Pokochaj śmierć Stella Tack 7,3

ocenił(a) na 61 tydz. temu „Black Bird Academy. Pokochaj śmierć” to najbardziej wyczekiwana przeze mnie książka tego roku. Nie mogłam się jej doczekać! Pierwsze tomy totalnie mnie w sobie rozkochały. Zachwycił mnie ich klimat, jak również sam pomysł i świetni bohaterowie. To było coś niezwykle świeżego, poważnego, mrocznego, a jednocześnie przepełnionego humorem. Byłam pewna, że przyjdę dziś tutaj i powiem: „Ta książka to mój ulubieniec tego roku”.
Okazało się jednak, że jej lektura była mieszaniną bardzo skrajnych emocji. Od ogromnej ekscytacji na początku i gęsiej skórki od nadmiaru wrażeń, do głośnego wzdychania i przewracania oczami, gdy kolejne sceny uświadamiały mi, że nic dobrego z tego nie będzie. To średniak, który okazał się dużo gorszy od pierwszego i drugiego tomu. Nie twierdzę, że w ogóle nie odnalazłam się w tym tomie, że jest totalnie do niczego, nie odradzam nikomu jego lektury. Nie mogę jednak ukryć ukłucia rozczarowania, jakie we mnie wzbudził.
Kiedy czytałam pierwsze dwa tomy, to nie potrafiłam się od nich oderwać. Tak mnie zachwyciły, że pochłonęłam je z zapartym tchem. Ostatnio nie mam dużo czasu, by czytać w papierze, ale i tak, prawie miesiąc czytania „Black Bird Academy. Pokochaj śmierć” to dużo nawet jak na mnie. Po odłożeniu czytnika bądź książki nie myślałam wiele o tej historii, trochę tak, jakbym wcale nie była w trakcie lektury.
Sam początek był świetny, te sto pięćdziesiąt stron pochłonęłam z szybko bijącym sercem, to był powrót do świata, który bardzo lubię i w którym czułam się świetnie. Wróciłam do moich ukochanych bohaterów, szczególnie do tego, który najbardziej błyszczy już od samego początku, którego sarkastyczny humor jest moim ulubionym. Akcja gnała już od pierwszej strony, od razu wciągnęła mnie w swój wir i byłam totalnie zachwycona.
Jednak kolejne trzysta stron to istna mordęga. Tak naprawdę, przy prawie sześćset stronach, dopiero te sto ostatnich jest zawiązaniem akcji i tutaj dzieją się wszystkie najważniejsze sceny, zwroty akcji, odkrywane są ostatnie karty i wyjaśniają się skrywane tajemnice. Choć, jak się okazuje, nie wszystkie… Bo zakończenie jest otwarte.
I to przelało czarę goryczy, rozczarowanie wylało się ze mnie z siłą tsunami. Akcja nie rozwiązuje się w pełni, zostaje przerwana w najmniej tragicznym momencie, a cała reszta zostaje gdzieś tam w domyśle. Wiele spraw nie zostało wyjaśnionych, wiele pytań pozostało bez odpowiedzi, dodatkowo bohaterka wybrała kogoś innego, niż powinna. Skończyła z gościem, który moim zdaniem totalnie do niej nie pasował, nie ważne, co by sobie wmówiła. Oczywiście, jego zachowanie i podejście do tej relacji zostało wyjaśnione, ale nie obchodzi mnie to. Ja nie potrafiłabym go pokochać i sądzę, że wielu czytelników odebrało go podobnie.
Jeśli kiedyś powstaną kolejne książki z tego uniwersum, które rozbudują to zakończenie, to okej, będę w stanie to wybaczyć. Ale na ten moment jestem cholernie zawiedziona i nieusatysfakcjonowana. Ta historia zasługiwała na coś więcej, cały ten potencjał świetnie wykorzystywany w pierwszych dwóch tomach nie został wykorzystany w ten sam sposób. Nie mam nic do otwartych zakończeń, ale ono tutaj po prostu nie pasowało.
Dodatkowo to nie jest jedyny mankament tego tomu. Miałam wrażenie, że autorka sama nie wiedziała naprawdę, co chce przekazać w tej książce, jak chce rozwiązać i zakończyć wszystkie wątki, co jest bardzo mocno wyczuwalne. Nierówne tempo akcji i brak konsekwencji w prowadzeniu bohaterów, którzy głupieją i zaczynają zachowywać się totalnie dziwnie i bezsensownie. I wcale nie mam tutaj na myśli tej jednej sceny revers h2rem, której obecność nie została ani zaznaczona w trigger warningach, ani z tyłu okładki w postaci małego obrazka z napisem +18.
Ale, skoro już o niej wspomniałam, to jeżu, jaka ona była z nie na miejscu i totalnie zbędna. Nie spodziewałam się tutaj czegoś takiego, jak ją czytałam, to czułam jedynie dyskomfort i obrzydzenie. Mamy tutaj trzech naprawdę świetnych, pociągających mężczyzn, a Leaf nie może się zdecydować. Więc hej, po co wybierać, niech dostanie wszystkich, choćby na chwilę. Nie, po prostu kur… no nie.
Autorka chyba serio nie wiedziała, co zrobić z główną bohaterką. Wszelkie jej myśli i motywacje, a także powody takiego, a nie innego zachowania, były totalnie dziwne i niezrozumiałe. Nie mam nic przeciwko przedstawieniu pożądania i różnych rodzajów miłości, ale to, co tutaj się dzieje, jeżeli chodzi o wątki romantyczne, to jest taki galimatias, że nawet po skończeniu tej książki nie mam pojęcia, czy ta kobieta kogokolwiek kochała i dlaczego wybrała akurat tego, a nie innego osobnika. Oczywiście wątek romantyczny nie jest tutaj najważniejszy, jest to zaledwie element poboczny, ale kurczę brakuje tutaj konsekwencji, jak również jasnej i pewnej decyzji.
Jakby tego było mało, czuć, że autorka nie bardzo wiedziała, w którą stronę pójść z tą historią, więc nawaliła wszystkiego, co tylko wpadło jej do głowy. Japońscy egzorcyści, skakanie z jednego miejsca do drugiego, trening, jeszcze więcej Japonii i yokai, kolejne skakanie z lokacji do lokacji, miłosne dylematy bohaterki. To było takie pomieszanie z poplątaniem, że totalnie nie mogłam się skupić. Ale na plus było dodanie perspektywy Craina, jego przeszłość to coś, co śni mi się teraz po nocach. I nie są to bynajmniej przyjemne sny.
Nie mówię, że nie jest ciekawie, bo autorka zadbała o to, by jak najbardziej urozmaicić ten ostatni tom. Niestety, było tego po prostu zbyt dużo. Cały wątek Japonii i wiele scen, czy całych wątków jest tutaj tylko zbędnym wypełniaczem i tak naprawdę na tym etapie historii nie wnoszą nic sensowego. Gdyby pojawiły się wcześniej, byłabym zachwycona, ale aż gryzą się z pełną napięcia akcją, która przecież powinna się coraz bardziej zawiązywać, dążąc już jedynie do momentu kulminacyjnego. To wszystko totalnie zaburzyło ciąg akcji, skutecznie wypuszczając powietrze z balonika z napisem „napięcie i klimat”.
Myślałam, że to będzie mój ulubieniec, a w pewnym momencie lektury byłam tak załamana, że bardzo blisko byłam stwierdzenia, że jest to rozczarowanie roku. Na szczęście, ten tom nie jest aż tak zły i gdy przymknie się oko na jego wady, to dostarcza naprawdę wielu silnych i skrajnych emocji, a niektóre zwroty akcji są tak intensywne, że wzbudzają potężny szok. Ogromnym plusem jest przybliżenie przeszłości niektórych z bohaterów, mocny, mroczny klimat, no i oczywiście niezwykle charakterystyczni, pełni życia bohaterowie, jak również świetny humor.
Choć sporo tutaj nie zagrało, to nie można tego ująć autorce, stworzyła naprawdę wyjątkową historię, obok której nie da się przejść obojętnie. To, czym stoi „Black Bird Academy” to zdecydowanie jest ciekawy pomysł na świat, świetny humor i niepowtarzalny klimat, pełen mroku i obrzydliwie fascynujący, gęsty jak smoła, z której nie sposób się wydostać. Będę tę trylogię długo wspominać, bo dostarczyła mi tylu emocji i przeżyć, jak naprawdę mało która historia. Wydarła ze mnie duszę i roztarła ją na proch, poruszyła, rozbawiła, wzbudziła uczucia, których bardzo rzadko doświadczam.
Tak, ostatni tom jest najgorszy. Ale wciąż są to książki, które bardzo wiele dla mnie znaczą.
Zachęcam, by dać tej trylogii szansę, szczególnie jeśli kochacie mroczny klimat i sarkastyczne demony, o świetnym poczuciu humoru, które na przestrzeni każdego tomu przechodzą niesamowitą przemianę. Lore, to jeden z tych bohaterów, którzy z łatwością zaskarbiają sobie sympatię czytelnika, to postać tak genialna, że jego obecność wynagradza wszystko.
I jeśli jeszcze go nie znacie, to naprawdę warto jest to zmienić 😉