Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szybkie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szybkie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 25 lutego 2012

tajskie placki kukurydziane z pastą curry

Postanowiłam zrobić dla siebie coś miłego i zgłosić się do programu dla blogerów firmy Blue Dragon. W skrócie wygląda to tak, że dostaje się paczkę z produktami z kuchni danego kraju Azji i należy napisać, co sobie się myśli na ich temat i zrobić jakieś danie z ich użyciem. Osoby które mają w tej chwili ochotę coś napisać o sprzedawaniu się informuję, że a) lubię i kupuję produkty tej firmy b) wiedziałam jak wyglądają te paczki, ich zawartość i pośrednio uczestniczyłam w ich testowaniu z wielkim zadowoleniem:)

Teraz padło na kuchnię tajską, co mnie bardzo ucieszyło, bo ją lubię (czy jest kuchnia azjatycka której próbowałam i jej nie lubię? czy jest kuchnia, której nie lubię?...); niestety, prawie wszystkie produkty w tej paczce były niewegańskie- zawierają sos rybny... taki pech:) W chińskiej np były same wegańskie sosy z wyjątkiem jednego... tutaj z rzeczy konsumowalnych trafiło mi się mleczko kokosowe (dobre) i sos chili (bardzo dobry). Z ich użyciem powstały dzisiejsze tajskie placki które robi moja współlokatorka i tydzień ją prosiłam, żeby mi dała przepis... jeżeli narzekacie, że za rzadko piszę, tym razem to jej wina:)

W oryginale te plaski robi się z zieloną pastą curry, ale my użyłyśmy żółtej i też były dobre. Zamiast dymki możecie wykorzystać szczypiorek, pietruszkę albo inne zielsko, jest tam dla urozmaicenia. Podawane bez sosu chili nie są takie dobre ale pamiętajcie - ze słodkim!

podoba mi się oryginalna, konceptualna aranżacja tego zdjęcia: talerz w kolorze placków na białym tle, odbicie światła delikatnie harmonizuje z plamą po kawie odwracającą uwagę od kontrapunktowej zieleni pestek


puszka kukurydzy
1/3 puszki niezbyt tłustego mleka kokosowego (wmieszana pełna łyżeczka śmietanki, która zbierze się na górze)
3 łyżki siekanej dymki
łyżka pasty curry, zielonej lub innej
2 łyżki sosu sojowego ciemnego
pół szklanki mąki
ewentualnie łyżeczka mąki ziemniaczanej

Mieszamy pastę curry z mlekiem kokosowym aż się rozpuści. To bardzo ważny etap, inaczej otrzymacie placki z punktami składającymi się wyłącznie z ostrej pasty... nie polecam:)

odkładamy 1/3 kukurydzy, resztę blendujemy na pastę. Wrzucamy pozostawioną kukurydzę, dymkę i mąkę, zalewamy mieszanką mleka kokosowego z pastą curry i dokładnie mieszamy. Doprawiamy sosem sojowym do smaku i jeżeli ciasto wydaje się bardzo nieskore do współpracy, mąkę ziemniaczaną. Smażymy na rozgrzanej patelni w małęj ilości tłuszczu, nakładając kopiaste łyżki ciasta i rozpłaszczając je równomiernie.

Podajemy na ostro, z sosem chili, jakimś zielskiem i np pestkami dyni (ostatnio wszędzie dodaję pestki dyni. I cebulę prażoną).


Jeżeli jesteście ciekawi co było w paczce niewegańskiego: sos rybny, słoik sosu zielone curry, drugi słoik sosu czerwone curry i marynata z trawy cytrynowej. Miałam ładne zdjęcia wszystkiego, ale mój telefon je wciął. Może się znajdą do następnego wpisu - też placków:)

niedziela, 5 lutego 2012

Florentynki czekoladowe

Nie mam piekarnika w moim krakowskim mieszkaniu, nad czym bardzo boleję, zwłaszcza w kwestii słodyczy. Ile można jeść kupne ciastka? Dlatego szukam alternatywnych słodyczy, które "same" się robią, ewentualnie da się je zrobić w mikrofalówce. Do głowy przyszły mi florentynki, nie na karmelu, na którym pewnie połamałabym sobie zęby, ale na czekoladzie. Technicznie rzecz biorąc, to nie są żadne florentynki, tylko mendiants, ale kto by się przejmował? Są naprawdę dobre w tak przeładowanej wersji, sycące już po jednej sztuce, wytrawne w swojej słodkości i lekko chrupiące. Podane tu proporcje starczają na 14-16 obfitych sztuk, można coś wyrzucić, coś podmienić, więcej bym nie dawała:)


Tabliczka gorzkiej czekolady (każda się nada, ale warto zainwestować w dobrą)
2 łyżki tahini, niezbyt gęstego,o konsystencji miodu
garść (1/4 szklanki) płatków migdałowych
garść łuskanych pestek dyni
garść rodzynków
garść kandyzowanej skórki cytrusowej
garść łuskanego słonecznika

Bakalie wymieszać w misce, polać tahini (jeżeli jest zbyt gęste, rozcieńczyć ciepłą wodą) i dokładnie je wymieszać, żeby pokryło wszystkie i lekko je zlepiło. Rozłożyć arkusz papieru śniadaniowego na blacie. Roztopić czekoladę, w mikrofali albo na parze (tego drugiego nigdy nie robiłam, nie pytajcie mnie, jak). Łyżeczką nałożyć czekoladę na papier w dość dużym odstępie, nie więcej niż 4 krążki na rządek - będą się rozszerzać pod ciężarem bakalii. Kiedy zrobimy już wszystkie krążki, przerzucamy bakalie do miski po czekoladzie, dokładnie mieszamy, żeby zebrać resztki czekolady ze ścianek i nakładamy kopiastą łyżeczką na środek kropli czekolady, które trochę się rozszerzą - trzeba to zrobić w miarę szybko, żeby nie zdążyła zastygnąć. Przyklepujemy je trochę, żeby wszystkie przykleiły się do czekolady, nadmiar bakalii zjadamy i zostawiamy całość do zastygnięcia, w chłodnej kuchni zajęło to godzinę. Jeżeli macie powody przypuszczać, że w kuchni będzie za gorąco, rozłóżcie papier na desce i wstawcie do lodówki, ale nie polecam tego robić, gdyż czekolada może się "spocić" i całość nie będzie tak chrupiąca i delikatna. Nie trzeba ich przechowywać w lodówce, ale to nie M&Msy i rozpuszczają się w dłoni:)

To łatwy, prosty, relatywnie tani deser i trudno się w nim nie zakochać:) Zjadam dwa na drugie śniadanie, do herbaty.

niedziela, 30 października 2011

naleśniki piwne

Zatrzymajmy się na chwilę, żeby zatęsknić za słońcem z początku września:


200 ml ciemnego piwa
2 łyżki cukru, do wersji słodkiej; łyżeczka do słonych
5 łyżek oleju
szklanka mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta imbiru w proszku (opcjonalnie)
szczypta soli

W misce mieszamy mąkę, proszek, cukier i imbir, dodajemy olej i mieszamy widelcem, aż utworzy się kruszonka. Powoli dolewamy piwo, po ściance, żeby powstało jak najmniej piany, i mieszamy aż powstanie gładka, mocno napowietrzona masa. Odstawiamy na 5 minut, żeby troszkę się wygazowało i  smażymy grubiutkie naleśniki na dużej patelni; przy cieńszej warstwie ciasto może się nie dać przewrócić z powodu bąbelków w środku.

Lekko gorzkawe, karmelowe z orientalnym posmakiem, nadają się bardzo dobrze na słodko i na słono; na zdjęciu z farszem z gotowanych brokułów, tofu i czarnego pieprzu. Resztę piwa polecam wypić do posiłku:)

wtorek, 23 sierpnia 2011

Dwie sałatki z bazylią

No, to trochę dłużej mnie nie było, niż zaplanowałam, w międzyczasie wpadałam do domu odespać i wymienić ubrania, ale szczerze mówiąc bardzo nie chciało mi się siedzieć przy komputerze - i dlatego teraz Was zasypię zaległymi postami z tego miesiąca. Będzie o sałatkach i sosach, o wegańskich wojażach, naleśnikach piwnych i brzydkich bułkach, a także trochę standardowego narzekania na świat i życie:)

Mój ojciec przez przypadek wysiał bazylię. Pewnie mu się pomyliła z jakimiś nagietkami, w końcu opakowania nasion są taaaakie podobne... w każdym razie w efekcie mamy dwie dekoracyjne, pseudoantyczne donice wypełnione młodymi listkami bazylii:) Po raz pierwszy nie muszę na niej oszczędzać i dodaję do czego się da, dostając w zamian fantastyczne i proste sałatki i makarony.


Sałatka z różowej fasoli z bazylią


2 szklanki ugotowanej różowej (lub pstrokatej) fasoli
garść świeżych listków bazylii
4-6 listków świeżej mięty
sól ziołowa
4-8 łyżek oliwy
łyżeczka soku z limonki
szczypta mielonej kolendry
świeżo zmielony pieprz

Bazylię i miętę zgnieść w ręce, żeby zaczęły wydzielać zapach, i wymieszać z fasolą. Dodać pozostałe składniki dolewając powoli oliwę, najpierw 4 łyżki, potem w razie potrzeby więcej. Na koniec oprószyć świeżyć pieprzem.



Pomidory z bazyliowym winegretem


2 duże, dojrzałe pomidory, sparzone lub nie, wg uznania
pół małej cebulki
duża garść liści bazylii
łyżeczka soku z cytryny
4-6 łyżek oliwy
kropla sosu chili
gruboziarnista sól

Pomidory pokroić w kostkę wielkości m/w kości do gry. Cebulkę drobno posiekać i dodać do pomidorów - nie więcej niż łyżkę. W kubeczku wymieszać widelcem bazylię, sok, oliwę i sos chili - aż do otrzymania kremowego sosu z nieco zmaltretowanymi listkami. Próbowałam całość zmiksować na gładko, ale smakuje zdecydowanie gorzej... Wymieszać pomidory z sosem i posypać odrobiną soli, do smaku. Jest pyszna świeżo po podaniu i po kilku godzinach, kiedy pomidory puszczą sok - wtedy należy dodać mniej sosu.

Do zobaczenia jutro!

czwartek, 28 lipca 2011

Kremowy koktajl malinowy

Tak na sam koniec sezonu - kiedy maliny same wpadają do ręki z krzaka, kiedy pająki i inne już się obżarły malinami i sobą nawzajem, przypomniało mi się, że właściwie można pić koktajle owocowe. Przestałam pić mleko kiedy miałam 14 lat, wracając potem do niego okazjonalnie, i tak się odzwyczaiłam od napojów mlecznych, że nawet teraz, kiedy mogę spokojnie kupić czy zrobić mleko sojowe (albo np migdałowe) nie piję ich prawie wcale... ale szejki lubiłam.



Trudno jest zrobić szejka bez lodów, a nie ma najmniejszego sensu mrozić świeżo zerwanych, soczystych owoców, więc znalazłam inny sposób:

szklanka świeżych malin
szklanka bardzo zimnego mleka sojowego
mała garść nerkowców
łyżeczka brązowego cukru z melasą (można pominąć, jeżeli nie lubicie melasy albo macie mniej kwaśne maliny)
kruszony lód

W blenderze miksujemy mleko i nerkowce na bardzo gładką masę- to potrwa ok. 2 minut. Dodajemy maliny i miksujemy jeszcze raz, na gładko - powinno z tego wyjść pół litra bardzo gęstego koktajlu. Dosładzamy do smaku, wrzucamy do szklanki kruszony lód do 1/3 objętości i dopełniamy naszym napojem. Resztę trzymamy w lodówce; starcza na 3 lub 4 szklanki,w  zależności od wysokości i objętości lodu.



Zdjęcie pochodzi z jednego z nielicznych ostatnio gorących dni. Wiecie, jaki miesiąc właśnie się kończy? Lipcopad...

poniedziałek, 25 lipca 2011

Sałatka meksykańska

W zeszłym roku często spotykałam się ze znajomymi w pewnej kawiarni, serwującej też treściwie jedzenie - gdzie zawsze zamawiałam sałatkę meksykańską, bo to jedyna potrawa, którą mogłam zjeść:) I to dobra, treściwa w swojej prostocie, jedzona z ciepłą bagietką, ale bez masła czosnkowego (mogliby dać za to oliwę, ale już nie będę się czepiać). Byłam w szoku, kiedy jakiś czas temu odwiedziłam ją ponownie i okazało się, że całkiem dobrą potrawę postanowiono "polepszyć" kurczakiem. Po co? Co ma kurczak do kuchni meksykańskiej? Nie wiem; na szczęście robią je tuż przed podaniem, więc specjalne zamówienie nie było przeszkodą. Od teraz poznają mnie po haśle: meksykańska bez kurczaka, bagietka bez masła, podwójne espresso i woda z lodem (do tego pieczone ziemniaki na pół) :)


Postanowiłam zrobić sobie cała miskę tej sałatki w domu, z płonną nadzieją, że starczy mi na dwa śniadania i kolacje, albo przynajmniej na jeden cały dzień. Niestety zniknęła w tajemniczych okolicznościach: musicie ją zrobić, żeby sprawdzić, czy u was też zniknie!


puszka kukurydzy (chociaż o tej porze roku można użyć świeżej)
puszka czerwonej fasoli (łaskawie pozwalam ugotować ją samodzielnie;))
jeden duży, mięsisty pomidor albo dwa mniejsze; obrane lub nie, wedle potrzeb
pół średniej wielkości zielonej papryki
pół średniej wielkości czerwonej papryki
dwa duże kiszone ogórki

Pomidora pokroić w kostkę wielkości ziarna fasoli. Papryki obrać, pokroić w szerokie paski a potem w kostkę tej samej wielkości. Kiszone ogórki pokroić w cienkie plasterki, jeżeli są szerokie - przeciąć na pół. Fasolę i kukurydzę odsączyć, wszystko wymieszać i polać sosem.


Można to polać sosem fasolowym, winegretem albo zielonym sosem, ale ja zrobiłam nowy, jadowity, specjalnie na meksykańską nutę:

szczypiorek od jednej cebuli
duży ząbek czosnku
1/4 szklanki oliwy
2 łyżki soku z cytryny
łyżka ostrego sosu chili
sól do smaku
woda

Wszystkie składniki zblendować na gładką masę, po czym dodać tyle wody, ile potrzebujemy do uzyskania odpowiedniej ilości sosu - u mnie zazwyczaj 1/3 szklanki. Oczywiście można ją zastąpić większą ilością oliwy i octu, ale ja jestem boleśnie świadoma kaloryczności tychże i wolę po prostu rozwodnić, zwłaszcza, że wszystkie walory smakowe pozostają nienaruszone. Jeżeli dodajecie wody, rozbełtajcie sos widelcem, żeby dobrze się połączył.

piątek, 13 maja 2011

Słodkie placki chili

Majowe upały chyba nam w tym roku nie grożą, po początkowym śniegu... Co prawda trafiają się bardzo ciepłe dni, ale jest też dużo ponurych i na takie idealnie nadają się słodko -ostre placuszki. Początkowo zamierzałam zrobić je z mąki kukurydzianej, ale w tajemniczy sposób zniknęła z szafki, znalazłam za to kupioną nie wiadomo po co mąkę krupczatkę. Tak powstały pyszne, lekkie, śniadaniowe racuchy, lekko rozgrzewające... cóż, ten blog równie dobrze mógłby się nazywać Chwała Naleśnikom, więc nic, żadna pogoda, nie powstrzyma mnie przed ich smażeniem:)

Z tego przepisu wychodzi 5 placków, które NIE są ostre i takowe być nie mają  - oczywiście zachęcam do eksperymentów:) Kurkuma służy jako dodatek kolorystyczny, można ją pominąć:

3/4 szklanki mąki krupczatki
1/4 szklanki mąki ziemniaczanej (skrobi)
płaska łyżka ostrego sosu chili (no dobrze, może być łyżeczka jeżeli aż tak mi nie wierzycie)
łyżka cukru
2 łyżki oleju lub oliwy (wpływa na smak)
woda


Mieszamy wszystkie składniki powoli dolewając wodę, aż otrzymamy lejące, ale nie wodniste ciasto. Odstawiamy na chwilę i rozgrzewamy patelnię - najlepiej małą o grubym dnie, na takiej mi się osobiście najlepiej smaży; w zależności od potrzeb smarujemy ją tłuszczem lub nie. Ja smażyłam wylewając ciasto chochelką do sosu, wychodziły z tego placki wielkości spodka i grubości również:) Smażymy ok 1,5 minuty z pierwszej strony, a kiedy będzie samo odchodzić bez problemu przewracamy na drugą i smażymy 30 sekund. Wspaniałe z dżemem, ale dobre też posypane bazylią i solą.

środa, 20 kwietnia 2011

masełko pomidorowe

Na ogół nie podobają mi się smarowidła na bazie margaryny, ale w zadziwiający sposób zmieniam zdanie kiedy trzeba przygotować kanapki na podróż. Kanapki, które nie zeschną się ani nie rozmoczą - to jest sztuka! Tłuszcz stały jest do tego najlepszy, ale jakoś nie mam ochoty smarować samą margaryną (i nie mówię tu o tej przeznaczonej do smarowania pieczywa, bo takiej wegańskiej nie widziałam, ale o czystym tłuszczu palmowym typu Planta). Postanowiłam więc jakoś go urozmaicić i padło na suszone pomidory.



Na 4-5 podwójnych kanapek:

50 g bardzo miękkiej margaryny
mała garść suszonych pomidorów (całych)
łyżka ziół prowansalskich
pół łyżeczki soli
pół łyżeczki świeżo zmielonego pieprzu
szczypiorek
ewentualnie: szczypta soli czosnkowej

suszone pomidory zalać w filiżance gorącą wodą i odstawić, aż zmiękną. Posiekać bardzo drobno szczypiorek. Margarynę wymieszać z ziołami, pieprzem i solą, dodać odciśnięte pomidory i zmiksować na gładką masę. Dodać szczypiorek i dobrze wymieszać. Można też drobno posiekać pomidory i wszystko wymieszać; wtedy najpierw należy rozgnieść widelcem margarynę z przyprawami, żeby całość była dobrze doprawiona.



Moje kanapki zawierają sałatę i sojowe salami, do tego mam jeszcze moją ulubioną sałatkę fasolową.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Sałatka piknikowa

Na stronie fanowskiej na Facebooku możecie podziwiać zdjęcia z wiosennego pikniku, a tutaj podzielę się przepisem na naprawdę pyszną sałatkę makaronową. Miałam ochotę na jej zrobienie od jakiegoś czasu, ale pogoda ciągle uniemożliwiała nam wyjście - a co za sens robić sałatkę z makaronem w kształcie Hello Kitty jeżeli nikt nie będzie jej podziwiał?

100 g ugotowanego drobnego makaronu o zabawnym kształcie
puszka ugotowanej brązowej soczewicy
1,5 szklanki ugotowanej zielonej fasolki szparagowej (chciałam zrobić sałatkę z groszkiem, ale nigdzie nie mogłam znaleźć mrożonego; z marchewki nie będę wydłubywać a puszkowanego nie znoszę)
garść namoczonych rodzynek

sos:
łyżka zmielonego siemienia lnianego
łyżka zmielonych pestek słonecznika
łyżeczka ziół prowansalskich
szczypta kolendry
szczypta chili
sól, pieprz
3 łyżki soku z cytryny (ewentualnie trochę wody)
oliwa z oliwek

W kubku mieszamy wszystkie składniki sosu roztrzepując widelcem i dolewając powoli oliwę. Kiedy stwierdzicie, że jest jej już dosyć jak na wasz gust a sos jest nadal zbyt gęsty możecie dodać trochę wody. Całość powinna lekko się pienić.

Odstawiamy sos na kilka minut, żeby się przegryzł i mieszamy składniki sałatki. Dodajemy sos i przekładamy do pojemnika ze szczelną nakrętką.




Na pikniku: ser migdałowy z żurawiną, owsiane muffinki, sałatka, ryż z warzywami i zielony sok.

niedziela, 27 lutego 2011

Gofry chai

Indyjska przyprawa do herbaty jest jednym z moich ulubionych smaków: piekę z nią babeczki, dodaję do naleśników i oczywiście robię herbatę:) Nie mogło jej zabraknąć w moim lubionym daniu śniadaniowym, gofrach. Możecie użyć gotowej mieszanki lub zrobić własną wg proporcji podanych w tym przepisie. Smacznego!


szklanka mąki
2-3 łyżki cukru
łyżka mąki ziemniaczanej
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka przyprawy chai
2-3 łyżki oliwy lub oleju
mleko sojowe waniliowe

Mieszamy suche składniki w dużej misce i dodajemy oliwę lub olej. Mieszamy aż powstaną grudki i dodajemy powoli mleko, cały czas mieszając, aż do osiągnięcia konsystencji ciasta biszkoptowego. Nagrzewamy gofrownicę i postępujemy wg instrukcji pamiętając o smarowaniu foremek za każdym razem.

sobota, 26 lutego 2011

Pasta z akcentem południowym

Jeżeli jeszcze raz usłyszę, że będąc weganką ograniczam sobie horyzonty kulinarne... Nie sądzę, żeby przyszło mi do głowy zjeść wiele rzeczy gdybym mogła zamiast tego dostać kanapkę z serem (jest to też główny mój argument przeciwko wegańskim serom. Wszyscy wrócimy do śmieci i byle czego): pieczona pietruszka, kalafior curry, sałatka z buraczkami z zupy, szparagi, te wszystkie rzeczy, które spróbowało się raz albo wcale i odrzuciło bo śmierdzą/trzeba gryźć/wymagają obierania/nie zasmakowały w danym połączeniu... Gdybym nie musiała opierać się na warzywach sezonowych w sezonie zimowym nie wiedziałaby, jak większość rzeczy smakuje razem. Na kolację zrobiłabym sobie zupkę instant ser w ziołach i po sprawie. Żadnych zapiekanek.

Nadal lubię i nie lubię wielu rzeczy, ale jem wszystko. Szukam nowych rozwiązań. Por okazał się smacznym surowym warzywem. Sok z kapusty kiszonej stawia na nogi zima jak nic innego. Niedługo pewnie runie ostatni bastion i zacznę jeść seler, ale na razie nie jestem aż tak zdesperowana. Chociaż może pieczony byłby dobry...


Ta pasta też powstała przez przypadek, z rzeczy z lodówki. Nigdy przedtem nie dodawałam oliwek do fasoli i chociaż przyznam, że całość na pewno prezentuje się lepiej z fasolą białą zamiast czerwonej, to pasta jest przepyszna i musicie ją zrobić, rady nie ma:




puszka fasoli
1/3 puszki krojonych pomidorów
duża garść oliwek, dowolnych, bez pestek
2 łyżki musztardy francuskiej
mały ząbek czosnku
trochę oliwy
natka pietruszki
świeży pieprz, rozmaryn i tymianek
 
Oliwki i natkę drobno posiekać. Zmiksować fasolę, pomidory i czosnek dodając trochę oliwy dla gładkości (i smaku). Pastę wymieszać z oliwkami, natką i musztardą, doprawić do smaku i zjeść:) Trzyma się kilka dni w lodówce.


Na fejsbuku możecie zobaczyć początki mojego nowego hobby, czyli robienia cukierków. W zeszłym roku ćwiczyłam robienie czekoladek, teraz czas na trudno dostępną masówkę.

sobota, 19 lutego 2011

Placki kukurydziane z karmelizowanym grejpfrutem

Rozumiem, że skoro jestem chora od początku lutego to mąci mi się w głowie, ale żeby aż tak? Byłam święcie przekonana, że opublikowałam ten post, a okazuje się, że tak jak zostawiłam go sobie "do dokończenia rano" na początku lutego, tak nadal tu siedzi... do rzeczy więc:)

 Kupiłam niedawno książkę Vegan Soul Kitchen, zawierającą przepisy na tradycyjne dania kuchni afroamerykańskiej - w wersji nietradycyjnej:) A może raczej neotradycyjnej, bo autor wielokrotnie podkreśla, że dany przepis w swoich źródłach na wersję roślinną, do której "podorzucano" mięso czy ryby w miarę, jak społeczeństwo się bogaciło. Znałam tę książkę już wcześniej i bardzo chciałam ją mieć, bo świetnie się ją czyta. Klimat też się udziela i przy przeglądaniu rozdziału na temat arbuza przychodzi poczucie, że tak naprawdę siedzimy w mrocznej głębi domu, bo na dworze panuje 40-stopniowy upał i nie da się nigdzie ruszyć, a bezwład mogą pokonać tylko aromatyczne dania.


Na śniadanie wybrałam placki kukurydziane, Johnny Blaze Cakes, które ożeniłam z ozdobą sałatki znajdującej się kilkadziesiąt stron wcześniej - karmelizowanym grejpfrutem. Prostota bije na głowę a przysięgam, że to było najbardziej wyrafinowane śniadanie, jakie jadłam. Gdybym miała restaurację, serwowałabym je gościom.


półtorej szklanki kaszki kukurydzianej
pół szklanki mąki (myślę, że spokojnie można ją zastąpić kukurydzianą, jeżeli chce się otrzymać danie bezglutenowe)
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka soli (chyba nie dodałam aż tyle...)
ćwierć łyżeczki pieprzy cayenne
2,5 szklanki naturalnego mleka sojowego lub innego
2 posiekane papryczki jalapeńo - nie miałam, więc podlałam sosem chili
oliwa

Całość śmiesznie prosta: zagotowujemy mleko w rondlu, do wrzącego wrzucamy wszystkie suche składniki uprzednio ze sobą wymieszane, starannie mieszamy żeby nie powstały grudki i zdejmujemy z ognia mieszając. Dodajemy jalapeńo, znowu mieszamy żeby ostygło i wkładamy do lodówki na 20 minut.

W międzyczasie przygotowujemy grejpfruta: obieramy go dokładnie, tak, żeby usunąć grubą, białą skórkę i jak najwięcej cienkiej białej też. Kroimy na plastry i układamy na serwetce, żeby odsączyć z nadmiaru soku. Na płaski talerzyk wysypujemy gruby cukier.


Rozgrzewamy patelnię i wyjmujemy ciasto z lodówki. Nakładamy kopiaste łyżki na patelnię i rozpłaszczamy je grzbietem łyżki, smażąc z każdej strony po 5-10 minut (zależy, jakie wam ciasto wyszło, jak grube są placki...) aż będą łatwo odchodzić od dna w jednym kawałku, zrumienione i zbrązowione.

W tym czasie stawiamy na mały ogień drugą patelnię z minimalną ilością tłuszczu. Każdy plaster grejpfruta obtaczamy w cukrze z obu stron i smażymy półtorej-dwie minuty z każdej strony - cukier będzie karmelizował się na patelni, rozsiewając zapach grejpfruta po całej kuchni i budząc wszystkich. Usmażone plastry odkładamy na schłodzony talerzyk i po minucie przewracamy je na drugą stronę, żeby stygnący karmel nie zadziałał jak mocny klej do porcelany.

Teraz tylko kładziemy ciepłe placki na talerz, na każdym placku plaster grejpfruta i podajemy. Można też, jeżeli ktoś nie przepada za tymi owocami, ułożyć piramidkę z placków i na niej jeden plaster do podziału - nadmiar jest wliczony w przepis. Dla dwóch osób spokojnie można podzielić go na pół.

niedziela, 30 stycznia 2011

Burgery oliwkowe

Nie trzeba ich wcale wsadzać do bułki, bo smakują bardzo dobrze polane sosem chili i dopchane gotowaną marchewką, albo fasolką szparagową (może nawet puree ziemniaczanym jeżeli ktoś je jada na śniadanie). Inspiracją były te soczewicowe burgery oliwkowe ale, jak to zwykle bywa, połowy składników niet, za to innym kończy się ważność... swoją drogą, wszystko rozumiem, ale żeby skończyła się bułka tarta??



półtorej szklanki ugotowanej zielonej lub czarnej soczewicy (u mnie czarna)
pół szklanki zielonych oliwek bez pestek, pokrojonych
puszka zielonego groszku, odsączonego
2 łyżki posiekanej cebuli (rozmiary są tak różne że nie umiem podać ile tego, w każdym razie mało)
rozgnieciony duży ząbek czosnku (można ominąć, ale nie powoduje zionięcia)
trochę oliwy
2 duże ogórki kiszone, pokrojone w drobną kostkę
przyprawy: zioła prowansalskie lub dowolne jedno z nich, pieprz, słodka papryka, zmielone ziele angielskie... w dużych ilościach

Przepis jest bardzo prosty i zapewniający trochę zabawy: miksujemy na gładko razem wszystkie składniki poza ogórkami i ziołami, dodając trochę oliwy żeby lepiej się zmiksowało. Dodajemy ogórki, dobrze mieszamy, próbujemy i doprawiamy. W przepisie nie ma żadnej soli bo jest i w ogórkach, i w oliwkach, i starczy.

Teraz zabawa: bierzemy dość dużą okrągłą foremkę do ciastek i wylepiamy ją na desce garścią masy. Chcemy otrzymać śliczne, równe i trzymające się siebie dyski - jeżeli coś się rozpada, kruszy, rozlewa po zdjęciu foremki to znaczy, że popełniliście błąd - po chwili leżenia kotlecik powinien się dać przetransportować przy pomocy szpatułki na patelnię. Można też burgery ulepić w rękach, ale wtedy nie będą takie fajne.

Całość smażymy na patelni beztłuszczowo, na grillowej lub pieczemy w piekarniku - w tym wypadku masa powinna być trochę bardziej wilgotna (np od soku z ogórków); moje doświadczenie uczy, że groszkowe substancje bardzo wysychają przy pieczeniu.


Poza wymienionymi na początku użyciami nadają się oczywiście do zjedzenia z sałatką, jeżeli ktoś ma ją z czego zrobić o tej porze roku.


Na kanapkowej stronie na Fejsbuku zamieściłam zdjęcie moich nowych ciastek:) Zapraszam przy herbacie:)

czwartek, 27 stycznia 2011

Sałatka z czarną soczewicą


Dziś na śniadanie zjadłam tort czekoladowy, powiedzmy, że nie polecam takich obyczajów:) Ostatnio robiłam spaghetti z czarną soczewicą i zostało mi jej jeszcze pół szklanki, więc zrobiłam rano sałatkę z różnych produktów dostępnych w lodówce oraz domowych grzanek. Muszę sobie zrobić te grzanki na zapas, raz je podprażyć i trzymać w słoiku. A może lepiej nie?


pół szklanki ugotowanej czarnej soczewicy
1/3 kostki tofu naturalnego
2 duże kiszone ogórki
1 mały pomidor
pół zielonej papryki
dwa duże płaty papryki konserwowej
2 kromki suchego chleba

Chleb pokroić na małe grzanki i podprażyć na suchej patelni, ja robię to posypując go pieprzem. W tym czasie pokroić w równą kostkę pozostałe składniki i wymieszać.

Ponieważ całość jest dość kwaśna zrobiłam do tego słodki sos: łyżka oliwy, łyżka miodu sztucznego, 2 łyżki sosu teriyaki, łyżeczka sosu chili, łyżeczka musztardy i trochę wody. Całość ubić widelcem w filiżance i polać sałatkę. Grzanki dodaję na końcu, jak wystygną, żeby nie rozmiękły od sosu.


Kupiłam ostatnio (tak w ramach opozycji do czekoladowych tortów) książkę Gillian McKeith "Program doskonałego zdrowia" i chcę napisać zbiorczą recenzję tej i "Jesteś tym co jesz. Książka kucharska", którą mam od dawna, ale najpierw muszę wypróbować więcej przepisów. Przyszły też inne moje książki, których jeszcze nie odebrałam, więc zapowiada się miesiąc intensywnego testowania:)

sobota, 22 stycznia 2011

pietruszkowa sojecznica

 Ile u was kosztuje teraz sałata? Jakiś ogórek, cukinia? U mnie najtańsza jest papryka, która jest droga, reszty zazwyczaj w ogóle nie ma. Dziękujmy niebiosom za pomidory z puszki, ale ja bym chciała zjeść coś surowego, co nie jest marchewką. Z zieleniny została mi tylko pietruszka z okna, więc namiętnie i garściami dodaję ją do wszystkiego.


1/4 kostki naturalnego tofu
pół małej cebuli
mały ząbek czosnku
łyżka oliwy
garść zielonej pietruszki
pieprz, pieprz ziołowy i płatki drożdżowe

Posiekane cebulę i czosnek podsmażamy na oliwie, dodajemy pokruszone tofu, smażymy na złoto, posypujemy przyprawami. Wyłączamy gaz i dodajemy na gorącą patelnię drobno posiekaną pietruszkę - kiedy wymieszamy ją zmięknie trochę i będzie smaczniejsza. Podajemy natychmiast.

Jest smaczna taka bez soli, za to z pietruszką i przyprawami. Ja polałam ją odrobiną sosu teriyaki, głównie dlatego, że go bardzo lubię i jak mam, wciskam wszędzie. Parówkę podgrzałam na tej samej patelni, przez co oblepiła się przyprawami i dostała ciekawego smaku.


Zrobiłam ostatnio pyszne dipy na bazie słonecznika - wszystkim smakowały, dziwne! Niestety nie zrobiłam zdjęć, więc z prezentacją poczekam, aż wyprodukuję je ponownie. Na przykład jutro na śniadanie... do nieszczęsnej marchewki w słupkach.


Na koniec zapraszam wszystkich na śmierćkanapkową stronę na Fejsbuku, ma ponad sto fanów! Abstrakcyjne dla mnie:) Dziękuję wam bardzo, że czytacie!

czwartek, 13 stycznia 2011

Gesty sos do sałatek z miso

Padło na czyszczenie lodówki. Kupiłam sałatę na początek, mieszaną. Wrzuciłam wszystko, co lubię: pół szklanki cieciorki, oliwki, czosnek, chrupiąca paprykę, zieloną i żółtą, pół pomidora o smaku pomidorowym (rzadkość o tej porze roku). Myślałam o grzankach, ale w końcu zjadłam ją z kawałkiem chleba. A wszystko dlatego, że chciałam zrobić jakiś sos do sałatek (nienawidzę słowa dressing) na bazie pokruszonego nori, które bardzo lubię. Zainspirowało mnie to, przy czym nie miałam w domu sezamu, oraz to, przy czym nie miałam tahini ani cytryny. Miałam siemię lniane i słonecznik.

Na szklankę sosu:

1/4 szklanki siemienia lnianego
1/4 szklanki ziaren słonecznika
1/4 szklanki płatków nori
3 łyżki płatków drożdżowych
3 łyżki sosu sojowego
1/4 szklanki octu winnego lub innego aromatycznego; może też być sok z cytryny lub mieszanka
pieprz i/lub ostra papryka
oliwa z oliwek, plus woda



W młynku do kawy zmielić siemię i słonecznik. Zrobić to nie przerywając, bo będzie się lepić i młynek może mieć trudności z ponownym ruszeniem - ale nie powinien się zepsuć, chyba że to nowy produkt bo jak wiadomo, im nowszy sprzęt, tym krócej żyje. Mój dwudziestoletni młynek nawet się nie zająknął.
Wszystko wymieszać a potem roztrzepując dolewać oliwę aż otrzymamy kremowy sos. Można w dowolnym momencie zamienić oliwę na wodę, jeżeli nie chcecie zbyt tłusto. Dobrze się trzyma w lodówce, jest dosyć kwaśny i "morski". Nie dodawałabym go do sałatek z kiszonymi czy marynowanymi rzeczami, ale do słonej czy łagodnej w sam raz.

sobota, 1 stycznia 2011

Szczęśliwego Nowego Roku! I gofry z pesto

Tempo poruszania się po moim komputerze tak mnie denerwuje, że nawet nie mam ochoty myśleć o przegrywaniu, włączaniu i wybieraniu zdjęć, trwających w nieskończoność próbach wrzucenia ich na stronę i tym, że komputer nie nadąża za wpisywanymi literami. W nowym roku życzę sobie szybszego sprzętu!



Ostatnim moim postem było masełko lniane ( które zdecydowanie potrzebuje jakiejś lepszej nazwy marketingowej, bo jest genialne i można by je używać na festynach zamiast chleba ze smalcem, tylko jak to nazwać?) i mam coś, co idealnie do niego pasuje - gofry z pesto. Nie są zielone, niestety, ale smakują bardzo ciekawie i są dobrym sposobem na wykorzystanie go przez wielbicieli. Dla urozmaicenia dodałam też świeżej pietruszki i kolorowego pieprzu.


2 szklanki mąki
szklanka chłodnej wody
łyżeczka proszku do pieczenia
2 lub 3 czubate łyżki zielonego pesto
2 łyżki oliwy z oliwek
garść świeżych liści pietruszki
łyżka sosu sojowego, zmielony kolorowy pieprz



Drobno siekamy pietruszkę. Do miski wsypujemy mąkę z proszkiem, dodajemy oliwę i pesto i mieszamy, aż powstaną okruszki. Powoli dolewając wodę mieszamy z nią ciasto, aż będzie gładkie i półpłynne; dodajemy pietruszkę i przyprawy i smażymy wg instrukcji gofrownicy, pamiętając o każdorazowym wysmarowaniu formy olejem.


 Są naprawdę dobre same albo z gorzkawymi dodatkami typu to masełko albo na przykład tahini. Pyszne na zimowe śniadanie.



Skoro to Nowy Rok. potrzebne są postanowienia. Zeszłoroczne zrealizowałam prawie w całości (te wzorki to trudna rzecz jak się nie ma sprzętu) , więc w tym roku może też mi się uda?
- zrobię przynajmniej 10 różnie ozdobionych tortów (trzeba zwiększać poziom trudności)
- wyprodukuję wegańską karpatkę
- nie kupię ani jednej foremki do ciastek (mam ponad 200 i używam 2 razy do roku)
- nie będę jeść chipsów i nie wypiję ani kropli Mountain Dew (mój sekretny nałóg z którym walczę)
- dokończę mojego kulinarnego ebooka i przestanę się wywijać argumentem o składaniu stron:)

żeby się zmotywować obiecuję sama sobie że po spełnieniu wyżej wymienionych wymagań, i tylko wtedy, kupię sobie zestaw kamionek do zapiekanek z Duki.

Trzymajcie kciuki! A wasze postanowienia?

wtorek, 21 grudnia 2010

Masełko lniane od Maddy

Wszyscy zajęci sprzątaniem, to może dla odmiany ja coś napiszę:) Zobaczyłam w zeszłym tygodniu przepis na masełko - chociaż ja bym je nazwała pastą, nie jest wcale gładkie - z siemienia lnianego na blogu Hello Morning. Zrobiłam je od tego czasu ze trzy razy, z pewnymi modyfikacjami i mogę powiedzieć, że bardzo dobrze nadaje się na zimowe kanapki przed wyjściem z domu, oraz jako dodatek do makaronu:)


 Zrobiłam je z oliwą z oliwek, co jest dobrym rozwiązaniem tylko wtedy, gdy bardzo ją kochacie, bo jej smak zaczyna dominować. Dodałam też grubo zmielony pieprz i płatki drożdżowe, co zdecydowanie poprawiło smak,więc polecam eksperymentatorom:)

szklanka siemienia lnianego
6-8 łyżek oliwy z oliwek
4 łyżki płatków drożdżowych
sól i duża szczypta grubego pieprzu

Dalej jak w przepisie: siemię mielimy w młynku do kawy na drobno i mieszamy z resztą składników, soląc do smaku. Ładnie trzyma się w lodówce i dobrze smakuje z pomidorami, jak na załączonym obrazku:)

wtorek, 30 listopada 2010

Kremowa sałatka na kanapki

Wczoraj wróciłam do domu o wiele później, niż mi się wydawało, że wrócę i nie zdążyłam powrzucać przepisów, a chciałam tę górę mieć z głowy jeszcze w listopadzie; więc szybko i zwięźle prezentuję pyszną sałatkę do kanapek;)

Nauczyłam się, metodą doświadczalną, że kiedy brakuje mi jakiegoś nie wegańskiego dania to zazwyczaj nie chodzi o składniki, tylko o teksturę; więc kiedy po ułożeniu menu dla koleżanki zamarzyła mi się pasta jajeczna zaczęłam szukać składników mogących dać taką konsystencję, a nie smak.
Wariacki przepis na majonez z makaronu dostałam od pana ze sklepu z herbatą i zdrową żywnością kiedy w zeszłym roku skarżyłam mu się na ceny Orico. Wzbogaciłam go o pestki słonecznika, namoczone, żeby lepiej się miksowały; reszta składników przyszła sama.

  


szklanka ugotowanej cieciorki
pół szklanki ugotowanego makaronu
garść pestek słonecznika, namoczonych
szklanka surowych różyczek kalafiora
mała cebulka
1/3 szklanki oleju/oliwy
2 łyżki octu
sól, pieprz, świeży szczypiorek i inne przyprawy, które dodalibyście do pasty kanapkowej (ja wrzuciłam różne zielska)

Cebulkę siekamy i podsmażamy na 2 łyżkach oliwy, aż się zezłoci; ostawiamy do ostygnięcia. Pestki mieszamy z połową pozostałej oliwy i miksujemy na w miarę gładką masę (chodzi o to, żeby nie pozostawały w całości); kiedy zacznie powstawać pasta dodajemy makaron, ocet i przyprawy i blendujemy na gładko, dolewając olej w razie potrzeby. Cieciorkę miksujemy na małe kawałki - nie na gładko tak jak do hummusu, to samo robimy z kalafiorem. Mieszamy z pastą słonecznikową i dosalamy.

Znika straszliwie szybko i nikt nie może się jej oprzeć.

poniedziałek, 29 listopada 2010

dwa w jednym

Wczoraj była sojecznica z polentą a dziś dwa w jednym: połączenie sojecznicy z avokadicą ze strony Weganie. Plus sprzątanie lodówki:)

Lubię awokado na ciepło, w tostach czy zapiekankach, ale nigdy nie smażyłam go bezpośrednio na patelni i byłam trochę przerażona możliwością jego nagłego zgorzknienia pod wpływem temperatury. Zupełnie niepotrzebnie, bo wyszło bardzo smaczne, cieplutkie i sycące; może nawet trochę za bardzo, bo tłuszcz z awokado plus tłuszcz do smażenia to już dość dużo, ale przecież nikt  nie każe dużo tego oleju lać, prawda?



Nie wygląda to za specjalnie, lepiej nie serwować gościom:)

1 dojrzałe awokado
1/3 kostki tofu naturalnego
pół puszki groszku
pół małej surowej papryki
mała cebulka
ulubione przyprawy: ja użyłam soli, pieprzu, ziół prowansalskich, słodkiej papryki i granulowanego czosnku
trochę wody, soku z cytryny i oliwa do smażenia

Obieramy i pestkujemy awokado, kroimy paprykę w drobną kostkę, siekamy cebulkę i kruszymy tofu. Na patelni rozgrzewamy oliwę i smażymy na niej cebulkę, aż się zeszkli; dodajemy pokruszone tofu i smażymy przez chwilkę, dolewamy troszkę wody i zostawiamy do wchłonięcia. Rozgniatamy awokado na dość gładką masę, dodajemy sok z cytryny i przyprawy. Do smażącego się tofu dodajemy paprykę i smażymy chwilkę, aż się zeszkli a tofu zacznie złocić. Dorzucamy groszek i awokado, wszystko mieszamy do połączenia i smażymy jeszcze chwilę, aż zieleń się pogłębi (to brzmi dziwnie ale zauważycie, kolor zrobi się bardziej intensywny).

To jest pełna lista składników które użyłam, ale oczywiście nikt nie broni powrzucania tam innych rzeczy kryjących się po lodówce czy pozostałych po robieniu sałatki. Tofu i awokado to baza, poza tym pełna dowolność.

Podajemy bardzo gorące z dużą ilością gorzkiej herbaty - ja ostatnio przekonałam się do Earl Grey - i wychodzimy na dwór, na śnieg, spalić to wszystko:)
Ranking i toplista blogów i stron