czyli rysunkowo - wspomnieniowo
W komentarzach pod poprzednim postem (klik) przeczytałam, że mam uzdolnioną plastycznie córkę, co skwitowałam słowami, że to zapewne po mamusi:-)
Rzeczywiście kiedyś rozwijałam się w tym kierunku, ale to było bardzo, baaardzo dawno temu. I właśnie dlatego, że to był tylko epizod w moim życiu, o którym na co dzień nie pamiętam, mogłam doświadczyć bardzo miłego zaskoczenia.
Dwa, a może trzy lata temu moja Siostra organizowała u siebie wigilię dla całej szerokiej rodziny. Byliśmy zaproszeni razem z naszymi córkami. Skoro wigilia, to musiały być prezenty. Starsza Córka, która od kilku lat nie mieszka już z nami, lecz na tak zwanym swoim, dostała od swojej matki chrzestnej, czyli od mojej siostry, płaską, dość ciężką paczuszkę, z sugestią, że przyda się na nowym mieszkaniu. Pierwszą moją myślą było: pewnie to jakaś książka, może kucharska. Tradycją w rodzinie jest natychmiastowe rozpakowywanie prezentów - ciekawość nie pozwala nam długo czekać:-) Po otworzeniu paczuszki okazało się, że nie książka, tylko że są to dwa oprawione obrazki z martwą naturą w ołówku. Jakiś imbryk, jakiś wazon, chleb... W sam raz, żeby powiesić na pustej ścianie w kuchni.
Ale zaraz, zaraz... Ja to już chyba kiedyś widziałam... Przyglądam się dokładniej - jest podpis. Kurcze, mój... Tak, ja to kiedyś narysowałam. Chyba ze sto lat temu. Byłam wtedy jeszcze nastolatką.
Ale jak to? Skąd Siostra ma moje rysunki sprzed trzydziestu lat?
Otóż, najpierw przechowywali je na swoim pawlaczu Rodzice. Później chyba ja sama podarowałam je Siostrze, kiedy przeprowadzała się i urządzała jedno ze swoich pierwszych mieszkań. Wtedy nie doczekały się oprawienia i ekspozycji. Zastanawiam się jednak, jak to się stało, że obrazki "uchowały się" w trakcie jej licznych przeprowadzek. Jestem pod wrażeniem, że nie oddała ich na makulaturę. Jest zdecydowanie bardziej sentymentalna ode mnie.
| Jeśli się dobrze przyjrzeć, można zauważyć, że duch współczesności przygląda się utrwalonej ołówkiem przeszłości :-) |
Obrazki wiszą u Córki w kuchni. Bardzo się cieszę, że rysunki się zachowały i że są eksponowane. Są takim małym świadectwem tego, że kiedyś umiałam trzymać w ręku ołówek :-)
Starsza Córka niejako przejęła ode mnie pałeczkę i czasami uczestniczy w zajęciach z rysunku. Chyba teraz na mnie spocznie obowiązek przechowania jej prac dla potomnych :-)
Miało być niedziewiarsko, ale troszkę jednak będzie :-)
Znalazłam jedyne zdjęcie dokumentujące fakt mojego uczestnictwa w zajęciach plastycznych.
Na tym zdjęciu mam na sobie sweter, który sama wydziergałam. Bardzo go lubiłam i często nosiłam, mimo, że włóczka była nieszlachetna. Trzeba sobie wyobrazić, bo zdjęcie jest marnej jakości, że był to akryl w bardzo bladym żółtym kolorze, który z każdym praniem stawał się coraz bledszy. Prawą stronę stanowiły oczka lewe, na całej powierzchni w regularnych odstępach zrobiłam prawymi oczkami rodzaj wypukłych bąbelków, z tym, że nie zamykałam ich w tym samym rzędzie, lecz miały wysokość czterech lub sześciu rzędów - nie pamiętam dokładnie. Sweter był oversize'owy, robiony na prostych drutach, w częściach i później zszywany, brr... No, ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, że można inaczej ;-)