Nie słuchałam, kiedy zaufani bookstagramerzy pisali, że Księga żywych sekretów to powieść z niewykorzystanym potencjałem. Pomimo ostrzeżeń i opinii, że to typowy średniak, zdecydowałam się na lekturę. Cóż, pretensje mogę mieć tylko do siebie, bo to rzeczywiście historia, której opis brzmi dużo lepiej niż faktyczna treść. Głównymi bohaterkami są nastoletnie przyjaciółki Adelle i Connie. Pierwsza z duetu interesuje się magią, ezoteryką i czasami wiktoriańskimi, druga natomiast jest urodzoną sportsmenką, która raczej twardo stąpa po ziemi. Obie jednak uwielbiają gotycki romans zatytułowany Moira. Znają tę książkę niemalże na pamięć, podkochują się w jej bohaterach i niecierpliwie wypatrują kolejnego dzieła ulubionej pisarki. Pewnego dnia Adelle spotyka tajemniczego mężczyznę twierdzącego, że jest w stanie przenieść obie dziewczyny do świata ukochanej książki. Connie nie wierzy przyjaciółce, ale dla świętego spokoju zgadza się na spotkanie z nieznajomym. Okazuje się, że za sprawą magicznego zaklęcia nastolatki naprawdę stają się częścią uniwersum Moiry, wpadając w sam środek powieściowych wydarzeń. Niestety wiktoriański Boston, do którego trafiają zdecydowanie różni się od miasta, o którym tyle czytały. Znani bohaterowie zachowują się zupełnie inaczej niż powinni, pojawiają się postaci nieobecne wcześniej w książce, a na dodatek miasto opanowały upiorne stworzenia, których w powieści w ogóle nie powinno być.