Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 15 listopada 2018

O przemeblowaniu w głowie i metamorfozie w życiu

Dzisiaj będzie kilka słów o metamorfozie. Ale nie wnętrzarskiej, tylko tej życiowej. Ostrzegam, że będę się tu wywnętrzać. Wszystko dlatego że kilka dni temu miałam urodziny. Znowu. Niby wydaje się, że poprzednie były całkiem niedawno, ale jednak bardzo dużo w ciągu tego roku się u mnie wydarzyło. Był okres burzy i naporu. Był okres wybicia się na niepodległość. Był okres przemian ustrojowych i okres pokoju. Najbardziej widocznym efektem tegorocznego przemeblowania życia jest dla mnie na pewno zmiana pracy, ale prawda jest taka, że to jedynie efekt uboczny.

dining room


Każdy z nas trafia regularnie na różne cytaty godne P. Coelho o tym, że żyje się tylko raz, że rzeczywistość, to nie to co zastajemy, ale to co kreujemy i generalnie każdy jest kowalem własnego losu. Nie wiem jak was, ale mnie te mądrości wypisywane na tle zdjęć z romantycznymi widoczkami strasznie frustrują. Bo prawda jest taka, że wszyscy mamy jakieś ograniczenia – fizyczne, społeczne, finansowe. A to kredyt do spłacenia, a to rodzice, którymi trzeba się zająć, a to wiecznie chorujące dzieciaki, itd. Nie da się rzucić wszystkiego,żyć marzeniami i żywić się energią słoneczną (chociaż podobno Stachursky potrafi).

sobota, 11 lutego 2017

Kuchnia, słońce i cyborgi

Żyję, ledwo co prawda, bo już drugi tydzień nie mogę uporać się z okropnym zapaleniem zatok i kaszlem, ale żyję. Nie wciągnęła mnie czarna dziura, nie porwało ufo, nie potrąciła kolumna rządowych samochodów. Po prostu masa innych zadań i choroba skutecznie zepchnęły blogowanie na dalszy plan. Mea culpa. Ale żebyście o mnie zupełnie nie zapomnieli, wpadam z kilkoma słonecznymi fotkami z naszej kuchni i jadalni. 

Też tak macie, że jak wychodzi słońce, to od razu robi się radośniej na sercu, życie jakieś fajniejsze, ludzie milsi i ładniej wokół? Ja mam chyba w środku wbudowane panele słoneczne i ładuję swoją energię w promieniach słońca. Może to dlatego zupełnie nie przeszkadzają mi letnie upały, a zimowa szaruga mnie wykańcza? Wydało się - jestem cyborgiem ;)))


wtorek, 11 października 2016

Cud, miód i moda na sukces - czyli o zmianach w kuchni

Śnieżna kula - to skojarzenie chyba najlepiej oddaje efekt zmian jakie nastąpiły ostatnio w naszym mieszkaniu.  Zwłaszcza w kontekście zbliżającej się zimy. A miała być tylko niewinna wymiana okien w salonie i w sypialni. Taaa jasne... bardziej niewinna była Lolita z powieści Nabokova.

Lawina zmian objęła m.in.:
- wybijanie kawałka ściany w salonie
- uzupełnianie podłogi w salonie i na balkonie
- zabudowę parapetu na balkonie
- dorabianie nowych gniazdek elektrycznych w salonie i na balkonie
- likwidację karniszy w salonie i jadalni
- równanie gładzią kilku ścian
- malowanie całego mieszkania
- olejowanie podłóg
- przesuwanie lampy nad blatem w kuchni
- szlifowanie i bielenie blatów kuchennych
- malowanie rur
- całą masę innej drobnicy

Ach, nie ma to jak owocnie spędzone wakacje! Najśmieszniejsze jest to, że cały ten ogrom pracy sprawił, że w mieszkaniu jest czyściej, milej i funkcjonalniej, ale właściwie tylko my to widzimy. Bo przecież ktoś, kto odwiedza nas raz na jakiś czas nie zorientuje się wcale, że lampa wisi 15 cm dalej niż to było kiedyś. Myślę, że inne zmiany w kuchni też umknęłyby uwadze większości, dlatego napisze tu o nich dzisiaj. Wiedzcie, że coś się dzieje!

kitchen, blat, rury, drewniane litery

piątek, 6 maja 2016

Bateria kuchenna jako wymarzony męski gadżet

Nie tylko moja mała zachcianka ostatnio się spełniła. Uwierzycie, że faceci też mają wnętrzarskie marzenia? Jedno z nich Adam pielęgnował w sobie jeszcze z czasów poprzedniego mieszkania i niedawno je spełniliśmy. Pewnie nikogo by to nie zdziwiło, gdyby owo marzenie dotyczyło zbudowania w mieszkaniu ścianki wspinaczkowej (na szczęście nie mamy na to miejsca) zawieszenia ulubionego roweru na środku ściany w salonie (ciągle bawię się w Rejtana i stawiam opór) lub wyeksponowania gitary wraz ze wzmacniaczem na środku salonu (cholera, tutaj okazałam słabość i uległam, ale połowicznie, bo stoją w sypialni). Otóż nie. 

W naszej poprzedniej, maleńkiej kawalerce, była maleńka kuchnia, a w niej maleńki zlew. Natomiast w zlewie wcale nie maleńkie góry brudnych naczyń, bo przy takich gabarytach dwa kubki i dwa talerze, to już góra. I wtedy Adam zaczął coś przebąkiwać o baterii przemysłowej, która jest wyższa i ma wyciągany wąż. Potem, gdy zmienialiśmy mieszkanie na obecne, ten pomysł znowu się pojawił. Ale nie zrealizowaliśmy go, bo tego rodzaju baterie były wtedy dość drogie, wybór dość mały, a ja nie do końca byłam przekonana o potrzebie posiadania takiej baterii. Skoro staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami zmywarki i góry w zlewie pojawiają się okazjonalnie, to po co przepłacać.

Aż tu nagle po pięciu latach nasza dotychczasowa bateria kuchenna zaczęła przeciekać i stanęliśmy przed koniecznością wymiany. Zrobiliśmy szybką inwentaryzację alledrogo i okazało się, że przez tych kilka lat ceny spadły, pojawili się polscy producenci i właściwie nie ma już wymówek, żeby nie spełnić marzenia mężulka. No i jest.


poniedziałek, 22 lutego 2016

(Nie)serce domu

Zdecydowanie nie jestem stworzona do stania przy garach. Owszem, lubię czasem upichcić coś ekstra, gdy wpadają goście, ale na co dzień żadna ze mnie kucharka. Niestety nie mam genów włoskiej mammy, która jest najszczęśliwsza, gdy może nakarmić stado ludzi. Co za tym idzie, raczej nie można powiedzieć, że kuchnia jest sercem naszego domu. No chyba, że uznamy, że liczy się przesiadywanie przy stole w jadalni, która jest z kuchnią połączona. Ale moim zdaniem to jednak nie to samo. A jak się tak głębiej zastanowić, to chyba i tak wygrywa salon.

Więcej czasu w kuchni spędzam jedynie w weekendy. Wtedy cieszę się tym, że mam dużo miejsca do przechowywania, szerokie blaty do pracy, funkcjonalną spiżarnię i duuużo światła. Pod ręką stoi ręczny młynek do kawy, który regularnie używany, rozsiewa zapach świeżo mielonych ziaren. Obowiązkowe są też  świeże zioła, bez których nie wyobrażam sobie gotowania. Pewnie na wiosnę mój ziołowy ogródek jak zwykle się rozrośnie i zostanie wyeksmitowany na balkon, ale póki co najpotrzebniejsze roślinki mam pod ręką. 

Jakoś dawno już nie pokazywałam Wam tych kątów więc czas to nadrobić.


poniedziałek, 25 maja 2015

Domowa spiżarnia

Już kilka razy obiecywałam, że pokażę Wam wnętrze mojej spiżarni, ale jakoś zawsze wylatuje mi to z głowy. Przypomniałam sobie o tym wczoraj, gdy akurat szykowałam obiad i drzwiczki były otwarte. Ponieważ aparat mam zawsze pod ręką (zboczenie - nigdy nie wiadomo kiedy fajny kadr wpadnie w oko), to pstryknęłam  kilka fotek. Mam nadzieję, że zadowolą one różnych ciekawskich, którzy co jakiś czas dopraszają się uchylenia rąbka tajemnicy. Właściwie to jestem nieco zażenowana takim pokazywaniem wnętrza było nie było zwykłej szafki. No ale może ktoś chciałby sobie zbudować podobną i mu się to do czegoś przyda.


W jednym z postów o metamorfozie naszego mieszkania wspominałam, że kiedyś w tym miejscu było wejście do kuchni. Postanowiliśmy zabudować tę przestrzeń wyburzając pozostałość ściany i dobudowując inną z karton-gipsu kawałek dalej. Otwór dopasowaliśmy do najtańszych żaluzjowych drzwi z marketu budowlanego, które pobieliliśmy ługiem i zabezpieczyliśmy olejem. Wszystkie półeczki w środku to dzieło Adama. Są tak zrobione, że w razie czego można zmieniać ich wysokość. My robiliśmy to już ze 3 razy mimo, że staraliśmy się bardzo dokładnie przemyśleć co i gdzie będziemy przechowywać i jakie w związku z tym powinny być odległości między półkami. Jak się przyjrzycie, to zobaczycie, że półki różnią się także głębokością. Chodziło o to, żeby wszystko było dobrze widać i łatwo sięgać.




Jak widzicie bardzo dużo produktów przechowuję w słoikach. Dzięki temu udaje mi się uniknąć niespodzianek w postaci moli spożywczych, itp. W łubiankach trzymam torebki z przyprawami. Mam ich bardzo dużo więc odpuściłam sobie słoiczki - gdybym chciała przesypywać wszystkie przyprawy, na nic innego nie starczyłoby mi miejsca ;) Rzeczy, które nie mieszczą się w słojach, mieszkają w wiklinowych koszykach. To pomaga mi zachować porządek i uniknąć chaosu kolorowych opakowań. Widzicie też dwie skrzynki, które działają jak duże szuflady. W jednej trzymam puszki, a w drugiej warzywa. Największa półka jest przeznaczona na moje przetwory - w końcu to spiżarnia, a nie zwykła szafka ;) Na drzwiczkach mam jeszcze wieszaki na fartuch i ulubioną torbę na za kupy.

Już planujemy tu kolejne zmiany. Chcemy schować do spiżarni kuchenkę mikrofalową, z której właściwie prawie nie korzystamy. Obmyślamy też, gdzie by znaleźć inne miejsce na przechowywanie sprzętu z najwyższej półki, tak żeby zrobić na niej stojak na wino. To plany na razie jeszcze dość odległe, ale za to pewnie w najbliższym czasie zamontujemy w końcu oświetlenie (kabelki czekają od 4 lat, żeby coś do nich podłączyć). Planujemy zamontować pionowo taśmę z ledami, co pozwoli na doświetlenie wszystkich półek.


Lubię moją spiżarnię za to, że choć nie ma wielkich gabarytów, to jest bardzo pojemna. I zawsze, gdy wydaje mi się, że w domu nie ma już nic do jedzenia, wystarczy w niej trochę poszperać, żeby wyczarować dwudaniowy obiad z deserem dla 10 osób ;)

Miłego dnia!
Marta

czwartek, 30 kwietnia 2015

Ale to już było - retro sprzęt w kuchni

Skoro mamy dziś ostatni dzień miesiąca, to znaczy, że najwyższa pora na post z serii "Ale to już było". Artykuł, który chcę Wam dziś przypomnieć, ma już swoje lata, ale raczej nie można o nim powiedzieć, że jest retro. W przeciwieństwie do gadżetów, o których jest w nim mowa :)

---
Z modą tak to już jest, że co jakiś czas powraca. Zasada ta dotyczy także trendów wnętrzarskich. Jeśli więc masz już dość wszechobecnego minimalizmu i stonowanych barw, mam dobrą informację – retro jest znowu na topie. Możesz więc śmiało, bez wehikułu czasu, przenieść się w czasy szalonych lat 60-tych, rock'n'rolla i Marylin Monroe. Co prawda kupienie różowego cadillaca może być trochę trudne, ale za to nie powinnaś mieć żadnych problemów z urządzeniem w tym stylu serca domu, czyli kuchni. Wystarczy trochę kultowych dodatków i gotowe. Pamiętaj, ma być lekko, kolorowo i zabawnie.
Coraz więcej producentów sprzętu AGD ma w swoim asortymencie produkty wyglądające jak żywcem wyjęte  z przydrożnego, amerykańskiego baru. Jeśli nie różowe auto, to może chociaż lodówka? Znakomicie sprawdzi się ta o obłych kształtach, z charakterystyczną chromowaną klamką produkowana m.in. przez Smeg, Ardo i Gorenje. I chociaż wygląda staro, to sprzęt jak najbardziej  nowoczesny. Nie wydaje odgłosów jak traktor i nie trzeba jej rozmrażać co 3 miesiące, jak tych oryginalnych sprzed pięćdziesięciu lat.
W retro kuchni nie powinno również zabraknąć robota kuchennego marki KitchenAid, który już od 90-ciu lat służy entuzjastom gotowania do mieszania, ubijania, tarcia i innych żmudnych kuchennych czynności. Jeśli natomiast do wspomnianej grupy entuzjastów nie należysz, to powinieneś pomyśleć raczej o tosterze, dzięki któremu szybko i łatwo wyczarujesz złociste, chrupiące grzanki. Wybierz taki o zaokrąglonym kształcie, w pastelowym kolorze, z mosiężnymi lub chromowanymi pokrętłami. Nie chowaj go do szafek. Niech będzie ozdobą pomieszczenia. Obok niego swoje miejsce na blacie powinna znaleźć również waga kuchenna. Możesz poszukać na targach staroci lub na aukcjach oryginalnej z tamtych lat lub kupić wersję stylizowaną. Okrągła tarcza zegarowa i metalowa miska, to jej znaki rozpoznawcze.
Pamiętaj, że kuchnia retro, to nie tylko sprzęty, ale także dekoracje. Powieś na ścianach stare postery reklamowe, albo tablice magnetyczne i zaopatrz się w magnesy z wizerunkiem Elvisa. Poustawiaj na półkach kolorowe puszki i pojemniki. Pomyśl o zabawnych sztućcach i naczyniach. Gdy już całość będzie gotowa, załóż fartuszek w groszki, włącz radio np. Bush TR82 i delektuj się kawą zaparzoną w retro ekspresie. I po prostu żyj kolorowo.
--- 






Artykuł znajdziecie również tutaj.

W ostatni weekend miałam okazję uczestniczyć we wspaniałym spotkaniu kilku blogerek zorganizowanym przez niezawodną i pełną pomysłów Olę. O naszym wspólnym wypadzie do Krakowa napiszę już wkrótce, a tymczasem zapraszam Was tutaj, a także na instagram, gdzie znajdziecie sporo fotek z naszego apetycznego weekendu.

Miłego dnia!
Marta

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Kuchenne dwa w jednym

Moja kuchnia niestety nie jest "tą wymarzoną". Niby urządzałam ją niedawno i wiedziałam co mi się podoba, a co nie, ale niestety rzeczywistość nie zawsze da się pogodzić z marzeniami. Warunki lokalowe i techniczne, ograniczenia finansowe oraz różne kompromisy sprawiły, że wygląda jak wygląda. Ale marzenia to fajna rzecz i nie należy z nich rezygnować. I tak sobie myślę, że jak kiedyś znowu będę urządzać kuchnię, to wrócę do pomysłu, żeby mieć w niej szafki w dwóch kolorach (a najlepiej też w różnych stylach). Poniżej możecie zobaczyć próbkę takich wciąż jeszcze dość nietypowych kuchni. Ciekawa jestem jak Wam się podoba takie rozwiązanie.










Przyznam szczerze, że gdybym miała z powyższych zdjęć wybrać tylko jedno - to które najbardziej mi się podoba - to miałabym straszny problem. A wy umiecie wskazać tę waszym zdaniem najfajniejszą?

Miłego dnia!
Marta

wtorek, 3 marca 2015

Urodzinowe before and after - kuchnia z jadalnią

Właśnie minęły cztery lata odkąd zaczęłam pisać bloga. Początkowo był to dziennik remontowo-budowlano-marzycielski, ale jakoś tak się rozpisałam, że choć remont dawno się skończył, to ja ciągle się tu wywnętrzam.
Pomyślałam, że urodziny są dobrą okazją, żeby pokazać w szerszych kadrach, jak nasze mieszkanie wygląda aktualnie. Niewątpliwie przeszło ono ogromną metamorfozę. Gdy je kupowaliśmy miało żółte i łososiowe ściany, ciemne meble z gównowióru, okropne (naprawdę obrzydliwe!), przedpotopowe kafelki i lakierowane na wysoki połysk podłogi. Zmieniliśmy wszystko - od przestawiania ścian i wymiany instalacji zaczynając, na nadaniu pomieszczeniom innych funkcji niż poprzedni właściciele kończąc.

W dzisiejszym wpisie zapraszam Was do naszej jadalni i kuchni. Co tu się zmieniło? Połączyliśmy do końca oba pomieszczenia (poprzedni właściciele pozostawili część ściany) tworząc jedno wejście. Zbudowaliśmy spiżarnię. Wymieniliśmy okno w części kuchennej i parapet w jadalni. Przerobiliśmy wszystkie instalacje. Wymieniliśmy kafle. Zlikwidowaliśmy jeden kaloryfer i wymieniliśmy drugi. Rozbieliliśmy ługiem podłogi. Potem już tylko malowanie, meblowanie i teraz jest tak.









Wynalazłam zdjęcia z ogłoszeń o sprzedaży mieszkania, żebyście mieli świadomość od czego zaczynaliśmy. 
Jak widać poprzedni właściciele mieli tu oprócz jadalni jeszcze salon. Na ścianie, gdzie obecnie stoi szaro-niebieska szafa mieli meble w okleinie udającej buk i telewizor. Było ciasno, a niepasujące do siebie elementy wyposażenia trochę przytłaczały.


Chociaż generalny remont był dopiero cztery lata temu, to ja już mam ochotę coś pozmieniać. Najchętniej kafle w kuchni. Z babami nie nadążysz :)))

Obiecuję w następnych wpisach pokazać kolejne części mieszkania.

Miłego dnia!
Marta

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Blue monday

Niezawodni amerykańscy naukowcy obliczyli, że dzisiaj jest najbardziej depresyjny dzień roku. Na szczęście mnie to nie dotyczy. Kredytów na święta nie brałam więc nie muszę nic spłacać (ten za mieszkanie się nie liczy, przyzwyczaiłam się do niego jak do syjamskiej siostry). Postanowień noworocznych nie robiłam więc się nie zawiodłam ich niedotrzymaniem. Zima jaka jest każdy widzi więc pogoda też nie przygnębia jakoś bardzo. Urlop coraz bliżej... no ogólnie nie jest źle. 
Ale gdyby ten dzień nie był dla Was szczególnie miły, to pomyślcie, że zaraz się skończy. A na osłodę proponuję zdjęcia wnętrz, w których kolor niebieski w różnych odcieniach jest tematem przewodnim.









Niebieski to mój ulubiony kolor (na równi z bielą i szarością) jeszcze od czasów podstawówki. W moim mieszkaniu można znaleźć sporo niebieskich akcentów: narzuta na kanapie, krzesło przy biurku, szafa w jadalni, gałki w kuchennych szafkach, stare szklane gąsiory, kuchenne miseczki, itd. - uzbierało się tego trochę. 
A Wy lubicie ten kolor? Macie jakieś ulubione odcienie?

Miłego dnia!
Marta

niedziela, 11 stycznia 2015

Białe wnętrza vs. biel za oknem

Dziwna ta tegoroczna zima. Znowu zrobiło się ciepło (co mi akurat bardzo odpowiada), ale ten huraganowy wiatr mógłby się już skończyć. Po odrobinie śniegu, który spadł w Święta wszelki słuch dawno zaginął. Mnie to za bardzo nie martwi, bo uważam, że śnieg jest fajny i piękny tylko w górach, albo w lesie. W mieście już po chwili wygląda paskudnie. Ale wiem, że cześć z Was marzy o białej zimie. No cóż, skoro nie ma śniegu, to może na osłodę tego ponurego i wietrznego weekendu chcecie pooglądać ze mną białe wnętrza?







zdjęcia via Pinterest

Taki totalnie biały wystrój pasuje mi do zimy. Podoba mi się, gdy różne elementy wnętrza są w tym samym kolorze, ale mają różne faktury. Jest wtedy prosto, spokojnie, ale wbrew pozorom wcale nie nudno i chłodno. W lecie na pewno byłabym spragniona kolorów, ale z własnego doświadczenia wiem, że biel jest fajną bazą. Wystarczy dodać do niej kolorowe tekstylia, bukiety kwiatów, wzorzystą ceramikę i gotowe. To niesamowite jak bardzo dodatki potrafią odmienić charakter wnętrza.

A Wy co wolicie? Białe wnętrza, czy biel za oknem?

Miłego dnia!
Marta

czwartek, 11 grudnia 2014

Zimowe klimaty

I znowu od tygodnia nie widziałam słońca. Jakiegoś mam pecha, bo w mojej części Polski cały czas ponuro i pochmurno. I zimno. I wiem, że pisałam to już sto razy, ale napiszę sto pierwszy "nie lubię zimy!!!". Całe szczęście, że podczas tych kilku miesięcy cierpienia zdarzają się takie momenty jak wczorajszy poranek. Mgła gęsta jak mleko unieruchomiła kilka lotnisk, ale za to ja miałam cudowny widok. Niby nie ma śniegu, a wszędzie było biało. Z moim balkonem włącznie. Nie mogłam się powstrzymać i musiałam to sfotografować. I przy okazji kolejną zimową dekorację Wam pokażę, a co :)









Po raz kolejny potwierdziło się, że jestem niezbyt rozgarnięta i w gorącej wodzie kąpana. Zdjęcia chciałam zrobić natychmiast więc sterczałam na balkonie bladym świtem w kurtce narzuconej na szlafrok (a pod spodem golizna). Mam nadzieję, że żaden sąsiad tego nie widział ;)  I choć sesja trwała dosłownie 5 minut to zmarzłam i dziś dopadło mnie choróbsko. Nie będę się wdawać w szczegóły poza tym, że zużyłam dziś z pół tysiąca chusteczek :( Niech każdy wyciąga z tej historii morał jaki chce, ale ja następnym razem jak będę robić sesję na mrozie, to chyba zacznę od wciągnięcia na tyłek czegoś ciepłego.  A jak postanowię być naprawdę rozsądna, to nawet czapkę założę.

Miłego dnia!
Marta
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...