Postanowiłam zrobić dla siebie coś miłego i zgłosić się do programu dla blogerów firmy Blue Dragon. W skrócie wygląda to tak, że dostaje się paczkę z produktami z kuchni danego kraju Azji i należy napisać, co sobie się myśli na ich temat i zrobić jakieś danie z ich użyciem. Osoby które mają w tej chwili ochotę coś napisać o sprzedawaniu się informuję, że a) lubię i kupuję produkty tej firmy b) wiedziałam jak wyglądają te paczki, ich zawartość i pośrednio uczestniczyłam w ich testowaniu z wielkim zadowoleniem:)
Teraz padło na kuchnię tajską, co mnie bardzo ucieszyło, bo ją lubię (czy jest kuchnia azjatycka której próbowałam i jej nie lubię? czy jest kuchnia, której nie lubię?...); niestety, prawie wszystkie produkty w tej paczce były niewegańskie- zawierają sos rybny... taki pech:) W chińskiej np były same wegańskie sosy z wyjątkiem jednego... tutaj z rzeczy konsumowalnych trafiło mi się mleczko kokosowe (dobre) i sos chili (bardzo dobry). Z ich użyciem powstały dzisiejsze tajskie placki które robi moja współlokatorka i tydzień ją prosiłam, żeby mi dała przepis... jeżeli narzekacie, że za rzadko piszę, tym razem to jej wina:)
W oryginale te plaski robi się z zieloną pastą curry, ale my użyłyśmy żółtej i też były dobre. Zamiast dymki możecie wykorzystać szczypiorek, pietruszkę albo inne zielsko, jest tam dla urozmaicenia. Podawane bez sosu chili nie są takie dobre ale pamiętajcie - ze słodkim!
puszka kukurydzy
1/3 puszki niezbyt tłustego mleka kokosowego (wmieszana pełna łyżeczka śmietanki, która zbierze się na górze)
3 łyżki siekanej dymki
łyżka pasty curry, zielonej lub innej
2 łyżki sosu sojowego ciemnego
pół szklanki mąki
ewentualnie łyżeczka mąki ziemniaczanej
Mieszamy pastę curry z mlekiem kokosowym aż się rozpuści. To bardzo ważny etap, inaczej otrzymacie placki z punktami składającymi się wyłącznie z ostrej pasty... nie polecam:)
odkładamy 1/3 kukurydzy, resztę blendujemy na pastę. Wrzucamy pozostawioną kukurydzę, dymkę i mąkę, zalewamy mieszanką mleka kokosowego z pastą curry i dokładnie mieszamy. Doprawiamy sosem sojowym do smaku i jeżeli ciasto wydaje się bardzo nieskore do współpracy, mąkę ziemniaczaną. Smażymy na rozgrzanej patelni w małęj ilości tłuszczu, nakładając kopiaste łyżki ciasta i rozpłaszczając je równomiernie.
Podajemy na ostro, z sosem chili, jakimś zielskiem i np pestkami dyni (ostatnio wszędzie dodaję pestki dyni. I cebulę prażoną).
Jeżeli jesteście ciekawi co było w paczce niewegańskiego: sos rybny, słoik sosu zielone curry, drugi słoik sosu czerwone curry i marynata z trawy cytrynowej. Miałam ładne zdjęcia wszystkiego, ale mój telefon je wciął. Może się znajdą do następnego wpisu - też placków:)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciepłe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciepłe. Pokaż wszystkie posty
sobota, 25 lutego 2012
niedziela, 30 października 2011
naleśniki piwne
Zatrzymajmy się na chwilę, żeby zatęsknić za słońcem z początku września:
200 ml ciemnego piwa
2 łyżki cukru, do wersji słodkiej; łyżeczka do słonych
5 łyżek oleju
szklanka mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta imbiru w proszku (opcjonalnie)
szczypta soli
W misce mieszamy mąkę, proszek, cukier i imbir, dodajemy olej i mieszamy widelcem, aż utworzy się kruszonka. Powoli dolewamy piwo, po ściance, żeby powstało jak najmniej piany, i mieszamy aż powstanie gładka, mocno napowietrzona masa. Odstawiamy na 5 minut, żeby troszkę się wygazowało i smażymy grubiutkie naleśniki na dużej patelni; przy cieńszej warstwie ciasto może się nie dać przewrócić z powodu bąbelków w środku.
Lekko gorzkawe, karmelowe z orientalnym posmakiem, nadają się bardzo dobrze na słodko i na słono; na zdjęciu z farszem z gotowanych brokułów, tofu i czarnego pieprzu. Resztę piwa polecam wypić do posiłku:)
poniedziałek, 18 lipca 2011
racuchy na musie jabłkowym
Ten tydzień zleciał tak szybko, że go nie zauważyłam...głównie na bezowocnym bieganiu w tę i we wtę po urzędach, przeglądaniu ogłoszeń i wybieraniu się w różne miejsca. Odbył się też pierwszy poznański piknik wege blogerek (zmienię nazwę jak dołączy jakiś facet) i jednogłośnie uchwalono, że ma zostać pierwszym z wielu.
Zjawiły się 4 osóby, które przyniosło nieprzytomne ilości jedzenia...
... ale nic straconego, bo reszki, niczym po weselu, zostały rozdzielone i zabrane "na zaś" ;)
Po różnych podróżach, egzaminach, perturbacjach i przeziębieniach z ośmiu/ dziesięciu osób zrobiło się cztery - ja, Roślinożerka, Kreacja w kuchni i przybyła ze stolicy więcej yofu. Bawiłyśmy się dobrze przy ocienionym stole i przejadłyśmy w przewidywalny sposób, bo każda przyniosła jedzenie w liczbie mnogiej. Do zobaczenia w sierpniu!
Jeżeli chodzi o racuszki, to zdecydowanie są one wydarzeniem kulinarnym lipca. Zaczęło się od tego, że moja siostra, która bynajmniej nie ma pięciu lat, obejrzała w niedzielę rano Hello Kitty i przybiegła mnie obudzić wieścią, że tam jedli racuszki z ciepłym mlekiem. Jeszcze śpiąc ofiarowałam się zrobić takie, bo menda nie chce jeść śniadań i trzeba jej pilnować i robić. Zajrzałam do lodówki i znalazłam nieprzytomne ilości musu jabłkowego - i w tym momencie nastąpił przebłysk geniuszu. Można, na pewno można, usmażyć puszyste placki na musie jabłkowym. Skoro dodaje on objętości ciastu, to tu też nie może się nie sprawdzić. Tak właśnie narodziły się idealne wegańskie racuszki.
szklanka mąki
4 łyżki cukru
Łyżka octu
pół szklanku musu jabłkowego, innego musu lub rozgniecionych owoców i podobnej konsystencji (nie banany i cytrusy też nie)
2 łyżki oleju
2/3 łyżeczki proszku do pieczenia
szklanka wody
Wrzucamy wszystkie składniki do miski, mieszamy widelcem i powoli dodajemy wodę, aż do otrzymania gęstego, racuchowego ciasta. Roztrzepujemy je widelcem, żeby zrobiło się kremowe i napowietrzone, a potem zostawiamy na kilka minut. Smażymy na rozgrzanej patelni pokrytej cienką warstwą oleju, 3-4 minuty na pierwszej stronie i 2 na drugiej. Przewracamy dużą łopatką, bo są puchate i bardzo delikatne! Nie aż tak, żeby się rozwalić, ale trzeba być ostrożnym.
Propozycja podania: jako kanapka ze świeżymi malinami, posypana grudkami brązowego cukru
albo unurzane w wegańskiej śmietanie
albo posmarowane kremem czekoladowym i posypane posypką
albo z lodami zawiniętymi w środku
Naprawdę, od kiedy je zrobicie, będziecie mieć obsesję na ich punkcie. Ja w ciąg tygodnia zrobiłam je 4 razy, raz na musie wiśniowo-jabłkowym (nie były takie dobre) a raz zaszalałam i zrobiłam puchatą, słoną wersję z dodatkiem krojonych warzyw, taką absolutnie profesjonalną wegańską tortillę - dodam przepis jak będę ją robić jeszcze raz, bo to jest wyższa szkoła jazdy.
Zróbcie je teraz, kiedy jabłka same spadają!
Zjawiły się 4 osóby, które przyniosło nieprzytomne ilości jedzenia...
... ale nic straconego, bo reszki, niczym po weselu, zostały rozdzielone i zabrane "na zaś" ;)
Po różnych podróżach, egzaminach, perturbacjach i przeziębieniach z ośmiu/ dziesięciu osób zrobiło się cztery - ja, Roślinożerka, Kreacja w kuchni i przybyła ze stolicy więcej yofu. Bawiłyśmy się dobrze przy ocienionym stole i przejadłyśmy w przewidywalny sposób, bo każda przyniosła jedzenie w liczbie mnogiej. Do zobaczenia w sierpniu!
Jeżeli chodzi o racuszki, to zdecydowanie są one wydarzeniem kulinarnym lipca. Zaczęło się od tego, że moja siostra, która bynajmniej nie ma pięciu lat, obejrzała w niedzielę rano Hello Kitty i przybiegła mnie obudzić wieścią, że tam jedli racuszki z ciepłym mlekiem. Jeszcze śpiąc ofiarowałam się zrobić takie, bo menda nie chce jeść śniadań i trzeba jej pilnować i robić. Zajrzałam do lodówki i znalazłam nieprzytomne ilości musu jabłkowego - i w tym momencie nastąpił przebłysk geniuszu. Można, na pewno można, usmażyć puszyste placki na musie jabłkowym. Skoro dodaje on objętości ciastu, to tu też nie może się nie sprawdzić. Tak właśnie narodziły się idealne wegańskie racuszki.
szklanka mąki
4 łyżki cukru
Łyżka octu
pół szklanku musu jabłkowego, innego musu lub rozgniecionych owoców i podobnej konsystencji (nie banany i cytrusy też nie)
2 łyżki oleju
2/3 łyżeczki proszku do pieczenia
szklanka wody
Wrzucamy wszystkie składniki do miski, mieszamy widelcem i powoli dodajemy wodę, aż do otrzymania gęstego, racuchowego ciasta. Roztrzepujemy je widelcem, żeby zrobiło się kremowe i napowietrzone, a potem zostawiamy na kilka minut. Smażymy na rozgrzanej patelni pokrytej cienką warstwą oleju, 3-4 minuty na pierwszej stronie i 2 na drugiej. Przewracamy dużą łopatką, bo są puchate i bardzo delikatne! Nie aż tak, żeby się rozwalić, ale trzeba być ostrożnym.
Propozycja podania: jako kanapka ze świeżymi malinami, posypana grudkami brązowego cukru
albo unurzane w wegańskiej śmietanie
albo posmarowane kremem czekoladowym i posypane posypką
albo z lodami zawiniętymi w środku
Naprawdę, od kiedy je zrobicie, będziecie mieć obsesję na ich punkcie. Ja w ciąg tygodnia zrobiłam je 4 razy, raz na musie wiśniowo-jabłkowym (nie były takie dobre) a raz zaszalałam i zrobiłam puchatą, słoną wersję z dodatkiem krojonych warzyw, taką absolutnie profesjonalną wegańską tortillę - dodam przepis jak będę ją robić jeszcze raz, bo to jest wyższa szkoła jazdy.
Zróbcie je teraz, kiedy jabłka same spadają!
niedziela, 10 lipca 2011
Delikatne klopsiki
Lato latem, ale sami sałatkami żyć nie można i czasami chciałoby się zabrać na drugie śniadanie coś bardziej treściwego. Już nie mówiąc o tych zimnych, ciemnych i deszczowych dniach, kiedy najchętniej zjadłoby się coś ciepłego i domowego... te klopsiki, w kanapce czy w bento, idealnie się do tego nadają. Są chrupiące, miękkie w środku, sycące, ale nie siedzą na żołądku.
2 szklanki ugotowanej soi
3/4 szklanki ziaren słonecznika
pół małej cebuli
4 łyżki oliwy lub oleju
2 łyżki mąki ziemniaczanej
sos sojowy
przegotowana woda
bułka tarta (przypominam co poniektórym że bułkę można uzyskać poprzez starcie suchego chleba na tarce - tak na wszelki wypadek)
olej do smażenia
ulubione przyprawy, ja dodałam pikantną mieszankę ziół. Można też dodać świeży koperek, szczypiorek...
Zmiksować soję na pastę, dodając wodę w razie potrzeby, żeby ułatwić sobie pracę. W drugim naczyniu wymieszać ziarna słonecznika, pokrojoną cebulę, oliwę i sos sojowy, dolać pół szklanki wody i zmiksować na gęstą pastę - ja to robię w przystawce blendera do siekania. W razie potrzeby dolewać wodę. W dużej misce wymieszać soję i pastę słonecznikową, dodać mąkę ziemniaczaną i przyprawić do smaku. Masa powinna być bardzo gęsta, jak utłuczone ziemniaki - jeżeli jest rzadsza, można dodać kaszkę mannę lub bułkę tartą, ale polecam po prostu nie dodawanie większej ilości wody niż to naprawdę potrzebne. Zostawiamy masę na kilka minut, żeby się związała.
Rozgrzewamy olej na patelni, formujemy małe klopsy, obtaczamy w bułce tartej i smażymy na złoto. Dobre i na ciepło, i na zimno, i podgrzewane.
Przypominam wszystkim chętnym, że za tydzień robimy piknik wege blogerów - dajcie mi znać dzisiaj, jeżeli chcecie przyjść!
piątek, 13 maja 2011
Słodkie placki chili
Majowe upały chyba nam w tym roku nie grożą, po początkowym śniegu... Co prawda trafiają się bardzo ciepłe dni, ale jest też dużo ponurych i na takie idealnie nadają się słodko -ostre placuszki. Początkowo zamierzałam zrobić je z mąki kukurydzianej, ale w tajemniczy sposób zniknęła z szafki, znalazłam za to kupioną nie wiadomo po co mąkę krupczatkę. Tak powstały pyszne, lekkie, śniadaniowe racuchy, lekko rozgrzewające... cóż, ten blog równie dobrze mógłby się nazywać Chwała Naleśnikom, więc nic, żadna pogoda, nie powstrzyma mnie przed ich smażeniem:)
Z tego przepisu wychodzi 5 placków, które NIE są ostre i takowe być nie mają - oczywiście zachęcam do eksperymentów:) Kurkuma służy jako dodatek kolorystyczny, można ją pominąć:
3/4 szklanki mąki krupczatki
1/4 szklanki mąki ziemniaczanej (skrobi)
płaska łyżka ostrego sosu chili (no dobrze, może być łyżeczka jeżeli aż tak mi nie wierzycie)
łyżka cukru
2 łyżki oleju lub oliwy (wpływa na smak)
woda
Mieszamy wszystkie składniki powoli dolewając wodę, aż otrzymamy lejące, ale nie wodniste ciasto. Odstawiamy na chwilę i rozgrzewamy patelnię - najlepiej małą o grubym dnie, na takiej mi się osobiście najlepiej smaży; w zależności od potrzeb smarujemy ją tłuszczem lub nie. Ja smażyłam wylewając ciasto chochelką do sosu, wychodziły z tego placki wielkości spodka i grubości również:) Smażymy ok 1,5 minuty z pierwszej strony, a kiedy będzie samo odchodzić bez problemu przewracamy na drugą i smażymy 30 sekund. Wspaniałe z dżemem, ale dobre też posypane bazylią i solą.
niedziela, 27 lutego 2011
Gofry chai
Indyjska przyprawa do herbaty jest jednym z moich ulubionych smaków: piekę z nią babeczki, dodaję do naleśników i oczywiście robię herbatę:) Nie mogło jej zabraknąć w moim lubionym daniu śniadaniowym, gofrach. Możecie użyć gotowej mieszanki lub zrobić własną wg proporcji podanych w tym przepisie. Smacznego!
szklanka mąki
2-3 łyżki cukru
łyżka mąki ziemniaczanej
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka przyprawy chai
2-3 łyżki oliwy lub oleju
mleko sojowe waniliowe
Mieszamy suche składniki w dużej misce i dodajemy oliwę lub olej. Mieszamy aż powstaną grudki i dodajemy powoli mleko, cały czas mieszając, aż do osiągnięcia konsystencji ciasta biszkoptowego. Nagrzewamy gofrownicę i postępujemy wg instrukcji pamiętając o smarowaniu foremek za każdym razem.
szklanka mąki
2-3 łyżki cukru
łyżka mąki ziemniaczanej
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka przyprawy chai
2-3 łyżki oliwy lub oleju
mleko sojowe waniliowe
Mieszamy suche składniki w dużej misce i dodajemy oliwę lub olej. Mieszamy aż powstaną grudki i dodajemy powoli mleko, cały czas mieszając, aż do osiągnięcia konsystencji ciasta biszkoptowego. Nagrzewamy gofrownicę i postępujemy wg instrukcji pamiętając o smarowaniu foremek za każdym razem.
sobota, 19 lutego 2011
Placki kukurydziane z karmelizowanym grejpfrutem
Rozumiem, że skoro jestem chora od początku lutego to mąci mi się w głowie, ale żeby aż tak? Byłam święcie przekonana, że opublikowałam ten post, a okazuje się, że tak jak zostawiłam go sobie "do dokończenia rano" na początku lutego, tak nadal tu siedzi... do rzeczy więc:)
Kupiłam niedawno książkę Vegan Soul Kitchen, zawierającą przepisy na tradycyjne dania kuchni afroamerykańskiej - w wersji nietradycyjnej:) A może raczej neotradycyjnej, bo autor wielokrotnie podkreśla, że dany przepis w swoich źródłach na wersję roślinną, do której "podorzucano" mięso czy ryby w miarę, jak społeczeństwo się bogaciło. Znałam tę książkę już wcześniej i bardzo chciałam ją mieć, bo świetnie się ją czyta. Klimat też się udziela i przy przeglądaniu rozdziału na temat arbuza przychodzi poczucie, że tak naprawdę siedzimy w mrocznej głębi domu, bo na dworze panuje 40-stopniowy upał i nie da się nigdzie ruszyć, a bezwład mogą pokonać tylko aromatyczne dania.
Na śniadanie wybrałam placki kukurydziane, Johnny Blaze Cakes, które ożeniłam z ozdobą sałatki znajdującej się kilkadziesiąt stron wcześniej - karmelizowanym grejpfrutem. Prostota bije na głowę a przysięgam, że to było najbardziej wyrafinowane śniadanie, jakie jadłam. Gdybym miała restaurację, serwowałabym je gościom.
półtorej szklanki kaszki kukurydzianej
pół szklanki mąki (myślę, że spokojnie można ją zastąpić kukurydzianą, jeżeli chce się otrzymać danie bezglutenowe)
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka soli (chyba nie dodałam aż tyle...)
ćwierć łyżeczki pieprzy cayenne
2,5 szklanki naturalnego mleka sojowego lub innego
2 posiekane papryczki jalapeńo - nie miałam, więc podlałam sosem chili
oliwa
Całość śmiesznie prosta: zagotowujemy mleko w rondlu, do wrzącego wrzucamy wszystkie suche składniki uprzednio ze sobą wymieszane, starannie mieszamy żeby nie powstały grudki i zdejmujemy z ognia mieszając. Dodajemy jalapeńo, znowu mieszamy żeby ostygło i wkładamy do lodówki na 20 minut.
W międzyczasie przygotowujemy grejpfruta: obieramy go dokładnie, tak, żeby usunąć grubą, białą skórkę i jak najwięcej cienkiej białej też. Kroimy na plastry i układamy na serwetce, żeby odsączyć z nadmiaru soku. Na płaski talerzyk wysypujemy gruby cukier.
Rozgrzewamy patelnię i wyjmujemy ciasto z lodówki. Nakładamy kopiaste łyżki na patelnię i rozpłaszczamy je grzbietem łyżki, smażąc z każdej strony po 5-10 minut (zależy, jakie wam ciasto wyszło, jak grube są placki...) aż będą łatwo odchodzić od dna w jednym kawałku, zrumienione i zbrązowione.
W tym czasie stawiamy na mały ogień drugą patelnię z minimalną ilością tłuszczu. Każdy plaster grejpfruta obtaczamy w cukrze z obu stron i smażymy półtorej-dwie minuty z każdej strony - cukier będzie karmelizował się na patelni, rozsiewając zapach grejpfruta po całej kuchni i budząc wszystkich. Usmażone plastry odkładamy na schłodzony talerzyk i po minucie przewracamy je na drugą stronę, żeby stygnący karmel nie zadziałał jak mocny klej do porcelany.
Teraz tylko kładziemy ciepłe placki na talerz, na każdym placku plaster grejpfruta i podajemy. Można też, jeżeli ktoś nie przepada za tymi owocami, ułożyć piramidkę z placków i na niej jeden plaster do podziału - nadmiar jest wliczony w przepis. Dla dwóch osób spokojnie można podzielić go na pół.
Kupiłam niedawno książkę Vegan Soul Kitchen, zawierającą przepisy na tradycyjne dania kuchni afroamerykańskiej - w wersji nietradycyjnej:) A może raczej neotradycyjnej, bo autor wielokrotnie podkreśla, że dany przepis w swoich źródłach na wersję roślinną, do której "podorzucano" mięso czy ryby w miarę, jak społeczeństwo się bogaciło. Znałam tę książkę już wcześniej i bardzo chciałam ją mieć, bo świetnie się ją czyta. Klimat też się udziela i przy przeglądaniu rozdziału na temat arbuza przychodzi poczucie, że tak naprawdę siedzimy w mrocznej głębi domu, bo na dworze panuje 40-stopniowy upał i nie da się nigdzie ruszyć, a bezwład mogą pokonać tylko aromatyczne dania.
Na śniadanie wybrałam placki kukurydziane, Johnny Blaze Cakes, które ożeniłam z ozdobą sałatki znajdującej się kilkadziesiąt stron wcześniej - karmelizowanym grejpfrutem. Prostota bije na głowę a przysięgam, że to było najbardziej wyrafinowane śniadanie, jakie jadłam. Gdybym miała restaurację, serwowałabym je gościom.
półtorej szklanki kaszki kukurydzianej
pół szklanki mąki (myślę, że spokojnie można ją zastąpić kukurydzianą, jeżeli chce się otrzymać danie bezglutenowe)
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka soli (chyba nie dodałam aż tyle...)
ćwierć łyżeczki pieprzy cayenne
2,5 szklanki naturalnego mleka sojowego lub innego
2 posiekane papryczki jalapeńo - nie miałam, więc podlałam sosem chili
oliwa
Całość śmiesznie prosta: zagotowujemy mleko w rondlu, do wrzącego wrzucamy wszystkie suche składniki uprzednio ze sobą wymieszane, starannie mieszamy żeby nie powstały grudki i zdejmujemy z ognia mieszając. Dodajemy jalapeńo, znowu mieszamy żeby ostygło i wkładamy do lodówki na 20 minut.
W międzyczasie przygotowujemy grejpfruta: obieramy go dokładnie, tak, żeby usunąć grubą, białą skórkę i jak najwięcej cienkiej białej też. Kroimy na plastry i układamy na serwetce, żeby odsączyć z nadmiaru soku. Na płaski talerzyk wysypujemy gruby cukier.
Rozgrzewamy patelnię i wyjmujemy ciasto z lodówki. Nakładamy kopiaste łyżki na patelnię i rozpłaszczamy je grzbietem łyżki, smażąc z każdej strony po 5-10 minut (zależy, jakie wam ciasto wyszło, jak grube są placki...) aż będą łatwo odchodzić od dna w jednym kawałku, zrumienione i zbrązowione.
W tym czasie stawiamy na mały ogień drugą patelnię z minimalną ilością tłuszczu. Każdy plaster grejpfruta obtaczamy w cukrze z obu stron i smażymy półtorej-dwie minuty z każdej strony - cukier będzie karmelizował się na patelni, rozsiewając zapach grejpfruta po całej kuchni i budząc wszystkich. Usmażone plastry odkładamy na schłodzony talerzyk i po minucie przewracamy je na drugą stronę, żeby stygnący karmel nie zadziałał jak mocny klej do porcelany.
Teraz tylko kładziemy ciepłe placki na talerz, na każdym placku plaster grejpfruta i podajemy. Można też, jeżeli ktoś nie przepada za tymi owocami, ułożyć piramidkę z placków i na niej jeden plaster do podziału - nadmiar jest wliczony w przepis. Dla dwóch osób spokojnie można podzielić go na pół.
czwartek, 3 lutego 2011
Kiełbaski fasolowe Gillian
Znacie program Jesteś tym, co jesz? Bardzo lubię Gillian McKeith od kiedy się z nią zetknęłam: promuje dietę, z którą się bardzo zgadzam (i oczywiście nie przestrzegam), jest bardzo konkretna i konsekwentna w swoich poczynaniach i nie mam żadnych wątpliwości, że przestrzeganie jej zasad prowadzi do zdrowego życia. Mam już jej książkę Jesteś tym, co jesz. Ksiązka kucharska a niedawno kupiłam (za 15 zł! w taniej książce) Program doskonałego zdrowia. Najbardziej spodobały mi się kiełbaski fasolowe więc logiczne było, że wypróbuję je jako jedne z pierwszych.
W przepisie są dowolne orzechy, ja użyłam włoskich, bo najtańsze i najbardziej pod ręką. Poniżej podaję przepis tak, jak ja je zrobiłam, czyli pi razy oko tak, jak być powinno. Nie ma tam soli i nie jest potrzebna, za to nie lubiącym cebuli kazałabym się dwa razy zastanowić.
szklanka orzechów
średnia cebula
ząbek czosnku
puszka czerwonej fasoli
łyżeczka oliwy z oliwek
zioła prowansalskie
Posiekać orzechy i zmiksować na proszek. Dodać pokrojoną na kawałki cebulę (takie, żeby wasz blender załapał), rozgnieciony ząbek czosnku i, generalnie, resztę składników. Miksować cierpliwie na gładką masę - będzie taka różowawa. /Doprawić ziołami prowansalskimi do smaku i uformować 6 kiełbasek - najpierw zrobić kule wielkości mandarynki a potem rolować je jak plastelinę aż powstaną wałeczki długości ok 9 cm.
Książka mówi, że piec kiełbaski w 200 stopniach przez 10 minut, potem obrócić je, żeby przypiekły się z drugiej strony i piec jeszcze 5-7 minut. Ja położyłam je na patelni grillowej i zgrillowałam z każdej strony na brązowo.
Wypróbuję jeszcze kilka przepisów i przymierzam się do recenzji jej książek tutaj. Blog potrzebuje trochę zmian na wiosnę, a co jak co, ale na temat książek zawsze mam coś do powiedzenia:)
W przepisie są dowolne orzechy, ja użyłam włoskich, bo najtańsze i najbardziej pod ręką. Poniżej podaję przepis tak, jak ja je zrobiłam, czyli pi razy oko tak, jak być powinno. Nie ma tam soli i nie jest potrzebna, za to nie lubiącym cebuli kazałabym się dwa razy zastanowić.
szklanka orzechów
średnia cebula
ząbek czosnku
puszka czerwonej fasoli
łyżeczka oliwy z oliwek
zioła prowansalskie
Posiekać orzechy i zmiksować na proszek. Dodać pokrojoną na kawałki cebulę (takie, żeby wasz blender załapał), rozgnieciony ząbek czosnku i, generalnie, resztę składników. Miksować cierpliwie na gładką masę - będzie taka różowawa. /Doprawić ziołami prowansalskimi do smaku i uformować 6 kiełbasek - najpierw zrobić kule wielkości mandarynki a potem rolować je jak plastelinę aż powstaną wałeczki długości ok 9 cm.
Książka mówi, że piec kiełbaski w 200 stopniach przez 10 minut, potem obrócić je, żeby przypiekły się z drugiej strony i piec jeszcze 5-7 minut. Ja położyłam je na patelni grillowej i zgrillowałam z każdej strony na brązowo.
Wypróbuję jeszcze kilka przepisów i przymierzam się do recenzji jej książek tutaj. Blog potrzebuje trochę zmian na wiosnę, a co jak co, ale na temat książek zawsze mam coś do powiedzenia:)
niedziela, 30 stycznia 2011
Burgery oliwkowe
Nie trzeba ich wcale wsadzać do bułki, bo smakują bardzo dobrze polane sosem chili i dopchane gotowaną marchewką, albo fasolką szparagową (może nawet puree ziemniaczanym jeżeli ktoś je jada na śniadanie). Inspiracją były te soczewicowe burgery oliwkowe ale, jak to zwykle bywa, połowy składników niet, za to innym kończy się ważność... swoją drogą, wszystko rozumiem, ale żeby skończyła się bułka tarta??
półtorej szklanki ugotowanej zielonej lub czarnej soczewicy (u mnie czarna)
pół szklanki zielonych oliwek bez pestek, pokrojonych
puszka zielonego groszku, odsączonego
2 łyżki posiekanej cebuli (rozmiary są tak różne że nie umiem podać ile tego, w każdym razie mało)
rozgnieciony duży ząbek czosnku (można ominąć, ale nie powoduje zionięcia)
trochę oliwy
2 duże ogórki kiszone, pokrojone w drobną kostkę
przyprawy: zioła prowansalskie lub dowolne jedno z nich, pieprz, słodka papryka, zmielone ziele angielskie... w dużych ilościach
Przepis jest bardzo prosty i zapewniający trochę zabawy: miksujemy na gładko razem wszystkie składniki poza ogórkami i ziołami, dodając trochę oliwy żeby lepiej się zmiksowało. Dodajemy ogórki, dobrze mieszamy, próbujemy i doprawiamy. W przepisie nie ma żadnej soli bo jest i w ogórkach, i w oliwkach, i starczy.
Teraz zabawa: bierzemy dość dużą okrągłą foremkę do ciastek i wylepiamy ją na desce garścią masy. Chcemy otrzymać śliczne, równe i trzymające się siebie dyski - jeżeli coś się rozpada, kruszy, rozlewa po zdjęciu foremki to znaczy, że popełniliście błąd - po chwili leżenia kotlecik powinien się dać przetransportować przy pomocy szpatułki na patelnię. Można też burgery ulepić w rękach, ale wtedy nie będą takie fajne.
Całość smażymy na patelni beztłuszczowo, na grillowej lub pieczemy w piekarniku - w tym wypadku masa powinna być trochę bardziej wilgotna (np od soku z ogórków); moje doświadczenie uczy, że groszkowe substancje bardzo wysychają przy pieczeniu.
Poza wymienionymi na początku użyciami nadają się oczywiście do zjedzenia z sałatką, jeżeli ktoś ma ją z czego zrobić o tej porze roku.
Na kanapkowej stronie na Fejsbuku zamieściłam zdjęcie moich nowych ciastek:) Zapraszam przy herbacie:)
półtorej szklanki ugotowanej zielonej lub czarnej soczewicy (u mnie czarna)
pół szklanki zielonych oliwek bez pestek, pokrojonych
puszka zielonego groszku, odsączonego
2 łyżki posiekanej cebuli (rozmiary są tak różne że nie umiem podać ile tego, w każdym razie mało)
rozgnieciony duży ząbek czosnku (można ominąć, ale nie powoduje zionięcia)
trochę oliwy
2 duże ogórki kiszone, pokrojone w drobną kostkę
przyprawy: zioła prowansalskie lub dowolne jedno z nich, pieprz, słodka papryka, zmielone ziele angielskie... w dużych ilościach
Przepis jest bardzo prosty i zapewniający trochę zabawy: miksujemy na gładko razem wszystkie składniki poza ogórkami i ziołami, dodając trochę oliwy żeby lepiej się zmiksowało. Dodajemy ogórki, dobrze mieszamy, próbujemy i doprawiamy. W przepisie nie ma żadnej soli bo jest i w ogórkach, i w oliwkach, i starczy.
Teraz zabawa: bierzemy dość dużą okrągłą foremkę do ciastek i wylepiamy ją na desce garścią masy. Chcemy otrzymać śliczne, równe i trzymające się siebie dyski - jeżeli coś się rozpada, kruszy, rozlewa po zdjęciu foremki to znaczy, że popełniliście błąd - po chwili leżenia kotlecik powinien się dać przetransportować przy pomocy szpatułki na patelnię. Można też burgery ulepić w rękach, ale wtedy nie będą takie fajne.
Całość smażymy na patelni beztłuszczowo, na grillowej lub pieczemy w piekarniku - w tym wypadku masa powinna być trochę bardziej wilgotna (np od soku z ogórków); moje doświadczenie uczy, że groszkowe substancje bardzo wysychają przy pieczeniu.
Poza wymienionymi na początku użyciami nadają się oczywiście do zjedzenia z sałatką, jeżeli ktoś ma ją z czego zrobić o tej porze roku.
Na kanapkowej stronie na Fejsbuku zamieściłam zdjęcie moich nowych ciastek:) Zapraszam przy herbacie:)
sobota, 22 stycznia 2011
pietruszkowa sojecznica
Ile u was kosztuje teraz sałata? Jakiś ogórek, cukinia? U mnie najtańsza jest papryka, która jest droga, reszty zazwyczaj w ogóle nie ma. Dziękujmy niebiosom za pomidory z puszki, ale ja bym chciała zjeść coś surowego, co nie jest marchewką. Z zieleniny została mi tylko pietruszka z okna, więc namiętnie i garściami dodaję ją do wszystkiego.
1/4 kostki naturalnego tofu
pół małej cebuli
mały ząbek czosnku
łyżka oliwy
garść zielonej pietruszki
pieprz, pieprz ziołowy i płatki drożdżowe
Posiekane cebulę i czosnek podsmażamy na oliwie, dodajemy pokruszone tofu, smażymy na złoto, posypujemy przyprawami. Wyłączamy gaz i dodajemy na gorącą patelnię drobno posiekaną pietruszkę - kiedy wymieszamy ją zmięknie trochę i będzie smaczniejsza. Podajemy natychmiast.
Jest smaczna taka bez soli, za to z pietruszką i przyprawami. Ja polałam ją odrobiną sosu teriyaki, głównie dlatego, że go bardzo lubię i jak mam, wciskam wszędzie. Parówkę podgrzałam na tej samej patelni, przez co oblepiła się przyprawami i dostała ciekawego smaku.
Zrobiłam ostatnio pyszne dipy na bazie słonecznika - wszystkim smakowały, dziwne! Niestety nie zrobiłam zdjęć, więc z prezentacją poczekam, aż wyprodukuję je ponownie. Na przykład jutro na śniadanie... do nieszczęsnej marchewki w słupkach.
Na koniec zapraszam wszystkich na śmierćkanapkową stronę na Fejsbuku, ma ponad sto fanów! Abstrakcyjne dla mnie:) Dziękuję wam bardzo, że czytacie!
1/4 kostki naturalnego tofu
pół małej cebuli
mały ząbek czosnku
łyżka oliwy
garść zielonej pietruszki
pieprz, pieprz ziołowy i płatki drożdżowe
Posiekane cebulę i czosnek podsmażamy na oliwie, dodajemy pokruszone tofu, smażymy na złoto, posypujemy przyprawami. Wyłączamy gaz i dodajemy na gorącą patelnię drobno posiekaną pietruszkę - kiedy wymieszamy ją zmięknie trochę i będzie smaczniejsza. Podajemy natychmiast.
Jest smaczna taka bez soli, za to z pietruszką i przyprawami. Ja polałam ją odrobiną sosu teriyaki, głównie dlatego, że go bardzo lubię i jak mam, wciskam wszędzie. Parówkę podgrzałam na tej samej patelni, przez co oblepiła się przyprawami i dostała ciekawego smaku.
Zrobiłam ostatnio pyszne dipy na bazie słonecznika - wszystkim smakowały, dziwne! Niestety nie zrobiłam zdjęć, więc z prezentacją poczekam, aż wyprodukuję je ponownie. Na przykład jutro na śniadanie... do nieszczęsnej marchewki w słupkach.
Na koniec zapraszam wszystkich na śmierćkanapkową stronę na Fejsbuku, ma ponad sto fanów! Abstrakcyjne dla mnie:) Dziękuję wam bardzo, że czytacie!
niedziela, 9 stycznia 2011
Placki dla ludzi z wyobraźnią
Witam w nowym roku, nieco bezmyślnie: jak można zrobić jakąś potrawę specjalnie po to, żeby mieć co opublikować na blogu i nie zrobić zdjęć? Najwyraźniej mi się to udało, bo nie mogę ich nigdzie znaleźć, a i faktu pstrykania sobie nie przypominam. Przepis pochodzi ze strony PETY i wydaje się na początku przesadnie skomplikowany - nie można po prostu wylać ciasta łyżką na patelnię? - ale rezultat jest naprawdę smaczny i ciekawy, więc polecam.
Zrobiłam z połowy porcji i i tak wyszło bardzo dużo - ponad 10! Proporcje, które podaję, wystarczom dwóm osobom na naprawdę porządne śniadanie. W oryginale użyta została cebulka ze szczypiorkiem, ale szczypiorek akurat wybył, użyłam więc posiekanej natki pietruszki i oliwek. Pycha.
2 szklanki mąki
3/4 szklanki zimnej wody
3 łyżki oleju
pół szklanki zielonych oliwek bez pestek
garść świeżej natki pietruszki
sól, olej do smażenia i sos sojowy
To na pewno nie jest szybki przepis: zagniatamy mąkę z wodą na gładkie ciasto (podobne do makaronowego), formujemy kulę i wstawiamy do lodówki na pół godziny. W tym czasie siekamy drobno oliwki i natkę - można je tez zmiksować na pastę, jak ktoś leniwy. Ciasto wyjmujemy, rozwałkowujemy na grubość centymetra, smarujemy olejem i solimy. Rozkładamy równo oliwki i pietruszkę i całość zwijamy w roladkę przyciskając mocno, żeby się zlepiła.
Rozgrzewamy patelnię z taką ilością oleju, jak na racuchy. Odrywamy od wałka ciasta kawałek mieszczący się w garści, zgniatamy w kulkę i rozwałkowujemy w placek (mówiła, że nie szybkie? Ale też nie zajmuje tyle czasu, ile by się wydawało). Placki smażymy po 3 minuty z każdej strony i podajemy ciepłe polane sosem sojowym.
Najbardziej podoba mi się w tym przepisie to, że jest tak podatny na eksperymenty: do środka można włożyć właściwie wszystko, placuszki są cudownie "nadmuchane", nie za tłuste, sycące można je zrobić z każdego rodzaju mąki i podać z czymkolwiek: mi bardzo smakowały z lnianym masełkiem, ale ono jest po prostu dobre zawsze. Zachęcam do przetestowania w weekend.
Z nowości: założyłam w końcu stronę na Fejsbuku! http://www.facebook.com/pages/Smierc-kanapkom/183817071635965
Uznałam, że robię dużo rzeczy, które nie zasługują na własny post (dwudziesta wariacja na temat) ale warto by było o nich wspomnieć (nowy patent na cienkie naleśniki), i do tego głównie będzie służyć. Poza tym częściej wchodzę na strony, które same rzucają mi się w oczy przy śniadaniu i myślę, że wy też - więc od dzisiaj możecie polubić Śmierć kanapkom i zaglądać między kawą a pudelkiem:)
Zrobiłam z połowy porcji i i tak wyszło bardzo dużo - ponad 10! Proporcje, które podaję, wystarczom dwóm osobom na naprawdę porządne śniadanie. W oryginale użyta została cebulka ze szczypiorkiem, ale szczypiorek akurat wybył, użyłam więc posiekanej natki pietruszki i oliwek. Pycha.
2 szklanki mąki
3/4 szklanki zimnej wody
3 łyżki oleju
pół szklanki zielonych oliwek bez pestek
garść świeżej natki pietruszki
sól, olej do smażenia i sos sojowy
To na pewno nie jest szybki przepis: zagniatamy mąkę z wodą na gładkie ciasto (podobne do makaronowego), formujemy kulę i wstawiamy do lodówki na pół godziny. W tym czasie siekamy drobno oliwki i natkę - można je tez zmiksować na pastę, jak ktoś leniwy. Ciasto wyjmujemy, rozwałkowujemy na grubość centymetra, smarujemy olejem i solimy. Rozkładamy równo oliwki i pietruszkę i całość zwijamy w roladkę przyciskając mocno, żeby się zlepiła.
Rozgrzewamy patelnię z taką ilością oleju, jak na racuchy. Odrywamy od wałka ciasta kawałek mieszczący się w garści, zgniatamy w kulkę i rozwałkowujemy w placek (mówiła, że nie szybkie? Ale też nie zajmuje tyle czasu, ile by się wydawało). Placki smażymy po 3 minuty z każdej strony i podajemy ciepłe polane sosem sojowym.
Najbardziej podoba mi się w tym przepisie to, że jest tak podatny na eksperymenty: do środka można włożyć właściwie wszystko, placuszki są cudownie "nadmuchane", nie za tłuste, sycące można je zrobić z każdego rodzaju mąki i podać z czymkolwiek: mi bardzo smakowały z lnianym masełkiem, ale ono jest po prostu dobre zawsze. Zachęcam do przetestowania w weekend.
Z nowości: założyłam w końcu stronę na Fejsbuku! http://www.facebook.com/pages/Smierc-kanapkom/183817071635965
Uznałam, że robię dużo rzeczy, które nie zasługują na własny post (dwudziesta wariacja na temat) ale warto by było o nich wspomnieć (nowy patent na cienkie naleśniki), i do tego głównie będzie służyć. Poza tym częściej wchodzę na strony, które same rzucają mi się w oczy przy śniadaniu i myślę, że wy też - więc od dzisiaj możecie polubić Śmierć kanapkom i zaglądać między kawą a pudelkiem:)
poniedziałek, 29 listopada 2010
dwa w jednym
Wczoraj była sojecznica z polentą a dziś dwa w jednym: połączenie sojecznicy z avokadicą ze strony Weganie. Plus sprzątanie lodówki:)
Lubię awokado na ciepło, w tostach czy zapiekankach, ale nigdy nie smażyłam go bezpośrednio na patelni i byłam trochę przerażona możliwością jego nagłego zgorzknienia pod wpływem temperatury. Zupełnie niepotrzebnie, bo wyszło bardzo smaczne, cieplutkie i sycące; może nawet trochę za bardzo, bo tłuszcz z awokado plus tłuszcz do smażenia to już dość dużo, ale przecież nikt nie każe dużo tego oleju lać, prawda?
Nie wygląda to za specjalnie, lepiej nie serwować gościom:)
1 dojrzałe awokado
1/3 kostki tofu naturalnego
pół puszki groszku
pół małej surowej papryki
mała cebulka
ulubione przyprawy: ja użyłam soli, pieprzu, ziół prowansalskich, słodkiej papryki i granulowanego czosnku
trochę wody, soku z cytryny i oliwa do smażenia
Obieramy i pestkujemy awokado, kroimy paprykę w drobną kostkę, siekamy cebulkę i kruszymy tofu. Na patelni rozgrzewamy oliwę i smażymy na niej cebulkę, aż się zeszkli; dodajemy pokruszone tofu i smażymy przez chwilkę, dolewamy troszkę wody i zostawiamy do wchłonięcia. Rozgniatamy awokado na dość gładką masę, dodajemy sok z cytryny i przyprawy. Do smażącego się tofu dodajemy paprykę i smażymy chwilkę, aż się zeszkli a tofu zacznie złocić. Dorzucamy groszek i awokado, wszystko mieszamy do połączenia i smażymy jeszcze chwilę, aż zieleń się pogłębi (to brzmi dziwnie ale zauważycie, kolor zrobi się bardziej intensywny).
To jest pełna lista składników które użyłam, ale oczywiście nikt nie broni powrzucania tam innych rzeczy kryjących się po lodówce czy pozostałych po robieniu sałatki. Tofu i awokado to baza, poza tym pełna dowolność.
Podajemy bardzo gorące z dużą ilością gorzkiej herbaty - ja ostatnio przekonałam się do Earl Grey - i wychodzimy na dwór, na śnieg, spalić to wszystko:)
Podajemy bardzo gorące z dużą ilością gorzkiej herbaty - ja ostatnio przekonałam się do Earl Grey - i wychodzimy na dwór, na śnieg, spalić to wszystko:)
niedziela, 28 listopada 2010
Sojecznica z polentą
Jakie ładne i złote, prawda?
Znacie polentę? Używałam jej kilka razy, to kaszka kukurydziana ugotowana na bardzo gęsto, tak, że po wystygnięciu można ją kroić (i grillować na przykład). Często jem ją z sosem lub dodaję,pokrojoną w kostkę i podsmażoną, do różnych dań, w których niekoniecznie się mieści, np chińskich:P Tutaj wystąpiła z klasyczną sojecznicą na zezłoconej cebulce, z dodatkiem curry i grubej soli: mała cebulka, ćwierć kostki tofu i trzy razy większa porcja zimnej polenty, gotowanej bez dodatków. Proste rzeczy są czasami najprzyjemniejsze:)
Chciałabym zobaczyć takie złote słońce, piasek, ulice... nienawidzę zimy!
Więcej protestów synoptycznych jutro, kiedy zasypię was przepisami:)
Znacie polentę? Używałam jej kilka razy, to kaszka kukurydziana ugotowana na bardzo gęsto, tak, że po wystygnięciu można ją kroić (i grillować na przykład). Często jem ją z sosem lub dodaję,pokrojoną w kostkę i podsmażoną, do różnych dań, w których niekoniecznie się mieści, np chińskich:P Tutaj wystąpiła z klasyczną sojecznicą na zezłoconej cebulce, z dodatkiem curry i grubej soli: mała cebulka, ćwierć kostki tofu i trzy razy większa porcja zimnej polenty, gotowanej bez dodatków. Proste rzeczy są czasami najprzyjemniejsze:)
Chciałabym zobaczyć takie złote słońce, piasek, ulice... nienawidzę zimy!
Więcej protestów synoptycznych jutro, kiedy zasypię was przepisami:)
poniedziałek, 8 listopada 2010
Racuchy marchwiowe
Mój miniaturowy chomik wczoraj umarł. Był w tzw. średnim chomiczym wieku, trudno powiedzieć, co się stało - sądząc z pozycji, zasnął i się nie obudził.
Był małym, paranoicznym, bardzo ruchliwym zwierzątkiem lubiącym podróżować; ostatnio był trochę osowiały, ale wydawało mi się, że to przez obniżenie temperatury. Mam nadzieję, że umarł w spokoju; będzie mi go brakowało.
Z powyższego powodu mam pewne zaległości, do tego dochodzi Vegan MoFo i inne "małe" drobiazgi takie jak to, że nie mogę przegrywać zdjęć... Zacznę od najnowszego znaleziska, marchwiowych racuchów z PPK. Zrobiłam z połowy przepisu i i tak wyszło dość na dwie osoby. W oryginale użyty jest syrop klonowy, zamieniłam go na cukier i większą ilość płynu.
pół szklanki startej marchwi
łyżka zmielonego siemienia lnianego
łyżeczka octu winnego
2/3 szklanki mleka sojowego lub innego (wskazówka dla idiotów)
ćwierć szklanki wody
4 łyżki cukru
łyżeczka cukru waniliowego
3/4 szklanki mąki
łyżka oleju
łyżeczka proszku do pieczenia
sól, cynamon, imbir, gałka muszkatołowa i pieprz
W misce roztrzepać siemię lniane z mlekiem, dodać ocet, wodę i olej, wymieszać. W drugiej misce wymieszać suche składniki. Wlać mieszankę mleka do suchego i lekko wymieszać, dosypać marchew i połączyć w gładkie ciasto. Odstawić na 5 minut. Smażyć małe racuchy na patelni z małą ilością oleju - uwaga, piją! Podawać kiedy troszkę przestygną, najlepiej po usmażeniu całości. Wychodzi ok 12 słodkich, puchatych racuszków.
Obiecuję do końca tygodnia dodać zdjęcia oraz następujące przepisy: drożdżówki, serek i krem dyniowy:)
niedziela, 31 października 2010
Grzanki cynamonowe z dżemem dyniowym
Wyszłam z założenia, że dynia to owoc.
Te grzanki smakują zupełnie jak tosty francuskie, a są o niebo szybsze i mniej paskudzące w wykonaniu. Zainspirował mnie wizualnie przepis z Vegan Brunch na Banana Rebanada - zrobiłam je kiedyś i szału nie było, niemniej jednak kuszące zdjęcie przyrumienionej bagietki posypanej cynamonem chodziło za mną od dłuższego czasu. No to się doigrało.
pół bagietki (sprawdzić skład! zabieram się za produkcję swoich, dam znać co i jak z przepisem)
pół szklanki mleka kokosowego (bez śmietanki)
garść cynamonu
trochę cukru do posypania.
Przepis jest bardzo prostu i jego podstawą jest grube pokrojenie bagietki - im cieńsze kromki, tym szybciej się namoczą, więc radzę wziąć to pod uwagę, bo chłoną bardziej niż gąbka. Każdy kawałek bagietki maczamy z obu stron w mleku kokosowym tak, żeby nie rozmiękła na amen, czyli dość krótko, następnie przykładamy mokrą stroną do spodeczka z rozsypanym cynamonem, żeby je lekko "opanierować". Smażymy z obu stron w jak najmniejszej ilości tłuszczu aż wytworzy się chrupiąca skórka i ciepłe oprószamy cukrem. Chrupiące na zewnątrz, płynnie miękkie w środku - rewelacja.
Zdjęcie poglądowe - zrobione z konieczności w kuchni i niestety widać, jak zaczyna w naszym kraju brakować światła. A w porównaniu z wczorajszym słońcem wręcz szkoda gadać...
Teraz, dżem.
Nie sugerowałam się żadnym istniejącym przepisem, po prostu chciałam mieć coś do grzanek - i szczerze mówiąc, gdybym wiedziała, jakie będą pyszne same z siebie, podarowałabym sobie te pół godziny:) Nie jestem w stanie powiedzieć, ile dokładnie zużyłam dyni, ale wydaje mi się, że około pół kilo. Przepis na mały słoiczek.
pół kilo obranej i odpestczonej dyni
sok z połówki cytryny lub limonki albo 2-4 łyżki soku pomarańczowego
garść rodzynek
4-5 łyżek cukru
łyżka skórki z cytryny/limonki
pół łyżeczki imbiru
pół łyżeczki gałki muszkatołowej
łyżka oliwy (na początek, można pominąć, jeżeli patelnia nie przywiera)
Dynię kroimy na kawałki i wrzucamy na gorącą oliwę; kiedy zacznie się szklić dodajemy cukier i intensywnie mieszamy, żeby pokryć nim nasze kawałki; po chwili powinny zacząć puszczać sok. Wtedy dodajemy przyprawy, jeszcze raz mieszamy, zmniejszamy gaz i przykrywamy pokrywką. Teraz wystarczy tylko zaglądać co 5 minut, żeby sprawdzić miękkość dyni. Kiedy będzie miękka rozgniatamy ją widelcem (albo rozgniataczem do ziemniaków), mieszamy z jej sokiem i smażymy jeszcze 5-10 minut bez przykrycia, do odparowania. Ciepłą masę zdejmujemy z patelni i mieszamy z rodzynkami.
Teraz zostaje tylko zgranie w czasie tostów, dżemu i świeżej kawy:)
Te grzanki smakują zupełnie jak tosty francuskie, a są o niebo szybsze i mniej paskudzące w wykonaniu. Zainspirował mnie wizualnie przepis z Vegan Brunch na Banana Rebanada - zrobiłam je kiedyś i szału nie było, niemniej jednak kuszące zdjęcie przyrumienionej bagietki posypanej cynamonem chodziło za mną od dłuższego czasu. No to się doigrało.
pół bagietki (sprawdzić skład! zabieram się za produkcję swoich, dam znać co i jak z przepisem)
pół szklanki mleka kokosowego (bez śmietanki)
garść cynamonu
trochę cukru do posypania.
Przepis jest bardzo prostu i jego podstawą jest grube pokrojenie bagietki - im cieńsze kromki, tym szybciej się namoczą, więc radzę wziąć to pod uwagę, bo chłoną bardziej niż gąbka. Każdy kawałek bagietki maczamy z obu stron w mleku kokosowym tak, żeby nie rozmiękła na amen, czyli dość krótko, następnie przykładamy mokrą stroną do spodeczka z rozsypanym cynamonem, żeby je lekko "opanierować". Smażymy z obu stron w jak najmniejszej ilości tłuszczu aż wytworzy się chrupiąca skórka i ciepłe oprószamy cukrem. Chrupiące na zewnątrz, płynnie miękkie w środku - rewelacja.
Zdjęcie poglądowe - zrobione z konieczności w kuchni i niestety widać, jak zaczyna w naszym kraju brakować światła. A w porównaniu z wczorajszym słońcem wręcz szkoda gadać...
Teraz, dżem.
Nie sugerowałam się żadnym istniejącym przepisem, po prostu chciałam mieć coś do grzanek - i szczerze mówiąc, gdybym wiedziała, jakie będą pyszne same z siebie, podarowałabym sobie te pół godziny:) Nie jestem w stanie powiedzieć, ile dokładnie zużyłam dyni, ale wydaje mi się, że około pół kilo. Przepis na mały słoiczek.
pół kilo obranej i odpestczonej dyni
sok z połówki cytryny lub limonki albo 2-4 łyżki soku pomarańczowego
garść rodzynek
4-5 łyżek cukru
łyżka skórki z cytryny/limonki
pół łyżeczki imbiru
pół łyżeczki gałki muszkatołowej
łyżka oliwy (na początek, można pominąć, jeżeli patelnia nie przywiera)
Dynię kroimy na kawałki i wrzucamy na gorącą oliwę; kiedy zacznie się szklić dodajemy cukier i intensywnie mieszamy, żeby pokryć nim nasze kawałki; po chwili powinny zacząć puszczać sok. Wtedy dodajemy przyprawy, jeszcze raz mieszamy, zmniejszamy gaz i przykrywamy pokrywką. Teraz wystarczy tylko zaglądać co 5 minut, żeby sprawdzić miękkość dyni. Kiedy będzie miękka rozgniatamy ją widelcem (albo rozgniataczem do ziemniaków), mieszamy z jej sokiem i smażymy jeszcze 5-10 minut bez przykrycia, do odparowania. Ciepłą masę zdejmujemy z patelni i mieszamy z rodzynkami.
Teraz zostaje tylko zgranie w czasie tostów, dżemu i świeżej kawy:)
sobota, 30 października 2010
Sałatka z grillowanych papryk
Co za piękny dzień! Czy wy też wyszliście na dwór w krótkim rękawku? Zjadłam śniadanie na dworze i poszłam po zakupy, a ludzie wariacko ubrani w swetry i kurtki jesienne patrzyli na mnie jak na szaloną. No tak, dwa dni przed wszystkimi świętymi nie można wyjść w krótkim rękawie, niezależnie od temperatury. Po prostu nie wypada!
Wpadła mi w oko sałatka z pieczonej papryki z hiszpańskiego bloga Paraiso Vegetal. Bardzo prosta, trochę ją pozmieniałam, na przykład grillując paprykę w małych kawałkach zamiast piec ją w połówkach. Bardzo smaczna i efektowna. Przepis na 1 porcję:
1 papryka, kolor dowolny
ząbek czosnku
sok z połówki cytryny
łyżka- dwie smacznej oliwy
sól, pieprz
Paprykę myjemy i kroimy na paski, dokładnie pozbywając się nasion. Rozgrzewamy patelnię grillową i grillujemy do zbrązowienia po obu stronach; w wypadku braku takowej można użyć oczywiście prawdziwy grill (albo elektryczny) lub, po bożemu, paprykę upiec. Gotową układamy na talerzu, posypujemy zmiażdżonym czosnkiem, polewamy oliwą i sokiem z cytryny i solimy/ pieprzymy.
Razem z papryką zgrillowałam wędzone tofu posypane solą ziołową, parówkę i trochę grzanek. Pyszne śniadanie, w sam raz na taką pogodę.
Wpadła mi w oko sałatka z pieczonej papryki z hiszpańskiego bloga Paraiso Vegetal. Bardzo prosta, trochę ją pozmieniałam, na przykład grillując paprykę w małych kawałkach zamiast piec ją w połówkach. Bardzo smaczna i efektowna. Przepis na 1 porcję:
1 papryka, kolor dowolny
ząbek czosnku
sok z połówki cytryny
łyżka- dwie smacznej oliwy
sól, pieprz
Paprykę myjemy i kroimy na paski, dokładnie pozbywając się nasion. Rozgrzewamy patelnię grillową i grillujemy do zbrązowienia po obu stronach; w wypadku braku takowej można użyć oczywiście prawdziwy grill (albo elektryczny) lub, po bożemu, paprykę upiec. Gotową układamy na talerzu, posypujemy zmiażdżonym czosnkiem, polewamy oliwą i sokiem z cytryny i solimy/ pieprzymy.
Razem z papryką zgrillowałam wędzone tofu posypane solą ziołową, parówkę i trochę grzanek. Pyszne śniadanie, w sam raz na taką pogodę.
czwartek, 28 października 2010
nie macie chleba, jedzcie tortille
Zacznę od lodów na śniadanie:
Czy wy też macie ostatnio wzmożoną ochotę na lody? Nawet latem nie jadłam ich tyle. Może brakuje mi świeżych owoców...
Patent jest bardzo prosty, bierzemy mrożone owoce, wrzucamy do siekającego blendera (żyrafą nie pójdzie), zalewamy śmietanką (sojową, kokosową, jaką macie) i zasypujemy cukrem pudrem. Kryształ nie zmieli się i będzie chrzęścił w zębach. Pulsując miksujemy i już, mamy pyszne, idealnie kremowe lody.
Poza tym dotarła do mnie nagroda od wegetarianki: Zaskakujące tofu i przepyszna dynia Hokkaido. Jadłam ją pierwszy raz i zakochałam się od pierwszego wejrzenia... Wegetarianka napisała mi, żebym szybko ją zużyła i zastosowałam się do jej rady bardziej niż mogła przypuszczać: dynia w dwie godziny po dostarczeniu była już nieżywa i porąbana na kawałki:)
Poszła do pieczenia na obiad; oprócz niej była zupa-krem z groszku, placki ziemniaczane i egipska sałatka pomidorowa (jak zwykle zrobiona inaczej, niż trzeba):
No, ale zajmijmy się samotną tortillą z szafki.
Kiedy tortille meksykańskie zaczęły robić się modne wypróbowałam różne przepisy i zostałam przy quesadillas, które zostały moim domowym fast foodem. Tyle że wtedy jadłam ser. Teraz nie jem i nie tęsknię, ale ten sposób przyrządzania tortilli nadal mi się podoba, więc zaczęłam się zastanawiać, co można by do niej włożyć. Od koleżanki dostałam sojowe salami, które jej nie smakowało, więc użyłam plasterka, do tego pomidor, cebula, oliwki i przyprawy. Całość ułożyłam w rogu tortilli, którą następnie złożyłam na pół i na ćwiartkę.
Na mocno rozgrzaną patelnię wlałam oliwę i zaczęłam smażenie kładąc tortillę otwartą częścią do dołu, żeby się nie rozłożyła. Smażyłam w sumie ok 5 minut, dłużej po grubszej stronie, aż ładnie się zbrązowiła.
Czy wy też macie ostatnio wzmożoną ochotę na lody? Nawet latem nie jadłam ich tyle. Może brakuje mi świeżych owoców...
Patent jest bardzo prosty, bierzemy mrożone owoce, wrzucamy do siekającego blendera (żyrafą nie pójdzie), zalewamy śmietanką (sojową, kokosową, jaką macie) i zasypujemy cukrem pudrem. Kryształ nie zmieli się i będzie chrzęścił w zębach. Pulsując miksujemy i już, mamy pyszne, idealnie kremowe lody.
Poza tym dotarła do mnie nagroda od wegetarianki: Zaskakujące tofu i przepyszna dynia Hokkaido. Jadłam ją pierwszy raz i zakochałam się od pierwszego wejrzenia... Wegetarianka napisała mi, żebym szybko ją zużyła i zastosowałam się do jej rady bardziej niż mogła przypuszczać: dynia w dwie godziny po dostarczeniu była już nieżywa i porąbana na kawałki:)
Poszła do pieczenia na obiad; oprócz niej była zupa-krem z groszku, placki ziemniaczane i egipska sałatka pomidorowa (jak zwykle zrobiona inaczej, niż trzeba):
No, ale zajmijmy się samotną tortillą z szafki.
Kiedy tortille meksykańskie zaczęły robić się modne wypróbowałam różne przepisy i zostałam przy quesadillas, które zostały moim domowym fast foodem. Tyle że wtedy jadłam ser. Teraz nie jem i nie tęsknię, ale ten sposób przyrządzania tortilli nadal mi się podoba, więc zaczęłam się zastanawiać, co można by do niej włożyć. Od koleżanki dostałam sojowe salami, które jej nie smakowało, więc użyłam plasterka, do tego pomidor, cebula, oliwki i przyprawy. Całość ułożyłam w rogu tortilli, którą następnie złożyłam na pół i na ćwiartkę.
Na mocno rozgrzaną patelnię wlałam oliwę i zaczęłam smażenie kładąc tortillę otwartą częścią do dołu, żeby się nie rozłożyła. Smażyłam w sumie ok 5 minut, dłużej po grubszej stronie, aż ładnie się zbrązowiła.
Tu rezultat, z prostą sałatką - różne sałaty, ocet balsamiczny, sól i płatki migdałów - pyszna na ciepło, do zjedzenia zaraz. Brakowało mi do niej guacamole.
środa, 27 października 2010
tortilla zamiast chleba
Zupełnie nie wiem kiedy zrobiło mi się tyle zaległości, że nie wiem, za co się zabrać, więc zacznę chronologicznie.
Jesień sprawia, że je się więcej produktów mącznych. To nie hipoteza, tylko fakt. Najczęściej jem chleb - w postaci kanapek, grzanek, bułek czy bagietek do maczania, właśnie o tej porze roku, co nie znaczy, że je lubię bardziej. Tak więc kiedy trafiłam na przecenione tortille w Lidlu kupiłam zapas i zaraz zaczęłam się zastanawiać, co pasuje jako ich śniadaniowe nadzienie. Tofu? Pewnie, ale nie mam w domu. Fasola? Niee. W końcu postawiłam na lekką i szybką mieszankę warzyw i grzybów, w sam raz na ciepłe śniadanie. Tortille miały być meksykańskie, ale składniki nadzienia przypominają bardziej kuchnię indyjską; na szczęście nie ma ziemniaków. Przepis starcza na wypchanie* sześciu, wszystkie składniki wrzucamy luzem do szklanki.
5-6 średnich pieczarek
szklanka mrożonego groszku
2 różnokolorowe papryki
pół szklanki kukurydzy z puszki (można więcej, ale ja nie przepadam)
pół szklanki suchej kostki sojowej
pół szklanki suchej soczewicy
1 cebula
bulion warzywny
papryka w proszku, pieprz, kolendra i natka pietruszki
Kostkę sojową zalewamy gorącym bulionem, czekamy aż namoknie i wyjmujemy, nie wylewając go. Na dużej patelni podsmażamy posiekaną cebulkę z kolendrą i papryką, dodajemy mrozony groszek. Kiedy odtaje dodajemy soczewicę i pokrojoną paprykę, przez chwilę smażymy, dorzucamy pokrojone pieczarki, kostkę oraz kukurydzę i zalewamy bulionem. Dusimy aż wszystko będzie miękkie; pod koniec dorzucamy posiekaną natkę pietruszki.
Każdą tortillę smarujemy cienko dowolnym sosem - ja użyłam meksykańskiego mole - napełniamy nadzieniem i zawijamy. Jemy ciepłe, ale można je też zabrać do pracy i odgrzać. Tortille z niewiadomego powodu wzbudzają we współpracownikach tyle samo zawiści, co naleśniki, a przecież wystarczy iść po nie do sklepu:)
W następnym odcinku: więcej tortilli, lody błyskawiczne, wygrana dynia oraz fartuszki.
* najwięcej przepisów czytam po angielsku, a tam nadziewane to stuffed, co oznacza też wypchane (np wypchane zwierzęta). Połączyło mi się to w mózgu i teraz mówię o wypchanych pączkach i naleśnikach. Lubię, kiedy świat robi się zabawniejszy.
Jesień sprawia, że je się więcej produktów mącznych. To nie hipoteza, tylko fakt. Najczęściej jem chleb - w postaci kanapek, grzanek, bułek czy bagietek do maczania, właśnie o tej porze roku, co nie znaczy, że je lubię bardziej. Tak więc kiedy trafiłam na przecenione tortille w Lidlu kupiłam zapas i zaraz zaczęłam się zastanawiać, co pasuje jako ich śniadaniowe nadzienie. Tofu? Pewnie, ale nie mam w domu. Fasola? Niee. W końcu postawiłam na lekką i szybką mieszankę warzyw i grzybów, w sam raz na ciepłe śniadanie. Tortille miały być meksykańskie, ale składniki nadzienia przypominają bardziej kuchnię indyjską; na szczęście nie ma ziemniaków. Przepis starcza na wypchanie* sześciu, wszystkie składniki wrzucamy luzem do szklanki.
5-6 średnich pieczarek
szklanka mrożonego groszku
2 różnokolorowe papryki
pół szklanki kukurydzy z puszki (można więcej, ale ja nie przepadam)
pół szklanki suchej kostki sojowej
pół szklanki suchej soczewicy
1 cebula
bulion warzywny
papryka w proszku, pieprz, kolendra i natka pietruszki
Kostkę sojową zalewamy gorącym bulionem, czekamy aż namoknie i wyjmujemy, nie wylewając go. Na dużej patelni podsmażamy posiekaną cebulkę z kolendrą i papryką, dodajemy mrozony groszek. Kiedy odtaje dodajemy soczewicę i pokrojoną paprykę, przez chwilę smażymy, dorzucamy pokrojone pieczarki, kostkę oraz kukurydzę i zalewamy bulionem. Dusimy aż wszystko będzie miękkie; pod koniec dorzucamy posiekaną natkę pietruszki.
Każdą tortillę smarujemy cienko dowolnym sosem - ja użyłam meksykańskiego mole - napełniamy nadzieniem i zawijamy. Jemy ciepłe, ale można je też zabrać do pracy i odgrzać. Tortille z niewiadomego powodu wzbudzają we współpracownikach tyle samo zawiści, co naleśniki, a przecież wystarczy iść po nie do sklepu:)
W następnym odcinku: więcej tortilli, lody błyskawiczne, wygrana dynia oraz fartuszki.
* najwięcej przepisów czytam po angielsku, a tam nadziewane to stuffed, co oznacza też wypchane (np wypchane zwierzęta). Połączyło mi się to w mózgu i teraz mówię o wypchanych pączkach i naleśnikach. Lubię, kiedy świat robi się zabawniejszy.
wtorek, 12 października 2010
Zapiekanka makaronowo-kalafiorowa
Przypomniało mi się, że przecież trwa akcja Viva la Pasta! a ja jeszcze nic nie dodałam i zaczęłam się zastanawiać, co można zrobić z tofu i makaronu. Oczywiście zapiekankę! Jako inspiracji użyłam przepisu na Curried Cauliflower Frittatta z Vegan Brunch, ale mój przepis zupełnie jej nie przypomina - zmieniłam proporcje, dodałam makaron i cebulę, w ogóle wsio. Całość bardzo smaczna, ale do ozdobnego nakładania na talerze się nie nadaje, więc dla gości radzę robić w osobnych naczyniach. Przepis na 4 osoby.
1 mały kalafior
3/4 kostki marynowanego tofu
2 szklanki ugotowanego makaronu rurki lub kolanka - jakieś 3/4 szklanki suchego
ćwierć czerwonej cebuli
łyżka curry
oliwa, ciepła woda lub mleko, sól
Kalafiora myjemy i dzielimy na bardzo drobne różyczki. Na patelni rozgrzewamy oliwę, wrzucamy na nią curry i kiedy zbrązowieje (prawie natychmiast, trzeba przemieszać parę razy) dodajemy kalafiora. Smażymy przez chwilę, dodajemy szklankę wody i dusimy jakieś 10 minut, aż woda odparuje a kalafior częściowo zmięknie.
W dużej misce rozkruszamy tofu, wrzucamy pokrojona cebulę, solimy i dolewamy pół szklanki ciepłej wody/mleka. Wszystko miksujemy na gładką masę. Dodajemy połowę usmażonego kalafiora i miksujemy do konsystencji kwaśnej śmietany. W razie potrzeby solimy do smaku, mieszamy z makaronem i resztą kalafiora tak, żeby masa znalazła się w makaronowych dziurkach a kalafior się nie rozleciał (ja najpierw wymieszałam makaron a potem lekko kalafiora). Przekładamy do natłuszczonego naczynia żaroodpornego i pieczemy 20 minut w 200 stopniach, aż zbrązowieje.
Wydaje mi się to bardzo dobre na późne śniadanie w zimną sobotę.
1 mały kalafior
3/4 kostki marynowanego tofu
2 szklanki ugotowanego makaronu rurki lub kolanka - jakieś 3/4 szklanki suchego
ćwierć czerwonej cebuli
łyżka curry
oliwa, ciepła woda lub mleko, sól
Kalafiora myjemy i dzielimy na bardzo drobne różyczki. Na patelni rozgrzewamy oliwę, wrzucamy na nią curry i kiedy zbrązowieje (prawie natychmiast, trzeba przemieszać parę razy) dodajemy kalafiora. Smażymy przez chwilę, dodajemy szklankę wody i dusimy jakieś 10 minut, aż woda odparuje a kalafior częściowo zmięknie.
W dużej misce rozkruszamy tofu, wrzucamy pokrojona cebulę, solimy i dolewamy pół szklanki ciepłej wody/mleka. Wszystko miksujemy na gładką masę. Dodajemy połowę usmażonego kalafiora i miksujemy do konsystencji kwaśnej śmietany. W razie potrzeby solimy do smaku, mieszamy z makaronem i resztą kalafiora tak, żeby masa znalazła się w makaronowych dziurkach a kalafior się nie rozleciał (ja najpierw wymieszałam makaron a potem lekko kalafiora). Przekładamy do natłuszczonego naczynia żaroodpornego i pieczemy 20 minut w 200 stopniach, aż zbrązowieje.
Wydaje mi się to bardzo dobre na późne śniadanie w zimną sobotę.
poniedziałek, 11 października 2010
Grecki Nomlet:)
Lubię omlety z tofu i pomyślałam, że grecki nomlet z Vegan College Cookbook będzie bardzo smaczny, ze szpinakiem, oliwkami, na wędzonym tofu... wyszedł ok, był smaczny, delikatny w smaku, z bardziej słonymi miejscami, ale nie zachwycił mnie fakturą. Zmieniłam trochę przepis, żeby dostosować go do polskich warunków i dodałam cebulę - co to za greckie danie bez cebuli?? Przepis miał być na jedną porcję, ale ja zrobiłam z niego dwie duże, które na dodatek robiły się zdecydowanie dłużej niż powinny wg przepisu. Poza tym robi się go w mikrofalówce, jak większość rzeczy z tej książki, ale myślę, że spokojnie można go usmażyć. Masa lepiej się trzyma niż do tortilli, a one jakoś wychodzą.
1/4 szklanki rozmrożonego szpinaku - jakieś pół szklanki zamrożonego. Oczywiście można zmiksować świeży
1-2 krążki cebuli, użyłam czerwonej
łyżeczka soli czosnkowej
Drobno pokroić cebulę i oliwki. W misce roztrzepać siemię lniane z wodą, dodać mleko i mąkę, wszystko wymieszać. Drobno poruszyć tofu do miski, dodać resztę składników, wymieszać, żeby równo się rozłożyły. Wyłożyć połowę masy na talerz i włożyć do mikrofalówki na 600 W na 5 minut, albo na większą moc na wasze ryzyko.
Był bardzo smaczny z grillowanymi pomidorami.
2 kopiaste łyżki mąki ziemniaczanej
3/4 szklanki mąki
pół szklanki mleka sojowego, albo wody
1,5 łyżeczki zmielonego siemienia lnianego plus 2 łyżki ciepłej wody
1/4 kostki tofu, jak użyłam wędzonego
10 oliwek bez pestek (wzięłam zielone)1/4 szklanki rozmrożonego szpinaku - jakieś pół szklanki zamrożonego. Oczywiście można zmiksować świeży
1-2 krążki cebuli, użyłam czerwonej
łyżeczka soli czosnkowej
Drobno pokroić cebulę i oliwki. W misce roztrzepać siemię lniane z wodą, dodać mleko i mąkę, wszystko wymieszać. Drobno poruszyć tofu do miski, dodać resztę składników, wymieszać, żeby równo się rozłożyły. Wyłożyć połowę masy na talerz i włożyć do mikrofalówki na 600 W na 5 minut, albo na większą moc na wasze ryzyko.
Był bardzo smaczny z grillowanymi pomidorami.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)