Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Back to Poland. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Back to Poland. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 stycznia 2014

Kalifornijska czkawka.

Wstyd i hańba.
Hańba Ci Anno, że porzuciłaś bloga na dwa miesiące!
Tak, przyznaję się.
Mojawinamojawina.
Tyle jeszcze wypraw zostało do opisania a tu takie haniebne zaniedbanie.
Ale obiecuję, że się poprawię i mam wielką nadzieję, że jeszcze ktoś tutaj został i będzie te moje filozofie czytał :)
Jak nie to sama będę się czytać.

A gdzie ja byłam jak mnie nie było?
Fizycznie w Polandii. Psychicznie w Californii.
Właśnie minęło pół roku odkąd wróciłam do Gdyni,ale...
Fizycznie w Polandii. Pyschicznie w Californii.
Miałam doła,  a i owszem.  Rów Mariański wręcz momentami.
Wszystkiego mi brakowało.
Słońca przez cały dzień.
Kota pod drzwiami.
Wychodzenia do restauracji, na sushi, na kawkę.
Własnego samochodu.
Tanich ciuchów.
"How you are doing?"
Wyszczerzonego amerykańskiego społeczeństwa.
Palm za oknem.
Golden Gate.
Znajomych.
i miliona innych rzeczy.
Więc chodziłam i smęciłam.
Każde zdanie kończyło się:
     " .. a bo w Californii to......"
     " ..a u mnie w SanFran......"
     " ..no a w Hameryce jak..."
     ".. a w Stanach to ja........."
Oszaleć ze mną można było!!
Odbijało mi się już czkawką od tego wspominania ciągle CA.

I tak pół roku...
Fizycznie w Polandi a PSYCHIATRYCZNIE w Californii.

 Ale zdarzyło się też parę normalnych rzeczy jak widać na zdjęciu poniżej :)



Na przykład ciągle mam kontakt z Młodą. piszemy do siebie smsy i maile. Przysyła mi wiadomości gdy jej drużyna wygra mecz, gdy dostanie coś nowego lub zrobi coś super w szkole. Wysłałam i jej i Młodemu kartki na urodziny, ale z tego co mi powiedziała to do Młodego nie doszła :(

Jako, że bilet do Australii do tanich nie należy a szóstka w Lotto nadal nie chce się znaleźć na moim kuponie to dodatkowo 4 dni w tygodniu udzielam korepetycji z...angielskiego.
Ja-Germanistka.
Ja-zakochana w niemieckim akcencie.
Piewsze lekcje były dziwne, bo po dawaniu korków z niemieckiego przez 3 lata nagle tłumacze chłopaczkowi gramatykę i mam takie uczucie: "ale zaraz...ja już to kiedyś tłumaczyłam..mam deja vu...ale to było po niemecku...ah...teraz inny język. Anka nie pomyl gramatyk!"
Lubię uczyć dzieci. Wymyślam miliony ćwiczeń, zagadek, buduję im zdania i robię kartkówki ze słownictwa, które ich interesuje.
Ostatnio gimnazjaliście zrobiłam na święta test ze słówkami z League of Legends (gra komputerowa;) )
Jaki był szczęśliwy!
 A pisał jak automat i wszystkie trudne słowa jeszcze umiał wytłumaczyć.

I tak właśnie moje główne podróże ograniczają się do jeżdzenia praca-korki-dom-praca-korki-dom.
Dlatego też porzuciłam Project365.
Było zbyt nudno, monotonnie, przewidywalnie.
Ale obiecuję, że jak tylko mnie gdzieś znowu wywieje to wrócę do tego.

Poza fascynującymi podróżami komunikacją miejską udało mi się choć dwa razy gdzieś pojechać: do Warszawy na 3 dni i na urodzinowy weekend do Szwecji.
To było to-dreszczyk pakowania się, bieganie z walizką, hotele, kajuty, AH! Radość przeogromna! Walizka!Mapka!Ulotki! Raj!
I pojechałam tam m.in.z Anką, z która się trzymałam w CA, więc było jak za starych dobrych hamerykańskich czasów.

Z rzeczy rozpustnych to poszłam w końcu do Starbucksa w Gdyni... i powiem tak: " NO U NAS W AMERYCE TA STARBUCKSOWA KAWA SMACZNIEJSZA BYŁA" hahhaha ;P

Moje wycieczkowe magnesy i wszelkie ulotki i mapki wylądowały na ścianach w moim pokoju i uwielbiam je oglądać.

Na Andrzejkowych wróżbach wyszła mi Nowa Zelandia z lania wosku, więc to chyba już postanowione, że celuję w Australię w 100 % :)

Bombki na choince wiecie jakie były...w  kształcie Californii oraz Golden Gate.

Dostałam również od agencji oficjalne zaświadczenie, że ukończyłam z sukcesem rok jako "Gremlin Management Specialist" Level Master, czyli Au Pair w USA.

 No i oczywiście zaczęłam pracować i nadal pracuję "po drugiej stronie lustra" au pairkowego biznesu, czyli teraz ja wysyłam was biedne niewiasty, dziewoje i panowie, do tej Ameryki, żeby was rozpuściła okrutnie.
I muszę przyznać, że jest to bardzo miłe kiedy w trakcie robienia waszych aplikacji rozpoznaje wasze nazwiska i myślę sobie: "Ha! Znam ją z bloga! Pisałam z nią kiedyś"
Byłyśmy na "Ty"  a tu muszę " per Pani/Pan" i bardzo oficjalnie, bo biurokracja tego wymaga :P
A już zwłaszcza cieszę się kiedy dostaję od was miłe maile, że czytacie bloga itp :)
Albo jak ktoś wpada do biura i mówi, że " musi porozmawiać z Panią Anią, bo ona w tej Hameryce była i żywa wróciła i ma powiedzieć jak to naprawdę jest".

Ano była była,przeżyła i pół roku się z niej leczyła.
Czuje, że rymuje,

Ale od Nowego Roku koniec!
Było cudnie, ale ile można żyć tym co było.
Więc stwierdziłam, że:
obecnie zima w Gdyni jest bardzo kalifornijska, bo śniego nie ma...
palma to mi zaraz odbije jak się nie otrząsnę z tego kalifornijskiego pyłu....
kupować nie mam co, bo trzeba na tą Australię zbierać...
zamiast do niedobrego Starbucksa mogę pójść do Coffee Heaven,albo zawsze zostaje kawa Zbożowa Antalol...
 a do sushi zamówiłam sobie tanio kilo ryżu na Allegro i będę sobie sama zwijać California Roll. O!
Nawet Polish California Roll.
I zabieram się do opisywania reszty Road Tripu i podróży!
A jak powiem jeszcze raz, że "u nas w tej Californii...." to od razu walcie w łeb!!
Żeby mi się te amerykańskie gwiazdki z flagi przed oczami pokazały ;)



 Panna Anna- już nie kaliforniANKA, ale gdyniaANKA.



poniedziałek, 22 lipca 2013

Week 29. Nadrabianie.

Mam zaległości w opisaniu 9 ostatnich tygodni....
Gdzie ja byłam gdy mnie nie było?
Otóż: skończyłam pracę jako au pair, przeprowadziłam się do Jo, objechałam pół Stanów samochodem, zmieniłam kontynent, wróciłam do Gdyni i znalazłam pracę.
Uffff....to sporo.
Ale przez cały ten czas starałam się pstrykać chociaż jedno zdjęcie dziennie co by Project365 nie umarł.
Niestety działo się tyle, że nie miałam czasu usiąść i napisać postów, ale już się poprawiam i żeby nie robić sobie zaległości zaczynam tym tygodniem, który właśnie minął i potem nadrobię pozostałe:)
I z góry przepraszam za jakość niektórych zdjęć, ale są one robione najnowocześniejszym z nowoczesnych AjPhone'ów,Samsungów i tabletów razem wziętych:  moją ukochaną Nokią 6555 z wypasioną klapką.
Prehistoryczny model.
Pani w salonie Plusa na jego widok, aż krzyknęła: ojejjejej.
I było to raczej na nutę: omatkoooojakistary niż wowjakifajny

202/365
Poniedziałek.
Ciąg dalszy  przestawiania się na czas polski.
Śpię już normalnie, ale robię się głodna o najdziwniejszych porach.
Cały dzień próbowałam zrobić coś pożytecznego, ale jakoś nie bardzo mi to wychodziło...
Jedynie wieczorem poszłam na basen z babską częścią Familii i udawałam, że umiem pływać moją kalifornijską ropuchożabką.
Taplałyśmy się ponad godzinkę, więc może z 0,000000325 kg amerykańskiego sadła zniknęło.
W nagrodę za tak dzielne pływanie i wysiłek poszłyśy na ogromną hawajską pizzę.
I to rozumiem!






203/365
W Gdyni na głównej ulicy jest kawiarnia " Cynamon" mają tam pyszną szarlotkę z bitą śmietaną.
Jest to ulubione miejsce mojej koleżanki i moje, gdzie zawsze chodziłyśmy poplotkować.
Więc oczywiście nasze spotkanie po dwóch latach mogło być tylko tam.
Nakręciłyśmy się na to nasze "rytualne ciasto",  rozsiadłyśmy się,dyskutujemy, która to się bardziej głodziła, żeby zmieścić cały kawałek, kelner podchodzi a my dumnie bez zaglądania w menu "Szarlotkę poprosimy!"  a on: NIE MAAAAA!
Widok naszych zawiedzonych twarzy musiał być bezcenny.
Wybrałyśmy inne ciacho, ale to już nie było to samo...
Dlatego kolejny atak na Cynamon już wkrótce  :)



204/365
Dzień pełnego lenistwa.
Nie robiłam nic, opalałam się, chodziłam w dresie i udwałam, że coś tam porządkuję w pokoju.
Czyli standard lenia.




205/365
Czwartek.
Dziś zaczęłam pracę.
A równo dwa tygodnie temu wylądowałam w Gdańsku kończąc mój AmericanDreamMomentamiThriller.
Pracuję w agencji au pair GAWO, którą napewno zna każda marząca o wyjeździe dziewczyna.
Jak mi minął pierwszy dzień?
Posadźcie kogoś po dwóch, mega intensywnych latach, gdzie wszystko było w ruchu, w biegu, na 8 godzin za biurkiem.....
Tyłek i kręgosłup mnie bolał jak nie wiem :P
Myślę, że za jakiś czas się przyzwyczaję, a póki co to się wiercę przy tym biurku jak jakiś świderek.
Ale będzie dobrze:)
Najważniejsze, że mam pracę, mam gdzie wstawać codziennie rano i nie będę miała czasu na zamartwianie się.


206/365
Piątek. TGIF.
Jednak mam problemy z wstawaniem o 7.00.
W Californii właśnie kładłabym się spać, a tu muszę wstać.
Nawet mi się zrymowało, chociaż nie miało ;)
Mam ustawione 4 budziki, żeby nie zaspać.
Po pracy poszłam sobie posiedzieć chwilę na uroczych, gdyńskich leżakach, które pojawiły się w centrum miasta.
I love Gdynia.
Zdecydowanie.


207/365
Sobota.
Zaczełam ograniać tony wypranych rzeczy i "po amerykańsku" wszystkie koszulki udało mi się zmieścić na wieszakach w moją malutką szafę.
Potem pojechałam na zakupy i załamałam się ceną suszonej żurawiny, którą wchłaniałam w mega ilościach w USA.. 17-20 zł za małą paczuszkę!
Mi by taka ilość na trzy razy tylko starczyła..
Tak samo z mieszankami orzechów..
Chyba zacznę podbierać wiewiórkom...



208/365
Pierwszy raz jechałam sama autem po polskich drogach...
Muszę sobie powtórzyć co te wszystkie białe linie na drodze znaczą i  ogólne, polskie zasady drogowe.
Zdałam prawko zaraz przed wyjazdem do USA więc w Polsce się nie najeździłam prawie nic.
Jestem drogowo wypaczona przez amerykański styl jeżdżenia.
Ale jeszcze parę razy ruszę w miasto i będzie good.
Dzięki Bogu nasz samochód to automat, bo jakbym miała na manualu jeździć to... dziękuję pojadę autobusem.





niedziela, 14 lipca 2013

Guess who's back??!

I'm back!
Wróciłam!
Wróciłam z Road Tripu.
Wróciłam z Californii.
Wróciłam do domu.
Wszyscy pytali się po co, czemu, dlaczego.
Przecież tak mi było dobrze w tych Stanach.
"Mogłabyś tam zostać na milion różnych sposobów/ zmienić wizę i iść na studia/ wyjść za mąż za milionera/zostać nielegalnie itp itp." (niewłaściwe skreślić )
Więc już tłumaczę.
Za stara i za biedna jestem na amerykańskie studia, mężowie milionerzy na drzewach nie rosną, w sklepach ich też nie sprzedają, a nielegalnie to ja jedynie przechodzę w miejscach bez pasów dla pieszych.
Powód powrotu był jeden.
Bo tak czułam.
Czułam, że  chcę wrócić, bo są osoby, które mnie potrzebują i muszę być na miejscu, na co dzień a nie co trzy dni na Skype.
Koniec kropka.

Tak więc jestem znowu w Gdyni.
W czwartek miałam tak skurczony żołądek, że ledwo co zjadłam w domu i poszłam od razu spać.
Dziwnie było wrócić do swojego łóżka.
Po "moim" kalifornijskim wydawało się ono malutkie i niziutkie.
Tradycyjnie wywaliłam się z nogami na ścianę i dopiero wtedy poczułam się, że jestem w domu.



Następnego dnia rozwaliłam caaaały mój dobytek na podłodze w dużym pokoju, bo okazało się, że wszystkie ciuchy mi dziwnie śmierdzą i wszyyyyyystko trzeba wyprać...
Nie wiem skąd się wziął ten zapach.
Albo to czymś spryskali w samolocie, albo "tak pachnie Ameryka"....
....i nie był to zapach pieniędzy..... :P




Cały bałagan przeniosłam potem do pokoju i zamiast sprzątać zaczęłam od udekorowania go rzeczami, które przywiozłam.
Od razu na ścianie wylądowały nalepki z mądrościami i indiański DreamCatcher nad oknem.
Resztę poprzyczepiam jak już się przekopię przez walizki.








W weekend przyjechała na grilla cała familia i na tą okazję wiozłam przez morza i oceany talerzyki, serwetki i foremki do muffinek z amerykańską flagą.
Było super.
Stęskniłam się za tymi naszymi rodzinnymi zlotami.
To było TO coś, dla którego wróciłam.






Ogólnie szok kulturowy był większy niż myślałam.
Wszystko wydawało mi się mega malutkie.
Zmywareczka jak dla laleczek, praleczka jak dla krasnoludków, kubeczki, szafeczki i wszyściutko inne.
A droga- szerokość jak na hulajnogę!
Dodatkowo każdy kierowca ma ochotę mnie zabić z każdej strony.
Dziury w asfalcie jak w szwajcarskim serze.
Klamki w drzwiach dużo wyżej niż w USA.
Na dworze chłodno. A ja tu same sandałki przywiozłam.
W sklepach zamiast " hi, how are you doing, how is your day so far, did you find everything ok?" Pani Ekspedientka na mnie krzyczy: PRZEJEDZIE MI WÓZKIEM NA DRUGĄ STRONĘ KASY!! SIATKA MA BYC??? ZA DARMO NIE MA! 10GROSZY!  NIE BEDĘ TU PANI KARTOFLI WYBIERAĆ. SZEF MI ZAKAZAŁ ICH DOTYKAĆ! JAKIE SIĘ NABIORĄ ŁOPATĄ TO TAKIE BEDĄ, TO ILE MA BYĆ??....
Ehhh...

Kupiłam  z Siostrą mrożoną kawę na spółkę, niby Large, ale wielkości raczej Small, i skasowali 15 zł!
Zamarzyła mi się bita śmietana, ale to już plus 3 zł extra...  
Parę razy miałam odruch, żeby poprosić o kubek z wodą (bo w USA za darmo zawsze można dostać w restaruacji, chyba, że ktoś woli butelkowaną to wtedy się płaci) ale szybko się ogarnęłam, że tu za darmo to ja słomkę mogę dostać.
Tak czy inaczej szał ciał, że w Gdyni jest jeden Starbucks.



Potem miałam niezłą terapię wstrząsową gdy pojechałam na zakupy.
I wtedy załamałam się polskimi cenami.
Jestem w szoku jakie wszystko jest drogie!!! 
Przy płaceniu miałam ochotę parę razy wybuchnąć płaczem, bo 250 zł, które wsadziłam do portfela wydałam na parę warzyw, 3-4 kosmetyki i mięso na grilla. 
Ceny są tak kosmiczne, że po całym dniu wróciłam do domu i zaczęłam wyć.
Że chcę wracać do Cali, że w życiu tu pracy nie znajdę i że 100zł to teraz warte tyle co nic.
Czarna rozpacz.
Najczarniejsza.
Wyryczałam się za wszystkie czasy przez cały wieczór.
Potem Mama mnie ustawiła do pionu i wszystko zwaliłyśmy na jetlag,  zmianę kontynentu, zmianę czasu i zmianę wszystkiego co możliwe.

W USA przez dwa lata bujałam sobie beztrosko w chmurach ( dosłownie też:P)  a tu bach twarde lądowanie.
Potrzebuję trochę czasu, żeby się przestawić. 
Bo prawda jest taka, że do łatwego życia łatwo się można przyzwyczaić.
Nie musiałam się przez dwa lata martwić o płacenie rachunków, płacenie za jedzenie, beznynę, auto itp.
A tu łatwo nie ma.
Minął już nieco ponad tydzień jak wróciłam i nadal wszystko mnie zadziwia.
Ceny najbardziej.
Dodatkowo najbardziej aktywna i GŁODNA robię się ok 1-2 w nocy, a wstawanie rano mnie zdecydowanie przerasta i budzę się, a w zasadzie próbuję otwierać oczy. przez godzinę minimum.
I za każdym razem jak się budzę to zastanawiam się gdzie jestem.
Ostatnie parę dni minęło tak szybko, że nie wiem sama kiedy.
To było szaleństwo.
Z każdym się spotkać, z każdym pogadać i opowiedzieć jak to w tej Hameryce było. 
Naprawdę dopiero dziś siedzę cały dzień w domu, w dresie i mam chwilę, żeby ogarniać zdjęcia.
Bo relacja z Road Tripu czeka.
Siedzi i czeka...