
Po skarpetkowych cudach, czas na rękawiczkę:)
Pogrzebałam, pogrzebałam i się dogrzebałam.
Do starej pary rękawiczek w kolorze, który mi nigdy do niczego nie pasował.
A, że powierzchnia strony prawej pozostawiała dużo do życzenia, jako że się zmechaciła i pozaciągała, postanowiłam pracować ze stroną lewą.
Jednym okiem śledząć zapierające oddech zmagania Głosów Holandii i prosząc w duchu by wreszcie Jenifer wywalili (chyba tylko wielbiciele zwiewnych blondynek na nią głosują), zajęłam sobie drugie oko oraz dwie ręce wiewiórkowym biznesem.
Szczerze mówiąc zajęło mi to ładne trzy godziny ale pozwoliło dotrwać do wyników smsmesowego głosowania koło północy, więc warto było.
Tak oto powstał Wilhelm Wiewiór!
Proszę Państwa oto on!
Kierowałam się ogólnie przepisem, ale ponieważ program trwał ile trwał, to dodałam trochę haftu ;) i ubrałam Wilhelma w kamizelkę.
W końcu mamy dopiero styczeń, niech się nie przeziębia biedactwo.
Dziś była jeszcze sesja w nasłonecznionym ogrodzie , a wczoraj zabrałam do nawet do kina na Harrego Pottera (niech Anetka i Pisiek zaświadczą), gdzie cała kolejka dziwnie mi się przyglądała, jak wyjęłam wiewióra z torby i pokazywałam dziewczynom.
Samego filmu Wilhelm bał się jeszcze bardziej niż Anetka, bo wiewiórki nie lubią węży i wogóle.
Z zakupionych w Zeemanie skarpetek udziergam mu niedługo towarzystwo.