Historia jakże cudownego piątku...
A wszystko zaczęło się o 12...
Odebrałam telefon i usłyszałam "panowie od internetu przyjdą JUŻ". Zawsze wiem wcześniej, którego dnia ktoś od naprawiania czegoś ma przyjść, jednak JUŻ, to informacja, która średnio mnie cieszy. Mogłabym równie dobrze wiedzieć, że przyjdą rano i czekać na nich w domu cały dzień. W każdym razie JUŻ to dzisiaj oznaczało 10 minut.
Panowie przyszli próbując dogadać się ze mną po chińsku i jak zwykle dużo myśląc (czytaj o innych moich przejściach tu i tu). Jeden z nich posiedział sobie w szafie, gdzie znajdowała się puszka od internetu, drugi siedział gdzieś na klatce schodowej. Możecie sobie wyobrazić, jak wyglądała ich rozmowa, a dokładniej, jak głośna była. I tak do 14. O 14 panowie przypomnieli sobie, że będzie im potrzebny przedłużacz. Na chwilę. Wypięłam więc coś z przedłużacza. Dałam. Nie chcą. Chcą. Wzięli. Zły. Tłumacz dzwoni, że muszę kupić, bo oni potrzebują (na chwilę). I jak już kupię to oni przyjdą. W poniedziałek. Ale toż to mnie mąż uratował mówiąc, że przecież mamy jeszcze inny przedłużacz. Wypięłam. Podałam. Oooo dobry! Super. Po 10 minutach okazuje się, że jednak zły. Tak minęła kolejna godzina. Tłumacz dzwoni, że tu obok jest sklep, oni pójdą, kupią. Dobrze. Ale oni nie idą! Rozsiedli się panowie na kanapie w naszym biurze, pooglądali nasze książki, poćwiczyli sobie na sztangach mojego męża, poprosili o wodę, poszli spać. Halo, zaraz, a kto pójdzie po przedłużacz?! Tak minęło kolejne 30 minut... aż nagle ktoś przyszedł (trzeci?! o nie tego nie przeżyję!) Chłopaki zerwali się ze swojego stanowiska i ślad po nich zaginął. Na kolejne pół godziny... Wreszcie są. Wrócili. Pracują! O nie, oglądają tv, ale jak to, przecież ja wypięłam ten przedłużacz...
O 16.45 usłyszałam OOOOOKKKKKKK, co ucieszyło nie tyle tych panów, co mnie, bo już myślałam, że zechcą się do nas wprowadzić na stałe...
Z jakże sympatycznymi panami pożegnałam się o 17.30 (zanim wyszli zza mojego ramienia próbowali jeszcze zrozumieć, co za dziwne historie wypisuję na komputerze :) ). Wtedy też ujrzałam, jak wspaniale podłączyli nam router... ale chyba będę z tym żyła, bo nie zniosę kolejnych kilku godzin w ich towarzystwie...