Pantałyk Marian Pilot 6,6

Ech, to słowotwórstwo Autora - był już ostatnim, co tak słowa wodził… Każda jego książka ze słów się składała, czego o wielu innych nie da się powiedzieć, skoro to głównie jakieś wytrychy do dawno otwartych drzwi lub ordynarna - w dawnym tego słowa znaczeniu - mowa codzienności.
A tu niczym nieograniczone bogactwo językowe (jak podkreśla Wiesław Myśliwski, w mowie chłopi zawsze byli wolni). Szkoda, że współczesność nie była zbytnio zainteresowana Marianem Pilotem. Dobrze, że Nike choć dostał, bo stworzył, czy też odtworzył, niepowtarzalny, acz uniwersalny język, a tym samym własny świat, swoje Macondo…
Był nim w pewnym sensie rodzinny Siedlików (rocznik 1936) pod Ostrzeszowem na pograniczu Wielkopolski i Śląska, gdzie języki fascynująco się przeplątały. Zmarł w lutym tego roku i dopiero wtedy, głupi, sięgnąłem po jego książki. Ta jest trzecia, na pewno nie ostatnia.
Nieco cytatów, bo nigdzie indziej – a na pewno w mowie oficjalnej - takich słów, fraz, zwrotów nie znajdziecie: „niemrawiał w oczach”, „niesparte powietrze”, „wywdzięka”, „nieodwłocznie”, „dukwi godzinami”, „wijuga”, „obfitek taki”, „niczciwiara”, „cudoniewid”, „odrwiświat”, ”rozparte tułowiszcze”, „tuzownia”, „rozprzągł się był i zbakierował”, „tęga niestwora”, „zgrzeblenie”, „uszlochała się”, „począł opowiadać jąkotliwie”, „trwał w rozmysłach”, „markocili się”, „ogon wzwichnięty podniebieśnie”,”najbardziej mordaty”, ”niehejsko mu”, „brzydkie były jak pomietła”, „poczęli się gzić i kuglować’, „kuwikały czajki”, „zaperliczył się”, „wiele czasu żmudzili”, „warli na niego jak na psa”, „do przerozmaitości byli zdolni”, „żyło im się pierwszoklaśnie”, „bożyli się przed nim”, „nie lekuje go z choroby”, „wykpiś z niego zgrabny”, „będzie niepeć”, „ślabikować”, „masło się w kierzonce grupi”, „cyckała ludzi bez litości”.
Na tę oryginalną, acz wymagającą, książkę – tym bardziej wartościową, że pierwotnie w 1970 r. wydaną - składają się opowiadania jakby zaczerpnięte z ludowej mitologii, z mniej lub bardziej typowymi dla niej figurami. Mógłby je pisywać Gabriel Garcia Marquez, gdyby mu przyszło mieć taki życiorys, jak Autorowi. Kolejni bohaterowie na pierwszy rzut oka wydają się prości, ale jednak są niezwykli – i w słowie, i w uczynkach.
To kilkanaście nowelek dotyczących odnóg pewnego wioskowego rodu, a konkretnie….. Dudów ze wsi Dudy. Powtarzam: to rzecz z 1970 r. Tak czy inaczej: nie sposób się oprzeć cytowaniu.
„Ten Duda (…) uparcie szukał swego. Umyślił, by się nadymać: wydawało mu się, że w ten sposób stanie się ważniejszy”.
„Mała nadzieja, żeby ten Duda paplaniem chciał zabijać swój wielki czas”.
„Wszystkiego, co tylko człowieka tyczyć może, doświadczyć się starał ten błędny, szalony Duda”.
„Duda jak Duda; takich samych we wsi mendel; z tej właśnie przyczyny ów Duda zaczął sobie przydawać. Bieda, że nie bardzo wiedział, co sobie najlepszego przydać”.
„Nawet zawołanie wydumali mu takie – Mruk, i sprawiedliwie. Duda- Mruk”.
„Ziemia dudnęła, mrukliwy Duda zakrzyknął”.
„Dudy naród powolny, ale zmyślny”.
„Kłócili się kłonicami, zwyczajnie”.
„Wyraźnie zanosiło się na nie wiadomo co”.
„Goguśnik, jak nazwa mówi, służył do goguśnienia; popatrzywszy na niego chwilę, czuło się w całym ciele nieopisaną goguśność, jednym miłą, innym całkiem przeciwnie”.