Wykończeni w lipcu

Jak szybko lecą miesiące, niesamowite! A te piękne, letnie... szczególnie. Nawet się dobrze nie spostrzegłam, a bezpowrotnie śmignął gdzieś lipiec. Minął. Good bye! Zaraz pęknie pierwszy tydzień sierpnia. Kiedy, ja się pytam? Czas więc na kolejne denko, tym razem skromniejsze. Zapraszam.


Zacznę nietypowo, bowiem od dezodorantów. Akurat w lipcu wykończyłam aż trzy.

Sanex, Dermo Extra Control: męczyłam go niemiłosiernie, za dowód niech posłuży post z marca KLIK, w którym już o nim pisałam. U mnie nie sprawdził się specjalnie. O ile wiosną może jeszcze jako tako działał, o tyle lato przyniosło jeszcze większe rozczarowanie. Nie jestem osobą szczególnie mocno się pocącą, a mimo to Sanex sobie nie radził. Szybko czułam się nieświeżo i niekomfortowo. Myślę, że będą z niego zadowolone osoby, które prawie się nie pocą i nie zwracają uwagi na składy (aluminium, talk). Do plusów zaliczam brak podrażnień, nawet po goleniu oraz bardzo delikatny zapach, który nie kłóci się z perfumami. Nie kupię.

Garnier Mineral, Invisible: klasyczna kulka o przyjemnym, delikatnym zapachu. Skład przeciętny. Niegdyś były to moje ulubione, niezawodne antyperspiranty, ale ostatnio podejrzewam, że coś zmieniło się w składzie. Przez kilka godzin faktycznie działa świetnie, ale po tym czasie coś w nim pęka i traci swoje właściwości. 48h? Raczej nie w moim przypadku, nawet te 8 nie zawsze wytrzymuje, a podkreślam, że nie pocę się mocno. Niemniej może jeszcze kiedyś go kupię, choćby z sentymentu, ale jednocześnie ciągle szukam naturalnej, zdrowszej alternatywy.

CD, Deo Atomizer, Cytryna: świetny zapach na lato, bardzo świeży i soczysty, z nutą słodyczy. Na co dzień fajnie radzi sobie z potem, ale odkąd zaczęło robić się ciepło pojawił się jeden, zasadniczy problem - podrażnienia po depilacji pach: strasznie piecze! Chętnie mimo to do niego wrócę, bo to mój hicior po siłowni, doskonale stawia na nogi po wysiłku fizycznym :) Więcej KLIK.


Kolorówka:

Lovely, Tusz do rzęs zielony: bardzo fajna alternatywa na lato i dość często go używałam do nadania rzęsom cienia innego koloru. No właśnie, cienia. Na moich jasnych rzęsach solo wyglądał beznadziejnie. Rzęsy były tak jasne, że aż niewidoczne, a i kolor nieładnie je podkreślał. O wiele lepiej prezentował się nałożony na czarny tusz, gdzie dawał ciekawą oprawę oka, a jednocześnie dzięki czarnej bazie oko było podkreślone. Szczoteczka była średnio wygodna, czasem musiałam się nagimnastykować przy aplikacji. Maskara dość szybko wyschła czy też zgęstniała, potrafiła tworzyć również grudki. Być może jeszcze kiedyś ją kupię na promocji. Pisałam o niej więcej tu KLIK.

Avon, ColorTrend, Tusz do rzęs fioletowy: odcień tuszu to raczej lawenda, bardzo ładna zresztą. Jego również nakładałam na czarny tusz, ponieważ efekt solo zupełnie mnie nie zadawalał. Nałożony na czarną bazę prezentował się bardzo ciekawie, rozświetlał spojrzenie i dodawał moim niebieskim oczom blasku. Niestety dość szybko zgęstniał, mimo to chętnie jeszcze go kupię.

Pielęgnacja:

Go Cranberry, Żurawinowy płyn micelarny: dopiero co go recenzjowałam, więc te z Was, które śledzą mnie regularnie dobrze o tym wiedzą. Podsumowując to świetny micel, fajnie pachnie (choć nie żurawiną!), z łatwością sobie radzi z makijażem. Z przyjemnością kupię go na następne lato, gdyż mała buteleczka doskonale się mieści w wakacyjnym bagażu. Więcej KLIK.

Tołpa, Dermo Mani, Odnawiający peeling-masaż do rąk, saszetki: dostałam go na Meet Beauty, stacjonarnie dotąd go nie widziałam. Saszetki są bardzo wygodne w użyciu, a jedna sztuka spokojnie wystarcza na trzy masaże, warto ją tylko dobrze zabezpieczyć przed dostępem powietrza. Muszę przyznać, że masaż tym peelingiem był bardzo przyjemny, mnóstwo maleńkich drobinek przyjemnie sunęło po skórze sprawiając, ze była ona gładka, zmiękczona i przyjemna w dotyku. Po peelingu dłonie otrzymywały delikatną warstwę ochronną, dzięki czemu krem stawał się zbędny. Z tego też względu używałam go raczej wieczorem. Efekt utrzymywał się przez kilka dni, więc dla mnie bomba. Niestety, raczej go nie kupię, ale tylko z jednego, prozaicznego powodu - zapach kompletnie nie trafił w moje gusta! Jest tak chemiczny, odpychający, "gorzki" i intensywny, że podczas używania peelingu starałam się trzymać ręce jak najdalej od nosa. Niemniej uważam, że warto wypróbować te saszetki, bo może Wam zapach nie będzie tak przeszkadzał, a działanie jest genialne.

Soleo, SOS, Balsam po opalaniu: bardzo go lubię, to już moja zużyta chyba trzecia tubka w ciągu ostatnich dwóch lat. Świetnie się wchłania, koi podrażnienia, także te słoneczne, nawilża i nie pozostawia tłustej powłoczki. Mam już kolejne opakowanie :)

Organique, Bath Bomb malina: pokazywałam Wam na Instagramie te cudeńka. To moja pierwsza kula od Organique, ale zaręczam, ze nie ostatnia. Rzadko biorę kąpiel w wannie, zdecydowanie preferuję prysznic, ale dla tych kul chętnie lekko zmodyfikuję te proporcje. Zapach cudowny, choć nienachalny. Podoba mi się, ze kula delikatnie zmienia odcień wody na róż oraz że pozostawia na skórze olejową, bardzo subtelną powłoczkę, dzięki czemu po kąpieli skóra nie jest wysuszona, tylko delikatnie natłuszczona. Sama przyjemność! Kupię!

Próbka Nivea, Szampon Repair: oczywiście po jednej próbce mało można się dowiedzieć o kosmetyku, ale mimo to wiem, ze: okropnie mocno się pieni, ma klasyczny zapach podobny do innych szamponów marki, perłowo-biały kolor. Dobrze oczyszcza włosy i pozostawia na nich subtelny zapach. Niestety już po niecałym dniu moje cienkie, delikatne włosy oklapły i wyglądały średnio świeżo, więc szampon raczej się dla mnie nie nadaje (nie używałam wtedy odżywki). Prawdopodobnie lepiej się sprawdzi przy włosach suchych lub grubych, wymagających naprawy. Jeśli chodzi wiec o szampony Nivea pozostanę przy ulubionej wersji Volume.


Znacie coś z mojego denka? Czy Wy też lubicie kule do kąpieli?

Wykończeni w czerwcu

Czas na kolejne, letnie denko. Wykończyłam mnóstwo swoich ulubionych kosmetyków, za niektórymi już szczerze tęsknię i które z przyjemnością kupię ponownie! Jakie produkty tak mnie zachwyciły? Zapraszam dalej, rozgośćcie się.


Twarz:
Sylveco, Lekki krem rokitnikowy: to już moje drugie opakowanie kremu, chętnie do niego wracam na przełomie zima/wiosna. Świetnie balansuje pomiędzy dobrym nawilżeniem i natłuszczeniem skóry, czyli zabezpieczeniem jej przed zimnem i wiatrem, a lekkością, brakiem zapychania porów i nadmiernego błyszczenia. Z pierwszym zakupionym kremem miałam niezłe przeboje, o czym Wam pisałam rok temu, okazało się, że kupiłam źle przechowywaną sztukę, ale firma bardzo ładnie się zachowała, ponieważ po zgłoszeniu tego faktu przesłała mi świeży egzemplarz. To się nazywa obsługa klienta. Brawo! Kupię na sto procent, więcej KLIK

Mizon, Wielofunkcyjny krem ze śluzem ślimaka: absolutny hit, za którym tęsknię! Początki z nim nie były łatwe, ale już po kilku dniach przyzwyczaiłam się do jego nieco niecodziennej konsystencji i szczerze pokochałam za działanie. Moja tłusta skóra została doskonale nawilżona i zregenerowana, a przy tym nie obciążona. Dzięki temu uzyskałam prawie idealne lico, bez zaskórników czy grudek, tak częstych przy cerze tłustej czy mieszanej. Ideał na wiosnę i lato, gdyż po nim o wiele mniej skóra się błyszczała. Cena mnie nie odstrasza, wart jest każdych pieniędzy, więc na pewno do niego wrócę. Więcej KLIK

Biolaven, Krem na noc: jeden z lepszych kremów jakie miałam. Dobrze nawilżał i odżywiał skórę nocą, a przy tym był dość lekki, nie zostawiał tłustej warstwy i nie zapychał porów. Świetny winogronowy zapach uprzyjemniał mi wieczorne rytuały. To kolejny kosmetyk, za którym szczerze tęsknię. Tworzył zgrany duet ze ślimakiem Mizon. Na pewno kupię, więcej KLIK

Sylveco, Rokitnikowa pomadka ochronna: kolejne cudo tej marki. Świetny, bezpieczny skład i przyjemny cynamonowy zapach, a do tego mocne działanie ochronne i nawilżające. Wszystkie parafinowe balsamy mogą się przy niej schować ze wstydu (teraz męczę klasyczną Nivea i różnica jest ogromna!). Jedyne co mi się nie podoba to opakowanie, które szybko się starło i wyglądało nieładnie, warto to dopracować. Na bank kupię, więcej KLIK

Ziaja PRO, Dwufunkcyjny płyn micelarny: bardzo fajna, ogromna półlitrowa butla z pompką wystarczyła mi na dużo dłużej niż standardowe opakowania, a micela używam zwykle dwa razy dziennie. Dobrze sobie radził z makijażem zarówno podkładami jak tuszem do rzęs, miał problem jedynie z bazą pod cienie, którą rozmazywał. Warto spróbować jeśli nie lubimy co miesiąc kupować nowego płynu. Nie podrażnia. Chętnie jeszcze kupię, więcej KLIK

Bell, Puder prasowany 2Skin Mat: niesamowicie wydajny, miałam go baaaardzo długo. Podoba mi się, że opakowanie zawiera lusterko, dzięki czemu jest to idealny puder do torebki. Jak widać na zdjęciu napisy się pościerały, ale mimo to zatrzask do końca dobrze się trzymał, nigdy sam nie puścił. Matuje dość przeciętnie, nie zauważyłam najmniejszej różnicy w działaniu przy nakładaniu dołączonym puszkiem czy pędzlem. Obecnie stawiam raczej na pudry ryżowe, ale jeśli będę potrzebowała podobnego produktu chętnie kupię ten. Przekonuje mnie też polska marka.


Ciało:
LPM, Olejek do mycia Orzech Laskowy: genialny olejek, który zniewolił mnie swoim zapachem. Posiada fajną konsystencję, dobrze się pieni i pozostawia skórę czystą, pachnącą i miękką. Rzadko kiedy się po nim balsamowałam, zwyczajnie nie było takiej potrzeby. Polubił go także mój mąż i podbierał go cichcem :) Na pewno kupię, więcej KLIK

FlosLek, Emoleum do kąpieli: w zasadzie moja fanaberia, bowiem nie mam większych problemów ze skórą ciała. Chciałam sama się przekonać o co tyle krzyku i przyznaję, że już wiem. Przezroczysty, bezzapachowy płyn po zmieszaniu w wodą zamienia się w delikatną białą emulsję, której zazwyczaj używałam pod prysznicem. Dobrze myje skórę, choć robi to delikatnie, nie podrażnia. Pozostawia przyjemne uczucie nawilżenia nawet po wytarciu skóry ręcznikiem, nigdy nie czuła potrzeby użycia po nim balsamu. Myślę, że warto przyjrzeć się mu bliżej w przypadku wrażliwej skóry. Być może jeszcze kupię.

CD, Dezodorant Deo Atomizer Granat: przyjemny zapach i skład oparty na alkoholu (nie zawiera aluminium). Z działania byłam zadowolona, ale absolutnie nie nadaje się do używania na ogolone pachy, bowiem powoduje pieczenie skóry. Sprawdzał się także jako mgiełka w upały, zapach jest bowiem bardzo letni i owocowy. Być może kupię, więcej KLIK

Lavera, Balsam do ciała Mleko i miód: to przykład na to, że dobre składy przekładają się na jeszcze lepsze działanie. Balsam jest lekki, przyjemnie pachnie i zawiera sporo olejów, a mimo to nie pozostawia tłustej warstwy na skórze (choć to zależy także od użytej ilości). Doskonale się wchłania pozostawiając skórę miękką, gładką, odżywioną i coraz ładniejszą. Dobry na każdą porę roku. Na pewno kupię tą albo inną wersję zapachową, więcej KLIK


Włosy:
Yvs Rocher, Szampon do włosów Volume: jeden z moich stałych ulubieńców, o którym jeszcze nie napisałam posta, ale na pewno zrobię to w przyszłości. Świetnie pachnie, dobrze się pieni i jest nieco delikatniejszy dla skóry głowy niż standardowe szampony. Genialnie unosi włosy u nasady, nie przeciąża ich, sprawia, że fryzura wizualnie wygląda na gęstszą i pełniejszą. Dobrze domywa także oleje. Mam już kolejne opakowanie :)

L'Biotica, Szampon Silk&Shine: wygodna, miękka tubka i korek na klik są bardzo praktyczne pod prysznicem. Sam szampon ładnie pachnie, ma odpowiednią gęstość, dobrze się pieni. Świetnie się sprawdził na moich cienkich włosach, których nie obciążał, za to ładnie nabłyszczał i sprawiał, ze wyglądały na zdrowe. Chętnie kupię. Więcej KLIK



Pozostałe
LPM, Regeneracyjny krem do rąk: fajny zapach i dość treściwa konsystencja, wydawało się więc, że będzie fajnie. Niestety krem się u mnie nie sprawdził, w ciągu dnia był zbyt tłusty, natomiast użyty na noc działał za słabo. Nie zauważyłam ani nawilżenia, ani regeneracji pomimo zużycia całej tubki. Nie kupię, więcej KLIK

Magnum, Mydło w płynie Oliwka: bardzo rzadkie, bardzo średnie. Do plusów należy niska cena, bodajże 4 zł/l oraz wygodne opakowanie, idealne do uzupełniania pojemnika na mydło. Poza tym przeciętniak, który szybko się zużywa. Raczej nie kupię.


Znacie coś? Miałyście któryś z moich absolutnych ulubieńców?

CD, Dezodoranty w sprayu (Cytryna, Granat, Lilia wodna)

Pamiętam, jak w latach 90-tych był szał na dezodoranty w sprayu marki Fa. Czy ktoś jeszcze jest takim dinozaurem, by wspominać te odleeegłeeee czasy? :) Wtedy wszyscy ich używali, w tym i ja. Jako kobieta jednak - i to wyjątkowo zmienna tudzież niewierna kosmetykom oraz od najmłodszych lat eksperymentująca - porzuciłam je ze względu na dziury ozonowe i, co tu dużo pisać, słabe działanie, na rzecz kulek i sztyftów. Czy powrót do sprayu po wielu latach zakończył się happy endem czy też klęską? Zapraszam na ciąg dalszy.


CD, Dezodorant Lilia Wodna według producenta:
"Zawiera naturalny wyciąg z lilii wodnej, dzięki czemu zapewnia długotrwałe uczucie świeżości, pewności i pielęgnacji. Efektywny aktywny system Deo gwarantuje ochronę przed nieprzyjemnym zapachem przez całą dobę, nie pozostawiając przy tym białych śladów na ubraniu.Przebadany dermatologicznie. Odpowiedni do każdego rodzaju skóry. Nie zawiera soli aluminium".


Dezodorat Lilia Wodna to klasyczny spray co sprawia, że jest szybki i wygodny. Opakowanie jest aluminiowe i posiada korek, nie ma się tu nad czym rozwodzić. Wizualnie też niespecjalnie się wyróżnia. Aerozol rozpyla idealną ilość produktu, więc pokryjemy nim dokładnie te części ciała, które chcemy. Tradycyjnie nigdy nie wiadomo ile jeszcze zostało wewnątrz płynu, choć przyznam, że wydajność ma bardzo dobrą. Zapach jest intrygujący i choć identyczna linia zapachowa w żelu pod prysznic spodobała mi się najmniej – uważam, że do deo bardzo pasuje. Generalnie zapach utrzymuje się na skórze dość długo i jak na aerozol całkiem skutecznie radzi sobie z przykrym zapachem, choć tu na pewno duże znaczenie mają indywidualne predyspozycje. To idealne rozwiązanie jeśli się spieszysz i nie masz czasu na odczekanie by antyperspirant w sztyfcie wysechł. Zasadniczo jestem z niego zadowolona, wyratował mnie w niejednej sytuacji np. po siłowni lub rano. U mnie nie powodował silnego szczypania czy pieczenia po goleniu, ale mimo to nie nazwałabym go delikatnym, ponieważ potrafi wysuszać. Rzeczywiście nie zostawia białych śladów na ubraniu.


CD, Deo Atomizer Owoc Granatu:
"Odświeżający dezodorant CD w atomizerze, zawierający naturalny wyciąg z granatu zapewnia niezawodną ochronę przed nieprzyjemnym zapachem i długotrwałe uczucie świeżości przez całą dobę. Przebadany dermatologicznie. Posiada pH neutralne dla skóry. Nie pozostawia białych śladów. Nie zawiera soli aluminium."
CD, Deo Atomizer Cytryna
"Dezodorant CD w atomizerze o zapachu cytrusowym z naturalnymi wyciągami z kwiatów lipy łączy w sobie łagodną pielęgnację i długotrwałą świeżość cytrusa. Odpowiedni dla skóry wrażliwej. Przebadany dermatologicznie. Posiada pH neutralne dla skóry. Nie pozostawia białych śladów. Nie zawiera soli aluminium"


Dwa prawie identyczne produkty, które praktycznie różnią się jedynie zapachem. 
 
Cytryna to mój hit po siłowni – w duecie z żelem pod prysznic z tej samej linii genialnie odświeża i relaksuje po wysiłku. Daje także energii, gdy jestem zmęczona. 
 
Granat to dość słodki aromat, który podoba mi się najbardziej z powyższych. Używam go z najprawdziwszą przyjemnością zawsze gdy chcę poprawić sobie humor. Kojarzy mi się trochę ze słodkich lenistwem, wakacjami, dzieciństwem i beztroską. Nie jest jednak mdlący, wyczuwam w nim delikatną goryczkę, która tonuje cukierkową słodycz. Deo pachną identycznie jak żele pod prysznic, o których pisałam TUTAJ.


Oba deo mieszczą się w szklanych, przezroczystych buteleczkach i dzięki temu odpada problem z ilością – zawsze widzimy na bieżąco ile produktu zostało. Atomizer jest równie wygodny jak w wersji klasycznej. Tutaj jednak nie radzę używania na ogolone pachy – piecze nie do wytrzymania! Składy oparte są na alkoholu, dlatego mogą wywoływać podrażnienia oraz przesuszać wrażliwą skórę. Przy okazjonalnym stosowaniu nie powinno być jednak problemu.  Deo dobrze sobie radzą z potem, choć przy większym wysiłku nie są tak skuteczne jak sztyft czy kulka. Mimo wszystko polubiłam je za łatwość stosowania, szybkość, brak śladów na ubraniu oraz przyjemne zapachy. 


Dezodoranty w atomizerze można traktować także jako zapachową mgiełkę do ciała a nawet odświeżacz powietrza w domu czy samochodzie.

Całkiem je polubiłam i wersję z granatem chętnie jeszcze kupię. Znacie je? Używacie dezodorantów  w sprayu czy stawiacie raczej na sztyfty i kulki?

Wykończeni w marcu

Marzec był u mnie miesiącem rozpieszczania ciała, zużyłam bowiem sporo tego typu produktów. Zrobiłam też gruntowny przegląd swoich otwartych podkładów i kremów BB, do kosza poleciały końcówki i te, które z czasem ściemniały w tubce. Zapraszam na denko.


Pielęgnacja twarzy:
Biały Jeleń, Hipoalergiczny żel domycia twarzy: w skrócie dość przeciętny żel. Nie rozumiem po co jest barwiony na niebiesko i dość silnie perfumowany. Całkiem nieźle sobie radzi z domyciem skóry, ale potrafi przesuszać. Będzie recenzja. Nie kupię.

Sylveco, Pomadka z peelingiem: KOCHAM. Tyle w temacie, pisałam o niej :) Mam kolejną.

Brillant Sparkle oraz Promise: dwie zupełnie przeciętne i "niesmaczne" pasty do zębów. Brillant Sparkle zawiera fluor i z tego powodu niesamowicie ją męczyłam, bo mocno ograniczam ten składnik. Promise z olejkiem goździkowym - jak na taki skład i słabą dostępność nie zrobiła na mnie wrażenia. Nie kupię.


Kolorówka:
Avon, Podkład: zaskoczyło mnie, że całkiem nieźle się trzyma, matuje średnio, nie zapycha. Plus za pompkę i odcień prawie idealny dla mnie. Z powodu porzucenia płynnych podkładów na rzecz BB i minerałów nie kupię. Pisałam o nim.

Soraya, Make-up matujący: bardzo szybko ściemniał i jak dla mnie jest zbyt wodnisty. Przez jakiś czas używałam go jak bronzer w płynie, a teraz ponad pół tubki wyrzucam. Na pewno nie kupię, pisałam o nim.

Eveline, Krem BB do skóry tłustej: bardzo ciekawy krem, o średniej gęstości. Ładnie się stapia ze skórą, matuje średnio, nieprzypudrowany praktycznie wcale, ale fajnie wygładza koloryt i całkiem długo utrzymuje się na skórze. Może kupię.

Delia, Henna do brwi: kolejne zużyte opakowanie. Bardzo szybko barwi włoski na pożądany kolor, niestety tylko na góra dwa tygodnie. Mimo wszystko lubię ją, bo jest tania i nie podrażnia. Kupię, pisałam.


Pielęgnacja ciała:
Ziaja, Masło kakaowe: pod względem składu przeciętniak na SLS, ale bardzo tani. Pod względem zapachu oczarował mnie kompletnie, bo pachnie czekoladą - jak wiecie, ja uwielbiam czekoladę! Nie wysuszał mi skóry, choć nie nawilżał - ale też nie oczekiwałam tego po nim. Dostępny praktycznie wszędzie. pewnie kupię.

Avon, Żel do kąpieli Hello Kitty: zapach słodkich landrynek kompletnie do mnie nie pasuje, a dodatkowy czerwony kolor zupełnie mi nie odpowiada. Gdybym go nie dostała od naszej Kochanej Interendo nawet bym na niego nie zwróciła uwagi. Niemniej ciekawy produkt, ale... bo ja wiem? Dla małych, słodkich dziewczynek ;) Nie kupię, pisałam.

Biały Jeleń, Emulsja do higieny intymnej: zupełnie mnie niczym nie zaskoczyła, myła, ale potrafiła podrażniać (zawiera SLS). Nie kupię, pisałam.

CD, żel pod prysznic granat: składowo przeciętny. Dość gęsta konsystencja sprawia, że jest wydajny, natomiast zapach mnie uwiódł bez dwóch zdań. Słodki, owocowy, ale z nutą czegoś kwaśnego w tle, ulubiony umilacz wieczorów. Kupię, pisałam.


Nacomi, Malinowy mus do ciała: cudo, cudo, cudo! Skład oparty na maśle shea otulał skórę tłustawą warstewką, za czym nie przepadam, ale za to jak nawilża i odżywia skórę. Zapach? Malinowa mamba, dzieciństwo, beztroska i szaleństwo. Wspaniały produkt, choć niespecjalnie wydajny przy smarowaniu całego ciała. Na pewno kupię, pisałam o nim.

Delawell, Masło do ciała Słodka pomarańcza: skład również oparty na masle shea, ale konsystencja inna. Denerwowało mnie to, że bardzo bieli skórę, trzeba go bardzo długo wklepywać i wmasowywać. Zapach nieszczególnie mnie przekonał, po pomarańczach, nawet słodkich, spodziewam się jakiejś kwaśnej nuty, a tu zapach był zbyt płaski i męczący. Nie kupię, pisałam.

White Tree, Scrub do ciała z mlekiem oślim: cukrowy peeling na bazie masła shea. Po jego zastosowaniu spokojnie odpuszczałam sobie balsam. Przyjemny produkt, który doskonale złuszcza, a zapach - słodki i egzotyczny - długo utrzymuje się na skórze i utula do snu. Bardzo chętnie kupię, pisałam.

Dr Organic, Krem do rąk i paznokci z miodem manuka: świetny krem, który nadawał się zarówno na dzień jak i noc. Długotrwale nawilżał, pachniał dość intensywnie, więc jeśli ktoś nie lubi zapachu miodu może czuć się zniechęcony. Całkiem ładny skład, może kupię (choć kremów do rak mam zapas na sto lat), pisałam o nim.


Pozostałe:
Chusteczki Auchan i Marion: o obu pisałam w poście nt. nawilżanych chusteczek. Auchanowskie używam dosłownie do wszystkiego, bo mają dobry skład (na oleju lnianym), czasem pzrecieram nimi nawet sanitariaty, a są tanie. Marion nic specjalnego, za mocno perfumowane, pełne chemii. Auchan mam już kolejne, Marion nie kupię.

Cleanic, Płatki kosmetyczne: stały bywalec denka, lubię, mam kolejne.

Próbki: 
spodobał mi się nawilżający krem Resibo - lekki, nie obciąża skóry, nie zapycha, nadaje się pod makijaż, nie drażni mnie zapachem i ma przyjemny skład. Oliwka Pat&Rub nic specjalnego, spodziewałam się lepszego działania, choć bobasem nie jestem ;) Przeciwzmarszczkowy krem AAeco właściwie mnie zawiódł, nie nadaje się do tłustej skóry, a skład mnie nie uwiódł. Biolaven krem na dzień to już kolejna próbka i wciąż mam mieszane uczucia co do niego, bo szybko się po nim świecę. Krem odżywczy Resibo - to samo co Biolaven, ale nadaje się na noc, bo skład ma fajny.

To tyle jeśli chodzi o wykończenia marcowe. Jak mi poszło? Nadal sukcesywnie zużywam kolorówkę, chcę zrobić trochę miejsca przed kolejnymi promocjami w Rossmannie ;)

CD, Żele pod prysznic Granat i Cytryna

Z marką CD miałam już bliskie spotkanie w postaci kremu nawilżającego z serii z lilią i miałam co do niego mieszane uczucia :) Pisałam o tym daaawno temu, łatwo można znaleźć posta dzięki etykietom na dole bloga. Niestety, nic na to nie poradzę, że zapach lilii wodnej kompletnie mi nie odpowiada, nie ma sensu się więcej nad tym rozwodzić. Dużo lepiej toleruję cytrynę i granat. Zapraszam.


CD, Żel pod prysznic Granat
Od producenta:
"Pielęgnacyjny żel pod prysznic z owocem granatu intensywnie pielęgnuje i nawilża, pozostawiając na skórze uczucie relaksu."
CD, Żel pod prysznic Cytryna
Od producenta:
"Odświeżający żel pod prysznic CD, zawierający naturalne wyciągi z kwiatu lipy pielęgnuje i intensywnie nawilża skórę, wywołując eksplozję cytrusowej świeżości".


Warto wspomnieć, że żele te mają pH neutralne dla skóry, są przebadane dermatologicznie i odpowiednie dla skóry wrażliwej. Bardzo podoba mi się, że marka jest przeciw testom na zwierzętach. Dla mnie temat jest kontrowersyjny, bo jak wiadomo w UE od 2013 r. w życie weszło rozporządzenie zabraniające testowania surowców kosmetycznych (wcześniej zabronione zostały testy kosmetyków gotowych) - i teraz uwaga - jeśli sprzedaż tych kosmetyków ma się odbywać na terenie UE. Dlatego masa znanych marek nadal prowadzi testy, szczególnie te istniejące na rynkach azjatyckich...

Osobiście nie jestem w stanie pilnować każdej marki osobno, choć bardzo się staram. Natomiast łatwo zapamiętuję te, które się czynnie angażują w działania przeciwko testom na zwierzętach i mają one u mnie fory. Jeżeli wiecie coś o AKTUALNEJ liście dotyczącej takich marek chętnie się z nią zapoznam!


Żele mają bardzo wygodne i estetyczne opakowania. Dzięki temu, że są przezroczyste łatwo możemy kontrolować zużycie. Korki na klik są praktyczne, nie zacinają się. Kosztują ok. 10zł/250 ml, do kupienia np. w Hebe.


Składy są przeciętne, nie ma się tu co czarować, oparte są na tanim SLES. Warto zwrócić uwagę na glicerynę i zawartość ekstraktów oraz sporą ilość składników kompozycji zapachowej, które mogą uczulać.


Żele są przezroczyste i gęste, co ma pozytywny wpływ na wydajność. Jednocześnie można je zużyć do samego końca, wystarczy, że pod koniec postawimy je na głowie, żeby spłynęły. Nie zauważyłam działania przesuszającego, ale nie mam ostatnio do tego skłonności, więc nie wiem jak podziałają na prawdziwych wrażliwców. Oba żele dobrze się pienią i spłukują. Dają uczucie świeżości i czystości.


GRANAT to zapach słodkawy, ale z przyjemną owocową nutą. Absolutnie mnie uwiódł i jest obecnie moim wieczornym ulubieńcem, ponieważ relaksuje i wycisza po ciężkim dniu. Trochę przypomina mi perfumy owocowo-kwiatowe. Zapach nie utrzymuje się na skórze zbyt długo, umila jednak prysznic i dla mnie to wystarczy. 

CYTRYNA to mój must have po siłowni! Zapach odświeża, odpręża i energetyzuje mnie po ćwiczeniach, a jest to bardzo pożądany efekt. Nie jest to kwaśny aromat, od którego się krzywię, w tle wyczuwam lekką słodycz, która harmonizuje z cytryną. Zapach trochę dłużej utrzymuje się na ciele niż w wersji granatu.


Oba żele polubiłam, chętnie je jeszcze kupię, ale w promocji. Zapachy są bardzo przyjemne, ale cena nie współgra ze składem tych kosmetyków. Znacie produkty CD? Jak się u Was spisały?

Wykończeni styczeń-luty

Jak szybko mijają dni... Chyba nie muszę nikogo o tym przekonywać? Jednak mi umykają nawet całe miesiące! Jeszcze niedawno były Święta, Sylwester, a dziś kończy się luty? Jak? Kiedy? Gdzie?? Czasem trudno uwierzyć, że czas jest stały i nie przyspiesza cichcem jak tylko się odwrócę... I tylko puste opakowania przypominają o kosmetykach, które już były, ale się zużyły... 


Sylveco, Lipowy płyn micelarny: nie będę się rozpisywać: kocham! Druga zużyta butelka i na pewno nie ostatnia. Pisałam o nim, uwielbiam i na pewno kupię jeszcze nie raz.

DLA, Niszcz pryszcz, Krem na noc: genialny, nietłusty krem o wspaniałym składzie i ziołowym zapachu. Świetnie wpływa na tłustą cerę, nawilża, nie zapycha, nie uczula. Posiada pompkę typu airless i jest niesamowicie wydajny! Pisałam recenzję, jeszcze kupię.

Skin Chemists, Krem z retinolem: bardzo dobry krem, lekki, rozświetlający cerę. Nie ma za dużo retinolu w składzie, więc świetnie nadaje się do rozpoczęcia przygody z tym składnikiem, jak było u mnie. Teraz wiem, że moja cera bardzo się z retinolem lubi, a sam krem uelastycznia skórę i niweluje w ten sposób widoczność zmarszczek. Pisałam o nim, lubię, ale ze względu na wysoką cenę poszukuję zamiennika.

Avon, Maseczka turecka oraz oczyszczająca: gotowe maski na bazie glinek, całkiem skuteczne, na pewno wygodne w użyciu. Składy nie powalają, zwłaszcza, że jestem fanką glinek, ale raz na jakiś czas nie zaszkodzą. Będzie post.


Ziaja, Liście Manuka, Pasta oczyszczająca: druga tubka pasty, którą najczęściej traktuję jak peeling. Dobrze wygładza, usuwa suche skórki, ale lepiej nie przesadzać z częstotliwością jej stosowania, gdyż potrafi przesuszyć. Raz w tygodniu w zupełności wystarcza. Pisałam o niej, lubię, mam kolejna tubkę.

Sylveco, Oczyszczający peeling do twarzy: drobinki korundu są drobne, ale bardzo ostre, więc skutecznie usuwają martwy naskórek, pozostawiając skórę miękką i odświeżoną. Pozostałe składniki, w tym skrzyp polny, dobrze wpływają na tłustą skórę, a przy tym nie zapychają. Pisałam, lubię, na pewno jeszcze kupię.

Skin79, Maska w płachcie wybielająca: fajnie zwęża pory i odświeża, niestety trochę mnie podrażniła, przez cały czas trzymania jej na skórze łzawiły mi oczy. Z tego względu na pewno już jej nie kupię, ale jestem ciekawa innych wersji! Pisałam o niej.

Próbki: Sylveco i Biolaven lubię, Biolaven pełną wersję mam już w zapasach :) Go Cranberry zaciekawił mnie, ale póki co z zakupem się wstrzymam, natomiast jej wersji Bandi nie kupię na pewno - krem mnie podrażnił i trochę mnie po nim wysypało, więc mojej skórze się nie spodobał.


Sukin, Woda micelarna: bardzo ciekawy kosmetyk prosto z Australii. Posiada interesujący zapach, wanilinowy, pierwszy raz się z takim spotkałam przy demakijażu. Poza tym świetnie sobie radzi z make upem. Będzie recenzja.

Iwostin, 40+, Krem pod oczy liftingujący: bardzo mi się spodobał, dobrze się spisywał zarówno na noc jak i na dzień. Lekki, ale skuteczny. Rozjaśnia cienie, zmniejsza widoczność zmarszczek, nie szkodzi oczom. Pisałam o nim.

T'e'N, Krem liftingujący: bardzo ciekawy kremik o delikatnym zapachu i przyjemnej konsystencji. Zużyłam go na szyję i dekolt, a skóra po nim była miękka, nawilżona i ujędrniona. Pełnej wersji raczej nie kupię, bo jest trudno dostępny.


Kobo,  Ideal Volume, Tusz do rzęs: cudo, cudo, cudo! Do tej pory nie lubiłam silikonowych szczotek, ale ta jest idealna! Świetnie rozczesywał i podkreślał rzęsy, a przy tym dawał wystarczający, a nie karykaturalny wygląd. Dzięki niemu rzęsy wyglądały pięknie, ale nie sztucznie. Na 100% kupię, post też będzie.

Manhattan, Supersize, Podrubiający tusz do rzęs: bardzo fajny tusz z mega grubą szczotką. Fajnie podkreśla rzęsy, choć czasem przy dwóch warstwach potrafi tworzyć grudki, trzeba się trochę nauczyć go używać. Za to jest tani i łatwo dostępny. Pisałam o nim, może kupię.

Avon, Waniliowy balsam do ust: malutki, bardzo wygodnie się go nosi ze sobą w kieszeni czy torebce. zapach jest delikatny, wydaje się naturalny. Balsam na ustach jest lekki, ale zabezpiecza je przed słońcem czy mrozem. Kolejne moje opakowanie, może jeszcze kiedyś kupię.

Avon, Wysuwana kredka do oczu: kocham je wszystkie! Mam mnóstwo kolorów i bardzo je lubię, są miękkie, łatwo się nimi rysuje kreskę, a przy tym dają ładny efekt rozświetlonego spojrzenia. Więcej napiszę w  planowanym poście zbiorczym nt. moich kredek do oczu :) Mam następne!

Lovely, Wysuwana kredka z gąbeczką: tej kredki nie polubiłam od razu, bo kreski nią zrobione nie utrzymywały się na mojej powiece nawet przez godzinę... Gąbeczka też jest zbyt twarda, aby ładnie rozmazać kredkę, więc już miałam ją spisać na straty, gdy w geście ostatniej szansy użyłam jej jako ołówka do brwi.. I to był strzał w dziesiątkę! Brązowo-szary odcień ładnie się wtapiał w moje włoski, podkreślał i, o dziwo, trzymał się do wieczora. Będzie we wspomnianym kredkowym poście, może jeszcze kiedyś kupię.


Ziaja Med,  Szampon przeciwłupieżowy: miętowy zapach fajnie umilał prysznic, a używałam go sporadycznie. Testując dużo nowych kosmetyków do włosów czasem dostaję łupieżu i wtedy mnie ratował. Dobrze się pieni i myje włosy, nie powoduje przesuszenia ani przetłuszczenia skalpu. Pisałam o nim.

Seboradin, Szampon i maska: bardzo zgrany duet, który pomógł mi w walce z wypadającymi włosami na jesieni. Komórki macierzyste i wiele ciekawych ekstraktów, zwłaszcza w masce, wzmocniły włosy i skórę głowy, przez co problem się zmniejszył i to zdecydowanie! Na efekty czekałam ok. miesiąca, wiadomo, że mało co działa od razu, ale opłacało się. Pisałam o nich, może kupię.

got2b, Lakier do włosów Volumania: zużył go mój mąż, bo ja w ramach walki z wypadaniem zrezygnowałam prawie całkowicie ze stylizacji. Posiada ciekawy zapach, jak dla mnie sztucznej maliny. Działanie ma średnie - bardzo zlepia włosy, tworząc z nich skorupę, przynajmniej rozpylany nad krótką, męską fryzurą. Nie kupimy.


Greenland, Żel pod prysznic w piance: fajny pomysł na umilenie sobie prysznica! Delikatny zapach, otulający zmysły, choć krótkotrwały i dobre działanie myjące, skład oparty o SLES. jako odskocznia od codzienności świetny! Pisałam o nim, jak spotkam w dobrej cenie kupię.

Biolaven, Żel myjący do ciała: winogronowy zapach, dobre pienienie i działanie, a przy tym nie wysusza skóry. Czego chcieć więcej? Aha i skład delikatny, bez SLS. Kupię i pisałam o nim.

CD, Cytrynowy żel pod prysznic: mój ulubieniec na siłownię! Fajny zapach, bardzo orzeźwiający, gęsta konsystencja. Dobrze się pieni i myje. Skład oparty na SLS, więc jeśli ten składnik nie wysusza Wam skóry polecam. Będzie post.

Evree, Olejek do ciała: fajny produkt, choć zdecydowanie lepiej się u mnie spisywał nakładany od razu na wilgotną skórę po prysznicu. Trochę natłuszcza skórę, nawilża, odżywia. Pisałam, może kupię.


DLA, Krem do rąk: świetnie nawilżający bez uczucia lepkości czy tłustych rąk krem. Skład przyjemny, ale niestety nie przypadł mi do gustu jego zapach. Dla takiego działania przymykałam jednak oko, a zużywałam go głównie na noc, bo szkoda mi było go zmywać w ciągu dnia. Jest mega wydajny. Pisałam o nim, chętnie jeszcze kupię.

Green Pharmacy, Krem do stóp ochronny: bardzo fajny, świetnie się wchłania i nawilża stopy. Ma działanie ochronne, więc kupiłam go, by chronić się przed ewentualnym zarażeniem się grzybicą w saunie czy na siłowni. Wzmacnia skórę i jej zdolność do obrony przed infekcjami. Pisałam, kupię.

Loko-Kolor, Zmywacz do paznokci: kolejna buteleczka taniutkiego zmywacza, który uwielbiam. ładnie pachnie, nie niszczy paznokci i dobrze zmywa. Mam kolejną butelkę.


Zazwyczaj podaję linki do recenzowanych już produktów, ale myślę, że łatwo je znaleźć używając etykiet na dole :)

Przypominam też o konkursie, w którym do wygrania jest zestaw świeczek. Zostały tylko 3 dni na zgłoszenie się, wystarczy kliknąć w baner.

http://cosmeticosmos.blogspot.com/2016/02/konkurs-wygraj-swiece-bispol.html

Znacie coś z mojego denka? Jak tam wasze zużycia?

Wykończeni w czerwcu

Na początku czerwca była cudowna pogoda, więc było także opalanko. W ruch poszedł również bronzer, bo moje nogi wyjątkowo trudno się opalają, więc chciałam je wspomóc. Wykończyłam też kilka kosmetyków do pielęgnacji twarzy, jest też trochę samoróbek oraz próbek. Zapraszam na wykończonych :)


Bandi, Veno Care, Płyn micelarny: wspaniały demakijaż, co tu dużo pisać - szybko, bez podrażnień, bez tarcia i bez pieczenia. Konkretny produkt, bardzo skuteczny, ale niestety średnio wydajny przez zbyt duży otwór. Mimo wszystko chętnie go jeszcze kupię. Więcej KLIK

Accos, Tonik oczyszczający: całkiem fajny, przyjemnie pachnący tonik. Odświeża, reguluje sebum, oczyszcza, ale nie widze najmniejszej różnicy pomiędzy nim a tonikiem antybakteryjnym Ziaji, oprócz ceny - Ziaja jest trzy razy tańsza, a ma większą pojemność. Nie kupię. Więcej KLIK i KLIK

Czysta linia, Peeling do twarzy morelowy: wspaniale pachnie i ma mnóstwo drobinek, przez co świetnie złuszcza skórę, ale niestety mnie zapchał - zawiera parafinę. Myślę, że świetnie się sprawdzi przy cerach mniej skłonnych do zapychania. Zużyłam do rąk, z powodzeniem zresztą. Ja nie kupię. Więcej KLIK

CD, Krem nawilżający z lilią: marka robi niezłe zamieszanie w blogosferze, ale ten krem męczyłam niemiłosiernie długo. Skład nie jest zły, ale niestety zapchał mnie, przez co nie używałam go do twarzy. Początkowo nakładałam go na szyję i dekolt, ale po jakimś czasie tam też zaczął siać spustoszenie, więc wykończyłam jako balsam do ciała. Nawilża i nie poza tym, dla mnie to średniak jakich wiele, do tego jak dla mnie śmierdzi sianem. Nie kupię go, ale w zapasach mam inne kosmetyki tej marki. Więcej KLIK

Lavera, Krem z liposomami oraz bio-różą i bio-olejem z awokado: krem przeznaczony dla suchej skóry, więc nic dziwnego, że na mojej tłustej nie sprawdził się na dzień. Mimo wszystko szczerze go pokochałam odkąd zaczęłam używać go na noc, bo to co wyczyniał z moją skórą jest niesamowite. Rano była nawilżona i odżywiona, naprężona i mięciutka. Do tego jest niesamowicie wydajny, ma fajną konsystencję, choć dla mnie śmierdział... smalcem, nic na to nie poradzę. Mam za to sygnały, że wielu dziewczynom zapach się spodobał, to bardzo indywidualna kwestia. Więcej KLIK. Za jakiś czas chętnie kupię.


Babuszka Agafia, Specjalny szampon do włosów "Aktywator wzrostu": fajny szampon, idealna saszetka na wyjazdy! Bardzo fajnie się sprawdzał na moich cienkich włosach, odbijał je u nasady, nawilżał, no i przede wszystkim dokładnie mył. Ciekawie pachnie i nie jest drogi, zauważyłam też więcej bejbików. Mam już w zapasach inne wersje tych szamponów, chętnie jeszcze kupię i ten. Więcej KLIK.

Loko-Kolor, Zmywacz różany do paznokci: mój najulubieńszy zmywacz. Bardzo tani i skuteczny, szybko sobie radzi z lakierami i co najważniejsze nie wysusza płytki paznokcia, wręcz ją lekko natłuszcza. Pachnie! Fenomen jakiś. Mam już w zapasach i na pewno jeszcze kupię.

Miraculum, Krem do twarzy Lift Line na noc: dostałam od mamy, która chciała go... wyrzucić. Nie sprawdzał się u niej zupełnie, a ja nie miałam najmniejszego zamiaru nakładać go na twarz ze względu na parafinę wysoko w składzie. Zużyłam go więc do... parafinowych zabiegów na dłonie i stopy :D Taki recykling. No i ma szklany słoiczek, który na pewno spożytkuję. Nie kupię.

Auchan, Chusteczki Sensitive: używam ich do wszystkiego, do czego tylko można użyć takich chusteczek, od skóry twarzy, przez dłonie, stopy i higienę intymną aż do wycierania kurzu czy deski rozdzielczej w samochodzie :) Mają świetny skład oparty na oleju lnianym i słonecznikowym, a kosztują 4 zł. Moim zdaniem najlepsze! Niestety już dwa razy ich szukałam w Auchan i nie ma, mam nadzieję, że nie przestali ich produkować? Kupiłam w zamian inne, też marki własnej Auchan, trochę inny, ale znośny skład, zobaczymy jak się spiszą... Chętnie kupię jak tylko się pojawią na półce! Więcej KLIK

Soleo, Sun Care, S.O.S. Mleczko po opalaniu: w sekundę łagodzi zaczerwienienie, podrażnienie i pieczenie spowodowane słońcem, przynosi natychmiastowa ulgę! To moje zużyte drugie opakowanie. Bez niego nie ruszam się na żadne plaże czy jeziora. Zawiera m.in. masło shea, sok z aloesu, olej z kukui (wyjątkowo regenerujący i odżywczy, ma działanie łagodzące, ochronne i kojące skórę, świetnie zmiękcza i nawilża, posiada naturalny filtr przeciwsłoneczny), olej macadamia. Fajnie pachnie, ale nie jakoś wyjątkowo na tle podobnych produktów. Mam już kolejny!


Avon, Intensywnie nawilżający krem do twarzy, rąk i ciała: kupiony oczywiście z katalogu, całkowicie w ciemno, jakieś 2,5 roku temu. Chyba jest to jakaś edycja specjalna. Ogromna butla 750 ml kosztowała ok. 17 zł. Potworek pielęgnacyjny, tak właśnie o nim myślę. Nie nadaje się do twarzy, bo napakowany jest wazeliną, woskiem ciekłym, trójglicerydami, sylikonami, czyli cudownymi zapychaczami, a wszystko jest pięknie zakonserwowane pochodną formaldehydu. Nie ratuje go śladowa ilość masła shea, oleju z migdałów, żelu aloesowego czy panthenolu...Nie nadaje się ani do do rąk, ani do stóp, ani do skóry ciała, bo okrutnie wysusza skórę, która staje się "styropianowa" czyli nieprzyjemna w dotyku, drażniąca. Męczyłam go strasznie przez tyle czasu (tak, rok po terminie), ale w końcu dam mu spokój. Zostało ok. 1/3 butelki i w takim stanie przywita się ze śmietnikiem, bo mam go już dość! W życiu nie kupię, precz z nim :)

Ziaja, Kremowe mydło pod prysznic z jedwabiem: pokochałam ten zapach! Relaksujący i delikatny, trochę przypominał mi perfumy. Skład standardowy (SLS), ale za to niska cena, duża dostępność i brak efektu wysuszenia skóry. Kupię! Więcej KLIK.

Auchan, Savon Liquide Alep, Mydło w płynie Alep: mydło w płynie na bazie Potassium Cocoate. W ciągu dnia mnóstwo razy myję ręce (nie, nie mam nic wspólnego z Lady Makbet...), więc cenię produkty niewysuszające skóry. To mydło takie właśnie jest! Pieni się dobrze i pięknie pachnie, trochę słodkawo. Wyprodukowane we Francji, kosztuje 3-4zł/300ml. Mam już kolejne!


Jeden z dwóch słoiczków (biały) mojego DIY kremu pod oczy rozjaśniającego: fajnie wyszedł, chętnie jeszcze go ukręcę. Obecnie mam jeszcze pół drugiego słoiczka. Ostatnio o nim pisałam KLIK.

Oliwkowe mydło w paście DIY od Mineralnej Kasi: mydełko o ciekawej, ciągnącej się konsystencji, zawierało rozdrobnione oliwki. Fajnie myje i nie wysusza skóry, ale bardzo długo trzeba je spłukiwać, ponieważ szybko zaczyna się kleić do skóry. Kasia potrafi robić różne cuda, więcej KLIK. Raczej nie porwę się na jego zrobienie, nie mam o tym pojęcia :)

Calaya, Ekstrakt z alg: bardzo odżywczy ekstrakt, który wzbogaca każdy kosmetyk w niezbędne pierwiastki i witaminy. Posiada charakterystyczny zapach, który lepiej jest czymś "przykryć", co w praktyce oznacza użycie silniej pachnącego składnika jako towarzysza. Bardzo często z niego korzystałam w swoich DIY. Obecnie sklep ma w ofercie inny ekstrakt z alg i to aż z pięciu,pewnie jeszcze bardziej odżywczy. Chętnie nabędę.

Na zdjęcia nie załapały się trzy inne moje kosmetyki DIY, ponieważ od razu użyłam opakowań po nich do czegoś innego. Były to:

Mgiełka do włosów DIY: moja absolutnie ulubiona. Jako pierwsza spowodowała, że mogłam myć moje tłuste włosy co drugi dzień, co jest nie lada wyczynem. Poza tym wspaniale nabłyszczała włosy, nawilżała i wygładzała, a dzięki zielonej herbacie chroniła je także przed negatywnym wpływem środowiska. U mnie sprawdzała się tylko rozpylona na mokrych włosach. Zrobię koniecznie jak tylko kupie składniki, przede wszystkim olej z pestek moreli! więcej KLIK.

Krem owocowy DIY zwężający pory: krem z sokiem truskawkowym. Fajnie wyszedł, ale postanowiłam popracować nad recepturą, a konkretnie nad emulgatorem, który trochę lepiej by związał fazy. Krem fajnie spisywał się na dzień, był bardzo lekki, nie zapychał, a nawilżał i zwężał pory, po nim zdecydowanie mniej się świeciłam, więc wiem, że idę w dobrym kierunku. Więcej KLIK.

Wcierka do skóry głowy: chciałam dobrze, a wyszła ma-sa-kra! Dwa pierwsze użycia były super, zapach do zniesienia. Jednak im dalej tym gorzej... Wcierka okrutnie zaczęła śmierdzieć, przez co używanie jej stało się koszmarem... Szkoda, bo po tych kilku użyciach zauważyłam, że na szczotce znajduje się widocznie mniej włosów! Przynajmniej na to miała niewątpliwy wpływ. Co do przetłuszczania, to bez problemu dwa dni włosy wytrzymywały i były świeże, z tego także jestem bardzo zadowolona. Nie będę pisać osobnej recenzji, edytowałam TEGO posta... Polecam dla odważnych, zdeterminowanych albo chorych na zatoki/mających porządny katar! Nad przepisem popracuję jeszcze :)



Próbki:
Playboy, Żel pod prysznic: nic specjalnego, żel jak żel. Zapach nie przypadł mi do gustu. Nie kupię. 

Le Petit Marseillais, Żel pod prysznic o zapachu kwiatów pomarańczy: bardzo przyjemny zapach, poza tym żel jak żel, przypomina mi bardzo - poza zapachem oczywiście - kremowe żele Ziaji. Nie wysusza. Może kiedyś kupię, zobaczymy.

Le Petit Marseillais, Mleczko nawilżające: kompletnie nie czuję tego produktu! Świetnie pachnie, ale jak dla mnie zbyt intensywnie, po kilkunastu minutach męczy, a potem nawet mdli. Nie nawilża, nie odżywia, wręcz wysusza skórę. Zużyłam na nogi, po czym miałam "tarkę" zamiast skóry, szorstką i nieprzyjemną w dotyku. Co za sadysta to wymyślił? W życiu nie kupię, nawet za darmo nie chcę :)

Marion, Plasterki punktowe na wypryski: oczywiście nie jest to próbka, tak wygląda produkt pełnowymiarowy, ale jakoś mi tu pasowała. Plasterki trochę działają, ale stosowane na noc, jak zaleca producent, bezpowrotnie giną w odmętach pościeli i nie da rady ich znaleźć. Tak czy owak ja nie znalazłam ani jednego, wszystkie zgodnie wyparowały :) Nie kupię, nie lubię zachodzić w głowę co się z nimi stało :D Więcej KLIK

FlosLek, Regenerujący żel do higieny intymnej: fajny, idealna saszetka na wyjazd. Niestety to była chyba ostatnia. Nie wiem czy kupię pełnowymiarową wersję, póki co mam spore zapasy. Tak czy owak myje, nie podrażnia, odświeża.

Dermacos, Nawilżający krem na dzień: dla mnie porażka! Roluje się niemiłosiernie, nie nawilża jakoś specjalnie, za to przyspiesza przetłuszczanie skóry. Dla mnie za konkretny na dzień. Fajnie,że ma filtr. Nie kupię.

Korana, Miodowy krem do twarzy 40+: nie mój przedział wiekowy,ale byłam go bardzo ciekawa. Na szczęście użyłam go na noc i całkiem fajnie się spisał. Rano buźka była miękka i nawilżona. Przyjemnie pachnie. Tego nie kupię, ale rozważam inne produkty tej firmy.

Ecodenta, Pasta do zębów: używałam sporadycznie, bo nie znam jej składu, a unikam fluoru. Nic specjalnego, ma dziwną konsystencję ni to żelu ni pasty, pachnie miętowo ale z jakimś gorzkawym tłem. Zęby myje, nie powypadały mi :) Nie kupię.


Płatki kosmetyczne Cleanic: lubię je, ale jakoś szczególnie się nie wyróżniają. Są miękkie i nie rozdzielają się na włókna, ale to samo mogę napisać o większości dostępnych w Polsce płatków. Kupuję je tylko na promocji. Mam chyba ze 4 opakowania w zapasach (tak, dobra promo była ;)

Corine de farme, Delikatny żel myjący 2w1: zużyłam sama. Skład podobno naturalny, a napakowany SLS, PEG-ami, mnóstwem konserwantów i zapachów wysoko w składzie. Uwaga, aż 0,003% składników pochodzi z upraw ekologicznych, no szaleństwo po prostu! Dziecku bym tego nie kupiła, gdybym je miała oczywiście :)

Balea, Miniaturka żelu pod prysznic Abend Rot: wiem, że sporo osób chwali te żele, ale ja nie wiem dlaczego? Może to kwestia tego konkretnego zapachu, który zdecydowanie mnie nie uwiódł, trąci mi czymś gorzkim i nieprzyjemnym (tak, zapach, nie piłam go przecież). Skład normalny, drogeryjny, bardzo podobny choćby do żeli Isana, które o wiele lepiej dla mnie pachną :) Mimo to mam ochotę wypróbować inne warianty, może zmienię zdanie :)

Ziaja, Liście Manuka, Żel myjący: przyjemny zapach, myje. Składowo znów nic nadzwyczajnego, ale mam w zapasach cała butelkę. Zobaczymy jak się spisze stosowany dłużej.

FlosLek, Anti Acne, Krem matujący: częsty bywalec próbkowego denka. Sprawdzony krem, ale nigdy dotąd nie miałam całego opakowania. Fajnie pachnie ziołami, nawilża i matuje na dłużej, niż wiele innych kremów. Nie zapycha, nie wysusza, nie podrażnia. Kiedyś kupię, bo bardzo go polubiłam dzięki próbkom.

Sylveco, Lekki krem rokitnikowy: mam pełną wersję, a próbki zabieram w podróże, aby nie taszczyć ze sobą ciężkich waliz. Sprawdzony wielokrotnie, więc wiem czego się po nim spodziewać. Wkrótce pełna recenzja!

Mio, The Activist, Olejek do ciała zwiększający sprężystość i młodość skóry: miłość od pierwszego użycia! To świetna alternatywa między dobrym składem (masa olejów od pierwszego miejsca w INCI) a pięknym, choć sztucznym zapachem. Doskonale nawilża, odżywia i ujędrnia, dość szybko się wchłania, a pachnie cytrusami, głównie pomarańczą. Mam w zapasach inne olejki, ale jeśli kiedyś mi się skończą biegnę po ten!

Pokrzepol, Szampon zapobiegający wypadaniu włosów: ciekawy szampon na bazie SLS. Mocno oczyszcza, ale po jednym użyciu właściwie niewiele mogę o nim napisać. Śmiesznie pachnie, dla mnie lemoniadą, zupełnie nie spodziewałam się takich aromatów. Może kiedyś kupie, nie wiem.

Love Me Green, Krem do ciała: okropny tłuścioch, który dość długo się wchłania. Być może miałam zbyt duże oczekiwania wobec niego, tak czy owak nie sprostał im. Zawiera sok z aloesu, olej ze słodkich migdałów, skwalan, śladowe ilości różnych ekstraktów. Zapach całkiem ciekawy, trochę jak lizaki czy cukierki. Działanie nie zachwyciło mnie, zostawiał denerwującą warstwę, nie nawilżył skóry, właściwie niewiele zrobił. Nie kupię.

Klapp, Stri-Pexan, Intensywny krem pod oczy: pierwszy raz spotkałam się z taką dziwną konsystencją, jakby żelowo-kremową i bardzo tłustą w dotyku. Zapach delikatny, ale okropny! Dziwnie się rozprowadza, bardzo łatwo nałożyć go zbyt dużo i... uwaga... bardzo trudno jest go wieczorem zmyć! Zachowuje się dosłownie jak cement, trzyma się skóry jak imadło. Podczas zmywania powoduje, że makijaż do niego przyczepiony rozmazuje się i miałam pod oczami piękne czarne plamy nieomalże przyklejone do skóry. Aby się go pozbyć musiałam używać żelu, potem płynu micelarnego, a na koniec olejku i pianki Bandi, dopiero taka kombinacja pomagała. 20ml tego cuda kosztuje 100zł. Ja podziękuję. Nie kupię tego dziwaka.


Opalanko:
SuperTan, Tropical Fruits, Tingle Bronzer do ciała i trudnoopalających się nóg: tingle, jakie tingle, co za tingle? Nie wiedziałam co to znaczy, olałam i potem żałowałam! Tingle to koszmar! Tingle znaczy mniej więcej, że moment po aplikacji skóra zrobi się niemiłosiernie czerwona i piekąca jak cholera, a stan ten utrzyma się półtorej godziny! Posmarowałam tym na szczęście tylko nogi, a i tak ledwo to przeżyłam. Opaliły się, fakt, ale nigdy więcej! Cudnie pachnie, jednak ze względu na zbyt hardkorowe przeżycia więcej nie kupię.

SuperTan, Banana & Caramel, Bronzer do opalania z olejem szafranowym: fajnie pachnie, słodko, karmelowo, ale znośnie intensywnie. Na szczęście brak dziwnych efektów ubocznych, opalanko przyjemne, pachnące i przyspieszone. Użyłam go tylko na nogi i ręce, warto pamiętać, że nie posiada on filtrów. Opalenizna jest przyspieszona, a ja naprawdę trudno się opalam. Poza tym uzyskałam ładny brązowawy odcień, który mam nadzieję, że się utrzyma dość długo. Mam kolejną saszetkę.

SuperTan, Frosted Banana, Przyspieszacz opalania z wyciągiem z konopi: fajnie pachnie, ale jak dla mnie zbyt słodko, landrynkowo. Zużył go mój mąż, bo ja odmówiłam współpracy z takim aromatem :) Posmarował plecy i brzuch (znaczy ja mu posmarowałam), opalił się szybko i ładnie, równomiernie. Fajna sprawa. Podoba mi się, że na drugim miejscu w składzie jest sok z aloesu, wysoko jest też olej słonecznikowy, ekstrakt z ogórka i zielonej herbaty oraz olej konopny. Nie wiem czy kupię.

Znacie coś z moich wykończonych kosmetyków?

Niezdecydowana piątka czyli pięć szybkich recenzji

Na pewno używając kosmetyków nieraz spotykałyście się z sytuacją, gdy żel pod prysznic Was denerwował i nie zamierzacie go więcej kupować. Mam nadzieję, że nieraz był też czysty zachwyt, a nad cudownym działaniem mogłybyście się rozpływać godzinami. Są takie kosmetyki, które od razu albo kochamy albo nienawidzimy.
Są i takie, które są nam... po protu obojętne. Kompletnie, całkowicie obojętne, nie wzbudzają ani nienawiści ani zachwytu, mogłoby ich równie dobrze na tym świecie nie być. Ostatnio mam do czynienia z piątką takich kosmetyków. Są bardzo różne, choć właściwie każdy jest do twarzy. Dziś będzie o niezdecydowanej piątce, czyli krótkie i szybkie pięć recenzji. Wnioski na końcu. Zapraszam:


Marion
Plasterki punktowe na wypryski


Ostatnio coraz rzadziej mi się zdarzają tzw. niedoskonałości, ale jeśli są to chcę się ich szybko pozbyć. Kiedyś pisałam o preparatach punktowych KLIK, a o tych plasterkach całkowicie zapomniałam. No właśnie, na tym polega z nimi kłopot. 
Plasterki są bardzo tanie, opakowanie 10 sztuk kosztuje 2-3zł, można więc spróbować. 
Łatwo się ich używa, ale mam mały problem z odklejeniem ich od folii, ponieważ klej mocno trzyma. Niestety na skórze już tak ładnie się nie klei, do 2h jest w stanie wytrzymać, a potem... Potem szukaj wiatru w polu, nigdy nie udało mi się żadnego znaleźć w pościeli....


Skład mają całkiem sensowny. Jest tu olejek z drzewa herbacianego, kwas salicylowy, olej z pestek winogron.


Plasterki nie są zbyt małe, w zupełności wystarczają na przykrycie wyprysku wraz z jego najbliższą okolicą. U mnie nie wystąpiły żadne reakcje alergiczne ani podrażnienie. Trochę przyspieszają gojenie, wysuszają i niwelują zaczerwienienie, nie mogę napisać, że całkowicie są bublem. Ale... 


... dla mnie mimo skuteczności stosowanie ich jest zbyt denerwujące, a zachodzenie rano w głowę gdzie się podziały... Cóż, rano mam lepsze rzeczy do roboty! :)



 Miss Sporty
Dr Balm
Balsam do ust 03


Nie wyobrażam sobie życia bez balsamu do ust, dla mnie to jeden z podstawowych kosmetyków. Dr Balm wygląda  typowo, opakowanie ma standardowe. Ostatnio pisałam o Alterrze i Sylveco, zachwycałam się ich składem i działaniem. Cóż, tutaj tego mi zabrakło.
Po pierwsze skład pozostaje zupełnie nieznany, nie ma go na opakowaniu. Czy zdajecie sobie sprawę, że pomadki i balsamy do ust zwyczajnie zjadamy? Ja tak, a lubię wiedzieć co jem...


 Po drugie pomadka lekko maluje usta na różowawy kolor, więc jeśli wyjedzie się nią poza linię warg, o co nietrudno, to przy jasnej karnacji będzie ją widać jako nieestetyczne zaczerwienienie wokół ust. Nie wygląda to dobrze. Kosztuje ok. 6zł za nie wiadomo jaką pojemność.


Po trzecie jest jej bardzo mało! Mimo wszystko pomadka spełnia jakieś swoje zadanie, może nie nawilża, ale chroni przed wiatrem. Lepiej sprawdza się w ciepłe dni, na zimę się nie nadaje. Konsystencja jest taka jakaś "rozlazła", przez co właśnie lubi sobie wędrować poza usta. Nie ratuje jej nawet przyjemny, arbuzowy jak dla mnie, zapach. Dla mnie to za mało...



Avon
Clearskin
Tonik oczyszczający pory z 0,5% kwasem salicylowym


 Tonik jest w pielęgnacji twarzy niezbędny i paręnaście miesięcy temu nareszcie to zrozumiałam. Od tamtej pory używam go co najmniej dwa razy dziennie. Mam w tym momencie otwarte trzy sztuki, dwa poniższe na wykończeniu. Nie licząc hydrolatów, które świetnie się spisują w tej roli.


 Jako posiadaczka tłustej cery bardzo dbam o dokładne jej oczyszczenie i używam sporo produktów takich jak żele, peelingi, pianki i toniki. To się naprawdę opłaca.
Ten tonik podobno jest "opracowany przy wykorzystaniu technologii zwężania porów; dogłębnie oczyszcza skórę i kontroluje wydzielanie sebum; pozostawia skórę czystą i odświeżoną".
Poza tym producent doradza stosować go "1-3 razy dziennie na miejsca skłonne do wyprysków". Kosztuje ok. 10 zł/100 ml.


 Skład oparty jest przede wszystkim na alkoholu, który sprawia, że tonik ten niemiłosiernie śmierdzi. Używanie go na twarz to istna katorga. Stosuję go co dwa dni, przemywając policzki, nos i czoło, inaczej wysusza skórę, a jak powszechnie, mam nadzieję, wiadomo, wysuszona tłusta skóra produkuje jeszcze więcej sebum. Chyba nie o to nam chodzi? Stosowany rozsądnie oczyszcza pory jak obiecuje producent, ale to samo robi milion innych, za to bezpieczniejszych toników np. na bazie mięty czy szałwii. Do opakowania nie mam zastrzeżeń.


 CD
Krem nawilżający z lilią


Ostatnio o tej marce zrobiło się w miarę głośno na blogach. Krem nawilżający mam już kilka miesięcy, ale nie przez jego wydajność tak go męczę. Kosztuje ok. 12 zł/200 ml.
Krem ma świetną konsystencję, średnio lekką, satynową. Na skórze zostawia białe smugi, które trzeba wklepywać w nieskończoność. Zdecydowanie ładnie nawilża, ale gdyby tylko tyle...


 W składzie na samej górze mamy trójglicerydy i inne emolienty, dzięki czemu krem ten pięknie zapchał mi pory. Jest w tym naprawdę skuteczny! Gdzieś tak w środku mamy ekstrakt z lilii, poza tym masę konserwantów i mnóstwo składników kompozycji zapachowej, która jest wyjątkowo nieudana. Ten krem zwyczajnie śmierdzi skoszoną trawą i gumą... Stosuję go czasem do nóg, czasem do rąk, a teraz na opaloną skórę ramion.


 Accos
Tonik oczyszczający
Do skóry tłustej, mieszanej i skłonnej do trądziku


Tonik fajnie oczyszcza skórę, odświeża ją i redukuje świecenie. Jak dla mnie dziwnie pachnie, trochę jakby cukierkami miętowymi, słodko i rześko jednocześnie. Kosztuje ok. 20 zł/175 ml. Opakowanie jest wygodne i estetyczne.


 Skład: nawilżacze i ekstrakty roślinne oraz kilka substancji aktywnych np. kwas sebacynowy (nawilża i przywraca równowagę lipidową naskórka, zmniejsza objawy trądziku), a wszystko zakonserwowane parabenami i pochodną formaldehydu. Szczegóły poniżej.


Podsumowując tonik spełnia swoją rolę, przywraca pH i ma pozytywny wpływ na tłusta skórę. Zmniejsza świecenie i reguluje sebum, zwłaszcza używany 2x dziennie jak zaleca producent. Szczerze? Dokładnie takie samo działanie ma trzy razy tańszy tonik Ziaji, o którym pisałam TUTAJ.


Tak właśnie sprawa wygląda. Żaden z tych produktów się nie wyróżnia na tle innych, ale nie nazwałabym ich bublami, bo działają. Każdy mnie czymś denerwuje. Nie jestem w stanie wyegzekwować odpowiedzi sama od siebie czy jestem na tak czy na nie?

Mimo wszystko ja szukam ideałów i nie zadowalam się kosmetykami, które mnie nie zachwycą. Nie jestem wybredna (a może?), ale wśród gąszczu tylu innych produktów, od których wręcz uganiają się drogeryjne półki po co mam kupować średniaki?

Na koniec znów przypominam o konkursie u mnie, gdzie nagrody same sobie wybieracie :)
Wystarczy kliknąć w poniższy baner i wypełnić formularz zgłoszeniowy.
http://cosmeticosmos.blogspot.com/2015/05/konkurs-bierz-co-chcesz.html

Miałyście któryś z tych kosmetyków? Co o nich sądzicie?
Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj