Pokazywanie postów oznaczonych etykietą farbowanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą farbowanie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 11 lutego 2023

Ze starego coś nowego

czyli Regenerate jako trzecie życie włóczki

    Nie wiem dlaczego, ale "leśny zielony" Nord Dropsa nie potrafi u mnie zagrzać miejsca w jednym udziergu. To już trzecia odsłona tej włóczki. 

    Pierwszy kardigan, który nie został uwieczniony na żadnym zdjęciu, wydziergałam w oryginalnym  jednolitym uni kolorze. Nosiłam go często przez dwa sezony zimowe, ale w końcu mi się opatrzył i znudził. Sprułam go, wełnę poddałam eksperymentalnemu farbowaniu i z odzyskanej włóczki wydziergałam kardigan Recycled. Jednakże nie zaprzyjaźniłam się z nim na dłuższą metę. Założyłam kilka razy i wylądował gdzieś na dnie szafy.

    W tym sezonie zimowym wykrzesałam z siebie trochę energii i sprułam nienoszony sweter. Gdybym miała w domu jakieś barwniki, to zapewne po raz drugi zafarbowałabym włóczkę. Skoro jednak nie miałam, potraktowałam nawoje tylko goracą wodą, w celu rozprostowania nitki.

    Z każdą kolejną przeróbką jest coraz mniej włóczki, bo nie da się uniknąć pewnych strat. Dlatego od początku było oczywiste, że będę musiała włączyć jakąś inną wełnę. W wyniku moich skarpetkowych szaleństw mam do dyspozycji dużo resztek pozostałych po ich produkcji. W tym projekcie wykorzystałam dwa kolory drukowanego Fabel Dropsa. 

    Przy okazji dziergania okragłego karczku potrenowałam również technikę żakardu. Doszłam nawet do pewnej biegłości w prowadzeniu równocześnie dwóch nitek bez wspomagania się gadżetami typu pierścionek. Nauczyłam się układać je z odpowiednim dystansem na palcu wskazującym lewej ręki, ale marzy mi się opanowanie umiejętności prowadzenia jednego koloru prawą ręką a drugiego lewą. Niestety jest to chyba marzenie ściętej głowy, bo w tym zakresie moja koordynacja jest zerowa. 

    Nie umiem także tak zawijać nitki, żeby uniknąć długich, luźnych odcinków z tyłu robótki. Jest to kolejne wyzwanie, z ktorym chcę się zmierzyć przy okazji następnego żakardu. Planuję pokusić się także o jakiś ambitniejszy wzór, bo ten wykorzystany w prezentowanym swetrze jest dla totalnie początkujących. W swej prostocie pozwala nie rozpraszać się skomplikowanymi schematami, lecz skupić się na samej technice dziergania. Łatwość wzoru nie umniejsza jednak jego atrakcyjności, zwłaszcza gdy jedna z nitek jest gradiendowa lub drukowana.
Natomiast odpowiednie napięcie nitek, chociaż też nie jest łatwe, nie sprawia mi już kłopotu. Jest to moim zdaniem najłatwiejsza umiejętność do wytrenowania.

    W zamierzeniu sweter miał być dla starszej córki, ale okazał się za duży, tak więc pozostał u mnie. Jest bardzo ciepły i czeka na siarczyste mrozy, bym mogła w nim chodzić i nie czuć się w nim jak w saunie. 
    
    Mam nadzieję, że to już ostatnie wcielenie tej włóczki. Chociaż widać na niej ślady użytkowania, to trzeba jednak przyznać, że jak na wszystkie te zabiegi, którym została poddana, to daje radę i jest bardzo wytrzymała.

Panie i Panowie,  po pierwszm wcieleniu swetra No name i drugim Recycled, mam zaszczyt przedstawić Państwu Regenerate, czyli jego trzecią odsłonę:

czwartek, 10 lutego 2022

Dwie pary do pary

czyli męski komplet raz


     Chciałam zacząć "Dawno, dawno temu, kiedy nie umiałam jeszcze dziergać skarpetek", ale zreflektowałam się, że przecież pierwsze koślawe skarpety zeszły z moich drutów półtora roku temu, czyli nie tak dawno temu, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że dziergam już od blisko czterdziestu (!!!) lat.  

Rozpocznę więc tak:

    Jakiś czas temu, kiedy jeszcze nie umiałam dziergać skarpetek, a bardzo chciałam się nauczyć, trafiłam w popularnym supermarkecie na "K" na atrakcyjną cenowo ofertę włóczek skarpetkowych. Zakupiłam kilka motków. Okej, powiem prawdę: motków nie było kilka, lecz kilkanaście. Zanim więc pojęłam na czym polega dzierganie skarpet, zdążyłam z tych włóczek wydziergać co najmniej dwa swetry: Skarpetowiec i Rusałkę. Ponieważ byłam pazerna na tanią wełnę superwash i zakupiłam jej zdecydowanie za dużo, to zalegała w pudełku, czekając aż wpadnę na pomysł jej wykorzystania.

    W końcu metodą prób i błędów posiadłam umiejętność dziergania skarpet i nareszcie mogłam uruchomić zapasy. Nie chciałam jednak dziergać kilku par w identycznym kolorze. Dlatego zaczęłam tę włóczkę farbować. Poniżej widać wyjściowy motek i moje próby farbowania sprzed roku.    Niedawno znowu sięgnęłam po barwniki i przygotowałam włóczkę na dwie pary skarpet.

Pierwszy motek przybrał odcienie niebieskiego, granatu i szarości z jaśniejszymi fragmentami, które nie uległy farbowaniu, w miejscach w których nawój był przewiązany nitką.
Nie mogłam się doczekać, aż wełna wyschnie i będę mogła zobaczyć jak te niuanse kolorystyczne układają się w robótce. Kolor wyszedł wielowymiarowy, co dodatkowo podkreśliłam prostym wzorem strukturalnym.
    Druga para powstała z motka w odcieniach zieleni. Ucieszyłam się, że kolor wyszedł nierówny i można się w nim dopatrzeć oprócz jaśniejszej i ciemniejszej zieleni, także plamy turkusu i przebitki koloru wyjściowego. Wykorzystałam bardzo podobny, choć nie identyczny motyw strukturalny jak w pierwszej parze.
    Obie pary są w tym samym rozmiarze i mogą stanowić komplet na męskie stopy. Nie żebym odmawiała kobietom takiego koloru czy wzoru - skarpety są po prostu duże.
    Czepiec w Weselu Wyspiańskiego pytał: "Cóż tam, panie, w polityce? Chińcyki trzymają się mocno?"
Parafrazując można mi zadać pytanie: Cóż tam, pani, na drutach siedzi? Skarpetki trzymają się mocno?
Odpowiadam: Tak, trzymają się mocno, cały czas dziergają się nowe pary, choć... w międzyczasie powstał jeden sweterek, który się właśnie od dwóch dni blokuje. Jak tylko wyschnie, to mam nadzieję, że będzie miał premierę na blogu:-)

UPDATE:

W odpowiedzi na pytanie Honoraty zamieszczam zdjęcie barwników, których użyłam do farbowania. Właśnie przeżyłam niemałe zdziwienie, bo nie są one przeznaczone do farbowania wełny(!?!?!?) 
Czasami warto NIE wiedzieć i zrobić swoje :-)

poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Recycled

czyli drugie życie włóczki

W dziewiarstwie jedną z fajniejszych rzeczy jest możliwość odzyskiwania włóczki z projektów, które albo okazały się niewypałem, albo wręcz przeciwnie sprawdziły się, ale po kilku sezonach noszenia zaległy w szafie, bo się już znudziły.
Nie lubię prucia. 
Z tyłu głowy mam te liczne godziny poświęcone na przerabianie oczek, które to godziny po procesie destrukcji wydają się być czasem bezpowrotnie straconym. Wydają się, ale przecież nie są, bo każde takie doświadczenie czegoś nas uczy. Nabyte umiejętności nie wyparowują, lecz procentują w następnych projektach.
Nie lubię pruć też z czysto technicznego powodu. Przecież w każdym swetrze starannie ukryłam wiele nitek łączących kolejne kłębki i podczas prucia stawiają one wkurzający mnie opór.
Spruta włóczka przypomina hit lat 80., czyli karbowane włosy potraktowane gofrownicą i w takiej formie raczej nie nadaje się do ponownego użytku. Trzeba ją najpierw rozprostować, tzn. potraktować wrzątkiem. Dużo z tym roboty, bo wełnę z kłębków trzeba przewinąć w nawoje. Dobrze też byłoby, żeby były mniej więcej tej samej wagi. Ja używam w tym celu dwóch krzeseł, które stawiam siedziskami do środka, i następnie owijam włóczkę dookoła oparć. Przy okazji ćwiczę stawy i mięśnie obręczy barkowej;-) Później zabezpieczam nawoje w kilku miejscach przewiązując jakąś kontrastową nitką i tak przygotowane mogą teraz trafić do gara z gorącą wodą.  Jednak skoro zadałam sobie już tyle trudu, żeby spruć i przewinąć włóczkę, nie szkoda mi poświęcić jeszcze dodatkowego czasu, żeby poddać ją tuningowi, czyli ufarbować. 
O farbowaniu i przyjemności jaką mi sprawia pisałam już przy okazji chusty Serwatka, swetra Hokkaido a także skapetek (klik). Nie miałam jednak jeszcze odwagi, żeby zainwestować w wełnę przeznaczoną specjalnie do farbowania. No dobrze, nie ma to nic wspólnego z odwagą - po prostu szkoda mi kasy i wolę poeksperymentować z kolorami na resztkach po jakiś projektach albo na odzyskanej włóczce.
Kiedyś miałam małą wpadkę, bo okazało się, że nie wypłukałam dobrze resztek barwnika i przerabiając później włóczkę na skarpetki miałam ręce brudne jak po pracy w ogrodzie, a na palcu wskazującym lewej ręki wątpliwej urody spiralny ciemny "tatuaż":-) Dlatego tym razem po wstępnym ręcznym płukaniu, włożyłam ufarbowane nawoje do siatki zabezpieczającej i wypłukałam je w pralce. Byłam na tyle leniwa, że nawet odwirowałam, ale na najniższych możliwych obrotach. Trochę się obawiałam, że może się sfilcować, ale powiedziałam sobie raz kozie śmierć i zaryzykowałam. Całe szczęście Nord Dropsa wytrzymał moje zabiegi. Wyjściowy kolor był typu "uni", tzn. jednolity bez żadnych niuansów i nosił nazwę "zielony leśny". Do farbowania użyłam resztek barwników jakie miałam w domu. Ciekawe czy ktoś by się domyślił, że znalazł się tam pigment turkusowy, granatowy, fioletowy a także beżowy i morelowy. Efekt jaki jest każdy widzi;-)
    
Powstał otwarty kardigan o linii litery A z dekoltem w kształcie litery V. Pierwotnie miał być w jednym kolorze, ale jak to zwykle u mnie, brakło mi włóczki, więc dołożyłam kontrastowej. W tym projekcie pierwszy raz zastosowałam nowy dla mnie sposób dodawania oczek na raglan. Do tej pory robiłam to podnosząc nitkę miedzy oczkami i przerabiając ją jako oczko przekręcone. Tym razem dodawałam wkłuwając się w oczko wcześniejszego rzędu, zwracając jednocześnie uwagę na której nóżce dobieram oczko. Na linię raglanu zostawiłam dwa oczka, przed raglanem wkłuwałam się w lewą nóżkę, za linią w prawą. Jakież przyjemne było moje zaskoczenie, kiedy w trakcie dziergania zaczęła mi się ukazywać linia szeroka na jedno oczko, no i zero dziur. Super metoda, będę z niej jeszcze korzystać.
A Wy? Poddajecie recyklingowi zużyte lub nienoszone udziergi? Macie motywację, żeby odzyskiwać włóczkę? Co z niej dziergacie?

Pozdrawiam serdecznie znad drutów :-)

sobota, 20 lutego 2021

Knitted with love❤

czyli robię to, co kocham

       Robię to, co kocham, czyli wiadomo co - dziergam. Ostatnio prawie wyłącznie skarpetki. 

      Nazbierało się ich trochę. I choć od czasu do czasu jakaś para lub dwie znajdują nowego właściciela lub właścicielkę, to moja kolekcja i tak się systematycznie rozrasta. 

   Sprawia mi to prawie hedonistyczną przyjemność. Wiem, wiem, że "hedone" to znaczy właśnie "przyjemność" i wychodzi na to, że sprawia mi to "przyjemną przyjemność", ale mam wrażenie, że hedonistyczna przyjemność brzmi dobitniej i mocniej. A ja mam właśnie taką bardzo dużą przyjemność z dziergania i to na każdym z jego etapów:-)

    Najpierw wybieranie włóczek. Emocje jak na polowaniu - muszę się nagłówkować, żeby przy ograniczonym budżecie złowić motki w zadawalającej mnie kolorystyce, jakości, no i cenie. Póki co, pozostaję przy średniej półce cenowej, choć kusi mnie ta najwyższa. Ale jeszcze nie teraz, na razie mogę sobie do niej tylko powzdychać.
    Następnie pojawia się to cudne uczucie, kiedy przesyłka przychodzi do domu. Z ekscytacją porównywalną z tą, którą odczuwa dziecko rozpakowując swoje urodzinowe prezenty, otwieram paczkę i podziwiam swoje skarby - niemalże jak Gollum swój pierścień - my Precious ;-)
    Potem ma miejsce proces dziergania. Towarzyszy mu wyciszenie, odprężenie i spokój - po prostu pełny relaks. I czysta radość tworzenia, przerabiania wielu setek metrów nitki na coś konkretnego i użytecznego. Uwielbiam! 
    Na koniec przychodzi satysfakcja z ukończonego udziergu. Muszę przyznać, że coraz częściej jestem zadowolona z efektu końcowego. I to jest wspaniałe uczucie! 

    Skarpety nauczyłam się robić metodą od palców. Po zrobieniu kilkunastu par postanowiłam zmierzyć się z metodą dziergania ich od góry, czyli od listwy ściągacza. Pisałam o tym w poście Zauroczona.
Obie metody wydały mi się niedoskonałe, w każdej coś mi przeszkadzało i w obu miałam problem ze ściągaczem. Przeważnie był zbyt mało elastyczny i stawiał opór przy zakładaniu skarpety. Rzadziej, ale jednak zdarzyło się, że był zbyt luźny i nieładnie się układał na nodze.

    Aż pewnego dnia przeczytałam posta Nordstjerny, w którym podzieliła się linkiem do filmiku z metodą zamykania oczek ściągacza, którą sama stosuje. Sposób pokazany na filmie jest nie tylko elastyczny, ale także bardzo estetyczny. Miałam mały problem i chwilę mi zajęło opanowanie tej umiejętności, bo pani na filmiku prowadzi nitkę od prawej strony, a ja mam ją na palcu lewej ręki. Ale w końcu udało mi się załapać, o co chodzi. Po pierwsze nad prawym oczkiem zamyka się oczko na lewo, a nad lewym oczkiem na prawo. Po drugie, za każdym razem trzeba przełożyć nitkę niejako pod prąd, czyli w odwrotnym kierunku niż się układa, no i po trzecie - to już moja sugestia - trzeba wziąć grubsze druty. Dziergam skarpety drutami 2,0, a do zamykania oczek biorę 3,0.
Skorzystałam też z opisu na trochę inny ściągacz, który znalazłam u Dzianej BabyMyślę, że taka wersja prezentuje się całkiem nieźle. 
    Nie wszystkie skarpety zamierzam nosić. Te, które zaprezentowałam powyżej, starannie przechowuję i być może staną się prezentem dla kogoś dla mnie ważnego, a może kiedyś je spieniężę, a może sama zacznę je nosić? Jeszcze nie wiem. 
    Dziergam skarpety nie tylko z nowych włóczek, lecz wykorzystuję także włóczkę skarpetkową z odzysku. Tę poddaję najpierw procesowi farbowania. Jestem wyjątkowo zadowolona z wyniku barwienia nitki w dwóch poniższych parach. Kolor wyszedł nierówny, co mi się bardzo podoba i dodatkowo uzyskałam efekt piegów, co jest dodatkowym smaczkiem. Piegi to nic innego jak brak zabarwienia włóczki w kilku miejscach, gdzie nawój był związany nitką. Zrobiłam to dość ściśle i barwnik nie przedostał się w głąb. Obie pary trafiły do mojej koleżanki z podstawówki (!!!). Mam nadzieję, że dobrze się noszą.
    Po ilości zaprezentowanych skarpet można odnieść wrażenie, że nic innego nie dziergam. Otóż nie! 
Na wykończenie czeka puchaty kardigan. Brakuje mu tylko listew wykończeniowych z przodu.  
Muszę powiedzieć, że to bardzo dziwne uczucie przerzucić się z drutów nr 2,0 na 5,0 i bardzo niekomfortowo jest trzymać w rękach ciężar prawie kilograma, a nie kilkudziesięciu gramów. Z tego powodu mój zwyrodniały środkowy palec odezwał się bólem. I choć nie wiem, czy "mój ból jest większy niż twój", to musiałam przystopować z tym słusznej wagi udziergiem do momentu ustąpienia dolegliwości.
    Tak więc nie pozostaje mi nic innego jak nadal dziergać skarpetki;-)