Showing posts with label kozy alpejskie. Show all posts
Showing posts with label kozy alpejskie. Show all posts

Sunday, 15 June 2014

Co piszczy w trawie?

Wiele nie piszczy, bo i trawy jak na lekarstwo, przynajmniej u nas. Z wydarzeń dni ostatnich: mały Hawk odparzył się pod ogonkiem i musiałam go tam potraktować sudokremem, bo go zadek bolał okrutnie i sprawy toaletowe sprawiały niejaką trudność. Słońce z kolei poparzyło pysk, więc biedny "My Little Pony" obolały po obu końcach teraz stoi siłą rzeczy w stajni.
Tu zdjęcie jak stał z Guinnessem, który to w zimie zacznie się przygotowywać do roli kucyka dla dzieci do jazdy:


Kozy połowicznie zasuszyłam, doję tylko wieczorem - a to z racji faktu, iz w przyszłym miesiącu jadę do Polski i chłopu zostanie gospodarka pod opieką, zasuszyłabym całkiem, tyle że chłop mlekiem kozim się zapija, a tu muszę zaznaczyć że sama niejako miałam na początku opory pamiętając, że mleko kozie kozą z deczka waniajet! A tu miła niespodzianka mnie spotkała, mleko od naszych kóz tym się różni od krowiego, że jest smaczniejsze... A ani specyficznego zapaszku, ani posmaczku nie ma.

Jeszcze w tym miesiącu kolejne kozie wykoty, a niebawem tez przybędzie innych mieszkańców, wkrótce jadę po jagnięta rasy Llanwenog, a za jakieś dwa tygodnie - po koźlęta brytyjskie alpejskie, tak więc po przerwie znów będziemy mieli te śliczności brykające w zagrodzie!

Czekamy też na nowego źrebaka, który ma się urodzić w pierwszej połowie lipca - to juz będzie w sumie 17 koni i wcale nie jest powiedziane że na tym koniec ;-).

Wieczorem na blogu angielskim będzie nowy post o kozach, jeśli ktoś ma ochotę poczytać :-).

Sunday, 13 April 2014

Ekonomia koziej hodowli

Zaczęłam kozią działalność, jak większość Czytelników wie, ponieważ chciałam mieć mleko na własne potrzeby, a z kozami miałam wcześniej sporo do czynienia, więc wiedziałam niej więcej za co się biorę. Zaczęłam tu w Anglii, od kozy saneńskiej i toggenburskiej, a raczej obie były "w typie", ponieważ rodowodów nie posiadały. Toggenburgów nie znałam wcześniej, jak wiadomo - w Polsce ich nie ma, zaczęłam więc interesować się rasą. Okazało się, że nie dość że jest to najstarsza na świecie zarejestrowana rasa kóz (w Szwajcarii w początkach XVII wieku!), to jest to również najstarsza wogóle zarejestrowana rasa zwierząt.
Od oryginalnych toggenburgów wywodzą się kozy brytyjskie toggenburskie (British Toggenburg), poddane selekcji na mleczność zwierzęta, dużo większe niż ich szwajcarscy protoplaści. Rejestr istnieje od 1925 roku, w hodowli stosuje się dolew krwi oryginalnych toggenburgów.

W zeszłym roku wybrałam się po dwie półtoraroczne kozy które trzymane były jako zwierzęt towarzyszące, i komuś obżerały drzewka w ogrodzie. W zwiąku z tym właściciel postanowił się ich pozbyć. Kupowałam je za cenę zwyczajnych zwierząt, po dokonaniu formalności dotychczasowy właściciel powiedział, że kozy mają rodowody, tylko on zapodział karty rejestracyjne, ale obie mają wyszukane imiona. Odszukałam hodowcę na podstawie numerów z kolczyków - i szczęka mi opadła. Okazało się, że kozy pochodzą z najlepszej hodowli w Wielkiej Brytanii, jedna jest córką, a druga wnuczką czempiona rasy!

Złapałam bakcyla. Postanowiłam zmienić nieco kierunek hodowlany i tym samym pozbyłam się wszystkich nierodowodowych zwierząt - ostatecznie każda koza je mniej więcej tyle samo, więc tyle samo kosztuje jej utrzymanie - po co więc trzymać kozy, które przynajmniej w teorii, mają mniejszą produkcję mleczną? Przy ręcznym dojeniu ma to również znaczenie. Zdecydowanie wolę mieć, powiedzmy, 10 zwierząt wysokomlecznych niż 20 o mleczności przeciętnej.

Bardzo jestem zadowolona, ponieważ mój zamysł hodowlany sprawdza się znakomicie, nawet lepiej niż bym sobie tego życzyła. Dziś "wyrodna matka" Anjo Cressida, w pierwszej laktacji, w drugiej dobie, dała niemal 2 litry mleka.
I jest żywiona wyłącznie owsem, sianem i wysłodkami, trawy niestety nie mam wystarczająco dużo dla wszystkich.

Hodowlę pomału rozwijam, wkrótce dołączą do nas młode brytyjskie alpejki, również wysokomleczne.