Bezsenności nie było.
Wręcz przeciwnie.
Zasypiałam jak małe dziecko po całych dniach intesywnego zwiedzania.
A było to tak...
w Thanksgiving wybrałam się z dwoma koleżankami do Seattle.
Dlaczego w Thxgiving?
Bo my indyka nie czcimy.
Bo trzeba odpocząć od hostów..
Bo bilety były dosyć tanie.
Bo nie będzie tłumów na mieście.
I nie było.
Na miejscu, już w hotelu, uśmiechnęłam się uprzejmie do Pana W Recepcji czy także tego no jakiegoś pokoju z widoczkiem na Space Needle by nie miał...
Miał.
Widok miał się tak:
Nie zdążyłyśmy się za dużo nacieszyć pokojem, bo od razu poleciałyśmy na Needle.
Z wieży widać było całe Seattle, które tego dnia było mroźne jak ***&%^#%#$@$@.
Prawdziwa polska pogoda.
Wtedy bardzo bardzo zatęskniłam za Kalifornią.
Zgodnie z przewidywaniem, ludzi można by policzyć na palcach, więc miałyśmy sporo czasu, by dokładnie pooglądać okolicę.
Jako zagorzałe fanki Grey's Anatomy chciałyśmy również wypatrzeć jak najwięcej miejsc z serialu.
Ogólnie to jest jedna wielka ściema i prawie cały serial kręcony jest pod LA.
W Seattle robią tylko pojedyńcze ujęcia i potem podkładają pod budynki i scenografię kalifornijską.
Do paru prawdziwych rzeczy wykorzystywanych w serialu można zaliczyć dom Meredith, który faktycznie jest w Seattle ( ale tam nie zdążyłyśmy dotrzeć) i lądowisko helikopterów, które znajduje się na szczycie budynku telewizji i było jedną ulicę od naszego hotelu.
Ach!
Podniecałyśmy się za każdym razem, gdy tam przechodziłyśmy.
I podniecać się będziemy już zawsze oglądając helikopter i lądowisko w Grey'sach.
Kolejnym przystankiem był Pike Place Market.
Jest to jeden z najstarszych non stop działąjących rynków w USA
Obecnie głównym produktem tam sprzedawanym są różne i najróżniejsze ryby.
Muszę przyznać, że jest to niewątpiliwie urocze i klimatyczne miejsce.
I zatłoczone.
Jedynym minusem było to, że dookoła Pike Place jest pełno bezdomnych.
Ogólnie w żadnym innym mieście i jego ścisłym centrum nie widziałam ich tylu!
Na każdej ulicy.
Na dodatek co chwila zaczepiają, proszą o pieniądze, podchodzą niebezpiecznie blisko.
I to w środku dnia.
Strach było chodzić gdzieś samemu.
W jednym miejscu zaraz przy Pike naliczyłam ich ponad 20!
Siedzieli na ławkach, krzyczeli coś i bacznie nas obserwowali.
Brrr. Uciekłyśmy szybciutko.
Po rynku wjechałyśmy jeszcze raz na Space Needle, bo wiadomo, że miasto nocą jest najpiękniejsze.
Oj jest.
Następnego dnia z samego rana pojechałyśmy do Museum Of Flight.
Czyli to co gumisie lubią najbardziej.
Boeingi, myśliwce, helikoptery. Aajajaj raj.
Całe muzeum jest ogromne i mają niesamowicie dużo modeli i opisanej historii.
Trzeba by tam siedzieć cały dzień by to wszystko przeczytać a nam jak wiadomo zegar tykał.
Więc szybciutko rundka po Air Force One, słit focia z astronautą i symulator lotu myśliwcem.
| welcome on board, Miss President Anna |
| lecę bo, chcęęęęę |
| za rączkę, pod rączkę i do kawiarenki :) |
Lot nazywał się fachowo Experience Flight.
Zamykają po dwie osoby i się zaczyna...
Każda z osób ma drążek i mogą się po jakimś czasie zamienić kto pilotuje.
A pilotuje się tak, że kapsuła kręci się dookoła własnej osi, do góry nogami i we wszystkich możliwych kierunkach.
Pani Pilot Anna i Pani Pilot Patrycja w swojej jakże krótkiej karierze lotniczej zasłynęły manewrem typu korkociąg i beczka.
Oraz niekontrolowanym atakiem śmiechu w krytycznej sytuacji.
Takim, że jak nam druga Ania doniosła-nawet ci co stali w kolejce się śmiali.
Nam było mniej do śmiechu, bo diabelstwo było tak wrażliwe na ruch, ,że jak żeśmy się obróciły ze 4 razy dookoła własnej osi to myślałam, że mi oczy wypadną.
Przez całą chwilę wisiałyśmy do góry nogami, bo za cholerę nie mogłyśmy wyprostować lotu i nie wiedziałyśmy do końca, której drążek jest aktualnie tym głównym.
Przeciążenia były niesamowite.
Genialna sprawa!
JA CHCĘ JESZCZE RAZ!!!!
Wieczorem wpadłyśmy jeszcze do Pacific Science Museum na chwilę przed zakmnięciem.
Super muzeum.
Mnóstwo doświadczeń i ciekawostek.
Polecam!
Ostatniego dnia rano pojechałyśmy szybko do aquarium i na rejs statkiem po porcie.
Wyjątkowo pokazało się chociaż trochę błękitnego nieba i słońca.
Po porcie poleciałyśmy do EMP Museum.
Muzeum bardzo ciekawe jeśli ktoś słucha Jimi'ego Hendrixa, Rolling Stones, Nirvany lub jeśli ktoś umie grać na jakimś instrumencie.
W środku są wytłumione boxy z gitarami, keyboardami, perkusją i można sobie pograć.
Jak ktoś nie umie, to komputer go nauczy.
Można nawet podłączyć swoje mp3 i grać do swojej piosenki.
Niestety muzeum nie trafiło w nasz gust muzyczny, więc pobrzdąkałyśmy trochę na gitarze, powaliłyśmy w perkusję i pojechałyśmy się spotkać z Gosią, au pair w Seattle, którą poznałam przez swojego bloga.
Niestety miałyśmy mało czasu więc poszłyśmy coś zjeść i potem Gosia zaprowadziła nas do najbardziej obrzydliwej i osobliwej atrakcji miasta: Gum Wall.
Tak- GUM. Guma. Guma do żucia.
Guma, która po przerzuciu uroczyście trafia na ścianę z milionem innych gum.
Wygląda to niesamowicie!
Pachnie już niesamowicie mniej ładnie.
Oczywiście dorzuciłam swoją wymemłaną,miętową gumę do owej ściany.
Można by więc rzecz, że jestem częścią atrakcji turystycznej.
Jak nie, jak tak.
Stick it!
Jak już udało nam się odlepić od tej ściany Gosia pokazała nam restaurację, w której kręcili Bezsenność w Seattle.
Ach no i zapomniałam o najważniejszym:
pierwszym Starbucksie!
Byłam, w kolejce stałam, kawę wypiłam.
A potem zmarznięte, zapadane i wywiane wróciłyśmy do hotelu, położyłyśmy się spać na trzy godziny i fruu do Kalifornii.
Kalifornio! Jak ja się cieszę, że ty jesteś taka ciepła!
Słoneczko moje :)
A na koniec seattlowskie śmieszności:
P.S.
Przed wyjazdem wykupiłyśmy sobie tzw City Pass za 70$ i w tej cenie były wejścia do tych wszystkich muzeów, rejs po porcie plus wjazd dwa razy na Space Needle. Gdybyśmy kupowały każdy osobno to wyszło by trzy razy drożej. Korzystne jest równieź to, że mając City Pass omijamy kolejki po bilety bo wchodzi się wejściami vip :)