sobota, 26 kwietnia 2025

7/2025

 

Egipskich wspominek ciąg dalszy.

Byliśmy na jeszcze jednej wycieczce, tym razem z macierzystym biurem podróży. Drogo jak piorun, ale Ślubny się uparł na 3w1, łódka z oknami w dnie, snorkeling na jakiejś super-wypasionej rafie (to dla niego) i spacer po Port Ghalib na koniec. Posiłek wliczony w cenę wycieczki. Aha, dla chętnych były jeszcze przebieranki z fotografem. Można się było poczuć jak Ramzes albo Kleopatra. Nie skorzystaliśmy, im bardziej fotografowie byli nachalni, tym my bardziej na nie... Wiadomo, przyjechały owieczki z kasą, trzeba było przynajmniej spróbować strzyżenia...

No i tak. Okna ze zmatowiałego plexi w dnie łodzi- niby coś tam było widać, ale żeby to na mnie wywarło jakieś piorunujące wrażenie, to nie... Dużo więcej przy spokojnym morzu było widać z hotelowego pomostu. Snorkeling Ślubnego- po zakończeniu stwierdził, że przy hotelu rafę mamy jednak ładniejszą. Bardziej kolorową, bardziej żywą. Ale nad hotelową nie pływają tabuny turystów. Posiłek na wycieczce to totalna porażka, podział na "tych z zupą", "tych bez zupy", "tych z kurczakiem", "z rybą", "ze spaghetti". I tak naprawdę nikt nie wiedział, od czego to było uzależnione. Nas nikt nie pytał, co chcemy, dostaliśmy po porcji makaronu i koniec. Inni jednak mieli wybór... Trochę mnie to zniesmaczyło. Nie za takie pieniądze jednak... W sumie nawet fajnie spędziliśmy dzień, ale na powtórkę nie mam ochoty.

I konkluzja na koniec. Tam , gdzie byliśmy- kompletnie nie było kobiet w przestrzeni publicznej. Jedna Egipcjanka w męskim fartuchu ze dwa razy kręciła się po restauracji w porze lunchu (sprawiała wrażenie intendentki? dietetyczki? ciężko wyczuć... ). I na dwóch uroczystych regionalnych kolacjach był management hotelu z rodzinami. A tak- zero kobiet. Cała obsługa hotelu to mężczyźni. Trochę głupio, jak w damskiej toalecie przy basenie kręci się facet i sprząta... W Port Ghalib też nie widzieliśmy żadnej Egipcjanki na ulicy. Fakt, że byliśmy w najgorętszej porze dnia, koło 15., ale jednak.

Podsumowując- wróciliśmy opaleni, wypoczęci i zadowoleni. Hotel wyjątkowo spokojny, przepięknie utrzymana zieleń. Budowa nieopodal trochę psuła ogólny odbiór, ale nie była uciążliwa. Gdyby nie było jeszcze tyle miejsc do odkrycia- chętnie rozważyłabym powrót :)

I muszę nawypoczywać się na zapas, za trzy tygodnie Boa Vista. A potem praca, praca, praca, co najmniej do końca września. Taki mamy harmonogram urlopów w tym roku. 



poniedziałek, 21 kwietnia 2025

6/2025

 

Święta, święta, prawie po świętach...

Wróciliśmy ponad tydzień temu. I tak lekko licząc- żeby się ogarnąć na tip-top do świąt, zabrakło mi tygodnia.  Ale cóż... święta i tak się odbyły, niezależnie od nieumytych okien i niedokończonego prania powyjazdowego. A najlepiej- przydałby się jeszcze tydzień wolnego. Tia... Na szczęście za miesiąc kolejny urlop z wyjazdem. I potem już praca non-stop do października.

Marsa Alam. Wyjazd baaardzo udany. Hotel wielkościowo raczej z tych mniejszych, praktycznie brak atrakcji dla dzieci, w związku z tym i dzieci było mało. Plaża z łózkami plażowymi, wiklinowymi parasolami i wiklinowymi parawanami. Miejsca na full, zero rezerwacji o chorych porach. Tylko wiało... Pierwsze trzy dni i ostatnie trzy. Ostatnie dni na plaży leżałam w koszulce. Tydzień w środku był super :) Mieliśmy świetny pokój, teoretycznie z widokiem na ogród, ale to było drugie piętro. I mieliśmy widok na morze między budynkami, stojącymi w pierwszej linii. Mogło być gorzej, mogliśmy trafić ciemny pokój na poziomie "0", z bezpośrednim wyjściem z tarasu na ścieżkę. Tak, że absolutnie nie mamy powodu do narzekań. Poza brudzącymi na balkon gołębiami, które pod daszkiem miały swoją "noclegownię". Wystarczyło zgłosić na recepcji, balkon był sprzątany codziennie i chyba ze 3 razy miał malowane ściany z powodów wiadomych... Jedzenie takie sobie, ale "zemsty" nie było. Po prostu, po uświadomieniu sobie, że żadnych sałatek typu "recycling śniadania na lunch i kolację" i potrawek w sosie- było w miarę bezpiecznie. Mięso tylko świeżo smażone lub grillowane, frytki, warzywa z wody. Warzywa typu pomidory, ogórki sałata były naprawdę świeże. Owoców mało. Zęby myliśmy kranówką, nic nam nie było. 

Przy plaży pomost, pod pomostem nieduża przepiękna rafa koralowa, jeszcze żywa i kolorowa. Te wszystkie super kolorowe rybki można było oglądać z pomostu,  w tym tygodniu spokojnego morza było je doskonale widać. Ja w ogóle nie pływam, ale Ślubny snurkował, i czuł się "jak w tropikalnym akwarium". 

No i wycieczki. Luxor, świątynia w Karnaku, Dolina Królów, kolosy Memnona... 

Zdjęć nie będzie. Wszystko można wygooglać. A ja stwierdziłam, że  albo robię zdjęcia, albo chłonę wszystkimi zmysłami i staram się zapamiętać jak najwięcej. Największe wrażenie robią kolumny w świątyni w Karnaku i zachowane kolory malowideł w grobowcach Ramzesów w Dolinie Królów. I okazuje się, że owszem, w prostej linii z Marsa Alam do Luxoru jest bliżej, niż z Hurgady. Ale droga biegnie naokoło i to z Hurgady jest bliżej... jechaliśmy 5 godzin w jedną stronę. Z lokalnym biurem, małym busikiem, kierowca grzał średnio 120/h, momentami więcej...Niby jest krótsza droga, ale zamknięta... Tak, że jak ktoś ma plany na Luxor, to w kwietniu jeszcze temperaturowo daje się wytrzymać (choć i tak jest bardzo gorąco), ale jako bazę wypadową na wycieczkę lepiej wybrać Hurgadę...

cdn... (może, jak będę miała chwilę wolnego w samotności)...

 

 

środa, 26 marca 2025

5/2025

 

Mam kłopot ze spakowaniem się.

Do tej pory zawsze na dwutygodniowy wyjazd mieściłam się w walizkę gabaryt "średnia". Niezależnie od limitu wagowego, jedynie przy 16kg musiałam się trochę ograniczać ciuchowo. Wczoraj walizki domknąć nie zdołałam.

Niby te same ciuchy, rozmiar... cóż, duży. Ale chciałoby się zabrać i tę sukienkę, i tę i jeszcze tę... Tym bardziej, że na co dzień w sukienkach nie chadzam... 

Ale nie ukrywam, że przynajmniej 1/4 ciuchów z każdego wyjazdu przywożę nienoszoną. Ale człowiek to głupi jest, bierze na zapas... A co będzie, jak jedyne długie spodnie czymś uświnię? Więc w walizce lądują jeszcze jedne. I kolejne... I jeszcze jedna koszulka...

Dosyć!

Najwyżej będę prać (albo oddam do pralni) ;)

Zredukowałam ilość sukienek o połowę (z 6 zostały 3), koszulek o 1/3, spodni o różnej długości  wyjęłam 4 pary (spódnic nie noszę w ogóle, więc nie było tematu). I tak pewnie cały wyjazd przechodzę w kostiumie kąpielowym, na to jakaś koszulka i jakieś krótkie spodnie + klapki.

Nadal mam się w co ubrać na wyjeździe, a walizka gabaryt "średnia" domknęła się bez problemu.

Nie ukrywam, że miałam zamiar przepakować się w walizkę typu "duża" (jak to mówię- kufer na zwłoki). Limit kg na wylot duży. Tylko po co? Po to, żeby połowy zabranych rzeczy nie nosić?

Mam problem z minimalizmem... I zdecydowanie za dużą kolekcję ciuchów "wakacyjnych".

 

sobota, 22 marca 2025

4/2025

 

Jestem zmęczona. 

Fizycznie- pracą wymagającą przedreptania co najmniej kilku km w ciągu zmiany, do tego skłonów, przysiadów i wspinania się na stopień, żeby dosięgnąć do wysokich półek w magazynie. Umysłowo- ciągłym myśleniem, czy dobrze wydaję, odpowiedni lek, dawkę, ilość- i czy absolutnie NA PEWNO taką ilość mogę wydać, akurat dzisiaj, a nie za tydzień. Tak, ograniczenia do 120 dni kuracji jednorazowo i "system liczący" od kiedy reszta, podpowiadający bzdury. A jak system podpowie źle i puści, to za złe wydanie odpowiedzialny jest oczywiście farmaceuta. W końcu- zmęczona psychicznie, monotonią dnia codziennego, praca, dom, co ugotować, w weekend pranie, sprzątanie i tym podobne syzyfowe prace. 

A jak jeszcze pracuję w sobotę- to mi brakuje jednego dnia na spokojne ogarnięcie rzeczywistości.

Bolą mnie stawy, z poszerzonych badań nie wynika absolutnie nic. Pesel... Prawdopodobnie bóle przeciążeniowo- zwyrodnieniowe. Schudnąć by się przydało... Cóż... 

Stwierdziłam, że jestem hedonistką jedzeniową i popłynę pod ogólnie popierany ozempicowy prąd. I nie będę się kłuć tylko po to, żeby mniej jeść. Odmawiać sobie jednej z niewielu przyjemności? Szczególnie na wyjazdach? Z cukrem (tfu, tfu) na razie problemów nie ma... 

Mam wrażenie, że dolegliwości bólowe bardziej mi dokuczają, jak jest zimno. Ale czasem roboty jest tyle, że nie mam czasu myśleć, że boli.

Za tydzień lecę na dwa tygodnie tam, gdzie ciepło. W miarę blisko. Mam nadzieję wyleżeć się pod palmą i wygrzać w Egipcie. 

Należy mi się  :)

 

piątek, 17 stycznia 2025

3/2025

 

Coraz bardziej boję się chodzić do dentysty. Tzn. nie boję się procedur, tego co będzie robione. Bolało też nie będzie. Ale boję się tego, "co mi do jasnej niespodziewanej znajdą przy następnym przeglądzie"?

Zęby mam bardzo słabe. Galopująca próchnica w szkole podstawowej, ratowanie tego, co się dało w szkolnym gabinecie w szkole średniej- czyli 40 lat temu. I kapitalny remont pozostałości ok. ćwierć wieku temu. Na czym się dało- korony. W tzw. międzyczasie sukcesywna wymiana nieszczelnych amalgamatów, łatanie nieszczelności itd. Tylko... na korony średnio stomatolodzy dają gwarancję 10 lat. Niektóre moje dobijają do 25. 

Na ostatnim zdejmowaniu kamienia:

- O, a pani się tutaj czwórka rusza, korona do obejrzenia. Trzeba sprawdzić.

No faktycznie, jakiś czas temu miałam wrażenie, że coś mi się tam rusza, ale jakoś siedziało i zdążyłam o tym zapomnieć. Zresztą nie ruszało się jakoś spektakularnie, trzeba było użyć naprawdę dużej siły.

Okazało się, że to nie rozcementowany wkład, tylko pękł korzeń, w którym był osadzony. Do chirurgicznego usunięcia. Nie powiem, resztki tego korzenia przy usuwaniu kruszyły się panu w kleszczach. Czułam to w trakcie usuwania. Ale poza tym- żadnego bólu, nic, takie znieczulenie. Ponoć "było trudno". Od połowy grudnia świecę dziurą, niby mam tymczasowe protezowanie, ale to absolutnie nie dla mnie. Wolę chodzić bez. Tylko nie mogę się za szeroko uśmiechać ;). Myślę o implancie, ale muszę czekać, aż się wszystko wygoi. Okazuje się, że chodziłam z tym tak długo, że już się zaczął robić stan zapalny. A i kości do osadzenia implantu ponoć za dużo nie ma... Obok tej dziury kolejne trzy korony do sprawdzenia, jedna raczej na pewno do wymiany (oby tylko wymiana). Masakra...

Dzisiaj kolejna wymiana nieszczelnej (kilkunastoletniej) plomby. A że zaczął mi doskwierać stan zapalny dziąsła w innym miejscu- pani dentystka zdecydowała o rentgenie. Stan zapalny pod korzeniem leczonym kanałowo x lat temu. I znów czeka mnie zabieg chirurgiczny- albo rewizja leczenia kanałowego, albo wycięcie tego kawałka korzenia (od zewnątrz?) i czyszczenie. Wiem, że jest niezbędne, bo nawet ja- laik widziałam na tym rentgenie, że coś się dzieje...

Tam, gdzie chodzę- istnieje "podział obowiązków". Kto inny robi i wymienia plomby, kto inny zajmuje się szeroko rozumianą protetyką, kto inny- zabiegami chirurgii szczękowej i leczeniem kanałowym. Więc trzeba czekać w różnych kolejkach. Z drugiej strony- tam mają całą moją dokumentację, przenoszenie się gdzie indziej nie ma sensu. Jest drogo, ale gdzie indziej taniej na pewno nie będzie. Standardy mają takie, jak gdzie indziej. A kolejki są wszędzie...

Coś mi się zdaje, że moje urlopy w tym roku będą "pod gruszą", bo kasa na wyjazdy pójdzie na remont szczęki... A to kosztuje... Żegnajcie, Malediwy ;).

Ale wiem na pewno- ratować, co się da. Najgorsze własne zęby są lepsze od "trzecich".



środa, 15 stycznia 2025

2/2025

 

Po osiedlowych chodnikach jeździ sobie pan mikropługiem odśnieżającym. Na gąsienicach. I fajnie. Pan pewnie ma radochę. Świeży śnieg jest rozgarniany na boki. A co zostawia za sobą? Śnieg, którego nie odgarnie- ubija na lód. Mamy w tej chwili +0, za chwilę będzie -0. Jak jeszcze popada i zamarznie- bez łyżew ani rusz. Lodowiska na orlikach bywają mniej gładkie, niż taki "chodnik". Nikt nie pomyślał, że po takim przejeździe traktorka ktoś natychmiast powinien posypać trasę przejazdu piaskiem. Skrzynki stoją, pełne piasku. I dalej są pełne, bo nikt z nich nie korzysta. Ale odśnieżone jest?- Jest. A że nie posypane? To już pewnie nie daje takiej frajdy...

Miałam kiedyś koleżankę, która bez względu na porę roku chodziła w cieniutkich 10cm szpilkach. Na taki ubity śnieg z warstewką lodu na wierzchu- jak znalazł. Można się zakotwiczyć szpilką w podłożu i mieć w miarę pewne oparcie... Mi wczoraj w traperach nogi się rozjeżdżały...

Niech to białe g... już przestanie padać. Albo deszcz przy -1. Niech to ocieplenie klimatu da jakiś wymierny skutek, a nie tylko pożary i powodzie. Temperatury poniżej zera niech odejdą w niepamięć...

 


poniedziałek, 13 stycznia 2025

1/2025

 

Witajcie w Nowym Roku :)

Zachciało mi się wczoraj koncertu w stolicy. Analogicznego do zeszłorocznego. Nauczeni doświadczeniem wybraliśmy się gruuuubo wcześniej, żeby znaleźć miejsce do parkowania w okolicach domów centrum, ewentualnie placu Powstańców Warszawy. 

I co? I g...

Wszystko jest rozkopane, pozamykane, bo robią "nowe place". W okolicach Filharmonii był płatny parking, liczyliśmy na niego. Już go nie ma, przebudowa, zero ogólnodostępnych miejsc parkingowych. Parkowanie tylko dla pojazdów z jakimiś kodami i straż miejska krążąca wokół i zakładająca "buty" na niesubordynowanych kierowców. No żniwa po prostu. Przypominam- wczesne niedzielne popołudnie, zero pojazdów budowy. Nie można by było tych miejsc "włączyć do puli" w weekendy? Tym bardziej, że tam naprawdę NIE MA gdzie zaparkować. Cudem stanęliśmy wzdłuż Świętokrzyskiej, po stronie pałacu. Bo ktoś akurat wyjeżdżał... 

Pogoda wybitnie niezachęcająca do spacerów, deszcz ze śniegiem, wiatr... Ślisko jak pierun, bo oczywiście po co odśnieżać chodniki? A chodniki z czegoś lastryko-marmuropodobnego, śliskie do n-tej potęgi... A na ścieżkach rowerowych, wykorzystywanych głównie przez dostawców jedzenia-  suchutki asfalt... Czuję się sterroryzowana przez rowerzystów, bo widać, że nawet zimą o nich się dba, o pieszych wcale. Po wyprowadzce dawno temu ze stolicy coraz rzadziej tam przyjeżdżam. Owszem, widzę zmiany na plus, ale po wczorajszym dniu jeszcze bardziej czuję się zniechęcona do odwiedzin. 

Chcieliśmy coś zjeść przed koncertem. I żeby nie był to Mac ani inny fastfood. Mieliśmy w planach coś na Nowym Świecie, ale po godzinnym szukaniu miejsca parkingowego i "spacerze" na rozjeżdżających się nogach w zacinającym deszczu ze śniegiem weszliśmy po prostu do pierwszej otwartej knajpy na Świętokrzyskiej. Bo część restauracji czynna od 17.00. Tia... w niedzielę...

Generalnie- w planach jeszcze wizyta w stolicy w celach rozrywkowych w następny sobotni wieczór, tym razem "po drugiej stronie" Śródmieścia, bliżej centralnego. Czy też będzie taki armagedon z parkowaniem? Już nastawiam męża, że wyjedziemy jeszcze godzinę wcześniej, niż planowaliśmy... Bo też chcemy jeszcze coś zjeść "przed".

A potem już chyba moja noga nie postanie w w stolicy dłuuuuugo... Mam dość...


wtorek, 31 grudnia 2024

10/2024

 

To już koniec 2024??? Już???

Nie udało się pisać częściej. Permanentnie brakuje mi spokojnego czasu, żeby nikt nie zaglądał przez ramię i nie pytał, co i gdzie piszę...

Nie udało się podsumować podróży. (W ciągu roku kalendarzowego od października do października udało się nam być 4 x na dwutygodniowym urlopie. Nareszcie mogę brać urlop kiedy chcę i w wymiarze dłuższym, niż jeden dzień w środku tygodnia, co w poprzedniej pracy było absolutnie niemożliwe).

Nie udało się napisać przed Świętami... Bo w przedświąteczną sobotę Starszy wstał z 39,5' gorączką. Szybki test combo i wiemy, na czym stoimy. Po prostu zwykła chamska grypa... Na szczęście na "prawdziwą" grypę jest bardzo skuteczny lek, który podany odpowiednio wcześnie zredukował objawy gorączkowe u Starszego do jednego dnia. Bo do formy wracał znacznie dłużej. W związku z tym- żadnych gości w Święta, żadnych wyjść. Mój Brat z rodzinką miał być na Wigilii. Nie przyjechali, bali się, zaraz po Świętach mieli gdzieś wyjeżdżać... My ze Ślubnym łykaliśmy ten sam lek, w mniejszym dawkowaniu, zapobiegawczo, żeby nie zachorować. Bo, oczywiście, żadne z nas nie zdążyło się zaszczepić. Daliśmy radę (na razie) bez grypy...

Nie ukrywam, że mój skrajny introwertyzm skakał do góry z radości z takiego obrotu sprawy... Żadnych gości, żadnych wyjść, żadnych odwiedzin. O takich Świętach marzyłam ;)

Młodszy wpadł na chwilę na Święta i poleciał z powrotem. Na stałe wraca pod koniec lutego. Leków nie brał, mam nadzieję, że go nie "trafi" braterska grypa z przeskokiem. Wyjechał zaopatrzony w test i lek, jakby coś...

A dziś... ostatni wieczór 2024. Wykpiłam się z wizyty u Siostry Ślubnego pomorem w pracy (żeby nikogo nie zarazić), zmęczeniem (pracowałam do 16.), kiepskim samopoczuciem (niepotrzebne skreślić ;) ).  A tak naprawdę- potrzebą pobycia przez godzinkę w samotności i spokoju (ale o tym oczywiście nie powiedziałam).

Ślubny za chwilę ma wrócić. 

Więc korzystając z chwili, że nikt mi nie zagląda przez ramię, co piszę...

Dla Wszystkich: 

LEPSZEGO 2025 ROKU!!!

Niech się spełni!!!


niedziela, 20 października 2024

9/2024

 

W telegraficznym skrócie:

Starszemu jednak podziękowano. Jutro zdaje cały sprzęt, samochód, telefon i inne gadżety. Parę tygodni temu zaliczył wtopę, której nie powinien był zrobić na takim etapie pracy i po takim czasie szkolenia. I to chyba zaważyło. Cóż... tak miało być... Rozsyłanie CV też już przyniosło efekty, parę rozmów umówionych... Oficjalnie pracuje do jutra, na rozmowy umawiał się już po. Żeby nikt mu nie zarzucił, że w czasie pracy coś tam... Zobaczymy. Trzeba być dobrej myśli.

Młodszy kontaktował się z nami 2 razy, jego pobyt na eras_musie można określić zdaniem: Jak mam czas, to się uczę. Wciągnęło go życie towarzyskie, wycieczki i inne atrakcje. Nie możemy się doprosić o adres, na który mamy wysłać paczkę z kurtą zimową i innymi rzeczami. W sumie... to nie nam powinno zależeć :)

A wakacje... 

Afryka, Zanzibar...

Wrażeń tyle, że trzy poprzednie wyjazdy nie dostarczyły tylu...

Safari w Tanzanii...

Napiszę więcej, jak się odgruzuję...

 


 



















































poniedziałek, 23 września 2024

8/2024

 

Jak ja przeżyłam ostatnie dwa tygodnie, to nie wiem.  Chaos totalny. Młody wyprowadzający się z akademika i szykujący na eras_musa. Wszystkie bambetle kłębiące się na podłodze w jego maleńkim pokoju, łącznie z mikrofalówką, czajnikiem i garami. Upchnąć tego też nie ma za bardzo gdzie. Do tego ciuchy-do-prania-które-biorę, ciuchy-w-których-chodzę-i zaraz będą do prania-bo-też-biorę, ciuchy do prania których nie biorę, rzeczy do prania, zapakowania w paczkę i wysłania jak-już-się-ogarnę-na-miejscu. Żeby to wszystko jeszcze było dane w jakimś porządku... Ale z nagła objawiała się jakaś koszulka-do-prania i spodnie do żadnego wsadu do pralki nie pasujące, które koniecznie i natychmiast musiały być wyprane... 

Oczywiście- mógł to robić sam. I robił. Tylko dziwnym trafem, kiedy ja chciałam używać pralki- to Młody koniecznie też.  Bo wcześniej miał reha-bilitację, za trzy godziny będzie sam ćwiczył, a wieczorem wychodzi z kumplami... I musi już, zaraz, natychmiast teraz robić pranie. A potem suszenie... Do tego hipochondria związana z nogą, bo pobolewa, bo nie da się wyprostować, bo przy chodzeniu się utyka... Ćwiczyć trzeba, ale mamy podejrzenia, że Młody po prostu się przetrenował...

Wieczór przed wylotem to oczywiście spotkanie z kumplami. Miały być dwa piwa, na dwóch piwach się nie skończyło...  Wrócił około pierwszej w nocy w stanie...zużytym, pobudka o siódmej...

Leciał wczoraj rano. Wisienką na torcie okazała się zapakowana (na szczęście już na tip-top) walizka, którą sobie zablokował na amen, bo nie zwrócił uwagi, na jakim kodzie zamyka... Tylko 999 kombinacji do sprawdzenia...

Ale poleciał. Odwieźliśmy go komisyjnie na lotnisko, Kiss and fly. I już.

I wszyscy odetchnęli z ulgą... A jak zadzwonił, że doleciał, ma gdzie spać i nawet... otworzył walizkę - zapanował wśród nas entuzjazm :D

W końcu mam jakieś szanse na to, że ogarnę trochę chałupę. Bo przedtem się nie dało... 

Ale tego ogarniania też nie będzie za dużo. Bo nas też czeka chaos przedwyjazdowy. Za tydzień- witaj, Afryko, 2 tygodnie. Jak robiliśmy rezerwację, nie przypuszczaliśmy, że ten czas będzie tak wariacki...

Starszy zostaje sam na włościach. W trochę ciężkim dla siebie okresie, bo jak nas nie będzie, to będą się ważyć losy przedłużenia jego umowy... Oby (tfu tfu tfu) nie musiał szukać nowej pracy, bo tę ma naprawdę dobrą... Ale jego zachowania z pogranicza spektrum i zbytnia nerwowość mogą zaważyć na ogólnej ocenie, niestety... Oby stwierdzili, że mózg się nadaje, a zachowania można wypracować... Trzymajcie kciuki.


poniedziałek, 9 września 2024

7/2024

 

Znów wylosowałam (nie)szczęśliwy los na covidowej loterii. W czwartek wieczorem dwie kreski na teście... I tylko początki lekkiego kataru. A test dlatego, że w środę nasza pomoc apteczna- wulkan energii- "oklapła" i poszła do lekarza, który zlecił jej test. Oczywiście też wyszedł pozytywny...  Ona na zwolnieniu...

I się zaczęło... 

W czwartek wieczorem jeszcze kierowniczka robiła test- też jej wyszedł dodatni. Porozumiałyśmy się ze sobą, stwierdziłyśmy, że nie mamy gorączki, a lekki katar to nie choroba i będziemy pracować w maseczkach. We dwie na zmianie.

Wśród reszty personelu - też pomór... Ale tylko my dwie z kierowniczką zrobiłyśmy testy. Kolega od piątku nie przychodzi do pracy, gorączka do 40', dreszcze, zlewne poty i inne tego typu "przyjemności". Jedna koleżanka- lekki stan podgorączkowy, jakieś słabo nasilone dolegliwości żołądkowe. Druga- ból gardła i katar. Kolejna- tylko ból głowy, za to codziennie rano od pięciu dni. Każdy to g... przechodzi inaczej, wszyscy szczepieni co najmniej trzema dawkami. Kolega nawet czterema. A przeczołguje go najbardziej.

W zasadzie apteka powinna od piątku zostać zamknięta... Tylko szefostwo stwierdziło, że dopóki wszystkie nie padniemy trupem, to ma być otwarte. A ponieważ wszystkie nie jesteśmy najzdrowsze, ale nie umieramy, to chodzimy.... Po prostu jeszcze czujemy się na siłach... (Jak widać bezpieczeństwo przychodzących pacjentów szefostwo ma głęboko...). Pracujemy w maseczkach, ograniczamy kontakty między sobą, dezynfekujemy ręce i blaty. Gdyby nie pandemia, powszechność testów itd. to wszystkie byśmy stwierdziły, że złapałyśmy pierwsze jesienne przeziębienie. Jedna mocniejsze, inna słabsze. U mnie się rozkręciło do 37,5' w sobotę wieczorem i pół niedzieli i do paskudnego zatokowego kataru. Ale w porównaniu z sobotnim porankiem- dziś czułam się jak młoda bogini, choć nie do końca zdrowa. I mam nadzieję, że tak zostanie. W pracy oczywiście byłam.

W domu na razie spokój, Starszy przeziębiony, ale trzy testy negatywne. Z mężem śpimy osobno, choć w jednym pokoju. On na szczęście na samopoczucie nie narzeka. Młody się intensywnie rehabilituje, objawów przeziębieniowych brak, wyjazd na erasmusa za niecałe trzy tygodnie...

W sumie- jak miało mnie dopaść- to lepiej, że teraz, a nie za dwa czy trzy tygodnie. Bo też mamy zamiar wyjechać na urlop - tam, gdzie ciepło...

(Aha, przeterminowane o dwa lata testy, w których wysechł bufor do rozrobienia wymazu- pięknie i miarodajnie wychodzą na soli fizjologicznej. Znalazłam u siebie taki pięciopak kupiony w apogeum pandemii i zapomniany. Pierwszy test oczywiście był świeżutki, na tych przeterminowanych się bawiłam. Co miało wyjść pozytywnie- wyszło pozytywnie, negatywne- też negatywnie. W sumie firma musi na czymś zarobić, oznaczając datę ważności ;) ).



środa, 7 sierpnia 2024

6/2024

Powinniśmy mieć - jako rodzina- gdzieś- wypasiony abonament orto_pedyczny.

Ślubny- kolano ileś razy jedno, potem drugie, biodro. Drugie biodro w perspektywie...

Młodszy- kolano. Wcześnie zaczyna. Na szczęście wszystko idzie ku lepszemu, chodzi bez ortezy i kul, rehabilituje się i stwierdził, że on musi do akademika, bo ma nas dosyć. Z wzajemnością zresztą. Pojechał z wielką piłką do rehabilitacji...

Starszy wrócił z pol_and_rocka z podwichniętą kostką. Ot szedł już na pociąg powrotny i wykręcił nogę na zewnątrz na jakimś wertepie. Klasyka... Kostka spuchnięta, Starszy kulejący, w niedzielę wieczorem używał kul... Na szczęście wyglądało gorzej, niż było w rzeczywistości. Maści przeciw_zapalne i przeciw_obrzękowe, trochę ibuprofenu, zimne okłady. Na szczęście do pracy szedł dopiero dzisiaj. Kostka trochę pobolewa, ale Starszy będzie żył...

Wypisuję się z tego klubu...


czwartek, 1 sierpnia 2024

5/2024

 

Mam małe pytanie. Do tych, którzy jedzą masło. Ale masło- masło, a nie tłuszcze masłopodobne.

Na ile Wam starcza kostka 200g? 

Bo ja mam wrażenie, że jemy tylko masło. Przy czterech dorosłych osobach, smarowanych kanapkach, sezonie kalafiorowo- fasolkowym, gdzie tarta bułeczka zasmażana na masełku jest elementem niezbędnym (wszystko na 4 dorosłe osoby) i purre ziemniaczanym do obiadu, gdzie masło jest również używane w ilościach słusznych... Bywa, ze kostka dziennie to mało. 

Czy to tak naprawdę tyle schodzi- czy to my jako masłożercy przesadzamy?

Jestem przerażona tempem znikania masła z lodówki...


wtorek, 30 lipca 2024

4/2024

 

Jestem, żyję.

Weny twórczej na pisanie brak.

Totalny brak czasu tylko-dla-siebie, bez domowników, w pustym mieszkaniu. 

W poprzedniej pracy miałam przynajmniej dłuuugie samotne przedpołudnia. Teraz, gdy chadzam na 12.- ledwo udaje mi się zdążyć z bieżącymi sprawami typu obiad i ogarnięcie chałupy. Po południu- w domu jestem 16.10, Ślubny 16.30. Po prostu nie da się popisać w samotności. 

Nie, w życiu nie wrócę do starej pracy. Za dobrze mi w tej ;)

Starszy pracuje, nadal mieszka z nami. Niestety, po trzymiesięcznym okresie próbnym dostał kolejną umowę znowu na trzy miesiące. Z powodu "nadmiernych nerwów" w pracy. A tam w sumie denerwować jest się czym- a jednocześnie nie wolno. Bo praca ze źródłami promieniowania jonizującego. Mam nadzieję, że jakoś się to wszystko ułoży.

Młodszy- ech.... 

Przekonał się, że nie jest niezniszczalny... Na juwenaliach, koło 10. maja, będąc oczywiście "pod wpływem" zachciało mu się studenckiego toru przeszkód. I upadł tak, że uszkodził kolano. Mocno. Bez możliwości wyprostu. SOR ortopedyczny po dwóch dniach, rentgen, diagnoza- skręcenie, zimne okłady, środki przeciwzapalne. Chodzenie o kulach. Szczęście w nieszczęściu, że uszkodził tylko nogę, a nie nogę i rękę, bo wtedy wspieranie się na kulach byłoby problematyczne.

W tzw. międzyczasie okazało się, że jedzie w październiku na eras_musa. Do Słowe_nii. (Nie mylić ze Słowa_cją!). A tu z kolanem wcale nie jest lepiej. Okazuje się, że o ile na rezonans państwowy czeka się dwa miesiące i dłużej, to po wyasygnowaniu 700 PLN. można go zrobić z dnia na dzień. Nawet o 20.00 w środę tuż przed czwartkiem Bożego Ciała. Tylko na opis trzeba było poczekać. Około 2-3 tygodnie. Długo. My - zaplanowany urlop, stwierdziliśmy, że lecimy, co ma być to będzie. Młody na każdym kroku podkreśla, że jest dorosły i samodzielny... Tia...

I któregoś dnia na leżaczku w Turcji- telefon od Młodego. Że jest opis rezonansu. I potem mail z wynikiem. Zmasakrowane wszystko, co było możliwe, z wisienką na torcie- zerwanym wię_zadłem. Jest połowa czerwca, w październiku planowany wyjazd na pół roku... Z trudem przekonaliśmy Młodszego, że to się samo nie zaleczy. Że trzeba będzie zrobić zabieg. Przypominam- on w kraju, my na urlopie- daleko.

A ponieważ więzadła i kolana są u nas dziedziczne- bo Ślubny parę lat temu też robił rekonstrukcję wię_zadła zerwanego w młodości- to miał jeszcze nazwisko lekarza, który go operował. Namiary w necie. To był piątek, prywatna wizyta umówiona na poniedziałek, my wracamy w następną niedzielę. 

Spanikowany Młody dzwoni w poniedziałek po wizycie, że... w czwartek ma się stawić w szpitalu, w piątek zabieg. Bo doktor obejrzał rezonans, złapał za telefon, zadzwonił do kolegi (do państwowego szpitala), że "jest tu taki jeden na szycie na cito". Młody mówił lekarzowi, że ma w październiku wyjazd i zależy mu na czasie, ale nie myślał, że to będzie w takim tempie. Jeszcze we wtorek i środę jakieś egzaminy z sesji... W czwartek Starszy go zawiózł do szpitala, w piątek operacja, w niedzielę wróciliśmy z wojaży, a w poniedziałek Młodszego wypisali ze szpitala. 

To było miesiąc temu. I od miesiąca jesteśmy w domu w komplecie... Dorosłe dzieci jednak nie powinny mieszkać z rodzicami. Młody hipochondryczy, raz przesadza z ćwiczeniami, zleconymi przez rehabilitanta (prywatnie, 2x w tygodniu), potem go boli, nie chce ćwiczyć... Jakieś kontrolne prywatne USG, które na szczęście wyszło dobrze... I tak w kółko. W czwartek kontrolna wizyta pooperacyjna w szpitalu, mam nadzieję, że wszystko OK.

Mam trochę dosyć. O urlopie zdążyłam zapomnieć. Zapomniałam też, jak się ogarnia funkcjonowanie domu na 4 dorosłe osoby. Nie mogę się wstrzelić z zakupami, raz za mało chleba, częściej za dużo. Wydaje mi się, że ugotowałam na co najmniej 3 dni, a tu po dwóch już puste gary...

Starszy wziął urlop, pojechał na Pol_and_Rock_Festi_val. Młodszy niepocieszony, że on też nie jedzie, poprosił o wywiezienie do akademika do Warszawy, "bo chce do ludzi". Z kulami, ortezą i piłką do rehabilitacji... I wcale mu się nie dziwię. Z wrodzonym genem "szwendactwa" został uziemiony na już ponad miesiąc I to w wakacje. 

W międzyczasie była jeszcze jazda z ogarnięciem mieszkania w Lub_ljanie. Na akademik era_smus_owy się nie załapał, bo za późno zaczął wszystko załatwiać. Jeden falstart ze źle wpłaconą kaucją kilkuset euro, szansa na odzyskanie jest, ale dopiero w przyszłym roku... Coś tam sfinalizował, coś tam podpisał, mam nadzieję, że to już koniec przepraw różnych...

Mam dość...

Staram się cieszyć dzisiejszym samotnym przedpołudniem. Kolejne może jeszcze w czwartek, a potem- nie wiadomo kiedy....



czwartek, 18 kwietnia 2024

3/2024

 

Chodzenie do pracy jest jednak baaardzo przereklamowane.

Zwłaszcza, jeśli ostatnie dwa tygodnie spędziło się daleko od kraju. Tam, gdzie ciepło, na leżaczku w cieniu palm, z czytnikiem w ręku.

A co jest najtrudniejsze pierwszego dnia po powrocie? Nie, wcale nie wstanie...

Otóż... wbicie się w tzw. "normalne" spodnie, po dwóch tygodniach chodzenia w szortach na gumkę. All inclusive to zuo.... Ale za to jakie przyjemne 😉.

===================================

Z rzeczy bieżących. Starszy się obronił!!!! W końcu!!! Po prawie 10 (!!!) latach studiowania został tym mgr inż. 😉.  Jak sobie to zsumowałam, to byłam w lekkim szoku.  No cóż... było mu wygodnie, my nie naciskaliśmy.... Ale dzieciństwo się skończyło. Od następnego poniedziałku- praca. Całkiem niezła, zważywszy na realia, bardzo zgodna z ukończonym kierunkiem. Firma światowa- wiec nie będzie "januszowania", warunki w miarę, oby było tak, jak się zapowiada.

A teraz idę wyciągnąć zimową kurtkę. Wczoraj w lżejszej było mi za zimno (pomijając szok termiczny po powrocie).  Gdzie ta wiosna???!!!

 


piątek, 1 marca 2024

2/2024


Wczoraj niespodzianka.

Przelew od pracodawcy o 400 zł wyższy.

Bez zapowiedzi i negocjacji.

Nie jest to jakaś powalająca kwota, ale miło.

Chyba się ktoś upomniał o wyrównanie stawek dla "starych" pracowników w porównaniu z nowymi jawnymi ogłoszeniami.

😀


piątek, 23 lutego 2024

1/2024


Jestem, żyję.

Na nic nie mam czasu. Ośmiogodzinny dzień pracy to zuo (tak, wiem, znakomita większość społeczeństwa tak pracuje).

Ale- jak na razie- na poprzednie warunki i tak bym się nie zamieniła. Mimo tego, że miele się strasznie.

Rotacja w pracy (jako sieci) osiągnęła chyba apogeum. Starzy pracownicy mają dosyć i zwalniają się na potęgę. 

Koleżanka kierowniczka narzeka na niedocenienie (finansowe) ze strony szefostwa. Do tego ma małe poczucie własnej wartości. Staram się ją podtrzymać na duchu, powiedziałam, że co by nie zrobiła- będę ją wspierać. Więc złożyła kilka aplikacji, była na kilku rozmowach- to nic nie kosztuje... I jednak znów się okazało, że tam najlepiej, gdzie nas nie ma. Na razie zostaje. Nie powiem, że się nie cieszę i kamień z serca...

Ja wychodzę z założenia, żeby jednak dotrwać tutaj do tego wieku emerytalnego. Praca na miejscu, płaca na czas (hm... zawsze mogła by być lepsza, szczególnie w kontekście nowych rekrutacji). Brak dojazdów, obciążenia czasowego, kosztów za paliwo i amortyzację samochodu. Po drugiej zmianie wychodzę o 20.00, a nie o 21.00, jak przez ostatnie -naście lat. Przetrwam. Umowa na czas nieokreślony w mojej sytuacji i wieku też nie jest bez znaczenia. Mam do przepracowania z obligu absolutnie policzalny czas pracy. Jak przekroczę granicę- wtedy będę się zastanawiać, co dalej. 

A teraz idę dalej walczyć z netem. Dobre zajęcie na wolny dzień za odbiór pracującej soboty.

Zhakowano mi konto do płatnego serwisu filmowego, na szczęście odzyskałam. I teraz wszędzie zmieniam maile. Dużo tego... Jak ja się w tym połapię???


poniedziałek, 25 grudnia 2023

39/2023

 

Wszystkim tutaj zaglądającym:

Radosnych Świąt Bożego Narodzenia, zdrowia i wszelkiej pomyślności!!!

(trochę się spóźniłam z życzeniami... wybaczcie... nie nadążam za rzeczywistością...)

😊

poniedziałek, 6 listopada 2023

38/2023


Tydzień temu wróciliśmy z urlopu.

Dojazd na Okęcie- w trakcie transferu okazało się, że jest jakaś ewakuacja, wjazd na terminal jest zamknięty (ćwiczenia???), panuje lekki chaos i w ogóle... A było to akurat dzień po wyborach. Przypadek? Na szczęście ogarnięty kierowca busika złamał parę przepisów i dostarczył nas w miarę sprawnie na odloty. Po nadaniu bagażu, pomijając kolejkę do kontroli bezpieczeństwa, która ciągnęła się prawie od wejścia do terminala- wszystko poszło sprawnie i bez komplikacji.

Fuerta jak zwykle przepiękna, słoneczna (wyłączając 4h deszczu nad ranem jednego dnia i parę dni ze słońcem i przelotnymi deszczami jednocześnie, co absolutnie nie przeszkadzało w plażowaniu) i praktycznie bezwietrzna. Na taką pogodę niestety trzeba mieć repelenty do kontaktu, bo komary w nocy nie dają spać. Ale wiedziałam, że tak może być. Sam hotel - wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Bo miejsce i czas było wybierane na wariata, kiedy okazało się, że przepada nam czerwcowa rezerwacja w inne miejsce. I w ciągu dwóch godzin trzeba było dokonać zmiany, żeby nie przepadła wpłata. Więc pojechaliśmy "tam, gdzie zawsze". Pierwszy raz do tego hotelu po pandemii, bo wcześniej nie było go w ofertach. Hotel w jednym z najpiękniejszych miejsc na wyspie, ale widać, że marnieje. Wielka szkoda... Termin też wybieraliśmy "na wariata", z założeniem, że w październiku nie będzie rodzin z hałaśliwymi dziećmi w wieku szkolnym. Otóż- nic bardziej mylnego. W październiku Niemcy mają dwutygodniowe ferie jesienne "na wykopki" i połowa hotelu to były właśnie takie niemieckie rodziny z dziećmi. Nie muszę dodawać, że robili bardzo dużo hałasu... Nie tego się spodziewałam, teraz już wiem, że Fuerta w październiku w tym hotelu to nie jest najlepszy pomysł... Ale i tak wypoczęłam. Na to się nastawiałam i absolutnie nic nie psuło mi przyjemności z leniuchowania i totalnego odcięcia od problemów.

Natomiast mam wrażenie, że sama Fuerteventura jeszcze się po pandemii do końca nie podniosła. Lokalny malutki i doskonale zaopatrzony Spa_ar zmienił właściciela na prywatnego, zaopatrzenie gorzej niż kiepskie. Do tej pory zawsze przywoziliśmy wino z Lanzarote, dostępne na Fuercie bez problemu w lokalnych sklepach. Z winiarni La Geria albo El Grifo, Teraz nic, zero kompletne, nawet w desperacji chcieliśmy kupić na lotnisku- też nie było. Nie ten czas na wino? Starego już nie ma, a z  bieżącego rocznika- jeszcze? A z kolei na wycieczkę na Lanzarote nie bardzo nam się chciało jechać. Świat się z tego powodu nie zawali.

Za to w drodze powrotnej pilot chciał nas zamrozić. Z nawiewu dmuchało absolutnie lodowatym powietrzem, ludzie zakładali na siebie co kto miał, łącznie z kurtkami i czapkami. Interwencje u stewardes oczywiście były, ale dopiero w połowie lotu zaczęły przynosić jakikolwiek skutek. Efekt? Rzężący kaszelek od środy, w czwartek w pracy złapał mnie taki atak kaszlu, że pacjent prawie chciał wzywać pogotowie. Od czwartku po południu sama zaaplikowałam sobie wziewny steryd, noc z czwartku na piątek z gorączką prawie 39', w piątek wizyta u lekarza. Zwolnienie do następnego piątku, antybiotyk, sterydy wziewne z rozszerzaczami, zapalenie oskrzeli jak ta lala... Wszystkie możliwe testy ujemne. Załatwiła mnie klima w samolocie... Głupio tak iść na zwolnienie zaraz po urlopie, ale naprawdę nie byłam i nie jestem w stanie pracować. Nawet nie mogę głośniej się odezwać, bo tracę dech i mnie dusi. Mam wrażenie, że zeszłoroczny sierpniowy covid pozostawił mi paskudną nadreaktywność oskrzeli, bo teraz byle przeziębienie przechodzę jak ciężką chorobę... 

Tak, że mam dodatkowy tydzień na zwolnionych obrotach. Nie powiem, że się nie cieszę, bo skłamałabym. Gdyby jeszcze nie ten kaszel....

 

Młodszy wojażuje, od czasu do czasu daje znak, że żyje, wraca w niedzielę.



środa, 11 października 2023

37/2023

 

A czy ja już pisałam, że Młodszy wymyślił sobie podróż?

Całe wakacje pracował, w zgodzie ze swoim kierunkiem studiów. Płacili nieźle.Zarobił- chce wydać.

Kierunek- UWAGA...

.

.

.

.

.

.

.

.

Meksyk...

Z kumplem. Na własną rękę. Na ponad dwa tygodnie. I tylko z bagażem podręcznym... Przez Lon_dyn i Dal_las, z czasem przesiadek tak trochę na styk...

Niby jakichś lokalesów na miejscu mają ogarniętych, ale cóż...

Nie powiem, że się nie boję. Ale zabronić nie mogę- jest pełnoletni i wydaje własne zarobione pieniądze. Jedyne co- namówiłam do odnowienia podstawowych szczepień, "dorobił" WZW A i dur brzuszny. I wykupiłam mu najwyższe możliwe ubezpieczenie... Mają się kręcić w rejonach turystycznych, nie pozostaje mi nic innego, jak wierzyć w ich rozsądek... Kolega ma wprawę- na własną rękę zwiedzał Azję Pd.-Wsch. Chociaż wolałabym, żeby akurat takich przygód jak on przeżył- w tym Meksyku nie mieli...

Kiedy? Równo za miesiąc będzie wracał. Czyli tuż tuż...

I nawet nie odstawimy go na lotnisko, bo w poniedziałek wybywamy w końcu na upragniony i wyczekany swój urlop. W końcu może się uda... Na "prawdziwym" urlopie, takim z wyjazdem i totalnym "odcięciem" nie byłam półtora roku. Jak ten czas zasuwa... Naprawdę jestem zmęczona...

Chociaż nie wiem, czy da się "odciąć" tak zupełnie... Młody funduje mi siwiznę w trybie ekspresowym...


poniedziałek, 9 października 2023

36/2023

 

Umowę o pracę na okres próbny miałam do 30.09.2023.  Ustnie było uzgodnione, że oczywiście pracuję dalej, ale szef z umową jakoś nie mógł trafić na moją zmianę.

Dzisiaj się udało.

Miałam mieć umowę na 6 miesięcy, a potem ewentualnie już na czas nieokreślony.

Tymczasem... to już umowa obowiązująca od 1.10 jest tą umową na czas nieokreślony!!!!!

JUPIIIIIII!!!!!!!!!!!!!!!!!

Cieszę się bardzo. I- co nie jest dla mnie bez znaczenia- obowiązuje mnie już tzw. przede_merytalny okr_es ochr_onny. Niedawno skończyłam te magiczne 56 lat...


sobota, 30 września 2023

35/2023


Szanowni Czytelnicy, lojalnie ostrzegam: Jeśli jesteście na bakier z matematyką na poziomie około 6. klasy szkoły podstawowej, a hasło "obliczenia chemiczne" wywołuje w Was gęsią skórkę i odruch panicznej ucieczki- pomińcie ten wpis, lub nie bierzcie go do siebie. Zapewne wykonujecie zawody, w których jesteście doskonali, a które nie wymagają od Was takich umiejętności. Mój zawód niestety- albo stety- takich "czarodziejskich" mocy wymaga.

Będzie o stażystce. Wczoraj mi się ulało...

Kobieta 40+, świeżo po szkole tech_nika farma_ceutycznego. Egzamin zdany bodajże na 94% (???!!!). Ma tendencję do wchodzenia w intymną przestrzeń osobistą. Tzn. staje tak, że wchodzi w kontakt fizyczny i powoduje u drugiej osoby dyskomfort. Mniejsza.... Ale wkurzające to jest. Od czasów swojej szkoły podstawowej- czyli od prawie 50 lat- nie spotkałam osoby tak opornej na wiedzę. Piszę o podstawówce, bo szkoły do których chodziłam później- wymagały albo egzaminu wstępnego albo konkursu świadectw i osoby "oporne" były odsiewane na wejściu. Stażystka ma kłopoty z czytaniem... ja wiem, nazwy leków są trudne, substancji w nich zawartych jeszcze trudniejsze- ale sylabizowanie przy pacjencie- na pewnym poziomie, szczególnie po dwóch latach nauki kierunkowej- już nie wchodzi w grę.

Od trzech miesięcy ćwiczymy czytanie nazw, działanie poszczególnych substancji- mam wrażenie, że moja dziesięcioletnia bratanica zapamiętałaby więcej... Odpytywanie na wyrywki z działania substancji już "przerobionych"... Ile razy można mówić, że pan -o poranku woniejący gorzelnią -nie może dostać paracetam_olu na ból głowy "dzień po", bo fundujemy mu właśnie przeszczep wątroby? Na moje wczorajsze pytanie "co dasz na kacowy ból głowy?" padła nazwa dość silnego środka musującego z głównym składnikiem czynnym- a jakże- paraceta_molem... Mój wkurz nr 1... sprostowałam, przełknęłam... Zdjęłam z półki 2 syropy z (inną) tą samą substancją. Na jednym dawka 6mg/ml, na drugim- 60mg/10ml. I zapytałam który jest mocniejszy? Natychmiastowa odpowiedź: 60/10. Zapytałam czy na pewno? Poszła policzyć na zaplecze, po 5 minutach uzyskałam odpowiedź, że "chyba" mają takie samo stężenie. Pikuś... takie rzeczy musimy liczyć przy pacjencie, w tempie, bo wtedy jeden pacjent byłby obsługiwany godzinę... Mój wkurz nr 2...  Zdjęłam z półki kolejnych 5 syropów z inną substancją chemiczną, z dawkami na opakowaniach: 1,5mg/ml,  4mg/5ml,   3mg/ml (powtarzały się). I znów kazałam określić, który jest najmocniejszy. Po dwóch latach szkoły i czterech miesiącach stażu powinna pokazać "od strzału" tym bardziej, że akurat te konkretne syropy któraś z dziewczyn parę dni temu jej omawiała i podkreślała różne dawki. No nie... Po jakimś czasie zastanawiania kazałam jej iść liczyć na zaplecze. Zniknęła na ponad pół godziny, po czym dowiedziałam się, że rozpaczliwie szlocha nad tymi syropami bo "się pomyliła w obliczeniach". No żesz... wkurz nr 3... Idę, pytam, czy doszła, który najmocniejszy? No który?

raz...

dwa...

trzy...

- 4mg/5ml...

Wszystko mi opadło. Wyjaśniłam sposób liczenia, że musi mieć taką samą ilość porównywanych jednostek objętości, pytam ponownie- po jakichś dwóch minutach ponownie odpowiedź 4mg/5ml... wkurz nr 4... Po kolejnych 5 minutach, szlochach i spazmach w końcu załapała, że 1,5mg/ml to 7,5mg/5ml a 3mg/ml to 15mg/5 ml. I że 7,5 i 15 jest jednak większe od 4. A pacjent czeka 40 minut, aż pani łaskawie policzy... Teraz już włączył mi się tryb "złośliwej jędzy".  Dałam zadanie (15 minut wcześniej obsługiwałam taką osobę): Pacjentka chce "coś na przeziębienie", koniecznie w saszetkach rozpuszczalnych. Jednocześnie deklaruje uczulenie na syntetyczną witaminę C. Takie pacjenta prawo. Co zaproponujesz? Myślałam, że wyjdzie na ekspedycję, poczyta składy i coś wybierze...Sama musiałam wrócić do obsługi pacjentów, mija 10 minut- stażystki nie ma... Może buszuje w magazynie... Był koniec mojej zmiany, policzyłam kasę, żebrałam pieniądze...  Idę, pytam co da pacjentce... 

- Wyślę pacjentkę do alergologa...

wkurz nr... przestałam liczyć...

-Jaka jest łacińska nazwa witaminy C?

-?????

(Nadmieniam, że jest to osoba po 2 latach szkoły i 4 miesiącach przebywania w aptece po 8 godzin...)

I tutaj ja- niespotykanie spokojny człowiek- nie wytrzymałam...

- Jeśli nie będziesz wiedzieć takich rzeczy, robić obliczeń w pamięci, to absolutnie NIKT nie dopuści cię do pracy z pacjentem. 

Po czym ubrałam się i poszłam do domu, bo już był "mój czas". Ale wkurz miałam taki, że ech...

Mniej więcej raz w tygodniu wałkujemy dawkowanie paracetam_olu w syropie u dzieci, w zależności od wagi. I co tydzień jest "tabula rasa". Na pytanie z czego się uczyła w studium- odpowiedziała, że "tam podręczników nie dawali". O ile wiem, to bezpłatne podręczniki to wypożycza się tylko w szkole podstawowej, później trzeba sobie kupić własne. Przyniosłam do apteki swoje książki do korzystania na miejscu- żeby tylko jeszcze chciała z nich korzystać... Ile razy mówimy jej, że ta albo inna książka jest dobra, żeby sobie kupiła- "już, już to zrobi, tylko po pensji". Której? 

Ja na szczęście nie jestem opiekunką jej stażu. Ale w poniedziałek każę jej mentalnie cofnąć się o 20 lat (kobieta ma dorosłe dzieci), wyobrazić sobie, że jej dwuletni synek dostał 40' gorączki, żaden lekarz nie wchodzi w grę i przychodzi po pomoc do apteki. I czy chciałaby, żeby wtedy obsługiwała ją osoba o takim poziomie wiedzy, jaki ona teraz sobą reprezentuje?  Naprawdę kobieta powinna się zastanowić nad wyborem drogi zawodowej. Praca- niestety- jest odpowiedzialna, a stażystka nie rokuje.... I nie zanosi się na to, żeby miało być cokolwiek lepiej... 

Widziałam różnych stażystów. Ale tak opornego na wiedzę- jeszcze nigdy... Standardowo po trzech miesiącach albo wcześniej stażysta obsługuje pacjentów i przychodzi pytać gdy czegoś nie wie... Rzadziej lub częściej, z czasem coraz rzadziej. Ale nie jest tak, że stażysta po czterech miesiącach nie wie absolutnie NIC...

Rozmawiałyśmy ze dziewczynami, że faktycznie mamy deficyt kadry. Ale bez stażystki byłoby nam lepiej. Bo musimy jednocześnie obsługiwać swoich pacjentów-  i jednocześnie słuchać, czy stażystka akurat nie wyprawia kogoś na tamten świat. Dostałyśmy kulę u nogi, której ciężko się pozbyć...



czwartek, 21 września 2023

34/2023


Nie wiem, czy powinnam o tym pisać. Bo jest to takie dziwne, że aż niepojęte.

Już kiedyś pisałam, że miewam "prorocze" (???) sny. Że mi kadr zapamiętany ze snu wskakuje w bieżącą sytuację życiową, jak kadr z filmu. 

Znowu taka sytuacja.

Jakiś rok (ROK!!!) temu miałam dziwny sen. Ciasny, bardzo ciemny korytarzyk, po prawej stronie jakiś metalowy regał z papierami, po lewej jakiś schodek czy występ ściany oklejony ostrzegawczą czarno- żółtą taśmą... W sumie nic więcej. Tylko ta głupia świadomość... Obudziłam się, i powiedziałam do męża, że śniła mi się apteka, w której nigdy nie byłam. Ja WIEDZIAŁAM, że to jest apteka. Tylko byłam zdziwiona, że jest tak ciasno i ciemno, że  sprawiało to wrażenie jakiegoś totalnego chaosu i upychania wszystkiego gdzie popadnie. Gdzie wtedy- u poprzedniego pracodawcy- byłam przyzwyczajona do dosyć szerokich korytarzy i pewnego luzu w magazynach. Sytuacja wydawała mi się wręcz niemożliwa, że w aptece (chociaż to sen) może być tak ciasno...

Sen mara...

A teraz sytuacja sprzed paru dni. Teraz około 19. już robi się ciemno. Poza tym dziewczyny zaciągnęły wcześniej rolety antyw_łamaniowe w gabinecie (totalne zaciemnienie), światła w aptece dla oszczędności też paliły się te niezbędne. Wychodziłam z pracowej łazienki i... 

...ciasny ciemny korytarzyk, po prawej metalowy regał z papierami, po lewej jakiś występ ściany oklejony czarno- żółtą taśmą...

Kadr ze snu znów wskoczył na swoje miejsce.

Czyżbym wyśniła sobie nowe miejsce pracy? W czasie- kiedy o zmianie pracy nawet jeszcze nie myślałam?

Niech mi to ktoś wyjaśni. Ja nie potrafię...


piątek, 25 sierpnia 2023

33/2023

 

Jestem zmęczona. Bardzo. I to bardziej fizycznie, niż psychicznie.

Wymordowały mnie upały, kiepsko sypiałam (i nadal kiepsko sypiam). Dobrze, że chociaż w pracy klima musi być. Choć wczoraj podejrzanie rzęziła, a ustawienie na 16 stopni obniżyło temperaturę na ekspedycji do całych 23. Chyba potrzebny serwisant, choć to nie moja sprawa.

Potrzebuję urlopu. Na takim z prawdziwego zdarzenia nie byłam 1,5 roku. Zarezerwowany i opłacony na drugą połowę października. A co będzie?

Weszłam do super zgranego zespołu, dziewczyny przyjęły mnie "jak swoją". Zgrzyta obecność techniczki- stażystki, mocno opornej na wiedzę, z zerową wiedzą po szkole (szkole???? dyplom o niczym nie świadczy). Tylko że ten super zespół właśnie się rozpada... Jedna z dziewczyn odeszła "za miłością", druga zaszła w ciążę i jest na zwolnieniu (jej święte prawo, usiłowała pracować, ale czuła się bardzo kiepsko). Mamy niedobór dwóch pracowników, żeby wszystko funkcjonowało płynnie, żeby nic się nie sypało jak ktoś pójdzie na urlop albo się rozchoruje. A przed nami sezon przeziębieniowy. Ogłoszenia są, chętnych nie widać. Ale chyba nigdzie nie ma takiego komfortu, żeby była pełna obsada... Do tego kierowniczka napomknęła kiedyś koordynatorowi sieci, że kierowniczką już być nie chce... I właśnie niedawno koordynator zasygnalizował jakieś roszady... Dostanie się nam najprawdopodobniej super- hiper- ambitny magister z innej placówki, awansowany na kierownika, obecna kierowniczka pójdzie "na prowincję"- co jej chyba nawet odpowiada. Kiedy- na razie nie wiadomo. Z dawnego zespołu zostanie pomoc i jedna ogarnięta techniczka. Plus my dwie- nowe w zespole panie magister (i stażystka...). Mam wrażenie, że realizowana jest tutaj zasada "dziel i rządź!", za dobre byłyśmy "w kupie" i trzeba było nas rozdzielić. Po raz kolejny sprawdza się porzekadło "Tam najlepiej, gdzie nas nie ma". Dlatego trochę się boję o ten urlop, ale tylko trochę... Wpisany, koordynator powiadomiony... 

Jakby co- do starej pracy nie wrócę na pewno. Za żadne skarby. Najwyżej będę szukać kolejnej...


niedziela, 6 sierpnia 2023

32/2023

 

Jeszcze kilka spostrzeżeń natury powiedzmy- ekonomiczno- handlowej. Z perspektywy pracy w dwóch miejscach i porównania. Nie tylko mojego- koleżanka pracująca trzy miesiące dłużej była kierownikiem a aptece podobnej obsadowo, asortymentowo i cenowo do byłej mojej. I spostrzeżenia ma identyczne.

Po to, by apteka była uważana za "tanią"- wystarczy parę dumpingowych cen na tzw. "flagow_ce geria_tryczne". Głównie- nowoczesne, zazwyczaj wypisywane pełnopłatnie i drogie leki przeciw_zakrzepowe i przeciw_cukrzycowe (nie, nie te w zastrzykach, te mają ceny urzędowe i żadne manewry cenowe nie są możliwe). Do tego parę atrakcyjnych cenowo "chodliwców" odręcznych- typu ap_ap, ac_ard, asp_argin, ess_entiale- i już mamy "tanią" aptekę. Cała powszechnie dostępna reszta cenowo nie różni się bardzo od konkurencji. Ot- kilkadziesiąt groszy na minus, a nawet bardzo często- na plus. Co śmieszniejsze- pacjenci (głównie seniorzy) płacą za zestawy leków z recept i gromady suplementów naprawdę grube pieniądze. Dawno nie widziałam takich kwot płaconych jednorazowo. I -co dziwniejsze- nikt (albo prawie nikt) nie komentuje, że jest drogo. Co w moim (i koleżanki- tylko innym) poprzednim miejscu pracy było nagminne. Podniesienie ceny na ac_ard o 50 groszy (bo o 70 groszy wzrosła cena zakupu) powodowało odsądzenie od czci i wiary. A ile razy obrywało się nam po zmianie na droższe cen urzędowych? Że to nasza wina? (Powtarzam- ceny urzędowe są zmieniane ustawowo co dwa miesiące i we wszystkich aptekach w kraju są takie same. Za jakikolwiek manewr "obniżający" cenę urzędową grozi kara z odebraniem zezwolenia na prowadzenie apteki włącznie). 

Do poprzedniej pracy już bym nie wróciła. Za żadne pieniądze.

Choć- "nigdy nie mów "nigdy" "  😉