Pokazywanie postów oznaczonych etykietą AniaFin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą AniaFin. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 1 lipca 2012

Lipiec - ramka lub album na wakacyjne zdjęcia

Całkiem niespodziewanie zaczął nam się właśnie lipiec, a to oznacza najczęściej nadejście upragnionych wakacji, dłuższych lub krótszych podróży, częstszych wypadów za miasto, nad morze, w góry... Podczas wakacyjnych wojaży robimy zwykle zdjęcia (nawet całe tony) i zdecydowanie część z nich będzie godna odpowiedniego wyeksponowanie. Dlatego zadaniem na lipiec jest własnoręcznie wykonana ramka lub album na te najciekawsze zdjęcie(a).
Przykładów w sieci jest mnóstwo, od technik aż się roi, ramkę można wykonać używając na przykład masy solnej, zapałek, ruloników z papieru, muszelek, kamyków, szydełkowych koronek, decoupage'u
etc. etc.
Oto kilka inspiracji ramkowych:


Tu zamieszczam linki do trzech różnych samouczków:


Wielbicielki scrapbookingu lub szycia, a nawet szytego scrapbookingu mogą zdecydować się na zrobienie całego albumu lub mini albumu:





Pozostaje mi tylko życzyć Nam wszystkim wielu głębokich inspiracji i przede wszystkim dobrej zabawy!

Mam nadzieję, że nasze wakacje będą pełne słońca, beztroski i samych radosnych chwil.
Powodzenia!!!


piątek, 4 maja 2012

Torebka damska - "Wspomnienie kwietnia"

Trochę zdyszana, trochę spóźniona, ale jestem! Wraz z moją torbą kwietniową uszytą na podstawie tego oto przejrzystego tutka. Za materiał zewnętrzny posłużyła tkanina zasłonowa z Ikei. W środku też jest zielono (jak to w kwietniu przystało), ale na kieszeń nie starczyło mi już zapału. Jak już byłam w trakcie łączenia elementów zorientowałam się, że w całym domu nie mogę znaleźć żadnych kółek. Pozostało mi tylko wczuć się w McGyver'a i samej sobie je zrobić. Uplotłam je w końcu ze starych rajstop i z daleka wyglądają prawie jak skórzana plecionka. Zobaczymy jak długo wytrzyma w użyciu, ale wizualnie bardzo przypadła mi do gustu.
Jeśli tylko umiałabym jeszcze zrobić sobie do niej buty....

sobota, 31 marca 2012

Filcowe bambosze - wydanie wiosenne


Kiedy natknęłam się w sklepie rękodzielniczym na piękny, gruby, ręcznie robiony filc rodem z Nepalu, wiedziałam już z czego zrobię swoje marcowe kapcie. W poszukiwaniu wzorów obejrzałam setki stron i zdjęć, aż wreszcie trafiłam na te oto instrukcje i po drobnych modyfikacjach (zamiast wycinać motyw gałęzi, po prostu go narysowałam i wyszyłam) oraz bez użycia maszyny powstały te oto bambosze.



I może w porównaniu z oryginałem wyglądają raczej amatorsko (mistrzynią równego ściegu to ja nie jestem), ale uważam, że mają sporo uroku i poza tym całkiem nieźle się noszą.
Chodzi się w nich bezszelestnie, nie są za ciepłe, nie są też za zimne, w sam raz na wczesną wiosnę, choć raczej nie polecam wybiegania w nich do ogródka ;)
Kolory też wybrałam wielkanocno-wiosenne, aż się prosi o parę kurczaczków i kolorowych pisanek.
Życzę Wam radosnych przygotowań do Świąt Wielkiej Nocy i wielu artystycznych inspiracji!

niedziela, 19 lutego 2012

Walentynkowy Kaktus

W temacie serca było, nie powiem, w czym wybierać. Parę ładnych godzin spędziłam z google image, aż przed oczami migały mi kolorowe serducha (hmm, chyba że był to objaw zbliżających się walentynek..., a może czytania romantycznych historii o szlachetnych wampirach...). W każdym razie długo nie mogłam sobie czegoś wybrać, a jeszcze zaczęło mnie trochę przerażać odszyfrowywanie zawiłych schematów. Szydełkować lubię nawet bardzo, ale do tej pory skupiałam się zwykle na półsłupkach i trójwymiarowym ich zastosowaniu. Wakacje na górskim odludziu (a może "odneciu") zbliżały się nieuchronnie i koniecznie musiałam coś wreszcie wydrukować. Ostatnim porywem ambicji przewinęłam parę ekranów i moje serce wreszcie zabiło ochoczo na widok pewnego projektu - walentynkowego serca-kaktusa. Tutaj dostęp do dokładnych instrukcji. Dodam jeszcze, że cały K and J dolls blog mnie zachwycił kreacjami z półki "amigurumi" i utwierdził w wyborze trójwymiarowo-szydełkowej formy wyrazu.
A cała robótka zajęła mi może z godzinkę, kiedy to na kanapie w "ferienwohnungu" moje znużone mięśnie regenerowały się po górskiej wędrówce w śniegu po kolana. Jednym słowem bardzo udana urlopowa kombinacja.

niedziela, 22 stycznia 2012

Żyj kolorowo



Już dawno nie byłam taka na czas:) To się nazywa duch nowego roku! chociaż żadnych postanowień z zasady nigdy nie robię. Mimo mojej odwiecznej fascynacji patchworkiem i quiltami, przeważnie brakuję mi wytrwałości, do realizacji podobnych  projektów (ech, marzy mi się zrobienie sobie takiej narzuty na łóżko). Poduszka jest na szczęście małą i wdzięczną formą, więc jak zobaczyłam temat na styczeń, to od razu wiedziałam jaka będzie moja. Tym razem oparłam się całkowicie na tym oto tutorialu. Kwadraty wykroiłam nawet równe, ale już zszywałam je trochę na oko (wiem, że są takie specjalne stopki, dzięki którym można zawsze zachować te 1/4 cala, ale jeszcze takowej nie posiadam). W efekcie nie wszystkie rogi zeszły mi się idealnie, ale prawie nie widać;)
Do wypychania używam przeważnie polyestru, który u nas można kupić w HEMA pod nazwą "vulmateriaal" (6 eurasków za pół kilo, w moją miękką poduszkę weszło około 300 g).



czwartek, 22 grudnia 2011

Bombka według Arne i Carlosa

Na początku przymierzałam się ochoczo do wykonania bombek za pomocą pradawnej japońskiej sztuki składania papieru ale nie mogłam w domu znaleźć kleju, żeby połączyć elementy:).
W pewnym momencie na wystawie sklepowej zauważyłam książkę "Kerstballen breien met Arne en Carlos"


(wygóglujcie sobie koniecznie okładkę!) i chyba pod wpływem tej oto okładki, po prostu musiałam ją zakupić i spróbować tego nowego
hiper-trendu.

Dawno już nie robiłam niczego na pięciu drutach, więc co prędzej wysłałam męża po bambusowe kijki (siebie musiałam wydelegować do pracy) w zamian obiecując, że pierwsza bombka będzie z reniferem.
Dłubanie z Arne i Carlosem zajęło mi ponad dwa wieczory i przypłaciłam to sporym bólem mięśni w różnych częściach ciała, ale opłacało się, bo bombka wyszła urocza.
A to tylko jeden z 55 wzorów i zawsze można jeszcze samemu sobie inny jeszcze wzorek rozrysować. Sama książka bardzo sympatyczna i nastrojowa, a Arne i Carlos oprócz bombek projektują także ubrania w norweskie wzory.

piątek, 9 grudnia 2011

Herbatka już nie wystygnie

Spóźniona i zdyszana jak królik z "Alicji w krainie czarów" przedstawiam wam mój wytwór z rodziny szeroko pojętych ocieplaczy.
Długo się zastanawiałam co sobie ocieplić i prawie już się zdecydowałam na pierwszą sugestię google-images jeśli wpiszę się słowo "ocieplacz", ale pomyślałam, że nie chcę wywoływać skandalu.
Marysia już dawno zainspirowała mnie swoim Tea-cosy, ale że ściągać tak całkowicie nie chciałam, to wykombinowałam kiedyś przed zaśnięciem alternatywny sposób.


Za pomocą dwóch okręgów, ocieplacza oraz gumki, gnąc przy okazji dwie agrafki, pocąc się i do bólu wykrzywiając palce udało mi się doprowadzić wczoraj późnym wieczorem moje dzieło do końca.

Pozostało tylko wcisnąć trochę ciasne ubranko na imbryk i już można nalewać wieczorną herbatkę i nie bać się, że zaraz nam wystygnie.





sobota, 5 listopada 2011

Zaległości


Drogie panie, oto ja córka marnotrawna, po miesiącach nieróbstwa powracam na łono rodziny 12/12 i prezentuję swoje zaległości.

Zacznijmy od października, którego bohaterem był chustecznik. Jako że z kanapą ( na której zalegam po
pracy;)) najlepiej komponuje się szydełko, postanowiłam pewnego wieczoru na rozgrzewkę troszkę podziergać i niespodziewanie wyszedł mi ten oto przyjaciel chusteczek higienicznych.


Sumienie gryzło mnie nadal, więc ruchem okrężnym szydełkowym wykonałam też zaraz szybciutko wrześniowy piórnik, w którym znakomicie mieszczą się długopisy, kredki i ołówki, nie wypadając z niego, nawet mimo braku zamknięcia.
Przedmioty te stanowią swojego rodzaju komplet i zdecydowanie rozjaśnią wnętrze nie jednej torebki.

Swetrowca i broszki jeszcze nie mam, ale kto wie, może i te wyzwania też nadrobię.

Nie poddawajmy się dziewczyny!

wtorek, 19 lipca 2011

Organizator okolicznościowy


Drogie Panie, wreszcie mnie tu przywiało i z pewnym opóźnieniem oraz z dumą niemałą prezentuję moje dzieło wykonane w ramach projektu czerwcowego na organizator :).

Od długiego już czasu zachwycając się makatkami i przydaśnikami Marysi przymierzałam się do podobnego projektu. W czerwcu pojawiła się świetna okazja, ponieważ w Dzień
Dziecka moja najlepsza przyjaciółka Doti urodziła prześliczną córeczkę Weronikę. Z myślą o nich właśnie zaprojektowałam coś, co jest skrzyżowaniem między makatką okolicznościową, organizatorem i quiltem.

Na górze, za pomocą maszyny do szycia, wydziergałam napisy (oj jednak ten łorkszop u Marysi dużo mi dał) nawiązujące do szczegółów narodzin Weroniki a na sznurze suszącej się bielizny jej imię.
Tutaj proszę zbliżenie:



Trawa, płot, drzwi i okna służą jako kieszonki na różne drobiazgi, a za pomocą kokardek umocowanych na górze, można sobie organizator przymocować np. do łóżeczka, albo powiesić w innym miejscu.
Pokazuję to dopiero teraz, bo dzieło to było całkiem pracochłonne, na drodze stanęły wakacje w Szwecji, a potem paczka szła sobie chyba na pieszo;). Na szczęście dziś paczka doszła do adresatki i spotkała się z miłym przyjęciem:). Pokazuję więc wam jak najprędzej cobyście mnie o lenistwo nie posądziły (hi hi hi).
Miłego tworzenia!

niedziela, 29 maja 2011

Domek, drzewko,...



Zainspirowana wczorajszą sesją u Marysi z krótkim acz treściwym łorkszopem na temat pracy z flizofixem i free-motion-quilting, usiadłam dzisiaj z zapałem do mojego brothera i zabrałam się do dzieła.

Okładka na notatnik powstała mniej więcej według tutka zaczerpniętego z Bustle&Sew i łączy w obie dość grube płótno w zdecydowanych kolorach, kilka kolorowych kretonów, oraz brązowe elementy ze starej polyestrowej apaszki.

Wczoraj na tej marysiowej berninie polubiłam free motion quilting i okazało się, że mój sprzęt całkiem nieźle się do tego nadaje, wszystkie więc elementy przyszywałam "wolną ręką". Muszę przyznać, że nie tylko fajna przy tym zabawa, ale także aplikowanie idzie o wiele szybciej, po nie trzeba podnosić stopki w celu skręcenia.




Okładka ta nosi na sobie dwa z trzech symboli holenderskiej stabilizacji;).

Tutaj tęsknotę za poukładanym, mieszczańskim życiem określa się mianem "Huisje, boompje, beestje (domek, drzewko, zwierzątko)" albo inaczej domek z ogródkiem i psem (kotem albo ewentualnie dzieckiem;)).




Do tego wszystkiego pasował mi jeszcze płotek.

Na zwierzątko się jeszcze nie zdecydowałam, ale zostawiłam sobie wolne miejsce pod drzewkiem i kiedyś uzupełnię krajobraz.

W każdym razie jestem z siebie dumna i lubię mój nowy notatnik do tego stopnia, że chyba coś w nim sobie pozapisuję:)

Do zobaczenia w czerwcu!


sobota, 30 kwietnia 2011

Wianek w ogrodzie

Z lekką zadyszką przedstawiam mój wianek jeszcze w kwietniu:)

Wyzwanie to było niemałe. Po przejrzeniu setek internetowych wianków nie mogłam się zupełnie zdecydować za który się wziąć.
Z tego też względu nie zakupiłam żadnych materiałów.
A tymczasem wielkimi krokami zbliżała się Wielkanoc i związany z nią wyjazdowy zawrót głowy. A obiecałam sobie, że przed Wielkanocą wreszcie złożę zalegający doktorat. I wydziergam siostrzenicom jakieś zwierzaki. Obietnic tych dotrzymałam, ale wianek w polu został.

Po powrocie z ojczyzny już się prawie poddałam, bo Wielkanoc za nami, na jajka i kurczaki trochę późno;) i co tu zrobić.



Po powrocie i zupełnie desperacko wzięłam do ręki styropianowe kółko i zaczęłam zawijać...

Z tego co tam miałam pod ręką czyli z zielonego i w kratkę powstała baza do wianka i wyglądała raczej nudno.

Przydały by się jeszcze jakieś kwiatki, pomyślałam, ale nie miałam w swej kolekcji żadnych zdecydowanych kolorów.

Nagle wzrok mój wpadł na jeden z materiałów zdobiony w pstrokate koła.
Zaczęłam je sobie wycinać i po kolei wyrabiać kwiatki według tego wzoru.
Kwiatki zostały przyszpilone do podstawy a zamiast guzików przykleiłam im filcowe środki.

Sesja zdjęciowa w wieczornym ogrodzie zdecydowanie dodaję mu uroku, ale w sumie muszę przyznać, że po serii mieszanych uczuć, polubiłam swój wytwór i może go nawet gdzieś powieszę.

Do zobaczenia w maju:)

niedziela, 27 marca 2011

Makatka wazonowa

A oto i moja, dość luźna swoją drogą, interpretacja naszego marcowego projektu. Ponieważ brakowało mi zwykłych materiałów w zdecydowanych kolorach, zwróciłam się w stronę filcu:). Wiosenny ogród zainspirował mnie wykorzystania motywów takich jak żonkile i hiacynt (to to niebieskie miało być). Przy okazji przeszłam chrzest bojowy w pracy z vlisofixem (uklejając przy tym pół deski do prasowania i kilka kwiatków;)) i naszywaniem aplikacji. Moja droga maszyna buntowała się trochę z powodu warstw różnych grubości, a i zakręty dalekie są od perfekcji. Lamówkę za to cięłam i przyszywałam głównie na oko. Wszystko to składa się na unikalny efekt artystyczny. Jestem z siebie dumna, bo przyznam, był to najtrudniejszy jak dotąd projekt.
A tak przy okazji (no lepiej późno...) : Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet moje panie!
Wasze prace urzekły mnie jedna po drugiej:)
Tak trzymać!
Udanej wiosny!

wtorek, 15 lutego 2011

Mam i ja

Udało się :) Tak mnie ostatnio wciągnęły szydełkowe zwierzątka, że długo nie mogłam się zabrać do odpalenia maszyny. W końcu jednak coś uszyłam i mimo wszystkich nierównych ściegów, pętelek oraz dramatu z wykańczaniem lamówki, jestem zadowolona z efektu. Zastosowałam się do porad Marysi a propos cięcia ze skosu i ręcznego wykończenia. Parę razy udało mi się coś uciąć zanim dobrze pomyślałam i potem musiałam trochę sztukować (klnąc pod nosem).
Oto moje dwa dzieła z jednej strony (zdjęcie bez lampy):


A tu druga strona medalu (zdjęcie z lampą):




Z bliska fot nie będzie, bo widać dużo wad. Wypróbowałam parę ciekawych ściegów mojej maszyny, chociaż skręty i zakola nie wychodzą mi jeszcze idealnie. Tutaj ukłon w stronę Marysi, która nie tylko świetnie skręca, ale do tego jeszcze pisze!

Muszę przyznać, że robiło się je w miarę szybko, przy okazji wzbogaciłam swoje doświadczenie szwalnicze i nabrałam ochoty na dalsze eksperymenty.

Powodzenia dziewczyny. Wiem, że możecie - "Yes you can!". Szyjcie i pokazujcie swoje dzieła. Bo Marysia zacznie robić statystyki (też jest w tym dobra) i się nie pozbieramy;).


czwartek, 20 stycznia 2011

a to świnia!

Obiecałam świnię - oto świnia!
Poszły na nią dwie skarpetki z Zeeman'a (świetny sklep! a jakie przeceny!), skrawki filcu, dwa drewniane koraliki i coś podobnego do czyścika od do fajek.
Zajęła mi ona tym razem dwa słomiano-wdowieńskie wieczory i dwa niepowtarzalne seanse filmowe.
Dostałam oto kiedyś w Etos'ie dwa filmy amerykańskie w nagrodę za wydanie kasy na malowidełka.
"Crystal River" i "Be my Baby" - oto tytuły, podaję je w ramach ostrzeżenia;).
Takiej chały oczy moje piękne dawno nie widziały:)
Historie to romantyczne, mocno wyssane z palca, a aktorzy niezbyt uzdolnieni. Uważajcie!
Oba dzieła kinematografii nadają się akurat do uszycia świnki i wypchania jej watą.

A jutro już wraca mąż, więc skończy mi się siedzenie po nocach. Do zobaczenia w lutym!

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Trąbek Pasiak

Mówiłam, że to nie było moje ostatnie słowo.

I tak podczas pasjonującego programu "Rolnik szuka żony", który to szczera Sonja opuściła ze złamanym przez rolnika Marcela sercem, narodził się melancholijny Trąbek Pasiak ze spuszczonym na kwintę nosem.

Razem powzdychaliśmy sobie, że faceci to jednak świnie i nie należy im żadnych uczuć absolutnie ujawniać, tylko lepiej udawać "trudną do zdobycia". Tak jak Ksenia.

Podczas "M jak miłość" przyszyłam mu łapki, żeby nie był taki bezradny i na wzór Lucjana nie dał z kolei żadnej babie sobą rządzić.

I tak oto ja - wdowa słomiana z przemyśleniami oraz nowo narodzony buntownik bez powodu siedzimy sobie razem na kanapie oglądając głupoty.

A swoją drogą mam teraz ochotę na cześć płci męskiej wykonać świnię z różowej skarpety. Zresztą obiecałam ją już Piśkowi. Ostatnie słowo w drodze.

niedziela, 16 stycznia 2011

Wilhelm Wiewiór



Po skarpetkowych cudach, czas na rękawiczkę:)


Pogrzebałam, pogrzebałam i się dogrzebałam.
Do starej pary rękawiczek w kolorze, który mi nigdy do niczego nie pasował.

A, że powierzchnia strony prawej pozostawiała dużo do życzenia, jako że się zmechaciła i pozaciągała, postanowiłam pracować ze stroną lewą.

Jednym okiem śledząć zapierające oddech zmagania Głosów Holandii i prosząc w duchu by wreszcie Jenifer wywalili (chyba tylko wielbiciele zwiewnych blondynek na nią głosują), zajęłam sobie drugie oko oraz dwie ręce wiewiórkowym biznesem.

Szczerze mówiąc zajęło mi to ładne trzy godziny ale pozwoliło dotrwać do wyników smsmesowego głosowania koło północy, więc warto było.

Tak oto powstał Wilhelm Wiewiór!


Proszę Państwa oto on!

Kierowałam się ogólnie przepisem, ale ponieważ program trwał ile trwał, to dodałam trochę haftu ;) i ubrałam Wilhelma w kamizelkę.

W końcu mamy dopiero styczeń, niech się nie przeziębia biedactwo.

Dziś była jeszcze sesja w nasłonecznionym ogrodzie , a wczoraj zabrałam do nawet do kina na Harrego Pottera (niech Anetka i Pisiek zaświadczą), gdzie cała kolejka dziwnie mi się przyglądała, jak wyjęłam wiewióra z torby i pokazywałam dziewczynom.

Samego filmu Wilhelm bał się jeszcze bardziej niż Anetka, bo wiewiórki nie lubią węży i wogóle.

Z zakupionych w Zeemanie skarpetek udziergam mu niedługo towarzystwo.