Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polwarth. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polwarth. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 lutego 2015

Przełom

Nie, nic spektakularnego. Ale przestałam robić wyłącznie skarpetki.
Nein, es ist kein spektakulärer Umbruch. Ich habe jedoch aufgehört, ausschließlich Socken zu stricken.


Komplecik zimowy z włóczki produkcji własnej, o tej. Jak widać, na sprzędzenie musiała czekać dwa lata, a na przerobienie tylko rok. Co za sukces! Widać też, jak istotnie zmienia się efekt w zależności od obwodu robótki. Cóż, nie były to przejścia kolorystyczne na obwód ponad dwustu oczek. Ale już wprowadziłam do noszenia i się sprawdza.
Ein Winterset aus dem selbsgesponnen Garn, diesem, habe ich diesmal gestrickt. Wie man sieht,  musste die Wolle auf das Verspinnen zwei Jahre lang, auf das Verstricken nur ein Jahr lang warten. Es ist doch ein Erfolg! Man sieht auch, wie sich das Schattierungseffekt abhängig von dem Arbeitsumfang ändert. Na ja, das Garn war nicht für den Mehr-als-zwei-hundert-Maschen-Umfang vorgesehen. Ich trage jedoch das Set mit Vergnügen.

Udało mi sie też trafić na allegro całkiem dobrą książkę, za 40 zł.
Ich habe auch ein ganz gutes Buch getroffen und für ca. 10 Euro gekauft.


Jest nowa, bez braków, z tego samego sklepu, ktory oferuje ją za 183 zł. Tej pierwszej ceny na pewno jest warta, tej drugiej, moim zdaniem, z całą pewnością nie. Ale zaglądajcie czasem nawet do drogich księgarni, bo zdarzają się cuda.
Das Buch ist neu, fehlerfrei, aus einem Shop, der dieselben Bücher auch für ca. 45 Euro verkauft. Für den ersten Preis ist das Buch kaufenswert, für den letzten bestimmt nicht. Man soll jedoch manchmal auch die teuren Shops besuchen, es geschehen noch Zeichen und Wunder!

wtorek, 25 marca 2014

Nie do przerobienia...

... są zapasy, jakie mam. Tym razem postanowiłam sprząść wełnę farbowaną... dwa lata temu, na potrzeby tego kursiku. Tak, tak, leżała do dziś. I zrobić coś wreszcie z tekturową tubą po flaszce.
Meine Vorräte sind wohl unerschöpflich. Diesmal habe ich die vor... zwei Jahren für dieses Kürschen gefärbte Polwarthwolle. Ja, doch, sie hat bis heute gewartet. Ich wollte auch endlich etwas mit einem Papprohr (Flaschenverpackung) machen.


Z polwartha powstały dwa motki: ok. 430 m/105 g i ok. 380 m/95 g, 3-ply (navajo).
Aus der Polwarthwolle sind zwei Stränge entstanden: ca 430 m/105 g und ca 380 m/95 g, 3-ply (navajo).


W naturalnym świetle wyglądają lepiej, tylko wiatr strasznie szarpał nitki podczas robienia zdjęć.
Im Tageslicht sehen sie besser aus, nur der Wind störte mich beim Fotografieren.

Podczas przędzenia:
Beim Spinnen:


Podczas skręcania:
Beim Verzwirnen:


A mój pies na starość stał się najwyraźniej psem stróżującym, ostatnio nic, tylko czegoś pilnuje.
Mein Hund wurde im Alter offensichtlich zum Hütehund. Letztens hütet er alles, was er nur findet.


O polwarthach nic nie pisałam, a to ciekawe owieczki i bardzo przyjemne w dotyku. Rasa powstała w południowo zachodniej Australii (Victoria) około 1880 roku i jest krzyżówką merynosa (w trzech czwartych) i lincolna (w jednej czwartej). Jest miękka i trochę budyniowata po merynosach, ale kudeł ma znacznie dłuższy, po lincolnach. Niestety, nie odziedziczyła lincolniego blasku. Za to przędzie się znacznie przyjemniej niż merynosy, można ją "wyciągać" prawie w nieskończoność. Z jednej owcy (barana) można uzyskać średnio od 4 do 6 kg wełny, i to jakiej wełny: długość od 7,5 do 18 cm, grubość od 21 do 26 mikronów (Bradford count: 64-58s). Owce zazwyczaj są białe, ale zdarzają sie też szare aż do czarnych, a także płowe do brązowych. Nie znalazłam zdjęcia, które mogłabym zamieścić bez specjalnego pozwolenia, ale można sobie obejrzeć owieczki np. na stronie australijskich hodowców tej rasy.
Über die Polwarth-Schafe habe ich noch nie geschrieben. Es ist jedoch eine sehr interessante Rasse, und ihre Wolle ist sehr weich. Die Rasse ist in Australien (Victoria) um das Jahr 1880 entstanden - die Schafe sind eine Kreuzung der Merinoschafe (in drei Vierteln) mit Lincolnschafen (in einem Viertel). Ihre Wolle ist weich und ein bisschen fade, gleich wie Merinowolle, die Fasern sind jedoch viel länger (nach den Lincolnahnen, meine ich). Sie glänzt aber nicht so schön wie die Lincolnwolle. Sie läßt sich doch viel angenehmer als die Merinowolle spinnen, man kann sie fast unendlich "ausziehen" . Aus einem Tier kann man von 4 bis 6 Kilo Wolle bekommen. Die Fasern sind 7,5-18 cm lang und 21-26 µm dick (Bradford count: 64-58s). Die Schafe sind vor allem weiß, es gibt aber auch Tierchen in Grau bis Schwarz und Braun. Ich habe kein Foto, die ich ohne Zulassung zeigen kann, gefunden. Man kann sich aber die Schafe an der Seite der australischen Züchtern ansehen. 

A to zwykła tekturowa tuba po flaszce,...
Und das ist ein übliches Papprohr, eine Flaschenverpackung,...


... która stała się niebrzydkim magazynem na długie druty, których mam - owszem - sporo, niektóre nawet bardzo długie, bo mają 45 cm.
... die jetzt zum ziemlich  hübschen Behälter für lange Stricknadeln wurde. Ich habe eine ganz große Sammlung der Stricknadeln, manche sind sogar 45 cm lang.


Zaczęłam też "przetwarzać" zeszłoroczne tkaninki zdobione ekodrukiem, oczywiście od tej najmniej efektownej. Z batystu powstała koszulka nocna, bez wykroju oczywiście, więc trochę przekombinowałam z kwadratową pachą.
Ich begann auch die vorjährigen Eco-print-Geweben zu verarbeiten, natürlich die am wenigsten efektvolle. Aus dem Batist ist ein Nachthemd entstanden, ohne Fertigschnitt, also ein bisschen ungewandt.


Ale mam ostatnio ciag do maszyny do szycia, więc może następnym razem będzie lepiej...
Letztens habe ich aber eine Neigung zur Nähmaschine - vielleicht wird es beim nächsten Mal besser sein...

sobota, 7 lipca 2012

Polwarth jak z poddasza - farbowanie

Nie miałam gotowej koncepcji na kolorki. Ale przypomniałam sobie kolorki z Asikowego poddasza, które mnie urzekły i niech sobie dyplomowani artyści twierdzą, że to zestaw niby "kiczowaty" jak pocztówka z zachodem słońca, ja lubię. Co więcej, ludzie lubią. To oczywiście moja interpretacja tego zestawu, z charakterystycznym dla mnie "międzyelementem". Zdjęcie trochę przekłamuje kolory, to jest limonka, mandarynka nie pomarańcza i jagody (nie spsiały granat), oddzielone srebrzystą szarością, która swoją funkcję ma.
Już po południu była wyschnięta.

Polwarth, 200 g
Milutka, mięciutka, cudowna. Nie sfilcowała się. Czyli metoda nadal nie zawodzi. Do rzeczy zatem.

1. krok: przygotowanie wełny
Zazwyczaj kupowana w taśmie jest przygotowana. Ale nie zawsze. Dlatego choćby na wszelki wypadek, zwłaszcza gdy pachnie "owieczką", warto jednak odtłuścić. Ja do tego używam mydła "Biały Jeleń" w płynie, są i tacy, którzy piorą w płynie do mycia naczyń i nic się nie dzieje. Czyli: do zlewu wlewam wodę (może być gorąca, to nie wadzi, tylko każdy następny etap powinien być w równie gorącej), do wody trochę (na 5-7 l ze 2 łyżki)  "Jelenia", wkładam złożoną wełnę i trochę ją "duszę", żeby "łyknęła" tę wodę z mydłem. I zostawiam na jakieś 10 minut. A w sprawie składania: ja lubię złożyć pasma tej taśmy na taką długość, na jakiej będę farbować, już na początku, wówczas potem mniej ja macam (żeby nie sfilcować). Spuszczam wodę, wełny nie wyjmuję, tylko trochę "wyduszam" w zlewie. Potem 1-2 płukania, zależnie od potrzeb (albo jest piana z mydła, albo jej nie ma, zazwyczaj już po jednym płukaniu nie ma). Potem do kolejnej wody wlewam z pół szklanki octu (im więcej wełny, tym więcej octu) i zależnie od barwników dodaję albo nie dodaję soli. Do Kakadu do wełny czy Ashford dodaję łyżkę soli, do Kakadu uniwersalnej (można nią spokojnie farbować wełnę), z wyjątkiem sytuacji, kiedy mam w planie też szary, oraz do Luvotexu dodaję ze dwie garście. O Jacquardzie nie piszę, wyrzuciłam. Mieszam tę sól i ocet w wodzie, kiedy mi się woda nalewa, a potem przesuwam w to wełnę, która znów jest odsunięta na brzeg zlewu i zostawiam na 15-20 minut.

W tym czasie robię ciasto, bo i tak nie mam dostępu do zlewu. Ciasto wkładam do piekarnika. Wełny nie odciskam, tylko ją wyciągam i gnam z rondlem pod cieknącą wełną do łazienki, żeby ją powiesić na kranie. Chyba że farbuję więcej wełny, to robię to wszystko w wannie (nic się akrylowi nie dzieje, nawet jeśli wełna po farbowaniu ostro puszcza! uspokajam, bo o takich lękach też już słyszałam), wtedy do wygodnego kranu mam bliżej. Niech obcieka.

Krok 2: przygotowanie barwników i reszty
W tym czasie przygotowuję kram do farbowania. Na blacie w kuchni kładę kawałek folii. Wstawiam wodę w czajniku, żeby się zagotowała. Przygotowuję słoiczki na barwniki, przynoszę barwniki. Wsypuję do słoiczków po trochu tego, co bym w nich chciała mieć i tyle, ile mi się wydaje, że potrzebuję. Zalewam to wrzątkiem w takiej ilości, żeby było mniej więcej tyle, ile wejdzie w wełnę.


Jeśli robimy konkretny kolor z jednego barwnika, nie należy go sypać za wiele, zawsze można dosypać do już rozpuszczonego, żeby uzyskać większą intensywność. Zawsze lepiej zrobić za dużo, niż za mało roztworu. Nie otrujemy tym sąsiadów, mają atesty. Jeśli robimy kolor z kilku barwników (tak jak w tej sytuacji, z tych barwników mam tylko 4 podstawowe, więc praktycznie każdy kolor robię sama), możemy je w ramach jednej firmy dowolnie mieszać (w ramach różnych firm bezpieczniej po próbie). Żeby wiedzieć, co nam mniej więcej wychodzi, bo kolor w słoiku, to nie będzie kolor na wełnie, po pomieszaniu łyżeczką, wlewam kroplę na biały papierowy ręcznik i dodaję do słoiczków po trochu tego i owego aż uzyskam mniej więcej to, co chcę.

Jak widać, bliżej temu, co na papierze do suchej gotowej wełny niż temu, co wsiąkło w wełnę. Czyli liczę się z tym, że po wyschnięciu będzie jaśniej i mniej intensywnie. Jak już mam w słoikach mniej więcej to, co chcę, dolewam do nich po kilka łyżek octu (znaczy: chluszczę, no tak z ćwierć szklanki na to, co widać). Do Luvotexu i uniwersalnych obowiązkowo dodaję sól (od łyżeczki wzwyż, zależnie od ilości wełny). I w słoiczkach już mam gotowe barwniki do farbowania.
Potem przynoszę rolkę folii do pakowania (9-15 zł na allegro) albo wyciągam folię spożywczą. Spożywcza oddychająca jest lepsza do farbowania, tylko jest o połowę węższa, bardziej wiotka i fatalnie się tnie. Spożywczej można ułożyć dwa pasy jeden obok drugiego na zakładkę, same się "złapią".
Krok 3: farbowanie
Na tej folii układam obciekniętą (trochę ją ewentualnie na końcach odciskam, nie wykręcam) wełnę.


Ja mam maleńką kuchnię, jak widać. Ale jak ktoś ma większą, to może mieć jeden pas czesanki i na nim wszystkie kolory świata. Przy takim ułożeniu jak na zdjęciu kolory powtarzają się nie sekwencja za sekwencją, tylko sekwencja w te i nazad, w te i nazad.  Jeśli chcemy farbować dokolusia (na przykład chcemy mieć powtarzającą się pełną tęczę) możemy ułożyć czesankę w torbie foliowej (takiej z supermarketu chociażby) dookoła, jak na zdjęciu poniżej (tylko na tym zdjęciu jest rzecz przygotowana do piekarnika, więc w folii do pieczenia, nie w torbie; torba jest wygodniejsza, jeśli gotujemy).


No i teraz nakładamy te przygotowane barwniki. Ja to robię gąbeczką w grubych rękawicach. Gąbeczka jest zużytą gąbką do mycia naczyń, z odzysku, zwykle rozciętą. Robię  grubych gumowych rękawicach, bo w aidsówkach nic nie czuję. Ale jeśli ktoś może ten lateks, to lepszy.


Nie ma obowiązku nakładania gąbką, można pędzlem, można wlać barwniki do butelek po mineralnej (tych z "dzióbkiem" do picia) i polewać, regularnie, bądź nieregularnie (typowa metoda farbowania kolorowych, ręcznie farbowanych włóczek Araucanii, tylko w innej skali), można tylko spryskać różnymi kolorami (bardzo ciekawie wychodzi we włóczce, w czesance nie próbowałam). Jak kto lubi i co chce uzyskać. Przy nakładaniu pokazaną metodą, warto sprawdzić, czy nam barwnik przeszedł na "wskroś" (odgiąć pasmo po prostu) i w razie potrzeby natepować barwnik od spodu też.
Jak już mamy barwniki na wełnie, to: jeśli chcemy, by kolory nam podciekły jeden w drugi, tak to zostawiamy, jeśli chcemy mieć mniej rozmyte przejścia między kolorami, zbieramy trochę tej wilgoci papierowymi ręcznikami.
Potem składamy folię.

Zwijamy w stronę, w którą ma nam ewentualnie podciekać kolor w kolor, dokładnie zwijając wystające brzegi folii. Ten końcowy dopiero, kiedy już wypchniemy z całego rulonu powietrze.



Krok 4: gotowanie (albo pieczenie, no, "pasteryzacja" znaczy się)
I wkładamy do gara. Ja wlewam do gara ok. 2 cm zimnej wody. Na garze zawieszam metalowy durszlak. Do durszlaka wkładam moje zwinięte dobro, tak żeby było w pionie. Jeśli się je ułoży w poziomie, barwnik, który jeszcze nie wniknął w wełnę, przemieszcza się wraz z wodą w dół i zaraz po odgrzaniu wnika, a potem jest go w roztworze mnie i mamy z jednej strony taśmy jaśniej, z drugiej ciemniej. 


Włączam gaz, czekam aż się szybciutko zagotuje woda w garze, przykręcam do minimum, przykrywam pokrywką i wpadam co 15 minut, żeby mój rulon obrócić o jakieś 120 stopni, by mi się równo grzał. Można też, i tak jest wygodniej (tylko ja w tym momencie zazwyczaj wyjmuję ciasto i mam niestety rozgrzany do 180-200 st. piekarnik), włożyć to w żaroodpornej formie do piekarnika, nastawić na 100 stopni i od momentu, kiedy zgaśnie kontrolka grzania (czyli piekarnik będzie rozgrzany do 100 stopni - u mnie jakieś 20 minut) ustawić na 40 minut. I wtedy to już o niczym nie muszę pamiętać i niczego obracać.
Po czym zabieram ugotowane (albo upieczone) na balkon i zdejmuję durszlak z gara. Zostawiam to wszystko, żeby ostygło.

Jeśli tracę cierpliwość, to gdy trochę przestygnie, rozwijam, żeby szybciej stygło, ale zostawiam w folii.
Krok 5: utrwalanie, pranie, suszenie
Ostygnięte zabieram i po zdjęciu folii (w folii nie powinno być już żadnego koloru, wełna powinna wchłonąć cały barwnik, a jeśli w folii jest woda, to przezroczysta, chyba, że barwnika było za dużo i wełna nie dała rady go wchłonąć, to ten nadmiar powinien nam się zaraz sprać, chyba że to Jacquard, to będzie puszczał do końca świata) wkładam do wody w mniej więcej temperaturze wełny, do której dolałam co najmniej pół szklanki octu na 5-7 litrów. Z solą ewentualnie jak przy przygotowaniu wełny. Zostawiam na 15-30 minut.


 Spuszczam wodę z octem, odciskam (znów jak na początku, nie wyjmuję tego ze zlewu, ostrożnie przesuwam i odciskam). Wlewam kolejną wodę, dodaję płyn do prania wełny z lanoliną (nie mydło, koniecznie z lanoliną, czyli Perwool, Perłę, Wirek czy co tam), naduszam kilka razy, spuszczam wodę, dwa razy płuczę i znów wieszam na kranie do obcieknięcia.


Jak obcieknie, zabieram na balkon. i układam do schnięcia. Wełna nie będzie w tym momencie puchata, nawet jeśli będzie cienkim paskiem, to nie znaczy, że jest sfilcowana. Gdy troszeczkę podeschnie ja lubię ją rozskubać na puchato i ułożyć tak, żeby się nie zwieszała, wtedy schnie błyskawicznie.


No i już. Jakby jakieś pytania, to poproszę, jeśli wiem, to powiem. Może o czymś zapomniałam (już tyle razy zdarzało mi się czytać szczegółowe instrukcje bez tej jednej, kluczowej informacji!). Aha, jeśli bawimy się w to dość często, warto zaopatrzyć się w maseczkę albo gazą zawiązać usta i nos. Chemiczne barwniki rozpuszczone są niegroźne, ale w proszku (a to wszędzie fruwa, cholerstwo, a potem opada) i owszem, w masie mogą być. Nie zdarzyło mi się, żeby kwasowe barwniki zafarbowały mi blaty czy gres. Zmywa się bez szemrania, nawet po kilku godzinach, tego zatem nie ma sensu się obawiać i czynić cudów, żeby coś nie kapnęło. Kapnęło, zmyje się. Z rąk też (trudniej z paznokci). To naturalne barwniki są trudniejsze do zmycia.