Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Swatches. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Swatches. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 5 lutego 2017

Pigmenty INGLOT - czesc 3

Witam,

Przeglądając ostatnie statystyki na moim blogu zauważyłam, że bardzo duża popularnością cieszą się posty dotyczące Pigmentów Inglot jakie posiadam w swojej kolekcji (TU,  TUTU oraz TU )

Ponieważ święty mikołaj był na tyle kochany, że przyniósł mi kilka kolejnych pigmentów z najnowszej kolekcji The Start In You, postanowiłam podzielić się z Wami moimi ostatnimi błyskotkami.


Pigmenty z najnowszej kolekcji The Star In You, która jest w zasadzie bardzo monochromatyczną kolekcją bazującą na kolorach w tej samej tonacji, co mnie osobiście bardzo odpowiada. Dominują tu przede wszystkim ciepłe kolory, opalizujące na złoto i lekki pomarańcz. Pięknie komponują się z niebieską tęczówką i będą doskonałym uzupełnieniem tak dziennego jak i wieczorowego makijażu.


Kolekcja posiada 6 rożnych odcieni, ja natomiast posiadam 4 z nich, które w moim mniemaniu będą przeze mnie najbardziej używane.

Pierwszy z nich to nr 122, który jest zdecydowanym kameleonem. Jest to bardzo intensywny złoty pigment z lekka poświata zieleni. W zależności jak światło pada, można by rzec ze jest to delikatny żuczek :) Dominującą barwą jest tutaj złoto.


#123 to bardzo neutralny odcień, lekko pudrowy i wpadający w delikatna brzoskwinie, bardzo ładnie wygląda w wewnętrznym kąciku oka i jest nieco zbliżony do pigmentu #115 tylko nieco bardziej w cieplej tonacji. Opalizuje na złoto.


Pigment #124 to (po roztarciu) o ton ciemniejszy pigment niż 123, bardzo ładnie wygląda nałożony na całą powiekę. Dominującą barwą tutaj jest brąz z delikatnymi szampańskimi drobinkami. Pigment ten  zbliżony jest nieco do pigmentu nr 119.


Ostatnim pigmentem w mojej kolekcji jest nr #126, który zdecydowanie skradł moje serce i używam go w większości do zaznaczenia wewnętrznego kącika oka. Jest to piękny pomarańczowo - brzoskwiniowy odcień z delikatną poświatą złota. Pięknie wydobywa niebieski kolor z tęczówki oka. Po roztarciu opalizuje na złoto-brzoskwiniowo. Zdecydowanie bardzo ciepły kolor.


Zapomniałam napomknąć, że wszystkie cienie z tej kolekcji są pigmentami kruszonymi. Cena jednego cienia to 39zl a gramatura to 2 gramy.


Kolekcja jest bardzo udana i z całą pewnością świetnie wpisuje się w obecne trendy, które nastawione są na ciepłe barwy.

Mam nadzieję, że choć troszkę przybliżyłam Wam te nowe pigmenty.

Który Wam się najbardziej podoba. Piszcie w komentarzach pod postem a ja się z Wami żegnam i do następnego...

Dominika

poniedziałek, 14 listopada 2016

NeoNail: Lakiery hybrydowe I - swatches

Witam,

W ostatnim poście pisałam Wam o mojej przygodzie z hybrydami i zestawem startowym od NeoNail. Dziś przychodzę z prezentacją pierwszej partii lakierów hybrydowych od NeoNail jakie posiadam.

Niektóre z nich zakupiłam razem z zestawem startowym, a niektóre dokupiłam już później. Jedynym problemem jaki miałam przy zakupie tych lakierów to taki, że nie mogłam zdecydować się na kolor jaki chce kupić a nalepki na lakierach i brak swatch'y na stronie wcale nie pomagały.

W mojej małej kolekcji posiadam już kilka różnych odcieni i mogę Wam powiedzieć, że już zamówiłam kolejne, które przedstawię niebawem w kolejnym poście.


Skupmy się zatem na tym co posiadam :)


Pierwszym kolorem jaki posiadam to przepiękny odcień nude o wdzięcznej nazwie Natural Beauty, jest to idealny odcień nude, który wygląda bardzo pięknie na paznokciach i zdecydowanie będzie pasował idealnie do każdej kreacji.


Kolejny kolor to Light Peach - to jeden z moich ulubionych kolorów. Jest to bardzo ładny jasny brzoskwiniowy z nutką różu. Bardzo ładnie prezentuje się na krótkich paznokciach, ale równie atrakcyjnie będzie wyglądał na długich paznokciach. Planuję sprawdzić jak będzie prezentował się w połączeniu z efektem chromu :)


Pozostając mniej więcej w tej samej tonacji kolejny kolor to Peach Rose - ten kolor to czysta pastelowa brzoskwinia, więc nazwa przyznam szczerze jest bardzo myląca :)


Perfect Milk to bardzo ładny kolor ale muszę przyznać, że tym razem nazwa i kolor jaki został zaprezentowany na stronie zmylił mnie totalnie. Szukałam odcienia delikatnego, mlecznego, pół transparentnego w tonacji bieli a ten kolor mimo tego, że jest bardzo ładny nie jest taki jakiego szukałam. To mleczny kolor w tonacji różowej z nieco większym kryciem niż oczekiwałam.


Kolejnym kolorem jest Summer Mint - to piękny miętowy kolor o bardzo dobrym kryciu. Świetnie sprawdzi się na okres wiosenny i letni. Bardzo ładnie będzie prezentował się w połączeniem z bielą oraz złotem.


I ostatni z kolorów to Lady Ferrari, który dołączony był do zestawu startowego. Kompletnie nie mój odcień czerwieni. Jest to bardzo żywa, jasna czerwień w której ja zdecydowanie się nie odnajduję. Jeśli chodzi o czerwienie, zdecydowanie preferuje ciemne jej tonacje, wręcz wpadające w czerń, głębokie, które perfekcyjnie sprawdzą się na każdą okazję a w okresie jesiennym oraz zimowym będą perfekcyjnym wyborem.

Poniżej chciałam powiedzieć Wam kilka słów dotyczących samych lakierów. Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia oraz porównania z innymi markami hybryd bo w swojej szufladzie znajdziecie tylko kilka Semilac, ale jak na mój gust lakiery NeoNail są bardzo dobre.

Mają bardzo dobra pigmentację i świetne krycie. NeoNail oferuje również bardzo dużą różnorodność kolorów oraz wykończeń, zaczynając od pół-transparentnych, kremowych, skończywszy na lakierach z drobinkami czy też magnetycznych, które dają przepiękny efekt na paznokciach.

Producent oferuje dwie pojemności lakierów, 6ml oraz 15ml. Mniejsza pojemność to koszt 27.90zł natomiast 15ml kosztuje 39,00zł.

Gęstość lakierów jest taka w sam raz, nie są za gęste dlatego dość łatwo się je nakłada, nie są również za rzadkie, dzięki czemu nie rozlewają się i nie ma obaw że zaleją nam skórki.

Ciekawą rzeczą jest zapach hybryd, który jest dość specyficzny i przypomina mi zapach farb do malowania. Wiem, że nie jest to może zbyt zachęcający zapach ale szybko się ulatnia i po utwardzeniu zupełnie go nie czuć.

Jak już wspomniałam na samym początku, zamówiłam kilka dodatkowych odcieni i muszę przyznać ze moja "miłość" do hybryd z każdym użyciem się pogłębia.

Dajcie znać jak jest u Was, czy tez połknęłyście bakcyla czy raczej nie?

Do następnego...

Dominika

niedziela, 16 października 2016

Paletka Cieni - The Body Shop - Down to Earth

Witam,

Ostatnio baardzo opuściłam się w postach. Dziś postanowiłam podzielić się z Wami moją opinią na temat nowych palet cieni do makijażu.


Jakiś czas temu odwiedzając stacjonarny sklep The Body Shop moją uwagę przykuły nowe palety z serii Down to Earth. Palety dostępne są w 5 różnych zestawieniach kolorystycznych. 01 Gold, 02 Brown, 03 Grey, 04 Plum i 05 Black. Paletki zawierają 4 cienie o bardzo dobrej pigmentacji i kosztują 15 funtów.

Ja wybrałam zestaw kolorystycznie z bardzo uniwersalnymi brązami oraz lekką brzoskwinią co oczywiście podkreśli tęczówkę mojego oka oraz doskonale sprawdzi się do codziennego makijażu.


Jeśli chodzi o samo opakowanie, wykonane jest bardzo solidnie z mocnego plastiku, a paletka dodatkowo wyposażona jest w dość sporych rozmiarów lusterko.

Ciekawym rozwiązaniem jest możliwość wymieniany cieni na inne i dopasowanie ich do indywidualnych preferencji każdej użytkowniczki. Jednak mimo wszystko uważam, że kolorystyka tych paletek jest bardzo dobrze przemyślana i cienie w intywidualnych paletkach bardzo ładnie ze sobą współgrają.

Pigmentacja jest bardzo dobra, można je nakładać na sucho jak również i na mokro co dodatkowo podbija ich trwałość i pigmentacje.


Każdy z cieni ma gramaturę 2.2 g co jak na cień jest całkiem sporo (w porównaniu do cieni Inglot - gramatura 1,8g), a biorąc pod uwagę ich pigmentację, możemy być pewne, że posłużą nam całkiem długi czas. Poniżej możecie zobaczyć jaka jest pigmentacja tych cieni oraz opis i swatche.


Pierwszy z cieni ma nazwę Oregon Sunstone, który ma wykończenie perłowe a jego kolor to bardzo ładny delikatny brzoskwiniowo-łososiowy. Świetnie sprawdzi się do nakładania na całą powiekę ruchomą. Dodatkowo po roztarciu bardzo subtelnie opalizuje na róż czego niestety nie udało mi się 'złapać' na zdjęciu.


Kierując się według wskazówek zegara kolejnym cieniem jest Peru Clay, który jest bardzo ładnym odcieniem kawy z mlekiem w chodnej tonacji. Jest to cień matowy, który znajdzie zastosowanie w każdym makijażu. Doskonale sprawdzi się w załamaniu powieki do budowania cienia.


Trzeci to Idaho Jasper jest to ciemny brąz w neutralnej tonacji o wykończeniu satynowym. Sprwadzi się w w zewnetrzynym kąciku, do przyciemnienia dolnej powieki a nałożony na mokro doskonale sprawdzi się do namalowania kreski.


Ostatnim cieniem jest Sienna Dust. Jest to cień z bardzo maleńkimi drobinkami. Jego kolor jest odcieniem szampańskim ale zdecydowanie w ciemniejszej tonacji. Cień ten można nakładać na środek ruchomej powieki, ale probowalam go nakładac w zewnętrzny kącik i rowniez tam bardzo ładnie się prezentuje.

Podsumowując, paletka jest bardzo dobrze wykonana z wysokiej jakości plastiku, co zdecydowanie widać na pierwszy rzut oka, w opakowaniu nic się nie zacina, nie ma żadnych niedociągnięc. Lusterko przytwierdzone jest bardzo dobrze i jest całkiem spore co również jest dużym plusem.

Same cienie są bardzo dobrej jakości i pigmentacji, przy nakładaniu nie zauważyłam osypywania się czy też pylenia. Co prawda nie mają tej mokrej konsystencji, którą osobiście bardzo lubię, ale to w żaden sposób nie umniejsza ich jakości.


Kolory w każdej z paletek skomponowane są bardzo ładnie i dopełniają się wzajemnie. Z łatwością wykonamy tą paletką makijaż dzienny jak również i makijaż wieczorowy z odrobiną błysku :) 

Zapomniałam nadniemić, że ta paletka będzie idealna do wykonania makijaży ślubnych w brzoskwiniowych tonacjach.

Na pewno pokuszę się jeszcze na kolejne paletki z tej serii i dam Wam znać jak się sprawują.

A Wy słyszałyście może już o tych paletkach, macie ktorąś z nich? Jeśli tak to jak się u Was spardzają? Piszcie w komentarzach pod postem, wszytskie opinie i spostrzeżenia z checia przeczytam.

Tymczasem do następnego...

Dominika

sobota, 21 maja 2016

Bourjois - Rouge Edition - Souffle de Velvet

Witam,

Zapewne zdążyłyście się zorientować że od kilku postów przewijają się nowe pomadki Bourjois Rouge Edition - Souffle de Velvet, które bardzo polubiłam.


Dziś w końcu zmobilizowałam się do napisania dla Was recenzji tychże pomadek. Co jest tak innego w tych pomadkach, czy są trwałe i czy warto je kupić, o tym dowiecie się w dalszej części posta.

Jakiś czas temu wspominałam Wam o moich nowych nabytkach (choćby w ulubieńcach marca TUTAJ) i muszę powiedzieć, że już po pierwszym użyciu byłam jak najbardziej na tak i zdanie swoje nadal podtrzymuje. 

Jak to zazwyczaj u mnie bywa, nowości wpadają w moje ręce całkiem nie oczekiwanie, przy nie zobowiązującej przechadzce po drogeriach. I tak też było w tym przypadku. Niespodziewanie moją uwagę przykuły nowości od Bourjois w wydaniu bardziej delikatnym, półtransparentnym czyli Rouge Edition - Souffle de Velvet.


Producent oferuje nam aż 8 odcieni, z czego ja skusiłam się na 3, które wydały mi się najbardziej uniwersalne i pasujące do mnie.

Muszę przyznać, że wszystkie trzy noszą się bardzo komfortowo i nie odczułam żadnego dyskomfortu ani uczucia, że w którymś z wybranych przeze mnie odcieni nie czuje się dobrze.

Pomadki są jak w przypadku swoich poprzedniczek zamknięte w bardzo eleganckie i wygodne opakowania, jedyną różnicą jest wykończenie pojemniczka, które tym razem jest imitacja matowego szkła oraz samo zamykanie tym razem jest koloru nude, a nie jak w przypadku wcześniejszych wersji czarne co w jakimś sensie podkreśla fakt że pomadki są lżejsze w swej formule.




Tym razem producent obiecuje nam, że formuła jest lekka, pół transparentna oraz że posiada substancje nawilżające co sprawi, że nasze usta będą matowe a jednocześnie nawilżone i nie odczujemy żadnego dyskomfortu w noszeniu. 

Czy tak jest? Owszem, formuła jest lżejsza choć i w przypadku standardowych pomadek Bourjois ta formuła jest zbliżona do musu. Jeśli chodzi o trwałość to tutaj muszę powiedzieć, że nie są aż tak trwałe jak poprzedniczki, ale pozostają na ustach przez dłuższy czas. 

Pomadki nie są również typowym matem. Powiedziałabym, że są bardziej satynowe, co przemawia tylko na ich plus, bo według mnie takie lekko transparentne szminki dużo lepiej prezentują się właśnie w wykończeniu satynowym.


Kolory są bardzo intensywne i jak możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej dość żywe - zdecydowanie nadające się na okres wiosenny oraz letni. Pozostawiają usta bardzo świeże, muśnięte lekko kolorem co jak dla mnie jest bomba.

Jak już wcześniej wspomniałam wybrałam 3 odcienie z 8 dostępnych. Pierwszym z nich jest 04 Ravie en rose - który jest typowym blado brzoskwiniowym odcieniem, nadający bardzo świeży kolor na ustach. Na pewno nie jest to odcień, który sprawia że usta wydaja się trupie lub (jak można niekiedy zauważyć w przypadku poszczególnych celebrytów) sztucznego koloru.



Kolejny to przepiękny koralowy odcień 03 VIPeach, który na ustach wygląda niesamowicie naturalnie, jedna warstwa delikatnie wklepana, sprawia że nasze usta wyglądają na świeże.


I ostatni z kolorów to 05 Fuchsiamallow - którego nazwa przypomina fuksiowe pianki, i coś w tym jest, ponieważ nałożony na usta daje przepiękny transparentny różany odcień. Bardzo ożywczy i świetnie wyglądający, jeśli ktoś ma ochotę na troszkę koloru na ustach, ale trak naprawdę wdraża się dopiero w tajniki makijażu i nie ma ochoty na przesadne bardzo intensywne kolory :)


Jak już wspomniałam, pomadki są bardzo fajne do noszenia na dzień i dla osób które chciałyby poeksperymentować co nieco z kolorem, ale nie za inwazyjnie jak na początek.


Dajcie znać czy miałyście już te pomadki i jakie są Wasze wrażenia. Czy takie wykończenie i efekt jest czym czego poszukujecie, a może macie własnych ulubieńców, którzy dają podobny efekt?

Piszcie w komentarzach na dole a na pewno przeczytam :)

Tymczasem do następnego...

Dominika

czwartek, 31 marca 2016

Sally Hansen - Miracle Gel

Witam,

Już dawno nie było u mnie na blogu nic związanego z manicure oraz lakierami do paznokci, ale to za sprawa nie najlepszej kondycji moich paznokci ostatnimi czasy. Na szczęście po powrocie do mojej kuracji odzywką z Eveline 8 w 1 kryzys został zażegnany.

Tym razem przychodzę do Was z recenzją i moimi pierwszymi spostrzeżeniami dotyczącymi lakierów Sally Hansen z serii Miracle Gel.


Nigdy Wam tego nie pisałam, ale prawdopodobnie jako jedna z niewielu osób nie jestem fanka manicure hybrydowego. Próbowałam kilka razy i tak jak na jakieś wyjazdy typu urlop to świetne rozwiązanie, tak na co dzień niestety u mnie się nie sprawdza. Zdejmowanie to prawdziwa udręka i zdecydowanie pogorszyło to kondycje moich paznokci :(

Kolejną rzeczą, która przemawia na minus dla hybryd w moim przypadku to fakt że moje paznokcie rosną bardzo szybko i już po tygodniu odrost jest całkiem spory, co w moim mniemaniu jest nie do zaakceptowania :) 

Dlatego rozpoczęłam moje poszukiwania czegoś, co będzie alternatywą dla standardowych lakierów oraz hybryd.


Moją uwagę przykuły lakiery Sally Hansen z serii Miracle Gel, które zauważyłam odwiedzając drogerie Superdrug. Ponieważ jestem kolormaniaczka i wszystko, co kolorowe ( cienie, lakiery do paznokci etc.) przykuwa moją uwagę i tak było w tym przypadku. Nie zmienia to faktu, że zaświeciła mi się lampka w głowie że to jest to jakieś rozwiązanie - tylko trzeba je przetestować.

Producent w swojej ofercie ma aż 47 rożnych kolorów lakieru bazowego oraz Top Coat (mówię tutaj o rynku brytyjskim, w Polsce jest ich ok 12). Co prawda cena nie należy do najtańszych, bo za jeden lakier trzeba zapłacić £9.99, ale pomyślałam, dlaczego by nie spróbować.

Przejdźmy może do konkretów, rozwiązanie jakie proponuje nam Sally Hansen jest o tyle innowatorskie - że przy użyciu tylko dwóch lakierów można uzyskać taki sam efekt jak przy manicure hybrydowym, ale co ważne nie trzeba mieć całej reszty, czyli lampy, acetonu do ich zdejmowania, żadnych cleaner'ów i tym podobnych rzeczy.

Jedyne co musimy mieć to lakier bazowy, który de facto jest lakierem kolorowym oraz top coat który zamknięty w czarnej buteleczce ma mieć takie samo działanie jak hybryda. Ponadto Top Coat zawiera substancje, która zespaja się (tworzy siatkę) ze swego rodzaju związkami obecnymi w lakierach, dzięki czemu nie ma potrzeby wysuszania manicure za pomocą światła LED/UV - wystarczy jedynie naturalne światło dzienne. Ciekawe, prawda?


A jak to wszystko się ma do rzeczywistości? 

Długo stałam przy szafie Sally Hansen i zastanawiałam się który kolor wybrać, wybór był ciężki, ale w końcu zdecydowałam się na piękny odcień nude 120 Bare Dare.

Lakier jest całkiem nieźle kryjący, ale trzeba nieco wprawy żeby go dobrze nałożyć, bo nie umiejętnie nałożony potrafi pozostawić smugi i nie wygląda to zbyt korzystnie. Ale pomijając ten fakt, lakier sam w sobie jest bardzo ładny. Co możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej.


Jedyny minus jaki znalazłam generalnie w aplikacji to fakt, że trzeba bardzo długo czekać aż całkowicie zaschnie. Co nie jest zbyt zachęcające. 

Lakier nawierzchniowy ma dość gęstą konsystencje, wiec jak już wcześniej wspomniałam nałożenie wymaga chwili skupienia i precyzji. Top Coat tworzy całkiem grubą warstwę co stwarza poczucie ze paznokcie wydają się grubsze i mocniejsze, co zdecydowanie przemawia na korzyść.

Pędzelek jest dość gruby, co bardzo ułatwia aplikacje, a lakier prezentuje się bardzo korzystnie i faktycznie tworzy żelowy efekt.


Kilka słów o trwałości lakierów, bo na pewno tego jesteście bardzo ciekawe. W moim przypadku nie mogę powiedzieć żeby lakiery się nie trzymały na paznokciach, bo tak nie jest i jak zazwyczaj nakładam moje ulubione Essie, które wytrzymują ze mną ok tygodnia tak jest też i w tym przypadku.

Jak dla mnie ok, a ponieważ moje paznokcie rosną dość szybko i już po tygodniu odrost jest na tyle widoczny, że muszę zmyć, ale wiem, że gdybym przytrzymała lakier nieco dłużej trzymałby się tak samo dobrze jak na początku. Zdecydowanym plusem jest również to, że top coat nałożony na krawędzie paznokci, chroni je przed ścieraniem się kolorowego lakieru, oraz przed czynnikami zewnętrznymi, które mogą powodować rozdwajanie się paznokci.

Co prawda z czasem warstwa wierzchnia zaczyna nieco matowieć i nie jest już tak błyszcząca jak na początku, ale tak dzieje się z większością lakierów jakie miałam okazje nosić.


Chciałam Wam również wspomnieć o nieco dziwnym zjawisku jakie zauważyłam mniej więcej po 4-5 dniach noszenia lakieru. Na powierzchni topu zaczęły pojawiać się niewielkie pęknięcia tworzące marmurowy efekt ( przy tak jasnym kolorze wygląda to bardzo nieatrakcyjnie ), co mnie osobiście wcale się nie podoba i nie wiem czy jest to efekt tego, że nałożyłam za dużo czy też jest to efekt uboczny samego top'a.

Sama nie wiem co mam na ten temat myśleć, zdecydowanie będę jeszcze testować top aby mieć 100% pewność i zapewne w niedługim czasie dam Wam znać.

Dajcie znać czy używałyście już tych lakierów, czy tez nie. Jakie są wasze opinie, a może jesteście miłośniczkami hybryd.

Czekam na wasze komentarze i do następnego...

Dominika 

środa, 9 grudnia 2015

Pigmenty INGLOT część 2

Witam,

Od jakiegoś czasu zauważyłam na blogu spore zainteresowanie pigmentami Inglot jakie posiadam. Długo zabierałam się do tego postu i ciągle coś mi wyskakiwało, a ponieważ dzięki uprzejmości mojej dobrej koleżanki na dniach przyszły do mnie najnowsze pigmenty Inglot z serii STAR DUST i jako, że siedzę w domu uziemiona przez piekielną grypę postanowiłam w końcu zabrać się do rzeczy i napisać kolejnego posta o nota bene genialnych pigmentach w/w marki.


Dziś pokaże Wam 5 najnowszych, 3 z nich są z całkiem nowej gamy kolorystycznej serii Star Dust, natomiast 2 są uzupełnieniem wcześniejszej.

Swatche oraz opisy innych moich pigmentów możecie znaleźć TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ więc jeśli jesteście zainteresowane to zapraszam do szybkiej lektury :)

Nie będę się już rozpisywać co do jakości, trwałości bo to wszystko jest zawarte we wcześniejszych postach. Dziś w dużej mierze to swatche oraz szybciutki opis.



Na pierwszy plan pójdą te które są najnowsze :)


Pigment nr 118 - jest to bardzo jasny waniliowy odcień po roztarciu pozostawiający niesamowitą połyskującą taflę. Świetnie będzie wyglądał w wewnętrznym kąciku oka jak również na środku powieki nadając blasku niejednemu wieczornemu makijażowi.


Pigment nr 119 - jest beżem o delikatnym różowym połysku, również ładnie będzie wyglądać do bardziej dziennych makijaży użyty na środek powieki i lekko roztarty.


Pigment nr 120 - to przepiękna ciemna śliwka opalizująca na fiolet oraz błękit. Jest to jeden z tych pigmentów, które odpowiadają swoją strukturą cieniom kameleonom. Jak widzicie na zdjęciu w pojemniczku jest to ciemna śliwka, ale pod światło potrafi dać złudzenie brązu ( ciężko opisać )


Pigment nr 112 - to piękny lawendowy kolor opalizujący na fiolet i delikatny róż. To jeden z pigmentów, które pochodzą z pierwszej serii Star Dust i jako jedyny jest bardzo drobno zmielony, reszta pigmentów to zdecydowanie pigmenty kruszone. Makijaż z jego użyciem możecie zobaczyć TUTAJ


Pigment nr 113 - to piękny niebieski odcień, który jak w zasadzie wszystkie pigmenty Inglot jest wielowymiarowy i opalizujący na fiolet. Jest bardzo podobny do pigmentu z serii Mamma Mia ale ten ma inną konsystencję i jest mniej brokatowy niż ten z serii Mamma Mia.



To już wszystkie moje pigmenty, które ostatnio zakupiłam. Dajcie znać czy macie już któryś z ostatniej kolekcji. Czy macie swój ulubiony po który sięgacie najczęściej?

Dziękuje Wam za Wasz czas i do następnego.

Dominika


poniedziałek, 16 listopada 2015

Makeup Geek - Duochrome - Swatche

Hej!

Jakiś czas temu kupiłam kilka cieni Makeup Geek z tej nowej serii Duochrome. Dziś chciałam Wam je pokazać i powiedzieć kilka słów.

Zamówiłam tyko 5 tych które wiedziałam, że będę często używać i które sprawdzą się u mnie najlepiej. Wybór był trudny, bo producent oferuje nam aż 12 różnych odcieni. Ja postawiłam na te, które de facto są najjaśniejsze, no może z wyjątkiem jednego cienia, ale o tym w dalszej części posta.


Jak w poprzednich postach dotyczących cieni z firmy Makeup Geek ( recenzja TUTAJ i TUTAJ ) i w tym przypadku cienie są najwyższej jakości, bardzo dobrze napigmentowane, mają fajną delikatnie kremową formułę, którą osobiście bardzo lubię a na dodatek tym razem są zdecydowanie wielowymiarowe.


Jak już wcześniej wspomniałam cienie są z serii Duochrome, co w potocznym języku można określić jako holograficzne, nałożone na powiekę w zależności pod jakim kątem światło pada te mienia się na rożne odcienie.

Cienie można zamówić na stronie producenta, ale ostatnio spotkałam się z informacją, że można je również zamówić już w Polsce z jednego ze sklepów internetowych. Niestety nie pamiętam jaki to sklep. Jeśli wiecie jaki i możecie polecić to piszcie w komentarzach, na pewno znajdzie się grono osób, które skorzystają. Ja osobiście zamawiam od producenta i jestem bardzo zadowolona z obsługi, co jest teraz bardzo pożądane bo niestety niektóre sklepy maja sobie za nic obsługę klienta.


Przejdźmy może do swatchy i przybliżonego opisu, bo ciężko będzie ująć na zdjęciach jak odcienie się prezentują.


Blacklight - to odcień najciemniejszy jaki zamówiłam. Jest to piękny fiolet, który mieni się niebieskimi i fioletowymi drobinkami, a delikatnie nałożony pozostawia subtelna poświatę i wtedy jego kolor bazowy to subtelny brąz. Odpowiednikiem tego koloru może być pigment do ciała INGLOT # 71


Kolejny cień to I'm Peachless - piękny brzoskwiniowo-złoty cień, który świetnie spełni swoja role nałożony w wewnętrznym kąciku oka. Nałożony na mokro daje większe krycie i jeszcze bardziej się mieni. Jego zamiennikiem jest pigment KOBO 505 Sea Shell. 


Mai Tai - to dość ciekawy kolor, który na pierwszy rzut oka jest intensywnym rudym kolorem, ale po roztarciu przepięknie mieni się różem w tonacji nieco fioletowej. Moim zdaniem bardzo podobny odcień znajdziecie w asortymencie KOBO cieni wypiekanych (321 Rosy). Makijaż z jego użyciem ( KOBO) znajdziecie TUTAJ


Phantom - to jeden z tych które są moimi ulubionymi, Jest to jasna lawenda po roztarciu pięknie opalizująca na fiolet. Odpowiednikiem tego odcienia, ale w formie sypkiej będzie pigment KOBO 501 Violet Blush, choć ten jest chyba bardziej mieniący się niż cień Makeup Geek.


Rockstar - cień ciężki do określenia. Na pierwszy rzut oka jest szary, ale po roztarciu ma bardzo delikatną poświatę brudnego różu. Nie znalazłam odpowiednika tego cienia choć podobny tyle że w ciemniejszej tonacji posiada KOBO. Niestety ten KOBO jest o 3-4 tony ciemniejszy  i bardziej wpada w szarawy brąz.

Dajcie znać czy macie te cienie Makeup Geek, a może nosicie się z zamiarem ich kupna? Ja zdecydowanie jestem fanką cieni Makeup Geek i choć w większości sama je kupuje to i tak są warte zachodu bo posiadają wiele ciekawych odcieni.

Serdecznie dziękuje Wam za uwagę i do następnego...

Dominika 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...