Robótki ręczne…
… na nadwagę: praca wykonywana obydwiema rękami to dobry
sposób, by nie sięgnąć po tabliczkę czekolady, a do tego pomaga spalić kalorie.
Osoba o wadze 70 kg przy dzierganiu albo szydełkowaniu zużywa od 100 do 140
kalorii na godzinę.
Robótki ręczne…
… na zaburzenia snu: jeśli ktoś przez co najmniej pół
godziny przed pójściem spać uprawia tak kojące hobby, jak robótki ręczne,
łatwiej zapada w spokojny i zdrowy sen. Zalecają to nauczyciele relaksacji.
Robótki ręczne…
… na utratę pamięci: hobby obniża ryzyko utraty pamięci
na starość o 30-40%. Tak wynika z badania przeprowadzonego w Klinice Mayo w
amerykańskim Rochester. Jeśli do tego ogląda się telewizję mniej niż 7 godzin, to
ryzyko może spaść nawet o 50%.
Robótki ręczne…
… usprawniają: „jedno na lewo, jedno na prawo, jedno
spuścić…”. Do dziergania potrzebne są obydwie ręce. To oznacza, że obie półkule
mózgu muszą współpracować, a im bardziej skomplikowany wzór, tym większej
współpracy wymaga.
Oprócz motorycznej zręczności rozwija się przy tym również
wyobraźnia przestrzenna.
Czyż nie urocze? A jak na duchu podnosi.
A teraz czekoladowy szalik Puchatka, czyli nic takiego, tylko trochę czasu kosztowało, bo zaczynałam od czesanki:
Na tym zdjęciu chyba wygląda najlepiej - zaraz po odcięciu z Harfy. Miał wówczas 185 cm długości (bez frędzli) i 29,5 cm szerokości. Wyszło na niego 23 deko wełny.
Najpierw sprzędłam motek (310 m/100 g) cienkiej osnowy (na tym sprzęcie nie da się tkać na grubej osnowie, chyba zresztą w ogóle nie da się na nim tkać), potem 13 deko grubszego wątku, wszystko 2ply. Wątku już nie mierzyłam, tylko od razu przewinęłam na kłębek.
Osnułam szanowną panią Harfę i rozpoczęłam działalność, od razu na wstępie zaszywając frędzle na brzegu.
Robota była(by) prosta i nudna (ale Harfa zadbała o "rozrywki"), podobała mi się w tym jedynie faktura.
I właśnie ta prosta rzecz w płóciennym splocie kosztowała mnie tyle nerwów, bo otóż nie wiem, czy ja robię coś nie tak, czy Harfa jest po prostu sprzętem do patrzenia, nie do tkania - bardziej doświadczeni pomóżcie! Taką, rzadką w istocie, strukturę udaje mi się uzyskać jedynie pod warunkiem, że dociągam każdą nitkę grzebieniem, o dobijaniu siatką mowy nie ma, zostaje pół centymetra osnowy pomiędzy dobijaną nitką a tkaniną - byłaby siatka na ryby. Osnowę napinam jak mogę, ale mogę tylko na tyle, żeby mi haczyk z zębatki nie odskoczył natychmiast, ale jeśli nie odskakuje natychmiast, to i tak odskakuje po 3-4 nitkach wątku i jeśli siatka nie jest w pozycji neutralnej, grawitacja ciągnie ją w dół i wszystko mi się z wałka odwija. Wymiana haczyków i zębatek nic nie dała, po prostu co chwila jest tak - haczyk (ze stopniowo coraz bardziej wyślizganym dziobkiem) dosłownie wyskakuje z zębatki:
Po przyjrzeniu się tego typu sprzętom Schachta i Ashford stwierdziłam, że ten element jest w obydwu znacznie masywniejszy, z innych materiałów i po zewnętrznej stronie - ma szansę poradzić sobie z działaniem dużych przecież sił. Może po zewnętrznej stronie umieszczony jest dlatego, że jest masywny i wewnątrz zajmowałby za dużo miejsca, nie wiem. Wiem jedno - ta konstrukcja w Harfie się nie sprawdza i moim zdaniem nie ma szans się sprawdzić, to po prostu konstrukcyjny błąd. Bo jak dobić nitkę na kompletnie luźnej osnowie, a tylko przy luźnej daje się ten haczyk utrzymać na miejscu. Może ktoś wie, jak korzystać z tego sprzętu bez frustracji i tak, żeby zrealizować zamierzony i teoretycznie możliwy cel? Chętnie się dowiem. Nie zmienia też postaci rzeczy to, że osnowa i wątek są jednakowej grubości. Z dociągnięciem wątku nawet grzebieniem w zaczętym szaliku ze Sneżenki jest jeszcze gorzej (i haczyk, wymieniony na kolejny nowy, ciągle wyskakuje), mimo dociągania grzebieniem tkanina wygląda jak siatka:
Może to jednak ja robię coś nie tak? Ludzie, jeśli wiecie, pomóżcie! Bo ta na wstępie podana mądrość o robótkach ręcznych ułatwiających zasypianie przestanie mieć zastosowanie w moim smutnym przypadku :( A jeszcze trochę i tkanie obrzydnie mi tak, że nigdy do niego nie wrócę.