać zrealizowany...

Wszystkie te czynniki złączone w całość doprowadziły do ukazania kazirodczego związku braci, z etnicznego plemienia- łącząc w sobie zagadnienie braterstwa, miłości, przyjaźni, walki, strachu- ,,problemu" kazirodztwa, rasizmu i homofobizmu. 

Kiedy opowiedziałem o projekcie Arthiemu, podesłał mi linka na film, który będę musiał na dniach zobaczyć- mam nadzieje, że stanie się kolejnym źródłem inspiracji...




Kiedy powstały komiksowe szkice do ,,Daddy..." powiedziałem sobie, ze jest to materia w której czuje się najlepiej- tusz + krótka opowieść obrazowa.
To jest plan na najbliższy czas...
Może to wynik współpracy przy ,,Degrengolandzie"?

Natomiast muzycznie odkopuje pląsające dinozaury...


a skoro mamy preludium do chrabąszczy, czas na małą zapowiedź do kolejnego cyklu- tym razem tuszowych ,,kart" powitania słońca- będą to pierwsze moje rysunkowe akty bez cenzury...
na zdjęciach w wersji ,,fun" rzecz jasna ;>



P.S.
dziękuje Królowej (Arthi) za codzienną stylizację mej fryzury ;>

P.S. 2
Wyżej wymieniony niebawem w stylizacyjnych chrabąszczach...

P.S.3
Musze przyznać racje Anecie, że mój blog jest przesiąknięty seksualnością ;>


wtorek, 27 marca 2012

Sabat Czarownic... part 2: Arthi


 O tym, że Arthi jest barwną postacią, pisywałem tutaj niejednokrotnie.
Nawet nie tyle, że barwną, ale nawet i wyjątkową- choć wyjątkowość dotyczy się każdego osobnika- jednostki, która staje mi na drodze- bo nie ma dwóch takich samych egzemplarzy- który jest tylko jeden... 

,,Kobiecość zamknięta w męskim ciele, przepełniona do granic świadomości wiedzą, którą małymi kroczkami wprowadza w swoje doczesne życie..."

Tak można określić to co drzemie we wnętrzu Królowej, która stara się trzymać piecze, nad tym co dzieje się w okół Niej...

Nasze pierwsze spotkanie & pierwsze konfrontacje kilka lat temu, nie było dość obiecujące- rzekłbym, że nawet nijakie, ponieważ od pierwszego wejrzenia miałem ,,ukrytą" awersję do Niej. 
Dlaczego?
Chyba na tamte czasy (4 lata wstecz) zazdrościłem Jej ukradkiem swobody w swoim zachowaniu i nie ukrywania tego jaką jest osobą. To był strach chyba przed samym sobą i własnym Ja- które Arthi odkrywała warstwa po warstwie...
Kiedy miała zniknąć z mojego życia- zacząłem tęsknić za tą specyfiką, kolorem, zapachem, świeżością i barwą... i chyba nie tylko ja tęskniłem- tyle, że inni się do tego nie przyznawali...

Kiedy po latach znów stanęła przed moimi oczami (klik), mimo, że wcześniej była niczym jak lew na tym poletku blogowym, broniąc i chroniąc nagą piersią przed atakami z boku, poczułem jakbyśmy się nie widzieli zupełnie wczoraj... tak pozostało do dziś :)

i to mnie cieszy...
że nawet czas nie potrafi zniwelować czegoś, co kiedyś można było nazwać ,,fascynacją" :)


Przyjechała z drugiego końca Polski (Biebrza- tam ma swoją ,,leśną" chatkę) nie tylko w swoim interesie, ale przede wszystkim ratować mój potargany ,,okruch", by kubeł zimnej wody, który mnie dotknął- nie tylko mnie obudził- ale żeby mnie również orzeźwił. Tak tez się stało :) doceniłem jeszcze bardziej uczucie, któro drzemie we mnie od dłuższego, dłuższego czasu i nie pozwolę tego zmarnować- a tym bardziej przekształcić w skrajność miłości- którą jest nienawiść...

Przełamałem osobiście swoje bariery w konfrontacjach pierwszego kontaktu (mimo, że jestem dusza towarzystwa) jeśli chodzi o budowanie nowych relacji, których się panicznie obawiam.
Troszkę mnie po telepała, uderzyła ścierą raz, drugi, trzeci- mimo, że różnimy się całkowicie i chyba po dniach więcej jak pięciu, pewnikiem byśmy się pozabijali nawzajem ;) 

Nie jest to istotne- dzieli nas przepaść w sposobie bycia, myślenia, czucia, doznawania, patrzenia...
Mimo tej przepaści potrafiliśmy zbudować na płaszczyźnie duchowej most, w którym się docieramy... szlifujemy... czasem ,,ponad" granice wytrzymałości w skrajności (łoł) ;)

Kiedy Jej nie ma- tęsknię...
kiedy jest- mam ochotę kupić jej bilet w jedną stronę ;>

Za to się Królową kocha, albo nienawidzi ;)


Nawet Królowa ma prawo na chwilę zapomnienia...
niekoniecznie werbalnego- uciekając w świat wirtualnego romansu ;)

muzyczna dedykacja, którą mi podarowała:



 dziękuje :* 
i do następnego Moja Droga :*

(oraz druga dedykacja dla wytrwałych- klik)

poniedziałek, 26 marca 2012

ChillPan: Smile!


 Czasem i ,,chill" (klik) ma swoje drugie oblicze- które troszkę potrafi za buzować w swych ,,pląsach"  ;)


Czasem wystarczy po prostu się... uśmiechnąć ;>
to wystarczy...
nawet ,,ptaki ponuraki" zmieniają swoje stanowisko- biorąc się do kupy, spinając pośladki i idą w ,,tango" ;) 


No przecież lepiej dzielić się negatywnymi wibracjami- to takie jest... proste ;>


Osobiście przeskoczyłem pierwszy szczebel & level...
jak na razie nie widać kolejnych przeszkód...


 Również po raz pierwszy skradziono dla mnie... jabłko ;)
podane- oby nie z drzewa zakazanego... 

podziękować?


 podziękuje ;>



Gołębia (klik & klik) może nie było- ale naleśniki (wiadomo mam słabość- klik) były boskie ;)


a skoro mam uwierzyć w siebie i stać się ChillPanem, dedykacja od Dziuni- Królowej (klik), która opierdoliła za późne wracanie do domu, czekając ze szmatą w dłoni:
,,Gdzie latasz Latawico...?" 

o_O


;>
buhaha

(klik)

c.d.n.?

niedziela, 25 marca 2012

Sabat Czarownic... part 1: Aneta & Arthi...


Udziela mi się chill...

błogostan z którego jak na razie nie mam zamiaru wychodzić, unosząc się ponad ,,tangiem", któro ciągle zmienia swój emocjonalny wymiar funkcjonalny...


Grząski grunt betonem powoli się zalewa, a dotychczasowy piasek staje się tym łaskoczącym po bosych stopach...

W całym błogostanie doszło do konfrontacji dość symbolicznej i sądzę, że również przełomowej- która zaburzyła nie jeden obraz postrzegania i ,,czucia" (doznania) duchowego wymiaru rzeczywistości- przy której kawa zaczyna nabierać innego smaku...



wymowne dłonie...



 

dłonie...
które nie jednych skroni dotknęły...
zamknęły w swym cieple inną dłoń...
zaczerpnęły pracy, doświadczeń...
chowały za sobą uśmiech...
i zakrywały w sobie krople ulatujących ukradkiem łez...




tupot błogich, stóp (klik) u boku Królowej Balerinek (klik) ;)


oraz subtelnego gestu Królowej (klik)

Padło nie jedno słowo, padły również zastępy służb do owych stóp...
Sabat Czarownic zaczął nabierać swojego wymiaru, gdzie nie kości- a karty rzucone zostały ;>


kolejny gest, kolejny miód...
walka o przyszłość i wzrastanie z samym sobą...

Tak na prawdę ten cały błogostan zamknięty był w formie unoszenia się 30 cm ,,nad" rzeczywistością, poprzez słowa prawdy, które chwilami otwierają oko by popatrzeć na to co się dzieje ,,pod"- z dystansem i stawaniem obok siebie.

Zamknąłem tylko oczy, przycupnąłem u boku i cichutko w swej wewnętrznej Utopijce, nasłuchiwałem niekończącej się rozmowy oddając się łechtaniu poprzez promienie słońca...


Magiczne Popołudnie...

Magiczne Postacie...

Magiczny Czas...

Czuje się zaszczycony obserwacją tego ,,wydarzenia"  :)


Aneta
&
Arthi

kogo chcieć więcej w tak pięknym, słonecznym (i znów to powiem) chill'owym dniu :)
(nooooooooo brakowało jeszcze kilku Czarownic- ale do czerwca już niedaleko, do pełnej konfrontacji ;) (klik) )

obowiązkowa dedykacja muzyczna:


to mnie właśnie ogarnia ;)

więc należą się kisiory w sisiory dla obydwu Wiedźm ;)

:*

:*

p.s.
to jeszcze nie koniec opowieści o Królowej ;)
c.d.n.

piątek, 23 marca 2012

,,Message What U Waiting 4..."


 ,,Message What U Waiting 4..."

tusz na kartonie

100x70




,,Wiadomość Na Którą Czekasz..."

na białym obłoku 
zostaną wyraźne ślady 
do diabła z nimi 
niech wiedzą jak można 

seksu z myślenia nie będzie
 daleko tak blisko 
rozniecone płomienie pożądania 

klepsydry nie oszukamy 
nie nadrobimy straconych przyjemności 
pragnienie zżera lakier z paznokci 
gwałtownie uderza puls 

czuję wilgotność warg 
resztę dopowie niemy język 

nie odpisuj 
otwórz drzwi

Jolanta Steppun


Dziś zapraszam na wernisaż Joanny Kaiser
(klik)

,,Bio"

23 marca 2012 r. 
godz. 19.00
Galeria Łącznik, 
pl. Matejki 4/12, 
Kraków

(I'll be there)

chyba nie muszę ukrywać, że ukradkiem podkochuje się w tej Pani ;>
ałć

muzycznie z racji wczorajszego gin'u z tonikiem w doborowym towarzystwie ;)



Królowa jest tylko... jedna ;)
(klik)

sobota, 31 grudnia 2011

Nowe Życie, zmiany przynoszące... part 2


 Nie ma co ukrywać, że miniony rok był jednym, wielkim amokiem, mieszczącym w sobie wszelkie możliwe doznania, które sprawiły, że jestem akurat w tym miejscu.

W całej swej intensywności, pozwolił dotknąć płaszczyzny, które wcześniej były mi nieznane a stały się na chwile obecną czymś niezastąpionym.

W zeszłym roku prosiłem i życzyłem sam sobie, by kalejdoskop, którego się złapałem, był czymś przełomowym... 

takim się stał...

widzę jak się zmieniłem...
moje rozumowanie, myślenie, sama wiara w to kim jestem z całym pokładem emocjonalnym jaki noszę w sobie- stanąłem nagi przed sobą, mówiąc: ,,tak"!


 Początkiem stycznia rzuciłem prace na uczelni, pokusiłem się o wyprowadzkę, zmieniając miejsce zamieszkania...
Duże miasto, nowi ludzie, nowe miejsca, nowy dom, nowe życie...

W taki oto sposób zmieniłem swoje dotychczasowe rozumowanie o 180'

Dostałem się na wymarzone studia, mam za sobą pierwszą wystawę, prawdziwie się zakochałem i spędziłem najpiękniejsze wakacje, gdzie wydarzyło się tyle wspaniałych chwil, że do tej pory staja się moim motorkiem napędowym do działania...

Powstało kilkanaście obrazów (nie licząc zamówień), kilkadziesiąt rysunków, masa szkiców i kilka grafik warsztatowych.
Zmierzyłem się z aktem i inspirującą kooperacjąszy artystyczną.
Wiem co chce powiedzieć, pokazać i poruszyć w przyszłościowych pracach...

Poznałem wiele wartościowych ludzi, nawiązałem nowe relacje i byłem w wielu ciekawych miejscach- w tym powrót do rodzinnego miasteczka. 

Zmieniłem styl funkcjonowania- biegając i dbając o swoją sylwetkę...
zacząłem regularnie jeść i pękła moja bariera przed pływaniem...
zacząłem hasać na bosaka i w wolnym czasie rozkoszować się nagimi pląsami po lesie...

były też chwile smutne i bolesne, które okazały się wielka nauką pokory i dystansu- nie tracąc przy tym resztek zaufania.

eh
Nie będę pisał gruntownie co się wydarzyło, bo nie starczyło by mi miejsca, oraz czasu- patrz regularne blogowanie (nie licząc mojego miesięcznego odwyku od bloggera oraz wiosenna przerwa podczas zamówień na obrazy), gdzie na bieżąco pisałem co się dzieje w mojej autonomii...


czego sobie mogę życzyć na rok kolejny?
może nie kalejdoskopu... 
ale cierpliwości- dużo cierpliwości, oczekiwania, odwagi, wiary i powiedzenia sobie- nie ma mnie- jesteśmy teraz my...

Wam życzę tego samego :*
mając czystą miłość w garści, dostaniecie wszystko...

,,Kochaj i rób co chcesz..."

pamiętając, że nawet prawdziwa miłość ma swoje zasady...

muzycznie pozostaje przy moim tegorocznym odkryciu- którego wtedy szukałem od dawien dawna :) do muzycznego pląsu przyłącza się również Aneta, która podkradła mi ten kawałek, a ja sam publikowałem go w 3 odcinku Pinka ;)



;) jak Boga kocham to i tak kupię sobie taką kieckę a szpile pożyczę od Artiego, który wywinął mi taki numer na zakończenie roku, że pozostają mi ino ochy achy

 o_O

Pipa Gradowa po dzisiejszej kolacji żegnającej stary rok i popijając ją winem grzanym, znów nazwała mnie Miodowym Łobuzem 
kochana...
nie tak łatwo być miodową kulką, na którą pracowałem całe życie ;)




(fotki by Cinek)