Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 365 Project. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 365 Project. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 29 lipca 2013

Zaczynam ogarniać. Week 30. 365 Project.

Już trzeci tydzień w Polandii.
Zaczynam się powoli ogarniać.
Duża w tym zasługa pracy, bo codziennie muszę rano wstać, coś zrobić, wrócić do domu.
Nie mam czasu na siedzenie i pogrążanie się w depresji i narzekaniu, że pogoda zbyt zmienna, ciuchy zbyt drogie a California zbyt daleko.
Najgorsze jest to, że mnie nosi...
Nosi mnie, żeby już-teraz-natychmiast gdzieś pojechać.
Taki świderek.
W Stanach to było tempo.
TU TAM RAZ DWA JEDZIEMY ZWIEDZAMY OGLĄDAMY!!!!
A teraz taki nagły skok: i niiiiiiiiiiiiiiiiiiic się nie dzieje.
Wydaje mi się jakbym tu już siedziała pół roku, nic nie robiła a świat mi przecież ucieka.
I wtedy zaglądam do portfela, w którym zostało  mi tylko tyle, żeby kupić bilet miesięczny na następny miesiąc...
Eh...
Do pierwszej wypłaty głodówka turystyczna całkowita.
Potem będę kombinować :)


209/365
Muszę przyznać, że smak i nawyki żywieniowe bardzo mi się po Stanach zmieniły.
Tam jadłam duużo makaronów, chińszyzny, sałatek no i zdecydowanie najwięcej sushi :)
Było za gorąco na ziemniaki, tłuste mięso itp.
I teraz od powrotu nie jem prawie w ogóle wędlin, mięsa i mega byczych polskich kanapek.
A kto mnie zna wie, że jestem ciągle głodna i muszę coś jeść/kąsać/przegryzać.
Więc muszę kombinować.
Najgorzej jest na śniadanie, więc kupiłam sobie... mleczno ryżową kaszkę dla dzieci :P
Smak malinowy.
Robię jej sporą miską, dosyć gęstą i do tego wrzucam, albo sporo muesli z suszonymi owocami, albo granoli albo świeże owoce.
Pycha i zapycha.




210/365
Dzień zwykły zwyczajny.
Biuro GAWO jest w samym centrum Gdyni i uwielbiam patrzeć przez okna.
Na ludzi, na autobusy, na trajtki.
Jak wszyscy biegną, spacerują, snują się.
Chodzą z celem, bez celu i do celu.
Każdy gdzieś krąży, dąży, ale nie każdy zdąży.

Lepsze niż telewizja.




211/365
Od kiedy skończyłam 7 lat zawsze mieszka z nami w domu świnka morska.
Nasz 4-ty z kolei świnutch skończył dziś 5 lat.
Z tej okazji kupiłam mu w zoologicznym urodzinowego mini hamburgera i Czupur miał uciechę.




212/365
Jutro mam imieniny więc wieczorem zabrałam się z Mamą za pieczenie ciast.
Tzn Mama piekła a ja rysowałam i przeszkadzałam.
Wyszło jak zwykle pyszynie i śmiesznie :)





213/365
Imieniny Panny Anny.
W pracy dostałam pięknego storczyka i czekoladki a w domu czekała mnie niespodzianka: niespodziankowy grill.
I obowiązkowy słonecznik-mój ulubiony kwiat.




214/365
Kiedy wrócłam z moim pięciokilowym pudełkiem wypełnionym magnesami z podróży martwiłam się gdzie ja je wszystkie powieszę...
I okazało się, że rodzinka to zawsze znajdzie rozwiązanie.
Wujek załatawił mi wielkie, metalowe drzwi od biurowej drukarki czy tam innej maszyny.
W 15 minut "tablica" wisiała pięknie na ścianie w moim pokoju. 
A na niej 95 magnesów w tym 7, które dostałam w prezencie np. z Japonii i Meksyku.
Pozostałe były osobiście wybierane i czasami zdobywane w męczarniach.
Mogę doładnie powiedzieć, który gdzie, w jakim sklepie kupiłam i ile go szukałam.
Dołożyłam też parę, które przywiozłam z poprzednich wycieczek.
Tak więc 95 to ilość na dziś, a kto wie ile jeszcze znajdę pochowanych w pokoju.






215/365 
Drugi dzień dekorowania pokoju.
To nic, że niektóre rzeczy jeszcze leżą w walizkach....
Wystrój wnętrza ważniejszy!
Tym sposobem na drugiej ścianie zawisła gigantyczna korkowa tablica.
Docelowo będzie tam mapa ze szpileczkami w miejscach gdzie już byłam i gdzie chcę pojechać. 
Obecnie szukam odpowiedniej mapy.
Póki co wiszą inne wspomnienia i mapka, którą miałam w pokoju w CA.
Od razu jakoś lepiej się  zrobiło w pokoju.


poniedziałek, 22 lipca 2013

Week 29. Nadrabianie.

Mam zaległości w opisaniu 9 ostatnich tygodni....
Gdzie ja byłam gdy mnie nie było?
Otóż: skończyłam pracę jako au pair, przeprowadziłam się do Jo, objechałam pół Stanów samochodem, zmieniłam kontynent, wróciłam do Gdyni i znalazłam pracę.
Uffff....to sporo.
Ale przez cały ten czas starałam się pstrykać chociaż jedno zdjęcie dziennie co by Project365 nie umarł.
Niestety działo się tyle, że nie miałam czasu usiąść i napisać postów, ale już się poprawiam i żeby nie robić sobie zaległości zaczynam tym tygodniem, który właśnie minął i potem nadrobię pozostałe:)
I z góry przepraszam za jakość niektórych zdjęć, ale są one robione najnowocześniejszym z nowoczesnych AjPhone'ów,Samsungów i tabletów razem wziętych:  moją ukochaną Nokią 6555 z wypasioną klapką.
Prehistoryczny model.
Pani w salonie Plusa na jego widok, aż krzyknęła: ojejjejej.
I było to raczej na nutę: omatkoooojakistary niż wowjakifajny

202/365
Poniedziałek.
Ciąg dalszy  przestawiania się na czas polski.
Śpię już normalnie, ale robię się głodna o najdziwniejszych porach.
Cały dzień próbowałam zrobić coś pożytecznego, ale jakoś nie bardzo mi to wychodziło...
Jedynie wieczorem poszłam na basen z babską częścią Familii i udawałam, że umiem pływać moją kalifornijską ropuchożabką.
Taplałyśmy się ponad godzinkę, więc może z 0,000000325 kg amerykańskiego sadła zniknęło.
W nagrodę za tak dzielne pływanie i wysiłek poszłyśy na ogromną hawajską pizzę.
I to rozumiem!






203/365
W Gdyni na głównej ulicy jest kawiarnia " Cynamon" mają tam pyszną szarlotkę z bitą śmietaną.
Jest to ulubione miejsce mojej koleżanki i moje, gdzie zawsze chodziłyśmy poplotkować.
Więc oczywiście nasze spotkanie po dwóch latach mogło być tylko tam.
Nakręciłyśmy się na to nasze "rytualne ciasto",  rozsiadłyśmy się,dyskutujemy, która to się bardziej głodziła, żeby zmieścić cały kawałek, kelner podchodzi a my dumnie bez zaglądania w menu "Szarlotkę poprosimy!"  a on: NIE MAAAAA!
Widok naszych zawiedzonych twarzy musiał być bezcenny.
Wybrałyśmy inne ciacho, ale to już nie było to samo...
Dlatego kolejny atak na Cynamon już wkrótce  :)



204/365
Dzień pełnego lenistwa.
Nie robiłam nic, opalałam się, chodziłam w dresie i udwałam, że coś tam porządkuję w pokoju.
Czyli standard lenia.




205/365
Czwartek.
Dziś zaczęłam pracę.
A równo dwa tygodnie temu wylądowałam w Gdańsku kończąc mój AmericanDreamMomentamiThriller.
Pracuję w agencji au pair GAWO, którą napewno zna każda marząca o wyjeździe dziewczyna.
Jak mi minął pierwszy dzień?
Posadźcie kogoś po dwóch, mega intensywnych latach, gdzie wszystko było w ruchu, w biegu, na 8 godzin za biurkiem.....
Tyłek i kręgosłup mnie bolał jak nie wiem :P
Myślę, że za jakiś czas się przyzwyczaję, a póki co to się wiercę przy tym biurku jak jakiś świderek.
Ale będzie dobrze:)
Najważniejsze, że mam pracę, mam gdzie wstawać codziennie rano i nie będę miała czasu na zamartwianie się.


206/365
Piątek. TGIF.
Jednak mam problemy z wstawaniem o 7.00.
W Californii właśnie kładłabym się spać, a tu muszę wstać.
Nawet mi się zrymowało, chociaż nie miało ;)
Mam ustawione 4 budziki, żeby nie zaspać.
Po pracy poszłam sobie posiedzieć chwilę na uroczych, gdyńskich leżakach, które pojawiły się w centrum miasta.
I love Gdynia.
Zdecydowanie.


207/365
Sobota.
Zaczełam ograniać tony wypranych rzeczy i "po amerykańsku" wszystkie koszulki udało mi się zmieścić na wieszakach w moją malutką szafę.
Potem pojechałam na zakupy i załamałam się ceną suszonej żurawiny, którą wchłaniałam w mega ilościach w USA.. 17-20 zł za małą paczuszkę!
Mi by taka ilość na trzy razy tylko starczyła..
Tak samo z mieszankami orzechów..
Chyba zacznę podbierać wiewiórkom...



208/365
Pierwszy raz jechałam sama autem po polskich drogach...
Muszę sobie powtórzyć co te wszystkie białe linie na drodze znaczą i  ogólne, polskie zasady drogowe.
Zdałam prawko zaraz przed wyjazdem do USA więc w Polsce się nie najeździłam prawie nic.
Jestem drogowo wypaczona przez amerykański styl jeżdżenia.
Ale jeszcze parę razy ruszę w miasto i będzie good.
Dzięki Bogu nasz samochód to automat, bo jakbym miała na manualu jeździć to... dziękuję pojadę autobusem.





czwartek, 23 maja 2013

Zachomikowani. Week 20. 365 Project,

133/365
Jak najlepiej uciszyć  dziecko i mieć je z głowy?
Albo jeśli jest jakiś problem i trzeba go jakoś przebić?
W "naszym" domu kupuje się zwierzaki.
Jak przyjechałam to były dwa psy, dwie świnki morskie i kot.
Stan:5
Potem hostka poszła po zakupy do spożywczego i jakimś cudem, tak po prostu wróciła z królikiem....
Stan: 6.
Następnie jeden pies zdechł, więc żeby się bilans zgadzał, natychmiast pojawił się nowy.
Stan: 6
Wtedy jedna ze świnek też się przeniosła do krainy wiecznej sałaty
Stan: 5.
No i dziś do ZOO dołączyło kolejne zwierzątko. Chomik.
Stan: 6.
Skąd się wziął chomik?
Młodemu się tak z dnia na dzień uwidziało, że go chce.
Jako swoje własne zwierzątko, które będzie trzymał u siebie w pokoju.
Chodził, marudził i stękał niesamowicie, więc hości stwierdzili, że mogą go trochę pomęczyć tzn, wszystko co miał Młody robić było na zasadzie:  jak nie zrobisz tego i tego, to nie dostaniesz chomika/ jak zjesz cały obiad, do dostaniesz chomika/ itp itd.
I tak przez 3 tygodnie aż do dziś.
Młody już 5 dni wcześniej miał wymyślone imię i nie mógł się doczekać kiedy go u siebie w pokoju postawi.
I tym sposobem trafił do nas Chewy.
Jak na chomika jest wielki.
Na dodatek Młody napakował mu  do klatki tyle rzeczy do biegania i rozrywki, że to biedne zwierzątko nie ma się jak obrócić.
Plus te wszystkie tuby, tunele, które kupili są za małe dla tego rodzaju chomika więc nie ma szans, żeby prw nich biegał.
Największe jajca były w nocy.
Siedzę w swoim pokoju i mam otwarte drzwi, żeby Sierściuch sobie wchodził i wychodził.
A tu nagle kocur wpada i biega po pokoju w kółko i widze, że coś goni i na coś poluje.
Wzięłam kapcia-mordercę, bo byłam przekonana, że goni albo jakiegoś szczura albo tarantulkę...
Dzielnie się czaję a tam.... CHOMIK!!
Nawiał z klatki!
Nie mam pojęcia jak!
I kotek mój kochany przegonił gryzonia przez całe piętro, prosto do mojego pokoju...
A miał tyle drzwi po drodze pootwieranych i mógł go na schody też zagonić, ale nie.
Przyprowadził go do mnie do pokoju.
Na szczęście nie w pysku, tak jak to ma w zwyczaju przynosić skarpetki pod moje drzwi :)
Więc złapałam zbiega i zaniosłam do klatki.
W sumie gdybym go nie zauważyła to myślę, że było by po chomiku.
Hostki nie było w tym czasie, więc jak wróciła to jej mówię co się stało i, że uratowałam Chewy'ego,
a ona tylko " oh takie to śmieszne zwierzątko jest..."
Nawet nie powiedziała dziękuję...





134/365
Ostanio mega dużo pracuję wieczorami.
Zwłaszcza we wtorki, bo hostka jeździ na swoje parenting class- jak być dobrym rodzicem.
Po tym jak zachowuje się w domu stwierdzam, że jeździ tam tylko, żeby uspokoić swoje własne sumienie.
Bo zamiast spędzać 4 godziny na takim kursie, mogłaby po prostu dla odmiany zająć się dziećmi.
Które w tym czasie spragnione przytulania leżą o tak na swojej niani zamiast na rodzicach:



Leżeli tak na mnie dwie godziny.
Gadaliśmy sobie na różne tematy, oglądaliśmy " The Voice" plus obowiązkowo drapanie po plecach i przytulanie:) 
Jak już pisałam na facebooku: ona chodzi na te mega drogie zajęcia, gdzie jej mówią co ma dać dzieciom.
A ja jej to mogę powiedzieć za darmo: dać im miłość i swój czas.
I za to kocham Moją Mamę :)


135/365
Rada dla wyjeżdżających do USA: nie przywoźcie ze sobą dużo rzeczy!
Ameryka to kraj przecen.
Wszędzie. Ciągle. Wszystko.
Na początku rzucałam się na każdą przecenioną rzecz, bo nie wierzyłam, że coś może być tak tanie i na pewno zaraz tą cenę zlikwidują.
Błąd.
Wyprzedaże są non stop, w każdym sklepie.
Dzielą się tylko na duże i na mega duże.
Można się ubrać na prawdę porządnie, w markowe rzeczy za małe pieniądze.
Ja osobiście markowych nie szukam, bo nie istnieje dla mnie coś takiego jak metka.
Nie widzię różnicy w trampkach Converse a trampkach, które mam od 5 lat kupionych za 10 zł na hali targowej w Gdyni.
Mój Sioster twierdzi inaczej i ciągle się o to sprzeczamy:P
Więc ja sobie chodzę w tych moich ruskich trampkach a jej wysyłam z USA torebeczki z Victorii Secret, trampki Converse i inne " metkowce" :)
Ja się zadawalam rzeczami z przecen np takich jak ta:


0,47 $ za koszulkę.
To się nazywa przecena prawda?
Tylko trzeba być cierpliwym i zaglądać co jakiś czas do sklepów.
Mnie znajoma nauczyła kupować na przecenach tak, że gdy widzę t-shirt za 10 $ to uważam, że to za dużo i czekam aż spadnie do 5-7 $.
Żadna koszulka, którą tu kupiłam nie kosztowała więcej niż 10$.
Kurtki zimowe kupiłam w markowych sklepach na przecenach na wiosnę: obie przecenione z ponad 200$ na 14$ i 20$.
Torebki: max 10$.
Spodnie: żadne nie przekroczyły 15$.
Bielizna  z VS: co pół roku robią przeceny gdzie można kupić gatki za 3$ i staniki za 15-20$
Jedyna rzecz na której nie oszczędzam to buty.
Tzn zawsze szukam dobrej promocji, ale jestem w stanie zapłacić trochę więcej, jeżeli leżą idealnie.
Więc w USA zdecydowanie najdroższym zakupem były adidasy: jedne za 50$ -zasuwam w nich 2 lata codziennie i ostatnio za 35$ też adidasy takie do biegania ( które okazało się w Polandii kosztują ok 300zł! a ja je kupiłam za ok 120...).
Więc na prawdę szczerze i dobrze wam radzę: nie brać za dużo ciuchów, butów, torebek!
Ja  w PL nie cierpiałam chodzić po sklepach, a tu to sama przyjemność :)
Więc ktoś, kto lubi shopping z natury, będzie się czuł tu jak w raju.


136/365
Młoda zaczyna bardzo przeżywać mój wyjazd...
Ponieważ jest nieśmiała, skryta i nie lubi otwarcie mówić co czuje to wyraża się za pomocą piosenek.
Każdą, którą śpiewamy przerabia na coś z ANIA w tekście.
Dziś zabrała się za  Bruno Marsa " Just the way you are"
Chodzi, wymyśla i śpiewa non stop.
Przerobiła m.in " Hey there Delilah" , " The lion sleeps tonight" i wiele wiele innych.
Do każdego kawałka jest też odpowiednia choreografia i strój.
Czasami aż chce mi się płakać jak mi tak śpiewa...
To musi być straszne dla dzieci, że mają kogoś, kto spędza z nimi całe dnie, wychowuje ich, oni się przywiązują, ufają i bach.
Koniec.
Nowa niania.
Po roku bach- kolejna.
I co chwilę mają kogoś nowego, kto wprowadza swoje własne zasady, muszą się na nowo ze sobą poznawać i jak już  coś zacznie między nimi "klikać" - bach, nowa niania.
Dorosłym jest ciężko tak się przestwiać,  a co dopiero dzieciom!






137/365
Lubię piątki.
Nie tylko ze względu na to, że jest to ostani dzień pracy.
Od jakiś dwóch miesięcy robię gremlinkom Ania's Crazy Friday.
Tzn po szkole robimy coś szalonego, albo organizuję playdates w parku, albo idziemy na kręgle.
Plus zawsze mamy coś słodkiego: idziemy na frozen yogurt/prawdziwe lody/gigantyczne smoothie itp.
I parę razy byliśmy na lunchu w jakimś innym miejscu niż organiczna pizza albo burrito.
Dzisiaj, ponieważ do końca zostało mi juz nie wiele i nie mam nic do stracenia, i nie obchodzi mnie co hości mi nagadają, zaciągnęłam dzieciaki do miejsca,  gdzie mogły zjeść coś o czym zawsze marzyły.
Zabrałam ich do naleśnikarni, gdzie zamówili sobie gigantyczne naleśniki wypełnione truskawkami i NUTELLĄ, której nazwy nawet nie można wymawiać  w domu, bo hostce się cukier do samego słuchania podnosi :P
Do tego posypane cukrem pudrem,polane czekoladą plus bita śmietana.
Nigdy nie zapomnę miny Młodego, kiedy kelner przyniósł jego nalesnik i postawił go przed nim.
Młody złapał widelec i  trzymając go w powietrzu, przez kilkanaście sekund z wieeeelkiem wytrzeszczem gapił się na talerz!
Jego uśmiech był tak niesamowity i biło z niego takie szczęście, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziałam.
Młoda tak samo.
Po całej chwili tego zamarcia rzucili się na te naleśniki i w kilka minut nie było po nich śladu.
Młody dokończył jeszcze naleśnika koleżanki ze szkoły, która miała z nami playdate.
Był cały umorusany czekoladą i oczy miał nadal jak pięciozłotówki.
Jak szliśmy potem do parku to całą drogę mnie trzymał za rękę i grzecznie szedł.
Ileż to można radości sprawić zwykłym naleśnikiem z nutellą :)





138/365
Od momentu kiedy kupili Mini Van, czyli od stycznia, panują nowe zasady dot używania przeze mnie auta.
Jeżeli przykładowo chce sobie w sobotę pojechać do sklepu po waciki, na lunch, czy gdziekolwiek, to muszę o tym ich poinformować mailowo do max czwartku.
Muszę też napisać gdzie chcę jechać, gdzie będzie samochód  i ile mil od domu jadę.
Zdarzyło mi się pary razy, że wyskoczyło mi coś niespodziewanego  w sobote, i dowiedziałam się o tym dopiero w piątek wieczorem, to gdy pisałam maila do hosta, zawsze w odpowiedzi dostawałam, że on się czuje zdezorientowany, i że muszę z wyprzedzeniem takie rzeczy mówić, bo on sobie musi zaplanować jakim autem akurat będzie miał ochotę zawieźć Młodego na kung fu.
Bo jak tłumaczył przecież może się zdarzyć, że on i hostka będa potrzebować wszystkich trzech aut....
Tak-ich dwójka musi mieć trzy auta.
Bo chyba hosta wielkie rozbuchane EGO musi  jechać osobnym autem, bo z nim to się raczej w jednym nie zmieści...
I od kiedy mamy Mini Van, okazało się, że on nie może już pojechać do sklepu po zakupy jego BMW, tylko musi MiniVanem.
Mimo, że jedzie np tylko on i Młody.
Na dodatek moje maile nie mogą brzmieć: potrzebuję auto na weekend, które mogę wziąć? dziękuję.
Jak to powiedział na naszej rozmowie z LC (kiedy to prawie chciał mnie wyrzucić z domu): maile muszą mieć formę uprzejmie proszącą, niezakładającą, że samochód dostanę, ponieważ jest to przywilej i jeśli on stwierdzi, że ma takie widzimisię, że potrzebuje auta to mam sobie sama jakoś poradzić.
Więc moje prosby o auto brzmią tak: " chciałabym w sobotę pojechać po waciki i na lunch z koleżanką o godzinie XXXX. Będę w okolicach Walnut Creek cały dzień. Czy jest możliwe, żebym wzięła jeden z samochodów? Z góry dziękuję, Ania" lub " chciałabym pojechać w niedzielę popływać z delfinami, to wesołe miasteczko jest oddalone o 35 mil od domu, czy jest szansa, że mogłabym dostać jedno z aut? Samochód będzie zaparkowany na parkingu w parku"
Po 1,5 roku chodzenia jak w zegarku, gdzie nic nigdy nie zrobiłam z samochodem, nie wróciłam nie wiadomo kiedy itp muszę się teraz płaszczyć za każdym razem jak chcę wyjśc z domu w weekend.
W kraju gdzie bez auta ani rusz!
Z tego naszego zadupia nawet na rowerze nie zjadę do sklepu, ani nie dojdę na piechotę, a taxi kosztuje 25$.
Gdybym taką akcje miała od początku to szybko bym podziękowała.
Więc taka rada dla wybierających się jako au pair: dopytajcie się baaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo szczegółowo jak będzie wyglądała sytuacja z autem.
Kiedy możecie używać, ile, czy sa limity na odgległości, czy są miejsca w które hości nie chcą żebyście jeździli ( w moich okolicach popularny jest zakaz jeżdżenia do San Francisco autem, ale to akurat popieram w 100% :P byłam w SF autem dwa razy- myślałam, że zejdę na zawał. )
Nie liczcie na autobusy.
Tu nie istnieje komunikacja miejska.
Zwłaszcza w okolicach SF/East Bay.
Autobusy są tylko w centrum SF.
Większość przedmieść jest tak położona, że nie ma szans dojechać gdzieś na rowerze.
Tylko samochód wchodzi w grę.
Tak więc jeszcze raz powiem jasno i wyraźnie: dopytać się dokładnie o auto!
I nie słuchać hostów, jak powiedzą, że oczywiście jak tylko będziecie potrzebowali gdzieś pojechać to was podrzucą, odbiorą i ach och.
Może raz czy dwa to zrobią.
Ale wy będziecie chcieli wychodzić, zwiedzać, spotykać się co chwilę ze znajomymi a oni nie będą robić za waszych szoferów i was ciągle odbierać.
Zresztą wam też będzie głupio tak za każdym razem ich o to prosić.
Ja się muszę teraz co weekend płaszczyć przed hostem i stresować co on znowy wymyśli, i jaki samochód mu będzie akurat pasował do humoru.
I potem dostaję takie smsy.
Wszystkie w ciągu 2 minut:



Prawda, że można oszaleć?
Zamiast powiedzieć, że ok cały weekend używasz ten i tan a my tamten, albo my w sobotę bierzemy mini van to weź sobie bmw, to on robi loterię i co chwilę zmienia zdanie...

139/365
Dziś siedziałam cały dzień w domu.
Robiłam porządki, wyrzucałam rzeczy, bo za tydzień pakuję się już tak wyprowadzkowo.
Na dworze były 32 C, więc jak wszyscy sobie wyszli to skorzystałam z okazji i poszłam się poopalać na balkon.
Potem zachciało mi się poleżeć na brzuchu, ale niestety cały taras był obsikany przez psy, którym nie chce się schodzić na dół pod balkon, więc nie było jak się położyć.
Więc wykorzystałam stół, który stoi na tarasie od roku a i tak nikt na nim nie je i nikt go nie używa.
Nakładałam ręczników, koców i się wywaliłam.
A co!






czwartek, 16 maja 2013

Week 19. 365 Project.

126/365
Dokładnie za miesiąc o tej porze będę wolnym człowiekem.
Koniec z robieniem lunchboxów, z odrabianiem lekcji, byciem na każde zawołanie i użeraniem się z hostami.
Ahhhh.
Błogie lenistwo nadchodzi.
Póki co, dzisiejszy dzień był mega nudny i monotonny.
Z nudów odkryłam po co jest szufladka w aucie... na frytki.
Zdecydowanie.
Pasują tam idealnie.






127/365
Dziś miałam dzieciaki do nocy, bo hostka pojechała na zajęcia jak być dobrym rodzicem.
Host był w domu o 23.00, bo mu się  "pomyliło", że hostka mówiła, że ona wróci na 20.00, a nie, że zaczyna te klasy o 20.00.
Więc miałam fajny dzień z dzieciakami, robiliśmy co tylko mieli ochotę, nikt z rodziców ich nie poganiał a i tak wszystko było zrobione.
Po kolacji włączyliśmy sobie American Idol na Wii i darliśmy się w niebogłosy.
Śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej... albo bardzo źle jak Ania.
Nie szkodzi.
Bawiliśmy się świetnie i brzuchy nas bolały od śmiechu :)




128/365
W sobotę wysłam kolejne paczki do Polski.
Dlatego dziś spakowałam dwa kartony pełne ciuchów i butów.
Jak tak patrzyłam na te pudła to wydawało mi się, że one takie wielkie są, tyle się w nich zmieści a tu włożyłam kalosze, parę trampek, trochę tshirtów i już nie ma miejsca na połowę tego co tam miałam wpakować...
Tak czy inaczej teraz powinnam się już zmieścić w dwie walizki, które mam.
Dwie- bo jedną bedę musiała i tak dokupić jako extra bagaż.





129/365
Oglądam ostatnio non stop Hawaii Five O- serial kriminalny, którego akcja dzieje się- jak nazwa sama wskazuje-na Hawajach  :P
Poza wpatrywaniem się jak głupie ciele w głównego aktora: Alex'a O'Loughlin'a, zmotywował mnie ten serial do ruszenia dupska i popracowania nad moją kondycją.
Oni tam ciągle biegają, skaczą i głupio mi się zrobiło, że taka młodam i leniwam.
Męczyłam się od samego patrzenia jak oni zasuwają.
I ja się wybieram na mega road trip, a w przyszłości być może i do Australii a tu z czym do ludzi...no z czym....
Więc jak już wspomniałam we wcześniejszych postach chodziłam przez 2 miesiące na siłownię, a potem zaczęłam codziennie dreptać po moich wzgórzach  ok 5km
Plus wróciłam na zumbę i dzielnie zumbuję 4x w tyg.
Diet, żadnych nie uznaję.
Kocham jeść.
Jak mam na coś ochotę to jem i już.
Bo nie chcę schudnąć.
Chcę poprawić zerową a wręcz minusową kondycję.
Więc zagoniłam dziś mojego wewnętrznego leniwca do wysiłku i jak Młody miał mecz basball'owy przez 1,5 h, to w tym czasie odziałam się godnie, jak na sportowca kalifornijskiego przystało, i poszłam "pobiegać".
W cudzysłowie, bo nie było to  dokładnie biegnięcie a megaaaa szybki marsz przez ok 7km
Biegłam tylko z górki :P
I biegłam na odcinku, który był przy boisku, na którym grali.
Płot był mega długi, a ja dumna, wyprostowana biegnę i udaję, że kicam lekko jak sarenka.
Jak dobiegłam do końca do myślałam, że umrę....
Puls: milionpięćset, nogi jak galaretki, mięśnie mi drżały jak szalone.
Sarenka zmieniła się w hipopotama na lekcjach baletu.
Ale co tam! I tak byłam z siebie dumna!
A tu jedyne zdjęcie, które zrobiłam tego dnia.
Niestety w stylu " słitaśna focia w lustrze łazienki" z tym, że łazienki i lustra nie było to będzie "słit focia w szybie samochodu".



130/365
Dziś Młoda miała przedstawienie w szkole, na które oczywiście poszłam.
Ale nie byłabym sobą, gdybym nie porobiła Młodej i jej koleżankom głupich min...
Więc siedziałam na widowni i jej rozśmieszałam.
Chichrały się jak szalone.
Potem w ramach nagrody za super show zabrałam oba gremlinki na frozen yogurt.
Dziś znowu pracowałam do 23.00 więc po lodach i po kolejnym meczu Młodego, spełniałam ich wszystkie zachcianki dot wyboru kolacji.
I tak z Młodą poszłam na chińszyznę, a po odebraniu Młodego z nim na pizzę.
W domu oglądaliśmy film, bo w piątki zawsze jest movie night.
Na koniec  przyniosłam moje zachomikowane gigantyczne pudełko z lodami i trzy łyżeczki wbite bezpośrednio w lody.
Aż im oczy wyszły  z orbit.
-no bowls?????
-no bowls!! thats Ania's-friday-movie-night-relax-style :)
-wowwww.
-do you know why we're eating like this?
-CUS YOU'RE AWESOMEEEEE!!!!
-yes, yes i am.

Obsiedli mnie z obu stron i razem tacy przytuleni wyżeraliśmy lody prosto z pudełka.
Frajdę mieli niesamowitą.
Potem grzecznie dokończyliśmy film, mówię idziemy lulu i oni truptają do pokoi, gaszą światła, śpią.
W 5 minut jest cisza.
A hostka nie może ich czasem przez godzinę zagonić do łóżek i jeszcze mi wmawia, że Młody ma sugar rush, bo wczoraj zjadł pół ciasteczka i po cukrze robi sie nie do opanowania i nadaktywny.
Jak długo go karmię cukierkami to nigdy przy mnie nie miał, żadnej szajby z powodu cukru.
Ciągle mu powtarza, że on wariuje od cukru, więc Młody sam w to zaczął wierzyć.
Myślę, że ona i Mickiewiczowi by dysleksje wmówiła....
Dzień był super udany, bo hostów nie widziałam przez cały czas i miałam dzieciaki tylko dla siebie.
Nikt nas nie poganiał, nikt nas nie stresował i robiliśmy wszystko w naszym tempie.
Takie dni lubię :)




131/365
Dziś pojechałam z Patrycją zawieźć nasze paczki w miejsce zbiórki, z którego firma kurierska wysyła je do Polandii.
Potem wróciłyśmy do mnie i zaczęłyśmy bookować hotele na nasz road trip.
Po 5 godzinach sprawdzania, bookownia, obliczania mil, godzin, minut udało nam się wszystko zaplanować.
W następnym poście opiszę co i jak, a przede wszystkim gdzie będziemy.
Kot oczywiście sam się uwzględnił w tych planach...




132/365
Miał być ap meeting a nie było.
Bo PannaAnna i Patrycja niezależnie od siebie stwierdziły, że ten meeting jest dziś, czyli w niedzielę, a niestety nie był.
Był wczoraj.
Więc jako, że już byłyśmy w SF to postanowiłyśmy się przejść.
Gdzie nas nogi poniosą.
Powoli bez pośpiechu.
Doszłyśmy do włoskiej dzielnicy, gdzie zjadłyśmy lunch w iście burżujskim stylu, wypiły cappuccino, i dalej włóczyłyśmy się między domami.
I tak przez 3 godz.
Potem wyciągnęłam Patrycję na ulicę Lecha Wałęsy, która jest dwie przecznice od City Hall.
I tu miałyśmy niespodziewane spotkanie...
Otóż parę dni wcześniej Magda, czytelniczka bloga napisała do mnie, że wpada na chwilę do SF i czy może się spotkamy.
Niestety nam się to nie udało.
Przynajmniej nie celowo....
Idziemy z Patrycją na przejściu dla pieszych przy ratuszu i gadamy.
Przeszłyśmy na drugą stronę a tu nagle słyszę jak ktoś krzyczy coś co brzmi jak ANIAAAaaaaaa ,ANKAAAAAAAA!!!!!.
Ja głucha na dwa ucha, ale odruchowo się odwróciłam zobaczyć, kto gdzie krzyczy.
A tam po drugiej stronie pasów dwie dziewczyny stoją się śmieją i machają do nas.
Od razu rozpoznałam Magdę z jej zdjęcia na facebooku!
Zaczęłyśmy się wszystkie histerycznie śmiać z tego zbiegu okoliczności.
Dziewczyny powiedziały, że minęłyśmy się na pasach i one usłyszały, że ja gadam z Patrycją po polsku  i szybko połączyły fakty, że ja to ta Anka z bloga, więc zaczęły krzyczeć, żeby nas zatrzymać..
Takie wielkie miasto!
Tyle ulic!
No i zupełnie przypadkowo trafiłyśmy w okolice ratuszu i akurat na siebie trafiliśmy!
Jaki ten świat jest jednak mały.
Szkoda, że na Kevina Costnera nie mogłabym tak wpaść... ;)
Tak więc pozdrawiam Magdę i może następnym razem spotkamy się gdzieś na dłużej niż przebiegając po pasach :P



środa, 8 maja 2013

Week 18. Jump! 365 Project.


119/365
Temperatura nie odpuszcza. 
Kolejny dzień jest po 35 stopni. 
Nie ma czym oddychać i w wiadomościach trąbią o pożarach w LA i proszą, żeby uważać i zgłaszać każde najmniejszy zauważony płomyczek. 
 Jako, że mój 3 miesięczyny karnet na gym już wygasł to zaczęłam chodzić na spacery wieczorami, jak już słonko trochę zajdzie i można oddychać.
Zabieram ze sobą psa, bo nie chce sama chodzić a z tym szczekaczem jest śmieszniej.
Niestety przez położenie naszego domu na górze, mam bardzo graniczone chodzenie.
Więc robię szybkim tempem kółko z jednego końca ulicy do drugiego- czyli jakieś 3 mile,czyli ok 5 km






120/365 
Kolejny dzień mega gorąco.
Dzieciaki wróciły ze szkoły mega padnięte, ale jakoś udało mi się je zagonić do zadań domowych.
Za to potem już nie mieliśmy siły na nic i po prostu leżeliśmy na kanapie i oglądaliśmy kreskówkę
"Phineas and Ferb".
Hostka coś tam brzęczała, że nie mamy siedzieć przed pudłem i próbowała zabrać nam pilota, ale dzieciaki tak marudziły i turlały się ze zmęczenia po podłodze, że odpuściła.






121/365
Dzisiaj mieliśmy w domu gościa, na którego czeka każde dziecko w klasie Młodego.
Gość nazywa się  Clifford.
Jest to wielki, czerwony, pies, który jest bohaterem bajek i każde amerykańskie dziecię go uwielbia.
Można by go porównać do naszego, poczciwego Reksia. 
Sprawa z Cliffordem ma się tak, że trafia on do każego w klasie na jeden dzień.
W tym czasie dzieciak musi zrobić parę zdjęć podczas czynności, w których pies brał udział, np. mecz basball'u, budowanie Lego, czytanie książek itp.
I potem musi wkleić zdjęcia do specjalnego zeszytu i ładnie to opisać.
W ten sposób powstaje Clifford's Diary.
Na koniec roku jedno z dzieci może zabrać Clifforda i jego pamiętnik na zawsze do domu.
Młody niesamowicie przeżywa kiedy on trafia na jeden dzień do nas.
Kombinujemy wtedy ile wlezie gdzie zrobić Cliffordowi zdjęcie, żeby było mega orginalnie.
Psiakowy, szkolny zestaw wygląda tak:



122/365
Młody miał dziś mecz baseball'u i mimo, że i hostka i host byli w domu, to żadne nie poszło mu kibicować.
Host siedział i oglądał filmiki na YouTubie, a ona zmywała.
Tak mi się zrobiło szkoda Młodego, że siedziałam cały mecz i mu kibicowałam.
Za każdym razem jak trafił w piłkę sprawdzał czy widziałam i jak reaguję.
Po meczu mnie wypytywał " did you see that?? Did you see my catch??? Did you see how fast my ball go??"
Dla niego to jest bardzo ważne, żeby ktoś był z nim w czasie meczu.
Bo co innego treningi.
Zwłaszcza, że mecz  zaczyna się o 17.00, to myślę, że mogli by znaleźć raz w tygodniu czas...



123/365
Dziś pojechałam zawieźć koleżankę na laserową korektę wzroku.
Pozbyła się okularów raz na zawsze.
Naśmiejszniejsze było to, że okulista miał na imię Hilary...
Tak. Hilary.
Cała procerdura trwała może z 10 minut.
A ja miałam niesamowitą frajdę, bo pozwolili mi siedzieć koło koleżanki podczas zabiegu i mogłam wszystko oglądać na telewizorze.
Było widać mega dokładnie co lekarz robił, jak ciął oko, "laserował" itp.
Dla większości z was pewnie byłoby to obrzydliwe, ale ja mam jakąś taką ciekawość, że chce wszystko zobaczyć, wszystko mnie interesuje i absolutnie nie ruszają mnie takie rzeczy.
Za to obrzydza mnie jak Młoda całuje psa-boksera, prosto w pysk i pozwala się mu lizać po twarzy.
Fuu , fuuu, fuuuu.
Ale pokroić oko i naprawić laserowo wzrok- chętnię spojrzę.
Zdjęcie jest z pokoju, w którym ją przygotowywano. bo na sali zdjęć nie robiłam, gdyż ponieważ byłam zbyt zapatrzona w całą procedurę dłubania w oczach.





124/365
Myślę, że wszyscy już wiedzą co AnkaSkanka robiła w sobotę :)
Jedynie wyjaśnię, co ja na tym zdjęciu pokazuję rękoma.
Otóż jest to hawajski gest "hang loose".
Wystawiony kciuk i najmniejszy palec.
Czyli po prostu wyluzuj, bądź szczęśliwy.
Live Aloha.

"Rdzenni mieszkańcy Hawajów używają"hang loose" w celu przekazania tzw. "energii aloha", gestu przyjaźni i zrozumienia pomiędzy poszczególnymi grupami etnicznymi, znajdującymi się na Hawajach. Z tego powodu także gest ten nie ma bezpośredniego odpowiednika w dosłownym tłumaczeniu. 
W zależności od kontekstu, w jakim używany jest ów gest, może on oznaczać także: "dziękuję", "cześć", "jak się masz" etc.
 Może oznaczać także "wyluzuj", "witaj", "żegnaj", "trzymaj się" lub "w porządku", przy czym konkretne znaczenie gestu zależy także od kontekstu w jakim został on użyty." (Wikipedia)



125/365
Dziś byłam na Pierwszej Komuni Świętej synka znajomej.
Była to też moja pierwsza msza w kościele amerykańskim.
W Polsce do kościoła nie chodzę. 
Nie jestem zagorzałą ateistką czy  niewierzącą, tylko po prostu nie zgadzam się z jego formą, z tym co się w nim dzieje i przekazem ze strony księży.
Ale jeżeli wiem, że dla kogoś mi bliskiego,ważna jest moja obecność na mszy, to idę i zawsze wysłucham co tam księża mają do powiedzenia.
I tak właśnie trafiłam na katolicką mszę po angielsku.
Wszystko odbyło się bardzo skromnie, bez wydawania nie wiadomo ile pieniędzy na wystrój kościoła, szarfy, bibułki itp.
Każde z dzieci siedziało przez cały czas z rodziną.
Msza była jak zwykła msza, z tą różnicą, że w połowie ksiądz wyszedł na środek i rozmawiał z dziećmi i rodzinami, zadawał pytania
Dzieci Komunię przyjęły razem z resztą ludzi plus dostały jeszcze do wypicia trochę wina mszalnego.
Nie można było też absolutnie robić zdjęć czy filmować w trakcie mszy, co było świetny posunięciem, bo dzięki temu rodzice nie biegali jak szaleni po ołtarzu, żeby złapać dobre ujęcie.
Dopiero na samym końcu dzieci stanęły całą grupą przed ołtarzem i "paparazzi" mieli 5 minut na zdjęcia.
A jak wygląda amerykańska msza?
Prawie identycznie jak polska.
Wszystkie teksty modlitw były wyświetlane na dwóch dużych telewizorach.
Skrupulatnie sprawdzałam je w głowie i wszystko było bardzo dokładnie przetłumaczone.
Rzeczą, która niesamowicie mi się podobała były piosenki.
Chór stał zaraz przy ołtarzu, a nie schowany gdzieś pod niebiosami za organami..
Obok perkusja, pianino, tamburn, harmonijki.
To co śpiewali, było świetne.
Rytmiczne, niesamowicie wesołe, noga aż sama latała.
Aż wystukiwało się rytm.
Śpiewali o tym, że Bóg się cieszy, że jesteśmy, że żyjemy, że życie jest piękne, żeby dawać z siebie radość i się nią dzielić.
A nie smutne, długie, depresyjne psalmy o tym jak to grzeszymy cały czas, Bóg jest hen hen wysoko, wszystko widzi i musimy się kajać przez cały czas, żeby do tego Nieba trafić.
Kolejną różnicą były np piosenki w obcych językach.
I to nie po hiszpańsku, jakby się mogło logicznie wydawać w CA, ale np.  po filipińsku.
Na dodatek wszyscy je śpiewali...
Nie wiem dlaczego akurat w takim języku, ale się dowiem.
Następna ciekawostka:  podchodzenie do Komunii Świętej.
Ksiądz powiedział przed jej rozdawaniem, że bardzo mu zależy, żeby każdemu dać błogosławieństwo, więc jeżeli ktoś nie czuje się na siłach by przyjąć komunię, to ma przed podjeściem do księdza skrzyżować ręce na ramionach i wtedy go tylko pobłogosławią.
Muszę przyznać, że bardzo dobry pomysł.





wtorek, 30 kwietnia 2013

Double Week 16&17. 365 Project.

Wcięło mnie na cały tydzień.
Aż zapomniałam jak wygląda blog...
Tyle teraz robię, że nie wiem kiedy tydzień mija!
Ten był zwłaszcza busy busy, bo przyjechali znajomi, których poznałam 2 lata temu a którzy niestety ku rozpaczy wszystkich rok temu wrócili do Polski i teraz wpadli na cały tydzień w odwiedziny ze swoim synkiem.
Więc codziennie do nich jeździłam, żeby się nimi nacieszyć.
Dlatego dziś wrzucam na ruszt podwójnego hamburgera- dwa tygodnie razem.


105/365
Na drzwiach od lodówki zawisła dziś kartka wyznaczajaca ile czego mamy jeść...
Bo Młoda mimo jedzenia tylko warzyw i owoców ma za mało witamin i za mało wapnia, więc musimy ściśle tej listy przestrzegać. 
Dali by się dziecku porządnie najeść to by od razu jej wszystko do normy wróciło :)

 

106/365
Pies się zakochał..
...albo wyczaił dobrą zakąskę.
Od dwóch tygodni leży przylepiony do klatki z królikiem i świnką morską.
I wpatruje się jak zahipnotyzowany w świniaka.
Nie spuszcza go z oczu.
Przez pierwsze dni nawet nie jadł i nie pił.
Nie pomaga przykrywanie klatki, bo wskakuje tak, że ściąga koc na ziemię.



107/365
Mamy taki zwyczaj, że rysujemy sobie z Młodą różne rzeczy w kalendarzu i przeglądałam go dziś i to znalazłam...





108/365
Młoda w przyszłym tygodniu będzie miała super wycieczkę klasową.
Jadą na noc do zacumowanego w porcie dużego statku z 1866 roku.
Zanim tam dotrą musieli udawać, że składają aplikację to różnych grup na statku np: kuchnia, rozrywka, grupa od sprzątania itp.
Musieli też napisać podania i wyjasnić czemu się starają o taką pozycję.
Do tego przez 3 tyg uczyli się śpiewać szanty i każdy obowiązkowo musiał znać trzy.
Oprócz śpiewania mieli szkolenie jak wygląda musztra na statku, jakie komendy się wydaje i jak się na nie reaguje.
Każdy dostał też kawałek sznurka i musiał się nauczyć wiązać kilka węzów.
Czy to nie jest super pomysł!!?
I w to były wplecione inne przedmioty: historia, matematyka,muzyka i wszystko kręciło się wokól tej wycieczki.





109/365
Dziś Młody miał przedstawienie w szkole, w którym grał.
Nie mogłam nie pójść :)
Siedziałam po zupełnie innej stronie niż hości  i Młody przez całe przedstawienie patrzył się na mnie.
Sprawdzał czy klaszczę, czy się uśmiecham i robiłam mu oczywiście głupie miny :P
Na końcu przedstawienia przyleciał najpierw do mnie, mimo, że rodzice stali niedaleko...
Dopiero po chwili jak już go wyściskałam i pogratulowałam, przypomniało mu się, że musi iść do nich też.
Host poklepał go po ramieniu " god job son" zrobił mu zdjęcie i tyle.
Potem poszliśmy razem do stolika gdzie były ciastka, snacki dla dzieci i Młody się mnie pytał czy może słodycze a ja " no pewnie! bierz ile chcesz! zasłużyłeś po takim super show".
Młody dał mi do trzymania talerz, począstował kawałkiem swojego ciastka i wogóle nie zwracał na nich uwagi.
A oni stali... i się gapili...wręcz znudzeni.
Chcieli mi go potem zabrać do domu, mimo, że mieli już wolne do końca dnia.
I zamiast gdzieś z nim pójsć to miał siedzieć w chałupie...
Więc go zabrałam natychmiast i czekaliśmy 2h, żeby Młoda skończyła lekcje.
W tym czasie grałam z nim i jego kolegami w piłkę.
Nagle jeden walnął mnie niechcący piłką i powiedziałam AUA.
A Młody na to " dont you dare to kill my au pair!! Only i can hit her!" 
Mój broniący mnie potworek :)





110/365
Dziś pojechałąm do Berkeley w okolice uniwerku i natknęłam się na coś, co zwykle ogląda się w amerykańskich filmach i myśli: "taaa już ja to widzę, jak oni tak imprezują..ci scenarzyści to zdrowo przesadzają."
Otóż nie przesadzają.
W kilkunastu domach, gdzie każdy miał z przodu greckie litery wskazujące na studenckie organizacje typu Lambda PI itp,  były dzikie imprezy.
W ogródkach były porozstawiane dmuchane baseny, wodne zjeżdżalnie, mini tropikalne wyspy a jeden z domów był cały ogrodzony parawanem i dookoła niego stało 5 ochroniarzy!
Chyba w pięciu miejscach widziałam stoły do beer-ponga.
Ogólnie to była dopiero 12.00 w południe a wszyscy byli już zdrowo pijani.
Wszystko oczywiście odbywało się przy mega głośnej muzyce.
Strój obowiązkowy: bikini i spodenki kąpielowe.
DJ'e siedzieli na balkonach z profesjonalnymi stołami do mixowania, a kanapy stały nawet na dachach.
Szalleeeństwo.
American Pie party LIVE.  




111/365
Od dwóch lat wybierałam się na MT Diablo, którą mam zaraz za plecami.
Ale zawsze to przekładałam na później.
Niestety to PÓŹNIEJ kończy się juz niedługo więc stwierdziłam, że najwyższa pora tam pojechać.
Ma prawie 1200m i ponieważ okolice tutejsze są w miarę płaskie to widać ją z każdego miejsca i jest bardzo charakterystycznym znakiem East Bay i SF.
Nie lubię chodzić po górach więc jak to na leniwca przystało wjechałam autem na sam szczyt.
Dopiero tam trochę połaziłam i chłonęłam widoki.
Nad głową latali mi paralotniarze, ludzi nie było dużo, więc we własnym wolniutkim tempie miałam czas pokontemplować w ciszy i spokoju.
Co mnie zaskoczyło to, że faktyczny czubek tej góry jest schowany i zamknięty w malutkiej wieży na samym szczycie.
Truptałam sobie po tych zboczach Mt Diablo ok 4 godz. 
A na koniec pojechałam do pobliskiego parku z jeziorkiem, żeby posłuchać szumu wody.
Zdecydowanie jestem człowiek z nad morza.






WEEK 17

112/365
Z cyklu hostkowe szaleństwa.
Nalepki ze spiżarki.
Bo parę razy zostawiłam nie zamknięte pudełka po płatkach i nie domknięte orzeszki...





113/365
Dziś miałam ap meeting.
Byłam jak zwykle tylko ja i potem doszła trzytygodniowa świeżynka.
Świeżynka pochodzi z Francji i z miejsca rozłożyła mnie pytaniem:
"a to w Polsce nie mówi sie tak jak w Niemczech-po niemiecku? To jaki macie język? Rosyjski?" 
Ręce opadają...
Jak to podsumowała idealnie Paulina w komenatrzu na facebooku:  "my nie mówió, my dawać znaki dymne".
Dokładnie tak powinnam jej odpowiedzieć wtedy..
Dzisiejsze spotkanie miałyśmy w cukierni więc w ramach kolacji zafundowałam sobie potrójne, ciepłe brownies, z lodami french vanilla, z bitą śmietaną, polane ciepłym sosem karmelowym i czekoladowym a na końcu posypane orzechami włoskimi.
Ja nie mówić, nie dawać znaków dymnych, bo ja wsuwać i obżerać się deserem!
I potem ja się dziwić, że dupsko rośnie :P




114/365
O tym, że markowe kosmetyki w USA są dużo tańsze wiadomo od zawsze.
Zwłaszcza jeśli, ktoś zarabia normalnie (czyt: nie au pairską pensję) to na prawdę może sobie pozwolić na porządne rzeczy.
Ja jako ta z au pairską pensją, poluję często na promocje, oferty wiązane albo wyprzedaże.
Od samego początku tutaj kupuje pudry Clinique, bo jako jedyne mnie nie uczulają.
Kosztuje on tutaj 27$, więc nawet dla AP nie jest to mega wydatek.
Do tego skusiłam się dziś na tonik do twarzy i wtedy babeczka ze stoiska podowiedziała mi, że jak złożę aplikację o karte kredytową tego sklepu to dostanę bonus i parę extra kosmetyków.
To mówię jej grzecznie, że raz już próbowałam i z moimi zarobkami to w banku przy rozpatrywaniu tego podania mieli chyba niezły ubaw.
A ona, że nie szkodzi, że mi odmówią.
Liczy się chęć złożenia podania, potem oni mi odmówią wydania karty a ja i tak z siateczką pełną fantów zostanę.
No to tak zrobiłam i tym sposobem dorzuciła mi dwie kosmetyczki, trzy tusze do rzęs, full size błyszczyk jakis magiczny krem i cienie z różem do policzków.
Zestaw warty fortunę, bo każda z tych rzeczy kosztuje min 25$!
W życiu nie miałam tylu markowych kosmetyków :P
Sioster i Mama już sobie zęby ostrzą...




115/365
No i nadszedł długoooooo wyczekiwany  dzień: koncert Bon Jovi!!
Było cudownie!!!
Jon, przystojny i sexy jak zawsze, powalał głosem, charyzmą i energią.
Śpiewali i grali wszyscy rewelacyjnie. 
Opiszę to szczegółowo w osobnym poście :)




116/365
Oj ciężko się rano gadało, bo gardło miałam zdarte od wydzierania się na koncercie...
Ale jakoś dzień zleciał.
Jedyną ciekawostką z dnia była kolejna tajna notka w kalendarzu.
Oczywiście nie powie mi tego osobiście...
Tak się zestresowała, że aż nie wiedziała czy ten hall ma być "tidy" czy "free from.."
A ja czasem nie wiem czy ona jest "stupid" czy po prostu " free from brain" :P




117/365
Sobota. 
Pracowałam dziś 14 godz!
Hostka sie wcześniej zapytała czy to będzie ok, bo jeśli nie to ja bym pracowała tylko rano a potem ona weźmie babysitter.
Ale jeśli się zgodzę to ona oczywiście zapłaci mnie.
To się zgodziłam.
Padałam na pysk po całym dniu, ale myślę sobie warto, bo co najmniej 100$ dostanę.
I żałuję bardzo, że się zgodziłam....
A czemu to się dowiecie z dnia jutrzejszego.
Zdjęcie z dzisiaj jest z bobasem tej mojej koleżanki.
Wzięłam na chwilę moje dzieciaki, żeby się z nią zobaczyli, bo ona ich pilnowała w przerwie między JO a mną.




118/365
Dzień zaczął się tak, że się mega wkurzyłam.
Wychodzę na górę i hostka do mnie, że ona mi zapłaci tylko za 4 godz for my private time wczoraj, bo przecież my możemy pracować max 10h dziennie tak legalnie.......
Aż kubek z wrażenia upuściłam.
Mój błąd, że jej nic nie powiedziałam.
Napisałam już do LCC, czy to nie jest niezgodne z zasadą, że musimy mieć 1,5 wolnego w ciągu weekendu a ja caaaaalutką sobotę pracowałam.
Co prawda w tygodniu miałam może 35h pracy, ale wydaje mi się, że to nie powinno mieć wpływu na weekendy. 
1,5 dnia wolnego to 1,5 dnia.
Na szczęście reszta niedzieli była jak najbardziej udana, bo wybrałam się popływać z delfinami.
Nie udało mi się na Hawajach a zanim z tymi australijskimi popływam to jeszcze trochę minie, więc mówię  a co tam! Jadę!
Opiszę to dokładnie osobno jutro, a tymczasem zdjęcie Ani całującej delifina.
Żadne z nas nie zamieniło się w ropuchę, więc to chyba dobrze :P






EDIT: LCC napisała, że jeśli wszystko sie mieści w 45h to mogę tyle pracować i to obojętnie czy ona te godziny wykorzysta za jednym zamachem czy po trochu..ehhhh