Za to w niedzielę zasiadłam do przędzenia singla z Dorset Horn. Skończyłam dziś rano. Oto on, w dwóch motkach.
I jest to ciekawostka. Bo ten po lewej ma 603 m/100 g i jest to motek przędziony na przełożeniu 8:1, po stabilizacji, a ten po prawej jest niestabilizowany i przędziony na przełożeniu 5:1, ma 600 m/100 g. Zmiana przełożenia wynikła, rzecz jasna, z tego, że ten pierwszy przekręciłam ewidentnie, chociaż starałam się pedałować pomalutku, sprawdziłam, że żadnych dokręcających przyruchów paluchami nie wykonuję i w ogóle wydawało mi się, że będzie dobrze. Nie było. Widać to po tym pierwszym. Przy niższym przełożeniu jest dużo lepiej. Widać to po tym drugim, niestabilizowanym. To teraz, ja niewiasta nieświadoma, jak użyć mojego kołowrotka pytam, co by było, gdybym przędła na przełożeniu 20:1. Mam niejasne przeczucie (albo też - jak kto woli - wyprowadzam logiczny wniosek), że wyprodukowałabym również 600 m tej samej grubości niteczki (no starałam się, żeby były mniej więcej tej samej grubości), tylko tak totalnie przekręconej, że nie do rozplątania. Niechże mi ktoś wytłumaczy, jak to z tymi przełożeniami jest, bo głupieję.
Wełna z Dorset Horn jest przedziwna, ale fajna.
Jest tak puszysta i sprężysta (niestety też "mechata"), że 100 g przekręconego przecież, ścisło nawiniętego i nieprzesadnie grubego singla zajęło mi całą szpulę. (Podzieliłam taśmę na 12 pasm wzdłuż, żeby fragmenty koloru były dość krótkie.) Przędzie się tę wełnę bardzo przyjemnie i chętnie do niej wrócę, ale ze względu na wspomniane właściwości już tylko w dubeltowej formie.
Dostawca tejże wełenki jest rasą rogatą, czyli rogi mają zarówno panowie, jak i panie (mniejsze różki), choć niektórym z pań zdarza się rogów nie mieć. Wygląda tak oto:
| Zdjęcie: Sergei S. Scurfield |
A w imię czego rzuciłam kołowrotek w sobotę? W imię czynności nie cierpiącej zwłoki:
Czereśnie i morele już się kończyły. Czas był najwyższy!