Tak jak się spodziewałem pisanie notek na Woodstocku cholernie trudne. Nie chodzi tylko o brak czasu, ale i o brak zasięgu. Umówmy się więc, że różne foty, klipy itp będę uzupełniał, notka będzie szlifowana, a teraz tak na gorąco...
Przyjechaliśmy dzień wcześniej, więc zdążyliśmy jakoś się zaaklimatyzować przed przyjazdem największych tłumów... Trochę spotkań z ludźmi (Zielona Przystań i zaprzyjaźniona poprzez Jacka Familia), łażenie po terenie Przystanku no i muzyka... Tej tu sporo i mam nadzieję, że to właśnie ona przyciąga większość ludzi (choć czasem tracę taką wiarę).
Jako, że Notatnik jest kulturalny to w notkach skupię się przede wszystkim na tej ostatniej warstwie... A więc dzień pierwszy (i kawałek środy, czyli dnia przed):
Zawsze gdy pisze się o Przystanku to mam ochotę pisać właśnie w dwóch warstwach o jego fenomenie - socjologicznej, czyli pisząc o ludziach, którzy tu przyjeżdżają, co ich sprowadza, co ich kręci, jacy są, oraz o muzyce, bo tej tu mnóstwo - w tej chwili mamy 3 oficjalne sceny, na których non stop coś się dzieje, a oprócz tego jeszcze jakieś wydarzenia, które są nieprzewidywalne (albo dla wtajemniczonych, którzy biegają z rozpiskami, albo fotografują w każdym namiocie program). W środę po rozbiciu namiotu i różnych spotkaniach (po raz pierwszy rozbiliśmy się na polu płatnym - trochę ze względu na wygody i bezpieczeństwo, bo chyba już trochę za stary jestem na różne godzinne kolejki do prysznica, albo taplanie się w błocie) zajrzeliśmy do wioski Krishny. Mimo tego, że oficjalnie koncerty startują od czwartku tu już się działo! Scena Pokojowej wioski (jak zwykle wdepnęliśmy też na żarcie, wciąż identyczne jak co roku, ale to sycące i tanie) opanowana w tym roku głównie przez kapele ze stajni Lou&Rocked Boys - co cieszy ogromnie, bo to kapele, które na co dzień rzadko mamy okazję słuchać, oglądać na żywo. Punkujący The Bill, niesamowicie energetyczna Raggafaya (tylko strasznie żałuję, że te teksty tak mocno pro-marihuanowe) - namiot Krishnowców malutki, kurzu pełno ale zabawa kapitalna. Potem zajrzeliśmy na chwilę na górę i to chyba dla mnie największa niespodzianka wieczoru: występ "tylko dla dorosłych" kabaretu Limo. Nie tylko namiot ASP pełen, ale całe wzgórze pełne, bo telebim na zewnątrz i po prostu wszyscy robią bokami ze śmiechu. O samych skeczach nie będę pisał, w każdym razie dużo było improwizacji i było dość pikantnie. Ale najbardziej fenomenalne jest to, że ta sama publika, która rzuca się w pogo pod scenę na koncertach punkowych, siedzi spokojnie na spotkaniach w ASP, albo skacze sobie przy folkowych kapelach na małej scenie.
Tak to chyba największy fenomen tego koncertu - różnorodność. Przyjeżdża kilkaset tysięcy ludzi, ale każdy zamiast marudzić, po prostu szuka sobie czegoś fajnego dla siebie, próbuje się bawić tam gdzie trafia. Dość powiedzieć, że wczoraj grało na dużej scenie Mazowsze, a dziś ma występ Bregovic... Środę zakończyliśmy znowu u Krishnowców na świetnym występie Haydamaków. Kolejna kapela z tej samej wytwórni -polecam ich strony i katalogi, bo znajdziecie tam niesamowicie różnorodną muzę - od ska, reggae, aż po punk rock, kapele w większości krajowe, którym nikt specjalnie nie daje miejsca w radiu, ani nie chce wydawać. A to taka kapitalna muza! Na żywo jeszcze lepsza!
Czwartek - pierwszy oficjalny dzień koncertowy. Na początek Bednarek - jakoś specjalnie mnie nie rozbujał, ale ludziom się podobało. Potem rozwaliliśmy się w cieniu (bo słońce praży okrutnie) na leżaczkach w strefie Allegro - jest się bardzo blisko sceny, a potem po zebraniu sił można udać się na bicie rekordu świata w produkcji wiatraczków, albo naładować sobie komórkę jazdą na rowerku stacjonarnym. I tak zeszły nam koncert Offensywy (całkiem fajne) i beznadziejny moim zdaniem występ Niemców z Atari Teenege Riot. Kompletnie nie czuję takiej muzy i dziwię się Owsiakowi, że idzie w tę stronę (jakby Prodigy go nic nie nauczyło, że ściąga to dziwną publikę, która nie chce wczuć się w tę atmosferę Przystanku - dla nich reszta widzów to brudasy)... Potem jak zwykle rozgrzewający koncert Big Cyca - znane kawałki rozbujały publikę... Third World, choć lubię reggae jednak dla mnie zbyt statyczne i udaliśmy się na górę na folk. Nie wiem jak do końca Przystanku, ale jak dla mnie na razie Folk i moje ulubione dęciaki (o nich za chwilę) to najlepsze punkty programu. Czeremszyna na małej scenie dawała czadu tak genialnie, że podlaskie przyśpiewki popchnęły ludzi do tańca nawet lepiej niż najostrzejsze kapele. Po prostu brawa dla kapel, które tam występują dla małej publiki i dla tych, którzy tam przychodzą i pokazują jak można się cudownie bawić... Potem Teuta - projekt Steczkowskich, ale my już schodziliśmy w dół. Wpadliśmy jeszcze wieczorem na występy do Pokojowej Wioski, jakoś na dużą scenę nas nie ciągnęło - słyszeliśmy tylko Ugly Kid Joe i ich hardrockowe riffy. A u Krishnowców kolejne fajne kapele - najpierw Tabu, a potem kolejny projekt z Ukrainy, czyli Kozak System. Szkoda tylko, że wszystko poopóźniane, więc Eneja już nie doczekaliśmy, bo zaczynał się grubo po północy...
To tak na szybko o samej muzie, może jutro, albo po powrocie uda się napisać więcej o samym Przystanku i ludziach :)
A skąd tytuł notki. Kabaret Limo słusznie zauważył - najczęstszy tekst, jaki się tu słyszy i scenki, które można spotkać na każdym kroku - dzielenie się piwem, każdym łykiem...