Pokazywanie postów oznaczonych etykietą religia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą religia. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 9 sierpnia 2011

:: Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy :: Maciej Grabski

Zachęcona Waszymi opiniami, sięgnęłam po drugą część przygód księdza Rafała Nowiny, napisaną przez Macieja Grabskiego. Pisaliście w komentarzach, że jest lepsza od części pierwszej, która była recenzowana przeze mnie tu. Przeczytałam. W dwa wieczory, przy czym czytanie skończyłam dzisiaj o 2:00 w nocy, co jest najlepszym świadectwem bycia wciągniętą.

Ale do rzeczy. Ksiądz Rafał Nowina jest proboszczem w Gródku, niewielkiej miejscowości gdzieś na wschodzie Polski. Na świecie i w kraju mają miejsce faktycznie niespokojne czasy: Polak zostaje papieżem, system komunistyczny coraz bardziej drży w posadach, zostaje wprowadzony stan wojenny. Bardziej lokalną perspektywą, zwłaszcza dla głównego bohatera, są nagłe zmiany w kurii: umiera dotychczasowy biskup, w jego miejsce pojawia się nowy i niezbyt księdzu Rafałowi przychylny. Jednak lokalna społeczność, która zaakceptowała i polubiła Rafała, w trudnych sytuacjach staje za nim murem. Wyjątkowym oparciem jest dla niego rodzina organisty Antoniego, u której mieszka zresztą na stancji siostra księdza, Maja, pracująca w lokalnym ośrodku zdrowia jako lekarka. Próbuje ona z różnym skutkiem uchronić przed poborem do wojska miejscowych chłopaków. Do tego czubi się i lubi z jednym ze swoich miejscowych rówieśników, niejakim Koconiem, a miejscowi doskonale orientują się, dlaczego, zanim jeszcze wiedzą to sami zainteresowani. Chociaż Rafał ma dobry kontakt z siostrą, jego relacje z rodzicami już takie nie są i nie umie się z tym uporać. Za to pomaga Michałowi, utalentowanemu muzycznie chłopcu, który zostaje przyłapany przez niego na zakradaniu się do kościoła i grę na organach. Jest jeszcze kilka innych ciekawych wątków, ale te przemilczę, żeby nie psuć przyjemności z lektury tym z Was, które i którzy sięgną po tę książkę.

Książka, tak jak poprzedniczka, napisana dobrze i lekko. Maciej Grabski ma też niezłe poczucie humoru, co widać chociażby w scenie, w której ksiądz Rafał negocjuje uwolnienie żołnierzy z patrolu wojskowego, obezwładnionego przez podchmielonych gości weselnych. Czy też w scenie, w której na wzmiankę o kanoniku Jeanie-Lucu członkowie rady parafialnej jak jeden mąż cytują jego pochwałę pierogów: "Pierrogi rruskie barrdzo dobrze!". Nie może też zabraknąć współczesnej wersji antycznego greckiego chóru (telewidzom znanej z serialu Ranczo). Tutaj nie ma co prawda ławeczki pod sklepem, ale stolik w barze, gdzie mężczyźni komentują bieżące wydarzenia, by w końcu podsumować je zwyczajowym powiedzonkiem: "jebate to życie". A ponieważ książka znowu urywa się w momencie, który zapowiada znaczące zmiany w życiu bohaterów, pozostaje nadzieja na kolejną część. Panie Macieju, pisze ją już Pan?

Maciej Grabski, Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy, Wydawnictwo Znak, Kraków 2011.

niedziela, 28 listopada 2010

:: Wszyscy na Ciebie czekamy :: Marek Kita

W sklepach świąteczne dekoracje, w Trójce odwieczny "Karp", na Facebooku grupa informująca się o tym, kto pierwszy usłyszał w radiu "Last Christmas" grupy Wham, na Demotywatorach żal za brakiem w tegorocznej świątecznej ramówce tv filmu "Kevin sam w domu". Wkrótce także przedświąteczny tłok i zabieganie. Czasem tylko pojawia się tęsknota, aby inaczej przeżyć ten czas, aby nasze dzieci inaczej niż my zapamiętały, że święta to nie tylko wielkie porządki, gotowanie i prezenty.

Na przeciw tej tęsknocie wychodzi mała książeczka dla dzieci napisana przez Marka Kitę i zilustrowana przez Dorotę Łoskot-Cichocką. To propozycja dla tych rodzin, które chciałyby się z wiarą przygotować na nadchodzące święta.
Zawiera 28 opowieści o różnych postaciach biblijnych, które czekały na Jezusa, jak chociażby Adam i Ewa, Abraham, Józef, Mojżesz... Można codziennie czytać dzieciom jedną historię, jak radzi autor. Aby dzieci lepiej zapamiętały opowieści, do książeczki dołączona jest wycinanka z bohaterami oraz plakat, na który trzeba nakleić wycięte postacie.
Do tego jeszcze dochodzi muzyczna uczta, czyli płyta zespołu Mirabilia Musica z pieśniami adwentowymi.

Trudno mi dokonać jakichś porównań, bo nie mam żadnego punktu odniesienia, nie znam innych książeczek o Adwencie dla rodziców i dzieci. Na pewno w zalewie przesłodzonego religijnego kiczu, który opanował katolickie księgarnie, wyróżnia się piękną w swojej surowości oprawą graficzną. Wyróżnia ją też prosty i klarowny język - jak zapewniają wydawcy, przed publikacją książki testowali ją na dzieciach swoich i znajomych (potencjalni odbiorcy najszybciej wyłapią wszystkie niedociągnięcia). Gdybym była dzieckiem, dużo frajdy pewnie dostarczyłoby mi zrobienie wycinanki. Ogromnie cieszy mnie płyta, na której znalazło się kilka moich ulubionych pieśni. W sam raz na dobrze przeżycie czasu, jaki pozostał do świąt...

Marek Kita, Wszyscy na Ciebie czekamy, Wydawnictwo Sykomora, Warszawa 2010. Książeczkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa. Można ją kupić tu: sklep Cuda na kiju

sobota, 13 listopada 2010

:: Bóg. Życie i twórczość :: Szymon Hołownia

Z jakieś dwa lata temu należałam do społeczności czytelników pierwszej wersji bloga Szymona Hołowni na Newsweeku. Autor dzielił się swoim podejściem do aktualnych problemów Kościoła katolickiego, które jest mi bliskie ze względu na przynależność do tego samego pokolenia, społeczność toczyła mniej lub bardziej intelektualne boje, autor czasem się włączał, czasem zostawiał dyskutantów samych sobie. Lektura bloga była elementem codziennej porannej prasówki. Problem zaczął się, gdy zaczęło się na blogu pojawiać coraz więcej pań, zwabionych zapewne wystąpieniami autora w programie "Mam Talent", rywalizujących ze sobą na długość komentarza (co dodatkowo umożliwiło im wyłączenie przez admina takiego ograniczenia). Coraz ciężej czytało się te komentarze, coraz trudniej było dyskutować z autorem, skoro każda krytyka spotykała się z obroną walecznych pań. Teraz poprzestaję więc na przeglądzie samych notek na nowym blogu na Newsweek.pl i nowym blogu na Religia.tv. Z tego, co wiem, to samo robią też znane mi i niegdyś aktywne jako komentatorzy, osoby.

Jednak na działalność Szymona Hołowni na polu religijnym nadal patrzę przychylnie. Wierzę, że robi dobre rzeczy. Wierzę, że ma talent, który - gdyby podbudować go głębszą analizą tekstów oraz refleksją nad samym sobą i umiejętnym dzieleniem się swoimi doświadczeniami - uczyniłby go Macolmem Gladwellem polskiej teologii. Kimś, kto przedziera się przez strony opracowań naukowych, aby w prosty i łatwy sposób podawać tematy pozornie trudne i niezrozumiałe oraz odpowiadać na najbardziej nawet bzdurne pytania.



Tymczasem ostatnia książka, "Bóg. Życie i twórczość" sprawia wrażenie napisanej naprędce, w pośpiechu i przez to wydaje się być dość powierzchowna. Sam pomysł - przedstawienie Boga chrześcijaństwa w formie kilkunastu rozdziałów zawierających tekst główny, poradnik i zestaw lektur, jest ciekawy. Realizacja wypadła jednak słabo. Autor z próbuje zrelacjonować to, co piszą w danym temacie związanym z Bogiem (Bóg Starego Testamentu, Jezus, Duch Święty, Bóg muzułmanów, itd.) jego ulubieni autorzy i publicyści. Te fragmenty są najtrudniejsze do czytania, napisane zawiłym, maksymalnie udziwnionym językiem. Może sprawdza się on w krótszych formach, takich jak felieton czy notka na bloga, jednak tutaj sprawia wrażenie przegadania. Hołownia bardzo rzadko dzieli się osobistym doświadczeniem - ale jeśli już to robi, te partie książki są jak dla mnie zdecydowanie najlepsze i szkoda że jest ich tak mało: jak fragment o tym, że po wielu latach Hołownia zrozumiał, że szukanie woli Boga to nie pytanie Go o Jego wolę względem nas a stawanie się coraz bardziej sobą. Czy chociażby refleksje z podróży po Ziemi Świętej, które wręcz domagałyby się pogłębienia w osobnym tekście, w rodzaju pamiętnika z podróży (po mistrzowsku takie teksty pisze Andrzej Stasiuk). Równie ciekawe mogłaby być zapowiadane przez Hołownię zestawienie najdziwniejszych sekt religijnych - przyznaje się, że zbiera o nich informacje, więc kto wie... Marzy mi się także książka o śmierci - notatki z wykładu Szymona Hołowni na ten temat wygłoszonego na Dominikańskiej Szkole Wiary w Warszawie bardzo pomogły mi w sytuacji osobistych wątpliwości i rozterek związanych ze śmiercią bliskiej osoby. Oczywiście, jeśli wszystkie te tematy zostaną odpowiednio dopracowane i pogłębione.

Na koniec anegdotka. Na ostatniej stronie autor "Boga" zamieścił podziękowania dla Eli, która jest redaktorem merytorycznym tej książki (i kilku innych ostatnich książek Szymona Hołowni). Autor opisując intelektualne spory toczone z panią redaktor, przywołuje także zastosowany przez nią zwrot "cienki jak sik pająka". Pisząca ten post miała w tym swój skromny udział, nauczywszy powiedzenia panią redaktor. Pochodzi ono od niejakiego Adriana, jednego ze znajomych, z którymi dzieliłam mieszkanie kilka lat temu. Adrian miał mnóstwo takich powiedzonek, część z nich przejęłam. I oto teraz jedno z nich trafiło do historii polskiej publicystyki...



Szymon Hołownia, Bóg - życie i twórczość, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010.

niedziela, 25 lipca 2010

:: Matka Joanna od Aniołów :: Jarosław Iwaszkiewicz

Przyznaję się, że do twórczości Jarosława Iwaszkiewicza niespecjalnie mnie do tej pory ciągnęło, mimo, że jest jednym z ulubionych pisarzy mojej mamy i że kiedyś cytowała mi jedną z jego fabuł. Zdarzało się tu i ówdzie podczytać jakąś przychylną opinię o jego pisarstwie, a to obejrzałam "Tatarak" i pomyślałam, że warto by może sięgnąć - ale nie sięgałam. Aż wpadło mi w ręce w bibliotece nowe wydanie "Matki Joanny od Aniołów", o której to książce i filmie też zdarzało mi się coś tu i ówdzie słyszeć. Wpadło, wypożyczyłam, przeczytałam.

Rzecz dzieje się na Smoleńszczyźnie, w XVII wieku - do klasztoru sióstr urszulanek przybywa ksiądz Józef Suryn, jako kolejny duchowny oddelegowany przez władze kościelne do walki z dziejącymi się w klasztorze opętaniami. Ksiądz Suryn jest bardzo gorliwy i pobożny, zaangażowany w to, co robi (trudno mu nabrać dystansu do tego, co robi - stąd być może nie przepada za towarzystwem innych zakonników, którzy razem z nim przebywają w klasztorze i mają daleko większy dystans do sprawy), a przy tym jeszcze stosunkowo mało doświadczony życiowo. Do kobiet odnosi się z nabożnym szacunkiem. Łatwo też ulega wpływom. Nic więc dziwnego, że przełożona klasztoru, matka Joanna, wywiera na nim ogromne wrażenie. I nawet jeśli się okaże, iż jej opętanie polega raczej na chęci zwrócenia na siebie uwagi za wszelką cenę niż spektakularnych działaniach złych duchów, ksiądz Suryn, chcąc ratować swoją ukochaną, dopiero ściągnie na siebie prawdziwe zło...



Przy tendencji współczesnych pisarzy do pisania ogromnych elaboratów ta krótka opowieść - wydanie liczy zaledwie 170 stron - robi jednak wrażenie. Jest w niej miejsce i na pogłębiony rysunek psychologiczny głównych bohaterów, i na ważkie pytania, czym tak naprawdę jest zło? Czy działanie zła przejawia się przez spektakularne widowiska, czy też raczej podstępnie sączy ono swój jad, wykorzystując największe nasze słabości, jak chęć uznania czy pragnienie szczęścia ukochanej osoby? Jest miejsce na humor, widoczny w scenach zbiorowych w lokalnej karczmie czy ironia widoczna w szkicu postaci znudzonego królewicza czy w scenie, w której dwaj świeccy podglądają egzorcyzmy. Kontrasty - jak chociażby pierwszoplanowa scena wybuchu opętania zakonnic w kościele ze zblazowanym dostojnikiem w tle. Znaczące przedmioty - jak siekiera, która pojawia się na początku i na końcu akcji. Do tego kunsztowna forma języka, bogatego w archaizmy i stylizacje, aby jak najlepiej oddać XVII-wieczną mentalność i obyczaje. W każdym razie, po tej lekturze czuję się zachęcona do sięgnięcia po inne książki Iwaszkiewicza.

Jarosław Iwaszkiewicz, "Matka Joanna od Aniołów", Wydawnictwo Znak, Kraków 2009

wtorek, 4 maja 2010

:: Ksiądz Rafał :: Maciej Grabski ::

W dobie, kiedy na światło dzienne w Kościele katolickim wychodzą od lat skrywane skandale i toczy się otwarta publiczna debata na temat wad i słabości Kościoła oraz jego przedstawicieli, siłą rzeczy musi rodzić się tęsknota za zwykłymi, wierzącymi oraz rzetelnymi w wykonywaniu swojej posługi księżmi.

Tę tęsknotę można zauważyć w polskiej prozie popularnej. Mamy już Grzegorczykową trylogię o księdzu Groserze. Ostatnimi czasy w ślady Grzegorczyka idzie Maciej Grabski. Jego debiut książkowy, "Ksiądz Rafał", również wyraża pragnienie spotkania "dobrego pasterza" - głęboko wierzącego, uczciwego i szlachetnego kapłana, mogącego być autorytetem w lokalnej społeczności, rozstrzygającym konflikty i spory, sprowadzającym zagubione owce na dobrą drogę. Do tego wrażliwego na piękno, ale też na biedę i krzywdę ludzką. Doświadczającego takich samych trudności ludzkiego losu i niełatwych wyborów, jak jego owieczki - momentów zagubienia, wewnętrznych rozterk, konfliktów sumienia, pokus czy niesprawiedliwości przychodzącej z zewnątrz.



Jednak o tyle, o ile Grzegorczyk sięga raczej po konwencję drogi i jest niejednoznaczny - jego bohater ukazany jest podczas wędrówki po różnych miejscach, doświadcza różnych trudności i sytuacji, które nie są domykane w ramach akcji pojedynczego tomu, pytań, na które sami musimy szukać odpowiedzi, Grabski lepiej czuje się w poetyce sielanki. Czytając o Gródku, do którego przybywa tytułowy bohater powieści, mam przed oczami zielony, ukwiecony Sandomierz z pierwszego odcinka "Ojca Mateusza" czy podkolorowane obrazki wsi z polskich komedii romantycznych. Mieszczuch, zmęczony hałasem i szybkim tempem życia, aż chce tam wracać, zanurzyć się w tym spokoju, czuć bezpieczeństwo wynikające z bycia częścią małej społeczności, gdzie każdy człowiek jest mu znany z twarzy, imienia i nazwiska. Do tego wszystkie problemy znajdują rozwiązanie, wszystkie trudne sytuacje kończą się dobrze. Dlatego to książka na trudny moment, w którym nie widać jeszcze żadnych rozwiązań, a my potrzebujemy wierzyć, że i nam się ułoży. Dobrze napisana, z wartką, wciągającą akcją, wyraziście zarysowanymi postaciami i ich historiami. Kto nie zapamięta nawróconego księdza kanonika Tomaszka czy wyrwanego ze szponów nałogu cieśli Romusia, czy femme fatale w postaci dawnej studenckiej miłości głównego bohatera, Krystyny, pojawiającej się nieoczekiwanie, by go kusić obietnicą łatwego życia? Kto nie poczuje się wciągnięty przez opowieść na tyle, aby nie pytać o dalsze losy jej bohaterów?

Maciej Grabski, Ksiądz Rafał, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010

wtorek, 6 kwietnia 2010

::Święta Warmia :: Szymon Drej



Moim znajomym z innych części Polski wydaje się bowiem, że Olsztyn leży na Mazurach. Ciągle cierpliwie tłumaczę, że to nie są Mazury, tylko Warmia. Kto chciałby zrozumieć skomplikowane dzieje historyczne, które są tego przyczyną, powinien sięgnąć właśnie po książkę Szymona Dreja "Święta Warmia".

Drej opisuje losy krainy poczynając od najdawniejszych czasów, gdy zamieszkiwały ją liczne pruskie plemiona, poprzez podbój Krzyżaków i ich rywalizację z biskupstwem warmińskim powiązanym z Polską, sekularyzację Prus i zabór pruski, następnie plebiscyt po I wojnie światowej przegrany przez polską stronę, aż po zdawkowe wzmianki o współczesności. Można z tej książki dowiedzieć się wielu interesujących szczegółów. Między innymi tego, że polskojęzyczni Warmiacy byli potomkami imigrantów z Królestwa Polskiego, a na skutek izolacji od reszty polskich ziem ich gwara zachowała elementy charakterystyczne dla XVI-wiecznego języka polskiego. Ich poczucie więzi z Polską było jednak dość mgliste, do czasu objawień gietrzwałdzkich w 1877 r. Objawienia, spowodowawszy napływ pielgrzymów z Polski, umocniły więź Warmiaków z Polską i przyczyniły się do rozwoju polskiego ruchu niepodległościowego na tych ziemiach.

Książka zwraca też uwagę na drobne, a charakterystyczne dla Warmii szczegóły. Czy wiecie, że przy niektórych warmińskich kapliczkach znajduje się sygnaturka: mały dzwonek służący do zawiadamiania mieszkańców wsi o godzinach modlitw pod kapliczką oraz o ważnych wydarzeniach (np. śmierci)? Ja nie wiedziałam. Nie zwracałam nawet uwagi na sygnaturki. Ani na to, że na Warmii jest szczególnie dużo kapliczek, więcej, niż w innych regionach kraju. Wydawały mi się naturalnym, a przez to niezauważalnym elementem krajobrazu. Tymczasem w samej mojej rodzinnej wiosce jest ich co najmniej sześć.

Autem książki jest też staranne wydanie i duża ilość ilustracji oraz zdjęć. Przyjemnie się ją czyta, ale też i ogląda - odpowiednim fragmentom tekstu towarzyszą fotografie warmińskich kapliczek, kościołów, pamiątek kultury materialnej, krajobrazów, portretów znanych postaci czy dokumentów.

Szymon Drej, Święta Warmia, Pracownia Wydawnicza ElSet, Olsztyn 2007

środa, 6 stycznia 2010

:: Szymon Hołownia :: Monopol na zbawienie ::

"Monopol na zbawienie", najnowsza książka Szymona Hołowni, bije rekordy sprzedaży. Niewątpliwy udział w tym ma popularność autora, zbudowana dzięki prowadzeniu programu "Mam Talent", ale też atrakcyjne podanie tematu, w formie książki i towarzyszącej jej gry. Przyjaciółka opowiadała, że ostatnio na imprezie ze znajomymi rozegrali partię tej gry, czemu towarzyszyło mnóstwo śmiechu.

Do rzeczy jednak. "Monopol na zbawienie" to książka popularyzatorska, pisana przez autora nie dla głęboko wierzących i mocno intelektualnie zorientowanych katolików, ale dla tych, którzy stoją na progu Kościoła katolickiego, i których z jednej strony mogą odstraszać obiegowe treści i opinie, a z drugiej strony, coś nie pozwala im się ostatecznie wycofać. To właśnie im Hołownia tłumaczy sens różnych obrzędów i obyczajów kościelnych, sposób rozumienia przykazań, pokazuje przykłady życiowych wyborów innych ludzi. Czasem przyznaje się do własnej bezradności - na przykład w sprawie in vitro, gdy nauczanie Kościoła każe mu przyjmować określone poglądy, a on widzi szczęśliwe rodziny z dziećmi "z probówki". Z tego względu książka jest warta uwagi, jako takie właśnie proste i łatwe "wprowadzenie do religii katolickiej". Jednak dla tych, którzy chcą pogłębić swoją podstawową wiedzę religijną, potrzeba już bardziej zaawansowanych lektur, niż "Monopol". Autor jest zresztą tego świadomy, gdyż w przypisach do poszczególnych rozdziałów podaje dodatkowe źródła na dany temat.

Szymon Hołownia, Monopol na zbawienie, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009.

środa, 9 grudnia 2009

:: Michael O'Brien :: Dziennik zarazy ::

Najskuteczniejszymi rekomendującymi są znajomi. Tak wychodzi z wielu badań. Sama właśnie się zorientowałam, że przeczytanie kolejnej książki, którą chcę opisać, też zawdzięczam rekomendacji. Rekomendującą była Ela, która zna dzieła autora w oryginale i twierdzi, że warto, a nawet bardzo warto.

A zatem proszę Państwa, Michael O'Brien i "Dziennik zarazy". Książka wywołująca we mnie dość niejednoznaczne emocje: momentami wkurzająca, momentami podsuwająca sensowne tropy. Bohater, Eddie Delaney, to rozwiedziony dziennikarz, mieszkający z dwójką z trójki dzieci (jego żona, uległszy nowoczesnym ideologiom, oddaliła się z trzecim dzieckiem do jakiejś komuny), katolik, ale niezbyt specjalnie gorliwy w spełnianiu praktyk religijnych, natomiast niestrudzenie dążący do prawdy. Rzeczywistość, w jakiej przyszło mu żyć, to rzeczywistość, która wyewoluowała z tego, co jest nam bliskie, znane i oswojone. Demokracja powoli stała się tyranią większości, pragnącej podporządkować sobie wszelkie mniejszości. Wyznawana ideologia, to polityczna poprawność w połączeniu z racjonalizmem nauk społecznych. Dziennikarz jest nieprawomyślny: krytykuje wszechobecność telewizji, sączącej do ludzkich umysłów miałkie i niepoważne treści, edukację seksualną niedostosowaną do wieku dzieci, promowanie homoseksualnego stylu życia nawet w placówkach oświatowych czy aborcji. Rządzący postanawiają się z nim rozprawić. Zmuszają go do milczenia przez uniemożliwienie dalszego wydawania gazety, a następnie unieszkodliwienie samego dziennikarza, wraz z rodziną. Ostrzega go znajomy urzędnik. Delaney podejmuje próbę ukrycia się przed wysłannikami służb specjalnych, a w międzyczasie spisuje swoje przemyślenia w dzienniku. Który zresztą ocaleje dla potomnych.

Książka obudziła we mnie różne skojarzenia i uczucia. Z "Nowym wspaniałym światem" Huxleya, tyle, że w wersji, gdy do władzy dochodzi lewicowa poprawność polityczna, a katolicy są w mniejszości - niezła gimnastyka umysłowa, by coś takiego móc sobie wyobrazić (zwłaszcza Polakowi jest trudno). Z amerykańskim kinem katastroficznym, które budzi we mnie lekkie politowanie połączone z irytacją (ich pamięć zbiorowa nie przechowuje doświadczenia tak tragicznej wojny, aby nie tworzyć fantazji na temat zbiorowej apokalipsy). Z doszukiwaniem się przez millenarystów znaków końca czasów opisanych w Biblii, we współczesności - jak chociażby informacja o osławionych chipach wszczepianych pod skórę, która wywołała plotki, że Apokalipsa niechybnie nadchodzi, bo o czymś takim Biblia wyraźnie wspomina (bohater książki zresztą panicznie boi się pomysłu z chipami). Chociaż, jak zresztą opisałam w swojej pracy magisterskiej, zbiorowy lęk przed apokalipsą to w rzeczywistości zobiektywizowany lęk przed własną śmiercią. Z katolickim integryzmem, który ma tendencję do postrzegania Kościoła katolickiego jako oblężonej twierdzy, ostatniego bastionu prawdy i wolności - właśnie z tego powodu inna książka O'Briena, "Ojciec Eliasz", została ostatnio skrytykowana przez redaktorów Tygodnika Powszechnego (zalecili czytanie jej na antenie Radia Maryja). Jednocześnie imponuje mi dążenie głównego bohatera do ocalenia tego, co jego zdaniem w życiu jest najważniejsze - miłości i prawdy, do wybaczania ludziom, którzy zawiedli, do podnoszenia się i zaczynania na nowo po kolejnych upadkach, do świadomości własnych wad i niedoskonałości - nawet jeśli nie wszystko ostatecznie nam się udaje. Co jest właśnie istotą wiary.

Michael O'Brien, Dziennik zarazy, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009.